To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Forum Wolnych od Alkoholu
"DEKADENCJA"

czyli rozmowy o alkoholizmie oswojonym i nie tylko...

WSPÓŁUZALEŻNIENIE - Renaty historia o braku problemu

renamar1 - Pon 23 Kwi, 2012 17:37
Temat postu: Renaty historia o braku problemu
Witajcie.
Tak sobie poczytałam, poczytałam... i pootwierałam drzwi, o których myślałam, że dawno już są zatrzaśnięte na cztery spusty. I miałam zamiar obrazić się na samą siebie, że sobie takie "kuku" sprawiam, ale postanowiłam obrażanie odłożyć na później. Skoro już mnie te wspomnienia dopadły, to niechże sobie chociaż upust dam, na monitor przeleję, a obrażę się później.
A może nawet zdarzy się tak, że ktoś przeczyta? :skromny:
Właściwie tej mojej historii tak od początku do końca nie opowiedziałam nigdy nikomu. Być może los podsunął mi wasze forum właśnie po to, żebym się z tym zmierzyła?
W ogóle ostatnio w moim życiu dziwne rzeczy się dzieją. Takie, które każą mi wracać na stare śmieci, rozdrapywać stare rany... i zaczynam mieć poczucie, że ja tych ran nie wyleczyłam do końca. Że ponaklejałam sobie takie śliczne,kolorowe plasterki...
No dobra.
Początek:
Nie było żadnej sielanki, nie było żadnego "love story". Byłam ja- dziewczę lat 17, wychowane przez apodyktyczną babcię, oddane na powrót do matki, zalęknione, zahukane, nie wierzące w nic poza tym, że jest brzydkie, nic nie warte. Wyszkolone, że o dobre słowo trzeba się postarać, na pochwałę zasłużyć, na nagrodę zapracować. Marzące o Wielkiej Miłości, o wyrwaniu się z chorego rodzinnego domu, o samych urokach bycia czyjąś dziewczyną, kobietą, żoną...
I takie JA poznało takiego ONEGO.
On był równie niedojrzałym, 17-letnim gówniarzem, wychowanym przez apodyktyczną ciotkę, bardzo przystojnym i bardzo nieprzystępnym. I ta nieprzystępność stała się dla mnie atrakcyjna. No bo to było przecież dobrze mi znane wyzwanie: zasłużyć na jego uwagę.
Zasłużyłam. A potem postanowiłam, że on zostanie moim mężem. To nic, że nie umiał się porządnie wysłowić. To nic, że nie czytał książek. Nie przeszkadzało mi także, że ganiał na imprezy w każdą sobotę, uchlewał się do nieprzytomności. Był przystojny. A - co najważniejsze- wcale mnie nie chciał. Więc ja chciałam jego coraz bardziej.
No i wreszcie go zdobyłam. To ja namówiłam go na to, żebyśmy sobie dziecko zrobili, żebyśmy się pobrali... To wszystko była moja chora potrzeba "mania" wreszcie własnej rodzinki, wizja szczęśliwości, radości, wspólnych spacerków, gotowania obiadków, przykładnego małżeństwa i rodzicielstwa.
Ze skóry wychodziłam, żeby udowodnić całemu światu (a mężowi mojemu przede wszystkim), że stworzona jestem do bycia gosposią, praczką, pomywaczką, sprzątaczką, niańką, wołem roboczym i nic nie wartym popychadłem. I-rzecz jasna- udowodniłam.
Środek:
Urodziła się córka. Maleńka, cudowna istotka, której nie potrafiłam kochać jak normalna matka, bo nikt mnie tego nie nauczył. Nikt mnie także nie nauczył jak kochać męża. Za to uczono mnie jak mu usługiwać, więc robiłam to perfekcyjnie. I na uczenie się bycia matką nie było już czasu.
Jeżeli czegokolwiek w moim życiu potwornie się wstydzę, to właśnie tego okresu. Kiedy obiad podany mojemu mężowi był ważniejszy, niż ukołysanie płaczącego dziecka. Kiedy błaganie go o możliwość przytulenia głowy do jego ramienia było silniejsze, niż przytulenie główki zrozpaczonej córeczki. Kiedy możliwość zajęcia się jego sprawami była priorytetem wobec zmiany mokrej pieluchy... Na samo wspomnienie do dzisiejszego dnia targa mną poczucie winy wobec mojej- dziś kończącej 21 lat - wspaniałej, cudownej, mądrej i najukochańszej córki...
W tym czasie uwielbiany przeze mnie mąż chlał regularnie w każdy weekend. W tygodniu nie mógł, bo kierowcą był z zawodu. A że obowiązkowy względem pracy był nieziemsko, więc w weekendy odpocząć i zrelaksować się potrzebował.
