To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Forum Wolnych od Alkoholu
"DEKADENCJA"

czyli rozmowy o alkoholizmie oswojonym i nie tylko...

DOROSŁE DZIECI ALKOHOLIKÓW – DDA - DDA/DDD a kobiecość

pietruszka - Śro 29 Paź, 2014 11:50
Temat postu: DDA/DDD a kobiecość
Chyba takiego tematu nie było, a może warto?

Wychowanie w dysfunkcyjnej rodzinie wpływa silnie na wzorce płciowe. Wypacza je, przekształca w toksyczne schematy, upośledza... Wcześniej czy później kobieta DDD/DDA staje przed dylematem, co dalej z jej kobiecością? Co znaczy dla niej być kobietą? Jak kształtować relacje z innymi kobietami? Czy inne kobiety są grupą wsparcia czy przekleństwem?

Tak na początek... wpadł mi w oko ciekawy fragment "Biegnącej z wilkami" Estes Clarissy Pinkoli. Niestety - często w pracy zawodowej spotykam się z takimi postawami, spotykałam się też z takimi postawami "na zewnątrz", szczególnie, gdy dotyczy to osób, które nie są w temacie, ot, takich tradycyjnych, konserwatywnych kobiecych środowisk, ale również w rodzinie, tam, gdzie oczekiwałam kiedyś wsparcia, choćby ze strony matki.

Cytat:
Co więcej, większość zbiorowości ma pewną ukrytą tendencję, która sprzyja represjom wobec twórczego, uczuciowego, dzikiego życia kobiety. Jest to mianowicie fakt, że społeczeństwo zachęca kobiety do krytykowania się nawzajem i poświęcania swoich sióstr (lub braci) w imię zasad sprzecznych z rodzinnymi wartościami i naturalną uczuciowością, które kobiety najbardziej cenią. Chodzi tu nie tylko o donoszenie na inne i narażanie ich na karę za postępowanie zgodne z kobiecą naturą, ale także o zachęcanie starszych kobiet do współuczestniczenia w fizycznym, umysłowym i duchowym okrucieństwie wobec kobiet młodszych, słabszych, bezradnych oraz zachęcanie młodych kobiet do lekceważenia potrzeb kobiet o wiele starszych od nich.

Jo-asia - Śro 29 Paź, 2014 12:59

Jak zwykle pietruszko... temat w dziesiątkę :okok:

przełamanie wzorca mojej matki, wiele mnie kosztowało...

Ann - Śro 29 Paź, 2014 14:33

pietruszka, też uważam, że temat jest mega mocny i trafiony. Bardzo chętnie się w nim wypowiem obszerniej, ale muszę to jeszcze przemyśleć. :)
fairy - Śro 29 Paź, 2014 16:21

Piotruszko i ja Tobie dziękuję za ten temat i czekam niecierpliwie co inne dziewczyny
napiszą. Mnie samej cięzko o tym pisać i jestem pogubiona w temacie jeszcze.
W sumie od urodzenia.

Mama nadopiekuńcza, żadnych mężczyzn w domu, ja jednocześnie wieczne dziecko
- lojalnie wobec matki i szybkie wejście w dorosłość - praca, obowiązki.
Bardzo trudnym momentem był dla mnie okres dojrzewania, pojawienie
się miesiaczki i biustu. Biust przewiazywałam bandażem żeby go nie było
widać - ze wstydu.
Nie akceptowałam tego nijak.
Dziś mam 30 lat i nadal mi głupio przy mamie ze mam piersi i że sypiam
z mężczyznami.

Jak z tego wyjść? Jak dac sobie prawo do bycia kobietą, do seksu...

smokooka - Śro 29 Paź, 2014 16:24

temat rzeka.... dopiero od niedawna pozwalam swojej kobiecości rozkwiatać bez skrępowania, ale to potrwa
fairy - Śro 29 Paź, 2014 16:45

smokooka co Ci w tym pomogło?
Jak??? :)

