WSPÓŁUZALEŻNIENIE - Fałszywy obraz leczenia
Scarlet O'Hara - Czw 28 Lut, 2013 08:51 Temat postu: Fałszywy obraz leczenia Alkoholizm - Fałszywy obraz leczenia choroby alkoholowej
Przeciętny Polak ma jakieś wyobrażenie o leczeniu różnych często spotykanych chorób: wie, że zapalenie wyrostka wymaga operacji, a chore gardło picia syropu lub zażywania antybiotyku. Taka potoczna, mglista choćby wiedza o leczeniu alkoholizmu nie istnieje.
W jej miejsce mamy kilka fałszywych przekonań, utrudniających rozeznanie i wybór skutecznego postępowania zarówno tym, którzy chcą pomóc, jak i samym sobie.
"Wystarczy przestać pić"
Samo podjęcie abstynencji nie jest - najostrzej mówiąc - niczym innym jak tylko przerwą w piciu. "Jeżeli cała pomoc, jaką masz do zaoferowania alkoholikowi, ogranicza się do tego, żeby przestał pić alkohol, to możesz dobrze zostawić go w spokoju" - to słowa znanego amerykańskiego psychiatry. Walka z nałogiem jest zadaniem o wiele bardziej skomplikowanym. Ponieważ nałóg oznacza tyle, że - nawet, gdy się nie pije - nadal tkwią w człowieku stare nawyki, znane sposoby radzenia sobie z kłopotami i napięciami, kruczki myślowe pozwalające zniekształcać obraz rzeczywistości. Są cały czas na podorędziu i w każdej chwili mogą podstępnie zaatakować i opanować tego, kto postanowił nie pić.
Dlatego alkoholik musi stale pamiętać o swoim uzależnieniu i czujnie reagować na wszystkie zagrożenia. Dlatego nie ma byłych alkoholików.
"Można się wyleczyć szybko i bez wysiłku"
Co jakiś czas pojawiają się w prasie sensacyjne artykuły o nowym cudownym środku leczącym alkoholizm, które podsycają nadzieję na ekspresowe pozbycie się nałogu? Krążą wieści o tym, że Amerykanie już kończą prace nad wynalezieniem tabletki likwidującej chęć picia; że pewien doktor na Śląsku od lat zaleca z dobrym skutkiem kropelki na alkoholizm; że odpowiednie stosowanie hipnozy w kilku seansach załatwia problem. Rozumiem, dlaczego ludziom marzy się, żeby to była prawda - każdy z nas chciałby żyć w bajkowym świecie, gdzie cuda są możliwe. Niestety, w realnym życiu tych, co wierzą w bajki, spotykają same rozczarowania. Nie ma sensu poszukiwanie drogi na skróty, liczenie na to, że uda się znaleźć jakiś szybki sposób, uporać się z chorobą w ciągu miesiąca czy pół roku, za pomocą paru wizyt w poradni bądź jednego pobytu na najlepszym oddziale odwykowym. Jak przy uczeniu się obcego języka koniecznie jest żmudne przyswajanie sobie nowych zestawów dźwięków czy struktur zdaniowych, które kłócą się ze swojskim sposobem mówienia i myślenia i nie mogą być opanowane za jednym zamachem - tak posuwa się do przodu leczenie? Żeby ustawić rzecz we właściwej perspektywie, warto sobie uprzytomnić, na jaki wysiłek są gotowi zdobyć się ludzie chorzy na raka. W takim porównaniu nie ma nic absurdalnego - alkoholizm to też śmiertelna choroba.
"Na odwyku oduczą od picia"
Leczenie odwykowe kojarzy się z metodami, które bardziej przypominają odstraszanie od alkoholu i karanie za jego nadużywanie, niż leczenie w sensie potocznym, nastawione na zmniejszanie cierpienia, łagodzenie dolegliwości i likwidowanie przyczyn choroby. "Wszyją mu esperal, to będzie się bał napić", "Podam go na przymusowe leczenie, niech się za niego wezmą", "Może na odwyku oduczą go pijaństwa" - nieraz zdarzyło mi się słyszeć takie życzenia, w których pobrzmiewa raczej chęć odwetu i kary niż gotowość pomocy. Wielu pijących alkoholików ma podobne skojarzenia. Spodziewają się, że w placówkach odwykowych natrafią na coś w rodzaju tresury za pomocą bata, skojarzonej z przemawianiem do sumień i umoralnianiem. Rzeczywiście jeszcze parę lat temu proponowano im pod szyldem leczenia właśnie coś takiego, uzupełnionego na oddziałach zamkniętych o pracę na przykład w przyszpitalnym gospodarstwie, zwaną dumnie - ergoterapią. Dzisiaj leczenie odwykowe wygląda zupełnie inaczej: nie polega na oduczaniu od picia, lecz na uczeniu się utrzymywania trzeźwości. A konkretnie tego, jak choroba alkoholowa osacza człowieka i jak się przed tym osaczeniem bronić oraz jak w nowej sytuacji - bez alkoholu - radzić sobie w życiu.