Pierwsze awantury urządzał jeszcze przed ślubem. Ale- co tam! To był znak, że musiałam postarać się bardziej. Zadbać o niego więcej. Z domu wychodzić mniej. Podporządkować się. Co czyniłam z rozkoszą.
Po ślubie awantury wpisały się w krajobraz naszego małżeństwa.
Z czasem uczyłam się z tym żyć. Na jego-rzecz jasna- warunkach.
Ja miałam być w domu, on jechał do pracy. Ja miałam siedzieć i słuchać, on rozkazywać.
I taki perfekcyjny związek małżeński trwał sobie, napawając mnie dumą i rozkoszą. I tylko gdzieś, jakiś mały, wewnętrzny głosik podszeptywał mi- skubany- że coś tu jest nie tak...
Po trzech latach opisanej wyżej sielanki, mąż zorganizował w domu sylwestrową imprezę. Pobił mnie na tej imprezie tak strasznie, że miałam podbite oba oczy, spuchnięty jak balon nos, złamany palec. Z płaczu, rozpaczy i zmęczenia, usnęłam... a on jeszcze wlazł mi do łóżka, żeby odebrać co mu należne ("bo jak mi tego nie dasz, to pójdę szukać gdzieś indziej").
Rano obudził nie ból i płacz. Ból-mój, płacz-jego.
(Po raz pierwszy wtedy dowiedziałam się co zrobić, żeby wzbudzić w nim poczucie winy i mieć przez chwilę takiego faceta, o jakim serce moje dziewczęce marzyło. Rzecz jasna, lekcję tę odrobiłam perfekcyjnie i w dalszym ciągu naszego małżeństwa wykorzystałam skrzętnie).
Nie pozwolił mi wtedy wstać z łóżka, dbał o mnie, pielęgnował, i-rzecz jasna- dopilnował, abym do lekarza nie poszła. A ja czułam się jak księżniczka w ramionach ukochanego...
Kilka miesięcy później, kiedy doszłam już do siebie, ból małżeństwa zaczął mnie jednak uwierać. W tym czasie nie miałam już żadnych koleżanek (wszystkie były niedobre), osłabły więzi z moją rodziną (wszyscy byli niedobrzy). Za towarzysza niedoli służyło mi wyłącznie własne dziecko. Po solidnej rozmowie na ten temat, poprosiłam męża wreszcie, żeby się wyprowadził. Zrobił to z radością. Wniosłam sprawę o rozwód. On natychmiast znalazł sobie "pocieszycielkę". Ja w związku z tym wpadłam w rozpacz i głęboką depresję. No i znów, znanym sobie sposobem, zaczęłam robić wszystko, żeby go odzyskać.
Odzyskałam. A sprawę w sądzie wycofałam.
Nie było żadnej sielanki. Było natomiast wypominanie ("no przecież to ty mnie wyrzuciłaś", "przecież to ty chciałaś rozwodu") oraz szantaż ("jak ci nie pasuje, to mogę się już dziś wyprowadzić", "są takie, które narzekać nie będą")itp.
Metoda kija i marchewki okazała się w moim przypadku niezawodna...
Urodziło się drugie dziecko. A potem trzecie.
Sytuacja zmieniała się, ewoluowała, przestałam się przejmować, że wraca pijany, zaczęłam się natomiast modlić, by nie wracał wcale. I utarł się schemat: w piątek chlanie, w sobotę chlanie, w niedzielę- przykładny tatuś, trzeźwienie, prysznic, wypachniony, zadbany, z dziećmi na spacer. Beze mnie, bo ja jakieś fochy stroiłam kretyńskie. Zamiast na ten spacerek z rodzinką, to ja obrażona w domu, Bóg raczy wiedzieć, o co.
I wtedy właśnie wpadłam w prawdziwą depresję.
I zaczęłam szukać pomocy. Bynajmniej-wcale nie w ośrodku terapii uzależnień. Szukałam jakiejś terapii rodzinnej, żeby nas wysłuchano, pogodzono, naprawiono.
A wściekłość moja i bezgraniczne oburzenie sięgnęły zenitu, kiedy każdy z terapeutów (a odwiedziłam ich chyba z 15) odmawiał mi pomocy i kierował do terapii uzależnień.
Jak to? Przecież ja nie miałam problemu z NIM, kiedy był pijany. Ja miałam problem z NIM,kiedy był trzeźwy! To wtedy był agresywny! To wtedy się awanturował! Niszczył moje rzeczy, kontrolował, nakazywał, zakazywał, żądał i wymagał. To trzeźwość była chora! Nie pijaność!
I dopiero wtedy, po 16 latach małżeństwa, dowiedziałam się, że mam męża-alkoholika...
Koniec:
Rozwiodłam się z wielkim hukiem 5 lat temu. Rozpoczęłam całkowicie nowy, całkowicie inny rozdział życia mojego i moich dzieci.
Nigdy w życiu nie powiem, że łatwiejszy. Ale zawsze powiem: LEPSZY.
Ale to już jest temat na następny post... :)

