To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Forum Wolnych od Alkoholu
"DEKADENCJA"

czyli rozmowy o alkoholizmie oswojonym i nie tylko...

DOROSŁE DZIECI ALKOHOLIKÓW – DDA - Nienormalnie "normalne" dzieciństwo.

lotus - Pią 09 Lis, 2012 16:06
Temat postu: Nienormalnie "normalne" dzieciństwo.
Do rozpoczęcia tego wątku natchnęło mnie co powiedziała ostatnio MILA:

[quote="MILA50"]
lotus napisał/a:
Trzeba jednak zrozumieć,że jeśli jako dziecko miałaś zawsze podniesioną adrenalinę bo dom niespokojny, w tym wzrastałaś i innego nie znałaś to ta adrenalina potrzebna jest cały czas..no bo jak?


Do niedawna gdy myślałam o swoim dzieciństwie to uważałam, że było przecież tak naprawdę normalne. No dobrze rodzice pili ale przecież nie dochodziło do tragedii takich jak u “innych”, ojciec wprawdzie wyzywał matkę i groził strasznie ale nie widziałam żeby bił przy mnie, no może widziałam jak skopał z łóżka raz czy dwa, a o ciąganiu za włosy to tylko słyszałam jak wracałam od babci… :zalamka: bo u babci zawsze spędzałam weekend. Tak sobie myślałam bo znałam koleżanki gdzie widziałam ojców w strasznym stanie, nawet pamiętałam jak kiedyś w windzie jadąc z tatą koleżanki z ławki ten zsikał się przy mnie w spodnie, potem prawie spalił im mieszkanie po pijanemu i w końcu zmarł od zatrucia jakimiś tak środkami, tybu “Woda brzozowa”, które pod koniec swojej choroby chlał.

Wiele wokół mnie było różnych przykładów absolutnej akceptacji alkoholu, ściśle mówiąc akceptacji nadużywania alkoholu, ale ja tego nadużywaniem wówczas nie nazywałam. Nie lubiłam pijanych ludzi, nie cierpiałam moich pijanych rodziców, w weekendy uciekałam do babci i wracałam jak było już po wszystkim, po weekendowym piciu, po awanturach…. W domu wciąż pijani jeszcze rodzice ale ponieważ następnego dnia trzeba było iść do pracy, wydawali się zbierać do kupy i życie toczyło się dalej…

Do niedawna uważałam również, że o wiele większą szkodę w moim życiu wyrządziło mi dyktatorstwo ojca, jego częsta krytyka, brak dobrego słowa i emocjonalny szantaż szczególnie kiedy chciałam opuścić dom aby studiować to co było moim marzeniem. Powiedział mi wówczas:

“Jeżeli wyjedziesz to nie będziesz miała dokąd wracać, to już nie będzie twój dom. I pamiętaj, że jakbyś wyjechała z domu to matka jeszce gorzej się rozpije, to będzie Twoja wina”
Ale to już było jak miałam 18-cie lat… ale i tak nigdzie wtedy nie wyjechałam, bo wierzyłam w to co mówił.

Pierwszym momentem kiedy określiłam chorobę moich rodziców po imieniu był dzień kiedy zabrałam mojego męża po raz pierwszy do Polski. Miałam wtedy 23 lata. Po ponad 30-stu godzinach jazdy autobusem z Londynu do Warszawy, i podróży pociągiem do mojego rodzinnego miasta zastukaliśmy do drzwi około 2-giej nad ranem. Moja matka czekała na nas z zastawinonym gościnnie stołem i flaszką wódki, a może nawet bimbru ojca. Już miała troche w czubie, zaproponowała nam drinka, ale my tak umęczeni byliśmy, że ani jeść ani nic tylko spać nam się chciało, wręcz mdliło nas od tej podróży. Mimo naszej odmowy mama kontunuowała przywitanie sama i około 8-mej bardzo chwiejnym krokiem postanowiła ruszyć do pracy.

Widziałam zdziwienie w oczach mojego męża, który bynajmniej abstynentem nie jest i to on wówczas zasugerował mi, żeby mamę przekonać, że to nie jest dobry pomysł i załatwić jej wolne. Ja nawet wtedy, taka oszołomiona emocjami powrotu do domu po dwóch latach racjonalizowałam jej zachowanie. Dopiero kiedy wyszliśmy z domu, bo mama musiała odebrać wypłatę, nad moją głową zaświeciło światełko, jak u Pomysłowego Dobromira, tylko, że nie miałam wspaniałego pomysłu, a raczej uświadomiłam sobie całokształt tej sytuacji. Idąc po oblodzonym chodniku, przytrzymując ją z mężem pod ręce z obu stron, aby nie upadła, słuchając jej bełkotu zrozumiałam wreszcie nienormalność mojego dzieciństwa. Możliwe, że to dwa lata spędzone z daleka od domu z niewielką ilością kontaktu pomogły mi zobaczyć moich rodziców inaczej, bardziej obiektywnie.