"Zróbcie coś ze mną"
Dość często zgłaszający się o pomoc alkoholicy czy ich bliscy są przekonani, że wystarczy znaleźć się w rękach specjalistów i posłusznie wykonywać ich zalecenia, żeby uruchomić proces powrotu do zdrowia. To również - jak w przypadku niezwykłej tabletki - oznacza oczekiwanie na cud. Albowiem to, co ma się zmienić w człowieku w wyniku leczenia, przypomina wyposażenie go w przyrząd do wykrywania min: żeby rozpoznawał w siebie, kiedy ulega nałogowym nawykom, reagował na te zagrożenia i unieszkodliwiał je, zanim doprowadzą do tego, że znów się napije. Inaczej mówiąc, trzeba umieć wytropić u siebie elementy nałogowego postępowania, myślenia i odczuwania. Owszem, fachowcy mogą w tym pomóc, ale nawet największy specjalista odwykowy nie jest takim ekspertem od wewnętrznego świata człowieka, jak on sam. Nie może znać jego myśli ani przeżyć, nie będzie przez cały czas czujnie śledzić jego zachowania. Tego nie może zrobić nikt inny, tylko każdy sam za siebie i dla siebie.
Dlatego tak kluczowym momentem w początkach leczenia jest podjęcie odpowiedzialności za nie!!!
"Po leczeniu nie będzie się chciało pić"
Złudzenie, że alkoholika po leczeniu przestanie ciągnąć do wódki, jest dość powszechne, tyle, że całkowicie nierealistyczne. Wiem z doświadczenia, że taka chęć pojawia się nawet po kilku latach abstynencji i że leczenie oraz dalsza praca nad uzależnieniem nie może jej wymazać. Może jedynie dobrze uzbroić przeciwko pokusom
"Po leczeniu będę pić normalnie, jak inni"
Podam bardzo przekonujący wywód pochodzący z książki Anonimowi
Alkoholicy - "Jesteśmy podobni do ludzi, którym amputowano nogi i którym nowe nigdy nie odrosną. Nie jest możliwa przemiana alkoholika w człowieka umiarkowanie pijącego. Jeśli z całym przekonaniem zaplanujemy zaprzestanie picia, nie może być mowy o żadnych wyjątkach, ani o żadnej podświadomej myśli i nadziei, że kiedyś w przyszłości staniemy się odporni na alkohol".
"Po leczeniu wszystko ułoży się dobrze"
"nie piję już miesiąc (trzy m-ce, pół roku, dwa lata), a wciąż nie jest dobrze" - z rozczarowaniem tego typu spotykam się dość często. Różne trudności, które przed podjęciem abstynencji były na drugim planie, dopiero teraz zaczynają dawać się we znaki. Kłopoty małżeńskie, nieporozumienia z dziećmi, niezadowolenie z pracy i sytuacji materialnej niepowodzenia i kryzysy, brak spokoju ducha - wszystkie te trudności muszą zdarzyć się również w trzeźwym życiu. I nieraz wydaje się, że łatwiej byłoby uciec w alkohol niż stawić im czoła.
Jeżeli alkoholik wierzył, że po leczeniu wszystko samo się ułoży, że kraina abstynencji jest krainą szczęśliwości, to siłą rzeczy przy zetknięciu z szarą rzeczywistością musi wrócić do pytania z okresu, kiedy jeszcze pił:" Czy moje trzeźwienie ma sens? Czy warte jest wysiłku, jaki w nie wkładam?"
I tym samym znowu umieszcza się na równi pochyłej, prowadzącej do samozniszczenia. Odpowiedź jest wprost: "Ma sens, jeśli chcesz żyć, tylko musisz na życie spojrzeć bardziej realnie". Takie realistyczne nastawienie zamiast obezwładniającego rozczarowania mobilizuje do poszukiwania środków zaradczych i pomocy. A dzięki temu wiele spraw faktycznie może się zmienić na lepsze.
"Dalej poradzę sobie sam"
Niektórzy alkoholicy, którym udaje się utrzymywać abstynencję przez kilka miesięcy, dochodzą do wniosku, że już mogą nie zajmować się swoim uzależnieniem. Przestają chodzić na mitingi AA, przepuszczają kolejne wizyty w poradni, nie pojawiają się w klubie abstynenta. Słysząc "poradzę sobie sam" koledzy, z którymi ktoś taki razem trzeźwiał, przepowiadają mu rychłą wpadkę, czyli powrót do kieliszka. Niestety, z reguły się nie mylą. Przy kolejnym niepowodzeniu, ataku chandry czy trudnym zadaniu (a zdarzają się one wszystkim) stres może się okazać tak silny, że nie uda się uporać z nim bez wsparcia innych. Gdyby nasz samowystarczalny abstynent spotykał się z nimi, ktoś by go pewnie ostrzegł i zaproponował pomoc. Ale on przecież uważa, że niczego od nich nie potrzebuje - i starając się udowodnić to sobie i innym - coraz głębiej brnie w zaprzeczanie. Często, więc dopiero po zapiciu zaczyna rozumieć, że jednak nie poradzi sobie sam.