pietruszka - Śro 29 Paź, 2014 17:00

Mnie w pewien sposób zaszokowało, gdy zdałam sobie sprawę, że same kobiety robią to innym kobietom. Matki, babki strącają na starcie w przepaść: "bo to źle być dziewczynką, chłopcy mają lepiej, łatwiej".
Taki szablon dostałam sama, ale moja matka dostała go od swojej matki, czyli mojej babki. i pewnie tak to się ciągnie przez pokolenia. I zamiast wspierać się w nawzajem w tej swojej kobiecości - dokopujemy sobie, gryziemy siebie przez pokolenia, bo przecież w tym socjalizowaniu, uczeniu się ról społecznych ogromną rolę w wychowaniu dziewczynki, później młodej kobiety biorą właśnie matki, ciotki, babki, sąsiadki, nauczycielki. kiedyś te grupy kobiece były większe, ale czy reprezentowały zdanie swoje, jako kobiet, czy tylko były strażniczkami jedności całego ówczesnego społeczeństwa gromady, wsi, miasteczka?
Kobiety, które wyłamywały się, odchodziły od mężów okrutników, nie wychodziły za mąż , bo chciały w jakiś sposób być niezależne, wypędzano ze wsi, oskarżano o czary, czy w najlepszym przypadku spychano na margines danej zbiorowości.

Przypadki obrony jednostki przez grupę, szczególnie kobiet, były raczej rzadkie. Niestety zamiast w obronie w imię solidarności z własną płcią, często stawały w jednym szeregu z oprawcami.

I jak w tym momencie szanować własną płeć, kiedy z założenia kobiety jako grupa często same sobie robią krzywdę, spychając się do roli gorszych, tych, które z założenia powinny się wstydzić własnej płci?

szymon - Śro 29 Paź, 2014 19:35

pietruszka napisał/a:
pewnie tak to się ciągnie przez pokolenia


córka pyta matki, dlaczego gotuje kalafior w takim dużym garnku (100 litrów)
ta się zastanawia i wzrusza ramionami... moja matka tak gotował, idź zapytaj babki, bo ona mnie tak nauczyła...
ta idzie do babki i pyta, dlaczego gotowałaś kalafiora w takim dużym garnku?
odpowiedź babki: a miałam to wnusi inny? w czym miałam ugotować

Linka - Śro 29 Paź, 2014 20:16

pietruszka napisał/a:
Matki, babki strącają na starcie w przepaść: "bo to źle być dziewczynką, chłopcy mają lepiej, łatwiej".

Zaledwie przedwczoraj te słowa wypowiedziała moja 13-letnia córka.
Pomimo, że to nie jest mój pogląd, ode mnie nigdy tego nie usłyszała. :shock:
Rozmawiałyśmy o tym, ale czy mi uwierzyła?

smokooka - Śro 29 Paź, 2014 21:07

fairy napisał/a:
smokooka co Ci w tym pomogło?
Jak??? :)


U mnie konkretnie dość dramatyczne akcje pomogły mi uwalniać poczucie kobiecości, jakaś przemiana zaczęła się na terapii indywidualnej, jednak blokada trwała i trwała. Początkiem było wyłysienie po chemioterapii, na przekór - chciałam, poczułam potrzebę, czucia się kobietą. Potem mastektomia, przyzwyczajanie się do życia bez piersi, do protezy itd... a ostatnio pozbawienie jajników - wydaje mi się to trudne do zrozumienia dla osoby, która tego nie przeżyła, ale siła emocji, siła z jaką "los" pogrywał z moją wolą pełnego i pięknego życia oswobodziła częściowo tę blokadę. Właściwie mogę powiedzieć, że świadomość posiadanego terminu ważności zmusiła moje zamrożone uczucia i zerowe poczucie wartości do czegoś w rodzaju "wykasowania pamięci", to taki proces do którego świadomie się zmusiłam. Brakowało mi jednak wzorca kobiety, na którym mogłabym opierać i rozwijać to co we mnie siedzi. Takiej żywej dobrze znanej babeczki, która mi się podoba i którą szanuję na tyle, żeby z niej czerpać. I życie znów podsunęło rozwiązanie - ojciec się zakochał. A ja obserwując różnice pomiędzy nieżyjącą mamą a tą kobietą znajduję siebie. Ostatnimi czasy, dwa miesiące temu uczestniczyłam w sesji zdjęciowej, mega kobiecej, słodkiej i radosnej. Musiałam to z siebie wykrzesać, na szczęście była tam coach przygotowująca każdą z dziewczyn do pozowania w określonej stylistyce. To okazało się dla mnie bardzo terapeutyczne. Publicznie, w obecności iluś osób obsługujących plan sesji oraz nas modelek musiałam (bo bardzo chciałam mieć takie fotki) porobić trochę słodko pierdzących minek, póz, gestów itd co mnie dotychczas krępowało niebotycznie. Ja nie umiem sobie w publicznej toalecie ust podmalować bo się wstydzę, albo przy swoich domownikach posmarować nóg balsamem bo mnie to krępuje, chociaż zwykła nagość nie. Chodzi o to, że nie umiałam korzystać z przyjemności życia, tych kobiecych bez zażenowania. I wciąż je odczuwam, ale już wiem, że tego właśnie chcę się pozbywać, na przekór tym blokującym uczuciom wychodzę z kobiecością naprzeciw światu i widzę, że jest to przyjmowane z entuzjazmem. Zaczynam wierzyć w miłe słowa, komplementy i coraz mniej przejmować się kompleksami. To ja je mam, ale nikt nie musi ich poznawać. Ja po prostu chcę korzystać z życia, póki żyję. Z seksu, z przyjemności i radości patrzenia na siebie przychylnie. To długi proces bardzo ważnej przemiany. Ja nie widywałam u mamy NIC co by świadczyło o jej radości i świadomości bycia kobietą. Nie miałam żadnego najmniejszego pojęcia, a od kilku lat jeszcze doszły mi kłopoty z libido. Teraz jest inaczej. Również w sprawie seksu.