Gdy matka umarła 4 lata później ocjciec kazał mi przejrzeć wszystkie rzeczy w jej mieszkaniu, niby po to żeby zobaczyć czy chcę coś zatrzymać dla siebie. Przeglądałam szafy, wersalki, szuflady i inne zakamarki i WSZȨDZIE gdzie zajrzałam znajdowałam puste butelki po alkoholu. Płakałam wówczas jak dziecko… Teraz z przerażeniem o tym myślę… przyszło mi wtedy do głowy, że on wiedział, że te butelki tam były, choc nie miałam pewności, i że był to kolejny sposób na obwinienie mnie za alkoholizm mojej mamy.

Dopiero od niedawna zczynam znajdować w sobie siłę aby o tym wszystkim ponownie myśleć

smokooka - Pią 09 Lis, 2012 16:48

Lotusko, współczuję Ci, wierzę, że zrozumiałaś, że to nie Twoja wina, że umiesz już być ponad tym :pocieszacz:
Małgoś - Pią 09 Lis, 2012 18:30

lotus, :pocieszacz:
Okropne to wszystko co opisałaś...

lotus - Nie 11 Lis, 2012 14:11

Dziękuję Wamm Smokooka i Małgoś.
Ja wiem, że alkoholizm moich rodziców to nie jest moja wina. Tylko trudno jest mi się pogodzić ze wszystkim co stało się od kiedy opuściłam mój dom i wyjechałam za granicę. Bo to chyba była ucieczka od tego wszystkiego…
Wyjechałam i nie potrafiłam już wrócić. Nie dlatego, że chciałam żyć w innym kraju czy zarobić pieniądze, akurat na pieniądzach nigdy mi w życiu nie zależało. Ja po prostu nie mogłam znieść myśli o powrocie do domu i do moich rodziców.
Moje kontakty z nimi były sporadyczne ponieważ za każdym razem jak z nimi rozmawiałam przez telefon jedyne o czym ojciec mówił to było to jak ich porzuciłam i jak mogłam poślubić kogoś takiego jak mój mąż. On tego absolutnie nie akceptował tak jak nigdy nie akceptował żadnych moich decyzji. Ponieważ jesscze wpadałam w uzależnienie od marihuany to kompletnie mąciło moje myślenie, powodowało apatię i obojętność wobec prawdziwych uczuć lub maksymalnie je wyolbrzymiało. Potem matka zmarła nagle i ja nie potrafiłam utrzymać relacji z ojcem ponieważ każda rozmowa telefoniczna znowu polegała na jego obwinianiu mnie za jego samotność a w dodatku on był prawie za każdym razem pijany i nie mogłam znieść takich rozmów. Zapraszałam go do siebie ale on odmawiał przyjazdu aby potem bełkotać mi przez telefon jak jest samotny gdy na przykład były Święta Bożego Narodzenia.
W końcu przujechał do nas i to był najwspanialszy okres w moich relacjach z ojcem. Udało się nam po raz pierwszy normalnie rozmawić, on w końcu okazał mi akceptację i szacunek dla moich wyborów. To naprawdę były wspaniałe dwa miesiące. Niestety po powrocie do Polski wszystko wróciło do stanu poprzedniego i potem nagle również on zmarł. Kiedy pojechałam na pogrzeb i dowiedziałam się szczególów i okoliczności jego śmierci a także skali alkoholizmu i towarzystwa w jakim się obracał byłam zdewastowana i czułam, że go zawiodłam. Czuję, że powinnam była sprawować nad nim lepszą opiekę po śmierci mojej mamy, wspierać go i nie wiem co jeszcze… Z tym jest mi w tej chwili najtrudniej się pogodzić.

lotus - Nie 11 Lis, 2012 14:43

Nadchodzą Święta Bożego Narodzenia. Dzieci przed wszystkim są podekscytowane, tu gdzie mieszkam ludzie popadają w bezmyślny ciąg zakupoholizmu i już teraz niektórzy rozwieszają pierwsze dekoracje na domach.