"Wrócę do leczenia, kiedy coś będzie nie tak"
Alkoholika, który ma taką postawę trudno przekonać, chociaż główny argument jest prosty; "za którymś razem nie będziesz, wiedział, że coś jest nie tak", bo taka jest natura choroby zaprzeczania. Właściwie alkoholik zawsze powinien podejrzewać, że jest gorzej niż mu się wydaje, że być może starym zwyczajem przymknął oczy na zagrożenia. Często tu również dopiero po wpadce przekonuje się jak złudne było przekonanie.
Wszystkie te fałszywe przekonania na temat leczenia - a na pewno są jeszcze inne - dałyby się streścić w stwierdzeniu, że można się leczyć szybko, łatwo i bez podejmowania odpowiedzialności za jego przebieg. Tymczasem terapia odwykowa może jedynie uruchomić proces zdrowienia, który nie kończy się wraz z opuszczeniem oddziału, zakończeniem jakiegoś programu w poradni czy zaliczeniem przysłowiowych 90 mitingów AA. Proces ten trwa, lecz w coraz większym stopniu przeksztłca się z walki z nałogiem w kształtowanie dobrego życia bez alkoholu.
mgr Anna Dodziuk
http://alkoholizm.com.pl/content/view/515/94/
Scarlet O'Hara - Czw 28 Lut, 2013 09:07
Postanowiłam wkleić ten tekst w tym dziale ponieważ.......
Wiele z tego co jest w nim napisane dotarło do mnie.
Na grupie ostatnio miałam temat:leczenie alkoholizmu.
Myślę sobie a po co mi to wiedziec?
Przecież to nie moje leczenie ,ja mam swoje .Uczą nas zajmowania się samym sobą a mi tutaj robią wykład o tym jak to wszystko wygląda.
Byłam zdziwiona i znudzona.
Później praca domowa.Przeczytam powyższy tekst.
Przeczytałam i jakie wnioski...?
Uderzyło mnie jedno zdanie "Jeżeli cała pomoc, jaką masz do zaoferowania alkoholikowi, ogranicza się do tego, żeby przestał pić alkohol, to możesz dobrze zostawić go w spokoju"
Mój mąż od 3 lat właśnie ogranicza się tylko do tego.
Przestaje pić ,agresja,wybuchy,czuje siłę,udowadnia sobie i innym ,że kontroluje swoje picie i prędzej czy później "płynie".
Kiedy nie chodziłam jeszcze na terapię i nie wiedziałam jak powinnam się zachować w takich sytuacjach pamiętam z tego okresu jeszcze taki jego bunt i agresję w stosunku do mnie widziałam taką butną postawę.Sam wzrok mówił za siebie "spróbuj się tylko odezwać to ja Ci pokażę"
Wtedy czułam się ,ze zwyczajnie zapędził mnie w kozi róg.
Czułam,że nie mogę się odezwać bo w końcu nie pił np. 6 m-c więc co ja mogę chcieć?
Nie śmiałam nawet wspomnieć o terapii.
Faszerował się psychotropami ,był zamulony tak dokładnie jak jest w tym tekście.
Wystarczyło tylko ,że tabletki się skończyły 3 dni przerwy i bal.
Niestety wtedy oczywiście zachowanie skandaliczne po wypiciu i nie wiadomo czego można się spodziewać.(jak ja się cieszyłam wtedy ,ze nie ma mnie obok )
Czemu wkleiłam to i piszę o tym ?
Dla nowych osób ,dla kobiet któe równie miały fałszywe wyobrażenie o cudownym wyleczeniu jak ja .
Może to choć jednej skróci "cierpienie" jeśli będzie chciała pójść na skróty i nie będzie chciała doświadczać tego co ja na własnej skórze.
Jo-asia - Czw 28 Lut, 2013 10:01
Scarlet O'Hara napisał/a: | Dla nowych osób ,dla kobiet któe równie miały fałszywe wyobrażenie o cudownym wyleczeniu jak ja . |
ja, choć jestem pielęgniarką,
miałam na studiach..ba nawet sama przygotowywałam zajęcia z alkoholizmu.......
idąc się leczyć, też wierzyłam w cud!
Scarlet O'Hara,
|
|