Pati - Pon 23 Kwi, 2012 17:54

renamar1 napisał/a:
I dopiero wtedy, po 16 latach małżeństwa, dowiedziałam się, że mam męża-alkoholika...

W Twojej historii widzę dawną siebie.
Widzę też jak wielką prace wykonałam nad sobą i jak wiele w życiu zmieniłam.
Dziękuję Ci renamar :)

ulena - Pon 23 Kwi, 2012 18:23

renamar1 napisał/a:
Tak sobie poczytałam, poczytałam... i pootwierałam drzwi, o których myślałam, że dawno już są zatrzaśnięte na cztery spusty. I miałam zamiar obrazić się na samą siebie, że sobie takie "kuku" sprawiam, ale postanowiłam obrażanie odłożyć na później. Skoro już mnie te wspomnienia dopadły, to niechże sobie chociaż upust dam, na monitor przeleję, a obrażę się później.

Bardzo mądra decyzja , bo wbrew pozorom takie rany jesli nie są dobrze zaleczone to prędzej czy później się odnowią . Ja od dziecka (jestem DDA) wszystko co mnie bolało ignorowałam , "wyrzucałam" , "nie pamiętałam" - tak mnie się wydawało do momentu gdy moje dorosłe zycie jest do kitu, gdy nie radziłam sobie w związkach, bo -teraz to wiem- nie uporałam się ze swoimi ranami , więc jak mogłam być w porządku w relacji z innymi ludźmi, skoro nie byłąm w porządku ze sobą??? Mam duzy problem z mówieniem prawdy , bo ja dopiero się uczę szczerości i otwartości w szczególności wobec siebie, jesli moje demony przeszłości w końcu oswoję to i życie będzie o wiele znosniejsze i uczę się tego powolutku, bo nie da sie żyć usuwając wwszystko pod dywan , nawet najbardziej bolące rany trzeba ponownie otworzyć i wyczyścić z brudu, który w nich siedzi i dopiero wówczas zaszyć ale pamiętaj blizna zostanie, jednak nie bedzie bolała i sie co chwilę odnawiała. Życzę Ci Reniu byś dobrze oczyściła swe rany :okok:

renamar1 - Pon 23 Kwi, 2012 18:44

Myślę, że z tym czyszczeniem to jest tak, że plamy zostają na zawsze. Choćby najlepsza pralnia, najlepsze środki chemiczne, z namaczaniem, czy bez namaczania...
Akurat teraz w moim życiu dzieją się takie sprawy, które zmuszają mnie niejako do powrotów.
Taka podróż wgłąb siebie. I tak sobie myślę, że po latach bolesne moje kawałki są już mniej bolesne. Ale wciąż są. Wszystko pamiętam. I razy, które mnie poraniły, i ciosy, które sama zadałam. I emocje, które podczas wszystkich wyżej wymienionych towarzyszyły mi nieodłącznie. Tyle, że teraz towarzyszą mi zupełnie inne :)
Myślę, że na dzień dzisiejszy mam w sobie coś, czego nie miałam dawniej: umiejętność rozpoznawania. Dawniej szłam starymi schematami jak w dym. Łatwo było manipulować. Dziś też zdarza mi się wracać na stare ścieżki. Tyle, że w połowie drogi często to dostrzegam. Zatrzymuję się wtedy i myślę sobie: "hmmm.... ja tu już kiedyś byłam.... i tu mi się nie podobało....". I wiem, że mam wybór: mogę iść dalej, mogę zawrócić. I tylko ode mnie zależy, co zrobię ...

ulena - Pon 23 Kwi, 2012 18:58

renamar1 napisał/a:
I tylko ode mnie zależy, co zrobię ...

Właśnie Renamar więc może tak wrócę do wątku z powitalni i do towarzystwa , z którym imprezujesz skoro źle się czujesz w ich towarzystwie to zrób tak byś dobrze sie czuła w towarzystwie tym lub innym , wszystko zalezy tylko od ciebie

renamar1 - Pon 23 Kwi, 2012 19:21

Ależ masz absolutną rację :)
Ja mam świadomość, że także w tym względzie wszystko ode mnie zależy. Cały kłopot w tym, że właśnie w tej dziedzinie mojego życia schematy są ode mnie silniejsze. Zawieranie nowych znajomości, przyjaźni, stanowi dla mnie trudność ogromną. Oczywiście cały czas staram się przełamywać w sobie tę trudność, w pocie czoła nad tym pracuję (o czym świadczy chociażby moja tutaj obecność) ;)
Nie jestem doskonała. I na swoje słabości także sobie czasem pozwalam. Choć nie ukrywam, że chciałabym ich dostrzegać coraz mniej :)

DanaN - Pon 23 Kwi, 2012 19:27

renamar1 napisał/a:
zalęknione, zahukane, nie wierzące w nic poza tym, że jest brzydkie, nic nie warte. Wyszkolone, że o dobre słowo trzeba się postarać, na pochwałę zasłużyć, na nagrodę zapracować. Marzące o Wielkiej Miłości, o wyrwaniu się z chorego rodzinnego domu, o samych urokach bycia czyjąś dziewczyną, kobietą, żoną...

renamar1 napisał/a:
On był równie niedojrzałym, (...) bardzo przystojnym i bardzo nieprzystępnym. I ta nieprzystępność stała się dla mnie atrakcyjna. No bo to było przecież dobrze mi znane wyzwanie: zasłużyć na jego uwagę.
Zasłużyłam. A potem postanowiłam, że on zostanie moim mężem. To nic, że nie umiał się porządnie wysłowić. To nic, że nie czytał książek. Nie przeszkadzało mi także, że ganiał na imprezy w każdą sobotę, uchlewał się do nieprzytomności. Był przystojny. A - co najważniejsze- wcale mnie nie chciał. Więc ja chciałam jego coraz bardziej.
No i wreszcie go zdobyłam.

o :szok: :szok: :szok: to o mnie chyba to "moja historia"
Jakie niemal bliźniacze podobieństwo sytuacji do mojej...