A ja po prostu nie potrafię cieszyć się świętami, nie potrafię wykrzesać ani kropli entuzjazmu. W moim domu picie zaczynało się w Wigilię i kończyło po Nowym Roku.

pietruszka - Nie 11 Lis, 2012 15:04

lotus napisał/a:
Czuję, że powinnam była sprawować nad nim lepszą opiekę po śmierci mojej mamy

Nie byłaś rodzicem i opiekunem swoich rodziców. On był chory, ale dorosły :pocieszacz:

pietruszka - Nie 11 Lis, 2012 15:34

lotus napisał/a:
A ja po prostu nie potrafię cieszyć się świętami, nie potrafię wykrzesać ani kropli entuzjazmu. W moim domu picie zaczynało się w Wigilię i kończyło po Nowym Roku.

Dla mnie święta kiedyś były niekończąca się nerwówką, i takim rodzajem hipokryzji. Cały dzień przed wigilijną kolacją wszyscy się na siebie darli z byle powodu, poganiali, obrzucali wyzwiskami, a następnie w eleganckich garniturkach i sukienkach, koniecznie w pantoflach na stopach zasiadali do stołu ze sztucznymi uśmiechami "celebrować obowiązek święta". Nie lubiłam świąt.

W czasie terapii, usiadłam i spisałam sobie, czym chciałabym, żeby święta dla mnie były, jakim czasem, bez patrzenia na Innych, ich zachowania. I znalazł się tam czas na refleksję, zadumanie się, i czas mojego poczucia związku z rodziną, spojrzenia na to, co wspólne, a nie na to co dzieli, czas smakowania tradycyjnych potraw, czas ich przyrządzania, czas pachnącej choinki, robienia ozdób, tworzenia klimatu, nastroju, szukania prezentów (czasem ich własnoręcznego robienia) dla tych, których kocham.
I paradoksalnie -moje święta się zmieniły. Pierwszą "prawdziwie moją" choinkę ubrałam w małe pluszowe misie ze złotymi skrzydełkami. Teraz święta mogą być tym, czym ja chcę, żeby były. Paradoksalnie zauważyłam, ze to działa również na osoby wokół mnie. Lotusku, tegoroczne Święta mogą być Twoje, takie Twoje autorskie. A jak masz dzieci, to możesz właśnie Taką Twoją wizję świąt im podarować. :)

smokooka - Nie 11 Lis, 2012 15:49

lotus napisał/a:
czułam, że go zawiodłam


Lotusko, to dorosły człowiek, mający prawo do własnych wyborów. Takie życie wybrał, zadecydował o tym i takie wiódł, jak umiał, jak chciał... Podarowaliście sobie te wspaniałe dwa miesiące, to coś czego nie zapomnisz, ciesz się tym, nie każdy ma taką szansę. Jesteś z nim pogodzona, mimo, że odszedł nagle.
Moja matka też odeszła nagle. Moje małe wewnętrzne dziecko nie może jej tego darować, że nie zdążyła się pojednać ze mną. Jako dorosła osoba odczuwam rodzaj ulgi, że nie kieruje już moim życiem.
Pokręcone to wszystko, ale nie znaczy, że nie da się żyć szczęśliwie i normalnie. Masz szansę stworzyć swój świat samodzielnie, bez ingerencji rodziców, dokonywać wyborów bez presji tych, z którymi trudno się nie liczyć.
Z czasem nauczysz się kochać święta i dasz dzieciom pamięć jakie mogą być rodzinne i cudowne. Trudno jest bez dobrych wzorców "poczuć" to, ale jak Pietrusia napisała, masz możliwość i prawo stworzyć autorską wersję przeżywana tych dni. :pocieszacz:

MILA50 - Nie 11 Lis, 2012 19:59

lotus napisał/a:
Bo to chyba była ucieczka od tego wszystkiego…


Dobra kobieto, moim zdanie to najlepsze co mogłaś zrobić-nie zatrzymałabyś ich picia
a siebie ochroniłaś przed wszystkim czego byś doświadczyła zostając :]

lotus - Pią 23 Lis, 2012 10:20

pietruszka napisał/a:
lotus napisał/a:
Czuję, że powinnam była sprawować nad nim lepszą opiekę po śmierci mojej mamy

Nie byłaś rodzicem i opiekunem swoich rodziców. On był chory, ale dorosły :pocieszacz:


Ja wiem Pietruszko, ja wiem… tylko, że czasami myślę sobie, że gdyby wyobrazić sobie inną sytuację, gdzie ojciec nie jest alkoholikiem i umiera matka to przecież dzieci jakoś wspierają, wszyscy wspólnie przeżywają takową stratę.
Ale oczywiście moja sytuacja nie była taka, była patologiczna, nie mam też rodzeństwa. Ja po prostu nie umiałam nawiązać żadnego kontaktu z ojcem po śmierci mamy bo on kontynuował emocjonalny szantaż… Plus moje własne uzależnienie powodowało kompletne otępienie uczuć.
Pozdrawiam ciepło.

lotus - Pią 23 Lis, 2012 10:31

pietruszka napisał/a:

Dla mnie święta kiedyś były niekończąca się nerwówką, i takim rodzajem hipokryzji. Cały dzień przed wigilijną kolacją wszyscy się na siebie darli z byle powodu, poganiali, obrzucali wyzwiskami, a następnie w eleganckich garniturkach i sukienkach, koniecznie w pantoflach na stopach zasiadali do stołu ze sztucznymi uśmiechami "celebrować obowiązek święta". Nie lubiłam świąt.


No właśnie, wiem dokładnie o czym mówisz chociaż nasze grono rodzinne składało się wyłącznie z naszej trójki. Z czasem… i po śmierci moich dziadków moi rodzice jakoś wyizolowali się od reszty rodziny…
Taka hipokryzja jest tak właśnie wyraź nie widoczne w Święta. Ludzie zmieniają się we wzorowych członków rodziny na czas zasiadania za stołem. To te udawanie, że wszystko jest dobrze, bo przecież ładnie się jest ubranym, i pyszne potrawy są przed naszymi nosami na pięknie zasłanym stole.


pietruszka napisał/a:
Lotusku, tegoroczne Święta mogą być Twoje, takie Twoje autorskie. A jak masz dzieci, to możesz właśnie Taką Twoją wizję świąt im podarować.


Dziękuję ;)
Tak bym chciała… tak spróbuję…
…tylko muszę wyrwać się z tego cholernego zaprogramowanego wizerunku Świąt jaki mam z dzieciństwa

lotus - Pią 23 Lis, 2012 10:51

smokooka napisał/a:

Moja matka też odeszła nagle. Moje małe wewnętrzne dziecko nie może jej tego darować, że nie zdążyła się pojednać ze mną. Jako dorosła osoba odczuwam rodzaj ulgi, że nie kieruje już moim życiem.
Pokręcone to wszystko, ale nie znaczy, że nie da się żyć szczęśliwie i normalnie. Masz szansę stworzyć swój świat samodzielnie, bez ingerencji rodziców, dokonywać wyborów bez presji tych, z którymi trudno się nie liczyć.

Czuję się bardzo podobnie. I utożsamiam się z uczuciem ulgi, o którym piszesz. Czasami jak słucham koleżanki, która pochodzi z bardzo dysfunkcyjnego domu… ma bardzo toksyczną matkę, chociaż nie alkoholiczkę… alkoholikiem był jej ojciec… no właśnie jak słucham jej, jak mi mówi o zachowaniach matki, to uzmysławiam sobie, że w dużym stopniu uwolniłam się od tego wszystkiego…
A potem zaraz myślę, że to “uwolnienie się” wynikło tak naprawdę po śmierci moich rodziców. I znowu ogarnia mnie rozpacz ponieważ były w moim życiu momenty kiedy myślałam, że lepiej byłoby gdyby umarli, bo byłam w tych momentach tak kompletnie bezradna i nie umiałam radzić sobie z tym co się wtedy działo.
Byłam wtedy o wiele młodsza, nie rozumiałam czym jest choroba alkoholowa, patrzyłam na to z punktu widzenia pokrzywdzonego dziecka. Teraz jestem zdolna do empatii, również dlatego, że miałam do czynienia ze swoim własnym uzależnieniem….
I wierzę, że człowiek może się zmienić i dlatego chyba jest mi tak żal… bo gdyby moi rodzice jeszcze żyli rozmawiałabym z nimi inaczej…. Z empatią raczej niż z żalem… chyba o to mi chodzi…
Może…. Gdyby…. tak naprawdę nic nie wiadomo, jakby to było między nami. Przemyślenia, które teraz mam są wynikem takich a nie innych wydarzeń...