Podkreślić chcę, że poczucie kobiecości to dla mnie radość z bycia kobietą, świadomość bycia kobietą, wyciąganie z tego korzyści a ponadto szacunek do kobiet, potrzeba wzajemnego wspierania się i zaufania. Nad elementami wciąż pracuję, ale pojawił się wreszcie jakiś zarys w wyobraźni. Jeszcze nie dawno nie wiedziałam w ogóle co to jest ta kobiecość.
A przemiana moja zaczęła się chyba od momentu pokochania siebie jako istoty. Od chwili w której siebie w ogóle dostrzegłam i zaczęłam o siebie dbać. Wciąż nadaję sobie kierunek. Nie toczę się już jak kula śnieżna z czubka Rys.

Ann - Śro 29 Paź, 2014 23:01

pietruszka napisał/a:
Wcześniej czy później kobieta DDD/DDA staje przed dylematem, co dalej z jej kobiecością? Co znaczy dla niej być kobietą? Jak kształtować relacje z innymi kobietami? Czy inne kobiety są grupą wsparcia czy przekleństwem?
W moim przypadku DDD, natomiast moja matka to wzorowa DDA.

Co dalej z moją kobiecością?
Jaką kurnia kobiecością? Przez całe lata (od kiedy tylko pamiętam) nosiłam ubrania workowate, zakrywające możliwie najwięcej. Męski chód, męska postawa, męska fryzura - możliwie najkrócej i najostrzej jak się da. Otoczona chłopaszkami, facecikami, mężczyznami, próbująca im dorównać na każdym kroku. W postawie, zachowaniu, wulgarności obycia i obejścia. Antek jak się patrzy. Chuligan. Kumpel. A mnie w to graj. Czasem tylko przeszkadzało mi, że jak tak na siebie nawzajem patrzymy, to mnie sterczy coś na klacie. Bluza z kapturem a'la kangur trochę rozwiązywała problem.
Tak pokrótce próbuję Wam zobrazować, moją bezkobiecość.
Pierwsze spotkanie z terapeutą facetem - kim jesteś? zapytał mnie. Odpowiedziałam: nie wiem. Po czym on zapytał czy mam piersi, a ja z pełnym skrępowaniem a zarazem zaśmiewaniem tematu odpowiedziałam, że mam (krzyżując przy tym ręce na klatce). I on na to określił, że w związku z tym jestem kobietą.
Trudne, bo ja swojej kobiecości nie znam.. no teraz może powiem, że nie znałam.

Co dla mnie znaczy: być kobietą?
Być kobietą to być piękną. Niekoniecznie ciałem ale duchem. To promieniować swoją kobiecością. Kobiety są delikatne. Mają delikatne, zadbane choć czasem spracowane dłonie. Moje wyglądały zazwyczaj niczym oderwane od pługa u zagorzałego rolnika. (Teraz się to zmienia). Być kobietą to potrafić wbić się w seksowną czerwoną sukienkę, nałożyć makijaż i zalotnie spojrzeć z pewnością swojej własnej wartości. Być kobietą to być powabną w każdej sytuacji, także w starym rozciągniętym dresie. Co do tej sukienki - dla mnie ubranie sukienki to najgorsza kara świata. Traktuję to jak kostium na przedstawienie. Wracając do domu z wesela, czy innej okoliczności, ściągam kostium i wrzucam go do szafy.