Chciałam wtedy "wszystkim powiedzieć" Ja wam jeszcze pokażę jaką ja rodzinę potrafię stworzyć. To nic, że alko... ja go zmienię...
Pokazałam..... pokazałam tylko sobie do czego może doprowadzić moje ówczesne skrzywione myślenie :bezradny:

matiwaldi - Pon 23 Kwi, 2012 19:28

renamar1 napisał/a:
Być może los podsunął mi wasze forum właśnie


jakie wasze......teraz to już chyba NASZE co ...? :okok:

renamar1 - Pon 23 Kwi, 2012 19:37

Mati- dziękuję. Pomału zaczynam się oswajać :)
Ula- myślę, że te nasze historie nie są odosobnione. Za każdym razem zadziwiają mnie te mechanizmy. Każdy z nas ma przeświadczenie o wyjątkowości swoich losów, a tu nagle okazuje się, że w tej samej cierniowej koronie chodzimy. Na własne życzenie, na dodatek :)

evita - Wto 24 Kwi, 2012 06:46

renamar1 napisał/a:
Za każdym razem zadziwiają mnie te mechanizmy. Każdy z nas ma przeświadczenie o wyjątkowości swoich losów, a tu nagle okazuje się, że w tej samej cierniowej koronie chodzimy

Fakt :/ na początku mojej bytności tutaj również sądziłam, że jestem wyjątkowo pokrzywdzona przez los i drugiej takiej męczennicy to ze świecą szukać :) a tu niespodzianka :szok: czytam ciebie a jakbym w swoim wątku była... nie muszę też zaglądać za zamkniete drzwi sąsiadki żeby wiedzieć co przeżywa ze swoim mężem czynnym alko.

KICAJKA - Wto 24 Kwi, 2012 13:51

Renatko napiszę Ci tak:
mimo iż mój mężulo nie pije od 18 lat,
ja wyedukowana stara Al_anonka,
mam świadomość,że jak uzależnieni,tak samo i my współ
musimy pamiętać kim i czym jesteśmy. :tak:
Wprawdzie nie przechodziłam typowej terapii,
bo w tamtych czasach jeszcze takowej u nas nie było,
ale wiedza jaką zdobyłam na grupach oraz otwartych spotkaniach AA,
jak również aktywne uczestniczenie w życiu klubowym
abstynentów -pomogły mi wyprostować wtedy wiele "ścieżek myślowych".
Wszystko czego się nauczyłam stosuję w wielu aspektach życia,
nie tylko w relacjach związanych z uzależnieniem
i współuzależnieniem czy wychowaniem córki.
Cała moja zdobyta wiedza + to fantastyczne forum
pomagają mi nie zboczyć z obranego kierunku. :buzki:
Dzięki czytaniu tych,które są lub przeszły
profesjonalną terapię -uczę się dalej,
dowiaduję się nowych rzeczy o sobie,
lub łapię się na błędach i mogę je skorygować. :skromny:
Doskonale wiem,że nic nie da się załatać,pozaklejać
i udawać,że już wszystko dobrze,bo nie ma obok osoby pijącej. :tak:
Jeśli nie będę pilęgnować tego co zdobyłam,
mogę znaleźć się w "ślepym zaułku" i zepsuć sobie
komfort jaki sobie ciężko (przez kilkanaście lat)
wypracowałam . 23r
Oczywiście życzę Ci abyś sobie wszystko "wyprostowała" :pocieszacz:
Będę trzymać :kciuki:

renamar1 - Wto 24 Kwi, 2012 19:24

Dziękuję :)
Ja nie wiem jak to się stało, ale do Al Anon nie trafiłam w czasie moich zmagań z mężem-alkoholikiem. Nikt nie podpowiedział, nie zasugerował... w ogóle trafiałam wtedy w różne, dziwne miejsca. Dziś wiem, że te miejsca doprowadziły mnie do zwycięstwa nad samą sobą, jednak teraz dostrzegam jak bardzo brakowało mi wtedy towarzystwa osób podobnych do mnie... I nie pijących...
Właściwie, to do dziś mi brakuje.
No i dlatego tutaj trafiłam :)

olga - Wto 24 Kwi, 2012 19:31

98l9i
dromax - Wto 24 Kwi, 2012 22:10

:oops: Gdy tak czytam te historie...tę RENAMAR1 i inne potwierdzające podobieństwo - to łapki opadają!
:shock: To WSPÓŁUZALEZNIENIE to potworna dysfunkcja. Coś strasznego! Toż to gorsze od uzależnienia alkoholowego. To jest tragiczne! Dlaczego te wszystkie kobiety tak chcą cierpieć? W imię czego?