Pozdrawiam ciepło ;)

smokooka - Pią 23 Lis, 2012 11:03

lotus napisał/a:
bo gdyby moi rodzice jeszcze żyli rozmawiałabym z nimi inaczej…. Z empatią raczej niż z żalem…


Mieszkam ze swoimi chłopakami i z ojcem w jednym domu. Ojciec pije, w swoim schemacie, wszystko co robi co do minuty praktycznie, pozwala mu myśleć, że kontroluje swoje życie. W pewnym sensie to lepsze, niż jak pracował. Wtedy chlał, nie wracał na noce, wracał pobity, okradziony, chował się po kątach przed matką, odrabiał poczucie winy pracami domowymi. Jednak widzę jego kompletnie odwrócony system wartości. To nie jest i nie będzie normalne. On pije od nastoletnich lat, dziś ma prawie 70 i nie widzę, aby w ogóle chodziło mu po głowie, żeby coś zmienić.
Nie traktuję go tak, jakbym chciała traktować ojca. Empatia to nieporozumienie w sytuacji jego picia. Rozumiem, że jest chory, ale wczuwać się w jego zmienne nastroje nie chcę. Nie traktuję go z żalem też, ale z przymrużeniem oka raczej. Nie da się poważnie traktować osoby, która pije. Mogę go nie upokarzać, nie uwłaczać jego godności, rozumieć chorobę, ale to nie jest prawidłowa relacja.
:buziak:

lotus - Pią 23 Lis, 2012 23:19

smokooka napisał/a:

Nie traktuję go tak, jakbym chciała traktować ojca. Empatia to nieporozumienie w sytuacji jego picia. Rozumiem, że jest chory, ale wczuwać się w jego zmienne nastroje nie chcę. Nie traktuję go z żalem też, ale z przymrużeniem oka raczej. Nie da się poważnie traktować osoby, która pije. Mogę go nie upokarzać, nie uwłaczać jego godności, rozumieć chorobę, ale to nie jest prawidłowa relacja.
:buziak:


Kochana…. to musi być trudne tak na co dzień z tym obcować…
Ja chyba zapomniałam jak to jest… zbyt długo mieszkałam z dala od swoich rodziców.
Kiedy mówiłam o empatii to myślałam, że może po prostu mogłabym o ich chorobie z nimi porozmawiać… gdyby nadal żyli, ponieważ przedtem nigdy nie miałam na to odwagi, a raczej wyprowadzało mnie z równowagi jakiekolwiek nawet podejście do tego tematu.
Tylko, że to takie gdybanie z mojej strony….
:buziak:

smokooka - Pią 23 Lis, 2012 23:46

lotus napisał/a:
mogłabym o ich chorobie z nimi porozmawiać


ja się nawet nie podejmuję :bezradny: bo i po co, on tę chorobę widzi u nas, u Jarka, wie jak ja reaguję, jak to wygląda "u innych". Do siebie nie odnosi niczego, bo nie bywa trzeźwy sensu stricte. Zawsze ma choćby minimum promila we krwi albo jest rano i wyczekuje swojego pierwszego hejnału. O czym tu gadać :bezradny:
Mogę się tylko cieszyć, że przyjął taki model picia, którym najmniej wadzi domownikom. :buziak:

lotus - Pią 23 Lis, 2012 23:57

MILA50 napisał/a:
lotus napisał/a:
Bo to chyba była ucieczka od tego wszystkiego…


Dobra kobieto, moim zdanie to najlepsze co mogłaś zrobić-nie zatrzymałabyś ich picia
a siebie ochroniłaś przed wszystkim czego byś doświadczyła zostając :]


Czasami jak o tym myślę to wydaje mi się, że wydarzyłoby się ze mną coś strasznego gdybym nie wyjechała wtedy kiedy wyjechałam…
Bo jeszcze wtedy, w tym samym czasie zawiódł mnie człowiek, którego bardzo kochałam… to był dla mnie ogromny cios…

lotus - Sob 24 Lis, 2012 00:01

smokooka napisał/a:
Zawsze ma choćby minimum promila we krwi albo jest rano i wyczekuje swojego pierwszego hejnału. O czym tu gadać :bezradny:
Mogę się tylko cieszyć, że przyjął taki model picia, którym najmniej wadzi domownikom. :buziak:


Rozumiem… :pocieszacz: tylko przepraszam, jeszcze tak dobrze Ciebie nie znam i nie kojarzę kim jest Jarek?

smokooka - Sob 24 Lis, 2012 00:02

Jarek to mój partner, mam jeszcze dwóch synów - jednego z pierwszego małżeństwa, ma ponad 15 lat, a drugiego z Jarkiem - maluszka 19 miesięcy :) I wszyscy mieszkamy w jednym domu z moim ojcem, moją babcią i pięcioma zwierzakami :)
lotus - Nie 25 Lis, 2012 13:26