Jak kształtować relacje z innymi kobietami? Czy inne kobiety są grupą wsparcia czy przekleństwem?
Relacje z kobietami? A o czym ja z nimi będę?
O lakierze do paznokci? Podkładzie, czy innym kremie, na którym zupełnie się nie znam, bo przecież mi to do niczego nie potrzebne? O odżywkach do włosów? O facetach?! O tym, który się, której podoba i co w nim takiego seksownego? Facet jak facet wielkie mi coś. Cham, prostak i egoista, który pragnie tylko samozadowolenia i satysfakcji jednostronnej z seksu. Nigdy nie miałam koleżanek od serca. 150 chłopa, którzy traktowali mnie jak równego sobie.

Dzisiaj się zmienia. Terapia mnie zmienia. Odkrycie daaaawnych bolesnych kart też pewnie mnie zmienia. Trzeźwienie mnie zmienia, nie tylko mnie ale relacje z matką również. Relacje z kobietami. Sam fakt, że od początku chodzę na mityngi na grupę kobiecą. Przyjaźnię się z dziewczyną ze wspólnoty, która ma podobną historię życia jak moja i bardzo dobrze się rozumiemy. I kurcze nagle okazuje się, że rozmawiamy o wielu rzeczach typowych kobietom. Także o lakierze do paznokci!
Zmieniam się. Ostatnimi czasy usłyszałam to od 3 osób, że odkrywam swoją kobiecość. Pewnie, że mnie to speszyło. Tak jak peszyło przez lata. Ale faktycznie, coś w tym jest. Włosów nie obcięłam nadal. Będąc na zakupach bez reszty pochłonęła mnie wystawa u jubilera i na palcu mam piękny delikatny srebrny pierścionek. Moja szafa się zmienia delikatnie. A na półce stoi balsam do ciała i ja nawet go używam! Kosmetyczka ma w sobie więcej niż bezbarwny lakier do paznokci, bo ma ich kilkanaście a przy tym inny sprzęt. To ja. Ja się zmieniam. Powoli, bardzo wolno. Ale dobrze mi z tym. Z tym kroczkiem po kroczku.
I choć daleko mi do założenia sukienki tak o, czy też lata świetlne do szpilek (bo najpierw musiałabym się naumieć je nosić), to wydaje mi się, że jestem w tej chwili najbardziej kobieca od swojego narodzenia. Te zmiany są zewnętrzne i powierzchowne. Wnętrze pewnie też się zmienia, ale to jeszcze daleka droga. Bliskość mężczyzny do pewnego momentu jest ok. Dalej pojawia się obawa, lęk itd. Kiedyś traktowałam się przedmiotowo to i mężczyźni mogli mieć używanie (brutalnie mówiąc) dziś mam inne podejście i spojrzenie na to wszystko.

Nie umiem przyjmować pochwał czy komplementów. Peszą mnie i powodują wewnętrzne ukłucie, które nie jest przyjemne. Bo przecież ja nie zasługuję na takie dobre słowa. Nie należy mi się pochwała, ani przyznanie, że coś we mnie jest ładne.

Ale kroczę dalej. W terapii, w zdrowieniu, w szukaniu kobiecości we mnie.
tyle na dziś :mysli:

Jo-asia - Czw 30 Paź, 2014 09:46

Moje pierwsze przyglądanie się.. kobiecości, zaczęło sie od szukania informacji... co to wogóle jest w necie :oops:
nie umiałam..nie wiedziałam, czym to się je...oczywiście miałam to za zadnie w terapii.
Ja z ciałem nie miałam problemu...jakotako ;)
mój, problem polegał na ukrywaniu ciała..aby nikt go nie pożadał :oops:
Te sprawy szybko się unormowały, jakoś tak... bez mojego szczególnego udziału.
Z czasem...zauważyłam konflikt innego rodzaju. Wszyscy wokoło, kazali mi się skupić na sobie....a przecież ja jestem, od tego aby innym pomagać, innych kochać, o innych dbać :beczy:
to, rola kobiety :krzyk:
tylko to dbanie....tak naprawdę, nim nie było.