renamar1 - Śro 25 Kwi, 2012 06:46

Nie chcą właśnie. A cierpią.
Tak, jak alkoholicy nie chcą pić, a piją.
My dokładnie tak samo musimy sięgnąć dna. WŁASNEGO dna. Upodlić się, upokorzyć, postradać honor, godność i ambicję. I dopiero wtedy, spod tej całej kupy gnoju, zerknąć na świat z innej perspektywy.
Masz rację. Współuzależnienie jest gorszą chorobą niż alkoholizm. Mam wrażenie, że alkoholicy myślą szybciej i jaśniej. Rzecz jasna ci, którzy myślą w ogóle ;)
Pomyślałam sobie, że może by tak opowiedzieć o tym, jak sięgnęłam dna... Może komuś dzięki temu choćby jedno oko się nieco uchyli...
To zakładam nowy wątek.

renamar1 - Śro 25 Kwi, 2012 07:47
Temat postu: Jak sięgnęłam dna.
Kiedy przestałam się oszukiwać i zaczęłam zmieniać swoje myślenie?
Jak sięgnęłam dna.
Tak sobie pomyślałam, że może warto się tym podzielić...
Pierwsze, maleńkie doświadczenie, nad którym zadumałam się niezwykle, a które tąpnęło moją rozchwianą psychiką, miało miejsce jakieś 12 lat po ślubie.
Byłam u sąsiadki. Sama. Oglądałyśmy jakiś film. Rzecz jasna- miałam pewność, że mojego męża w domu nie będzie, inaczej nie poszłabym nigdzie, bo bym takie wyjście awanturą okupić musiała. Wychodzić do znajomych nie było mi wolno. Zresztą, w tym czasie nie miałam już znajomych, bo skutecznie o to zadbał.
No więc z tą koleżanką zasiedziałyśmy się przed telewizorem, zrobiło się późno. I nagle usłyszałam zgrzyt klucza w zamku. To jej mąż wracał z pracy. Strach mnie sparaliżował. W ciągu kilku sekund ułożyłam w myślach scenariusz, jaki odbędzie się za chwilę: on wpadnie do domu, wściekły, skomentuje złośliwie moją obecność, wydrze się na żonę, że głodny, ona się zerwie na równe nogi, poleci do kuchni grzać mu obiad, on strzeli fochem, że ona przed telewizorem, a tu gary brudne w zlewie, ona będzie się troić, czworzyć i pięciorzyć, żeby te ziemniaki szybciej się odsmażyły, popatrzy na mnie błagalnym wzrokiem, żebym już sobie poszła i nie narażała jej na dalszą awanturę. A jak już sobie pójdę, to awantura i tak się odbędzie, bo "jak można siedzieć u kogoś do tej pory! Czy ona nie ma własnych obowiązków! A niech się do roboty, darmozjad weźmie!".
Cały ten proces myślowy przebiegł mi po głowie, zamarłam w bezruchu, cała przerażona i zaczęłam zbierać siły do wyjścia.
Tym czasem mąż mojej sąsiadki wszedł do pokoju, pocałował żonę swą w policzek na powitanie, ze szczerym uśmiechem na twarzy zawołał "O! Renia! Cześć!" i ... PRZEPROSIŁ, że z nami nie posiedzi, ale strasznie głodny jest i musi sobie odgrzać obiad... I poszedł grzać ten obiad. SAM. A jego żona, bez cienia zażenowania, pozostała wraz ze mną przy tym telewizorze. Uśmiechnięta, radosna i wyluzowana.
Szczęka opadła mi na samą podłogę. Ogarnął mnie absolutny stupor i nie byłam w stanie ruszyć się z miejsca, żeby tę szczękę pozbierać.
To tak może wyglądać relacja w małżeństwie???