Czyli wielopokoleniowa rodzinka pod jednym dachem…

U mnie za to mało rodziny i czasami bardzo mi to doskwiera. Moi rodzice nie żyją, rodzice mojego mężą też nie, ani ja ani on nie mamy rodzeństwa…

smokooka - Nie 25 Lis, 2012 16:24

Ja nikogo poza nimi właściwie też nie mam, no jeszcze wujek z ciocią, no ale ;)
Agulka76 - Śro 28 Lis, 2012 14:40

Lotusko jeśli pozwolisz rozgoszczę się na Twoim wątku, bo jakże podobna Twoja historia do mojej... Mimo ze moja mama ni piła a była chora na schizofremię.... Ale ojciec... stosował taki sam szantaż emocjonalny w stosunku do mnie i moich sióstr jak Twój do ciebie cf2423f Na dodatek teraz stosuje go w stosunku do moich dzieci co bardzo mnie boli a nie potrafię sie temu sprzeciwić. Mieszkam z ojcem niestety ale mam go już ( albo dopiero) serdecznie dosyć i dążę do wyprowadzki. Dopiero po tylu latach zrozumiałam że mnie wykańcza psychicznie i robi to też moim dzieciom...Chcę się wyprowadzić a jednocześnie mam wyrzuty sumienia ze chcę....
Dobrze, że Ty wyjechałaś za granicę.

lotus - Czw 29 Lis, 2012 11:17

Agulka76 napisał/a:
Lotusko jeśli pozwolisz rozgoszczę się na Twoim wątku, bo jakże podobna Twoja historia do mojej... Mimo ze moja mama ni piła a była chora na schizofremię.... Ale ojciec... stosował taki sam szantaż emocjonalny w stosunku do mnie i moich sióstr jak Twój do ciebie
...Chcę się wyprowadzić a jednocześnie mam wyrzuty sumienia ze chcę....


Cześć Agulka, cieszę się, że wpadłaś… rozgość się proszę…
Schizofrenia Twojej mamy musiała być trudnym okropnie przeżyciem, to trudne dla dorosłego człowieka a co dopiero dla dziecka. Szantaż emocjonalny niszczy poczucie własnej wartości, mnie mój ojciec kompletenie w ten sposób pozbawił wiary w siebie…
Nie miej poczucia winy co do wyprowadzki z domu, z tego co piszesz jest to toksyczna dla Ciebie i dzieci sytuacja. Wyprowadzka nie oznacza przecież zerwania kontaktów z ojcem, a da Ci szanse na odnalezienie osobistej przestrzeni niezbędnej do pracy nad sobą i Twoimi uczuciami. :buziak:
Pozdrawiam cieplutko

Agulka76 - Czw 29 Lis, 2012 11:50

Oj choroba mamy była dla mnie straszna. cf2423f Bałam się na każdym kroku. Bałam się jak wychodziła z domu podczas początków choroby- że nie wróci. Ojciec z siostrami często chodzili po ulicach i ją szukali, bo szła przed siebie kompletnie nieobecna. Bałam się nawet jak wracała ze szpitala a np wzdychała, płakała, zamyśliła się....Najgorsza była nie przewidywalność występowania napadów( w zasadzie jak w chorobie alkoholowej)Nie wiadomo było kiedy się zacznie. Dla mnie czteroletniej dziewczynki to było straszne. A ojciec... niby taki dobry, uchodzący za miłego starszego pana ( tak go opisał mój terapeuta na podstawie tego co o nim mówię) a wcześniej za ,,normalnego,, człowieka... ale jego tekst,,poczekaj będziesz czegoś chciała kiedyś ode mnie,, albo ,, nie masz po co do mnie więcej po pomoc przychodzić,, dźwięczą mi w uszach do tej pory. Straszył mnie odrzuceniem odkąd pamiętam. Zawsze kiedy nie chciałam spełniać jego poleceń.. Jak mama była w szpitalu to on był z nami i pewnie też mnie tak straszył, a ja musiałam być przerażona, bo mama w szpitalu, nie było żadnej babci ani cioci i ojciec- który straszył mnie że jak będę niegrzeczna to też mnie opuści :(
Mam przez to silną nerwicę, muszę wiedzieć gdzie są , co robią i co planują moje dzieci i m. nie cierpię nagłych zmian planu, nie cierpię niespodzianek, jak m. wyjeżdża w delegację to mam lęki ze nie wróci...


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group