Jo-asia - Czw 30 Paź, 2014 11:07

Rano, nie miałam czasu dokończyc myśli
pietruszka napisał/a:
I jak w tym momencie szanować własną płeć, kiedy z założenia kobiety jako grupa często same sobie robią krzywdę, spychając się do roli gorszych, tych, które z założenia powinny się wstydzić własnej płci?

to trudny temat.. dotykający
myślę, że zbudowany na przekonaniu.. że powinno się wspierać
Dla mnie konflikt pokoleniowy.. to rozwój.
Dzięki temu, odcięłam pępowinę. Gdybym czuła wsparcie, ze strony bliskich mi, starszych kobiet.. nie wiem, czy dałabym radę odnaleźć własną "kobiecość" i czy byłby szansa zmian, rozwoju.
Do tego, jak każda z nas się zmienia i rozwija.. podobnie ma się to do ogółu, społeczeństwa. Ono dorasta, dzięki indywidualnym zmianom, do zmain globalnych, pokoleniowych.
Dzięki konfliktowi, byłam zdana na siebie i zmuszona wręcz do wsłuchania się w siebie. A to doprowadziło mnie, do odkrycia.. własnej kobiecości.
Dotyczy ona, akceptacji siebie jako osoby.. nie tylko powierzchowności a przede wszystkim... piękna wewnętrznego, bogactwa uczuć.

Książka, z której podałaś cytat...jest świetna. Mam ochotę, znów ją przeczytać :buzki:

szika - Czw 30 Paź, 2014 12:11

Ja czytałam wiele ksiązek..lubię czytać.. przełomem dla mnie była ksiązka Gray'a "Mężczyźni sa z Marsa a kobiety z Wenus".
Gray pisał swoją ksiązkę wraz z żoną i według mnie udało im sie doskonale opisać cechy kobiet i mężczyzn.
Wiele moich cech, które wcześniej uwazałam za moje wady i bardzo mocno starałam sie je z siebie wyplenić, okazało się bardzo powszechnymi, typowymi cechami kobiecymi.
Na przykład taka cecha jak potrzeba mówienia.
Wczesniej pogardzałam swoim "gadulstwem" - jak je nazywałam. A tu odkrycie Ameryki! Gray pisze, że kobieta potrzebuje mówić, gdyż jest to jej do zdrowego funkcjonowania niezbędnie potrzebne. Czyli? Okazało się - dla mnie - że jestem najnormalniejszą KOBIETĄ pod słońcem...
To tylko przykład, cech kobiecych jak i męskich w ksiązce jest mnóstwo..

Jesli chodzi o rywalizację między kobietami...
Wydaje mi się, że niezmiernie czestą cechą kobiet jest to, że czuję się przez większość swego zycia nieszczęsliwe, niespełnione. Mają na to wpływ uwarunkowania kulturowe, obyczajowe, często religijne. Nigdy nie zapomne jak mój szwagier przy stole pełnym ludzi z rodziny z dumą wygłaszał przemowy jak to - w oparciu o Pismo Święte - zgodne z wolą boska jest posłuszeństwo kobiety wobec mężczyzny i że kobieta została stworzona do tego aby mężczyźnie słuzyc.
Mówił to bez ogródek, przy swojej żonie, a ta siedziała cicho bez słowa protestu.
Tyle, że jak miałoby być inaczej jesli oboje zostali wychowani w rodzinach o patriarchalnym modelu?
Kobiety nawet jesli głęboko w to wierzą to wcale nie czują sie przez to szczęsliwsze, wręcz przeciwnie. Niestety z podswiadomości to nieszczęscie i niespełnienie "wyłazi" w sposób zupełnie nieświadomy często.
Ja tak miałam.. Łapałam się na myslach, że skoro ja jestem taka nieszcześliwa to cieszyłam się gdy inna kobieta również skarzyła się na swój los. Miałam z tego jakąś mroczną satysfakcję, że nie tylko ja. Natomiast nie tolerowałam kobiet, które promieniały, usmiechały się lub śmiały w głos, które były szczęsliwe. Byłam zła w konfrontacji z nimi, podejrzewałam je o nieuczciwość, gre aktorską, często wyklinałam w myślach "no i czego się ten ku***szon cieszy". W kobietach widziałam intrygantki, plotkary, że tylko czekają aby mi dowalić, okraść mnie z resztek godności..
Nie jestem dumna z tego swojego podejścia do kobiet, ale tak rzeczywiście było, ja taka byłam.
O wiele lepiej mi się gadało z facetami..
Z czasem gdy moja świadomośc kobiecości jak i akceptacja dla mnie jako kobiety wzrastała tak rosło zaufanie do innych kobiet... wydaje mi sie, że właśnie to jakie my mamy relacje z innymi kobietami jest miara tego jak akceptujemy własną kobiecośc...