Ludzie mogą w taki sposób ze sobą rozmawiać???
Byłam zdumiona.
To doświadczenie sprawiło, że mój mózgojad przestał wreszcie zdychać z głodu. Zaczęłam MYŚLEĆ.
Niestety, mój osobisty mąż sprowadził mnie z tym myśleniem na ziemię. Jak spróbowałam bezczelnie zaprosić do siebie koleżankę i zignorować jego powrót do domu, to dostałam taką lekcję życia, że odechciało mi się eksperymentów.
Wszystko wróciło do chorej normy.
Urodziło się trzecie dziecko, byłam już całkowicie zaszczuta, samotna, nieszczęśliwa. Wpadłam w depresję. Zaległam na kanapie w salonie i jedyne, co byłam w stanie robić, to książki czytać. Żeby skierować myśli na jakieś inne życie, nie swoje własne. Jak automat wykonywałam wszystkie niezbędne czynności, po czym uciekałam w książki. Rzecz jasna czytałam, kiedy go nie było. Bo jak był, to musiałam robić cokolwiek, byle na stojąco, żeby nie prowokować awantury ("darmozjad pieprzony leży na kanapie całymi dniami! Książek się zachciewa! A do roboty! Ja całymi dniami zapierdzielam, a ta se tu leży i nic nie robi! A na meblach kurz!")
Przestałam nawet odczuwać ból. Z nikim nie rozmawiałam, zapadałam się w sobie, wyciągnęłam białą flagę i myślałam tylko o tym, żeby z sobą skończyć. I-wierzcie mi- zupełnie nie myślałam wtedy o dzieciach. A mam ich troje. Chciałam przestać żyć. Chciałam, żeby ten koszmar wreszcie się skończył.
Aż któregoś dnia dostałam jakiejś psychozy.
Kiedy mąż wrócił do domu, zaczęła się awantura, złapałam nóż i pobiegłam z tym nożem w jego kierunku. Zdębiał. Więc porwałam swoją torebkę i wybiegłam z domu.
Ocknęłam się na łóżku w szpitalu psychiatrycznym...
Nie pamiętam co się działo w tak zwanym "międzyczasie". Od mojej lekarki dowiedziałam się, że jakimś sposobem trafiłam do niej, ona wezwała karetkę, karetka zawiozła mnie do szpitala, nafaszerowali mnie jakimiś psychotropami i zasnęłam. Tyle.
Kiedy się już w sytuacji rozeznałam, okazało się, że mam w tym szpitalu pozostać.
Nigdy w życiu nie czułam się bardziej wystraszona, upokorzona i bezsilna.
Ci ludzie, których zobaczyłam wokół siebie, te zwyczaje panujące w szpitalu (łazienka czynna od-do, otwarta, jedzenie kotleta łyżką, brak paska przy szlafroku, brak możliwości zrobienia sobie kawy, brak możliwości wyjścia na zewnątrz, wykonania telefonu...) Byłam przerażona. Jednak tak mnie naćpano lekami, że nie byłam w stanie nic zrobić.
Po tygodniu poprosiłam lekarzy, żeby wypuścili mnie do domu na własne życzenie. Złożyłam obietnicę, że będę chodzić na oddział dzienny i wyszłam.
I- paradoksalnie- to, co mnie złamało, stało się moją siłą napędową.
Wracałam do domu taksówką, ryczałam jak bóbr i przysięgałam sobie, że nigdy w życiu nie trafię znowu w to miejsce. Choćbym miała polec na polu chwały. Wszystko, byle nie szpital.
I tak oto szpital uratował mi życie...

smokooka - Śro 25 Kwi, 2012 07:55

Renata, nie umiem nic napisać...
Jesteś wspaniała.

DanaN - Śro 25 Kwi, 2012 19:01

dromax napisał/a:
:oops: Gdy tak czytam te historie...tę RENAMAR1 i inne potwierdzające podobieństwo - to łapki opadają!
:shock: To WSPÓŁUZALEZNIENIE to potworna dysfunkcja. Coś strasznego! Toż to gorsze od uzależnienia alkoholowego. To jest tragiczne! Dlaczego te wszystkie kobiety tak chcą cierpieć? W imię czego?
skąd takie wnioski? samo podobieństwo historii o niczym nie mówi.
Dobrze, że użyłeś słowa historia... to przeszłość, tak było. Jednak w międzyczasie wiele się wydarzyło, wiele zmieniłam. Jestem świadoma, że mogę żyć inaczej. Już żyję inaczej... i pewnie nie ja jedna tak mam....

renamar1 - Śro 25 Kwi, 2012 19:28

Dana- oczywiście, że nie ty jedna. Ja też żyję teraz zupełnie inaczej. I nie mogę pojąć jak to się stało, że mogłam kiedyś żyć tak, jak żyłam.
Pamiętam, jak zaczęła się moja droga ku zwycięstwu. Poznałam (przez internet) pewnego terapeutę, do którego napisałam maila. Opisałam jaka jestem strasznie biedna, nieszczęśliwa, jak podle traktowana, szykanowana i niszczona. Na końcu zadałam filozoficzne pytanie:
"Dlaczego ON mi to wszystko robi?"
Dostałam odpowiedź:
"Bo jest niedojrzałym, smarkatym gówniarzem".
Poczułam się cudownie. Balsam na mą duszę. Wreszcie ktoś, kto mnie rozumie...
Poszłam zatem o krok dalej i napisałam terapeucie o swoich uczuciach, rozterkach, nie szczędząc opisów z mojego jakże trudnego, uciemiężonego życia. Na końcu ponownie zadałam filozoficzne pytanie:
"Dlaczego JA sobie na to wszystko pozwalam?"
I dostałam odpowiedź:
"Bo jesteś niedojrzałym, smarkatym gówniarzem".
... i dopiero śmiertelne oburzenie pozwoliło mi zacząć widzieć :)

DanaN - Śro 25 Kwi, 2012 19:42

renamar1 napisał/a:
"Dlaczego JA sobie na to wszystko pozwalam?"

z tym stwierdzeniem na początku mojej drogi nie umiałam się zgodzić. dziś wiem "o czym to jest" :)

ulena - Czw 26 Kwi, 2012 18:49

renamar1 napisał/a:
przysięgałam sobie, że nigdy w życiu nie trafię znowu w to miejsce. Choćbym miała polec na polu chwały. Wszystko, byle nie szpital.

ehh schematy schematy u mnie równiez po pobycie w psychiatryku(niestety próba -stety-nieudana...) powoli zaczęło sie zmieniać , wiedziałam, że dalej tak zyć nie mozna, a już wtedy doceniłam dar jakim jest zycie i zaczęła sie moja mozolna wspinaczka ku wyzwoleniu , cały czas w górę choc sa i potknięcia i zjedzie się gdzieś znów pare metrów w dół na stromiźnie życia ale powoli wciąż i wciąż do przodu DO GÓRY . I już powoli przyzwyczajam się do mysli, że być może nigdy na sam szczyt nie wejdę zawsze bedzie pod górę ale juz sie z tego powodu nie cofam chce ciągle zmieniać siebie, chcę ciągle odkrywać moje prawdziwe ja , chcę być cora lepszym , a poprzez to i szczęsliwszym człowiekiem. O i to tyle :szok: ale się spisałam łoj

Silve - Nie 29 Kwi, 2012 21:24

Renata, cóż napisać... Ja już nie chcę pamiętać przeszłości. Dziś jest piękne, a jutro? Nie wiem jakie będzie. Ważne jest dziś :D Pozdrawiam Cię cieplutko :)

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group