pietruszka - Czw 30 Paź, 2014 12:14

Jo-asia napisał/a:
myślę, że zbudowany na przekonaniu.. że powinno się wspierać

Czyli dorastanie, dojrzewanie przez ból tylko?
Nauka pływania poprzez wrzucenie na głęboką wodę?
Owszem, cierpienie uczy, ale czy nauka zawsze musi być bolesna, okupiona cierpieniem, poczuciem winy i wstydu?

Ot... mam też pozytywny przykład... z własnego doświadczenia. Jak z jednej strony od matki słyszałam, że "jako dziewczynką jestem dla niej karą za jej grzechy" :roll: tak i nie mogę nie dostrzec jakichś pozytywnych działań ze strony mojej mamy, wspierających moją kobiecość. Ot, choćby nauka makijażu. Miała cierpliwość podpowiadać mi jako nastolatce jak się malować, jakich kosmetyków używać, by makijaż nie był wulgarny, a podkreślał urodę. Pod tym względem - miałam wsparcie. Pamiętam wyprawę po pierwszy stanik do prawdziwej gorseciarki, pamiętam pierwsze eleganckie skórkowe rękawiczki i pierwszy elegancki kapelusz... to były właśnie takie małe intymne wtajemniczenia do kobiecości.

Szkoda, że ograniczone tak bardzo do zewnętrzności, inne bardziej wewnętrzne przekazy były mniej fajne. Że dziewczynka musi dwa razy bardziej się starać a i tak uzależniona jest od mężczyzn w jej życiu, że lepiej być chłopcem, bycie dziewczynką to jednak przekleństwo, i inne takie toksyczne przekonania... :( Dziś mam świadomość, że z próżnego i Salomon nie naleje - mama sama nie dostała innych wzorców, więc nie była w stanie inaczej mnie wychować.

szika - Czw 30 Paź, 2014 12:28

Stasiu już nie usiąde z nim raczej do jednego stołu, bo od wielu lat jestem rozstana z męzem a to jego brat.. ale dzięki :)
Whiplash - Czw 30 Paź, 2014 12:30

szika napisał/a:
że jestem najnormalniejszą KOBIETĄ pod słońcem...

:buahaha:

Pewnie dlatego trafiłaś do czubeczkowa :wysmiewacz:

szika - Czw 30 Paź, 2014 12:39

Whiplash, Wypłoszu pomnij iż jesteś na "powaznych salonach", że tu wypada zachować się kurturarnie a nie ... jak w trolowni... sio stąd siło nieczysta :mgreen:
staaw - Czw 30 Paź, 2014 13:15

Akurat ja śledzę ten wątek by nie zabijać kobiecości mojej córci.
Np nie wiedziałem że te słodkopierdzące minki są dla Was takie ważne podczas gdy ja taką kobietkę/kokietkę od razu przestaję traktować poważnie...

pietruszka - Czw 30 Paź, 2014 13:32

staaw napisał/a:
e te słodkopierdzące minki są dla Was takie ważne

akurat to to pewnie kwestia indywidualna :dzierga2: nie dla każdej kobiety będą te minki wyznacznikiem jej kobiecości...
staaw napisał/a:
traktować poważnie..

może nie zawsze chodzi o to, by dostrzegać nasz intelekt, niepospolitą osobowość, może czasem... po prostu... chcemy być pożądane? :mysli: może czasem chcemy same się czuć seksownie?

szika - Czw 30 Paź, 2014 13:38

staaw napisał/a:
taką kobietkę/kokietkę od razu przestaję traktować poważnie...

a takiego mężczyznę jak traktujesz?

staaw - Czw 30 Paź, 2014 14:02

pietruszka napisał/a:
staaw napisał/a:
traktować poważnie..

może nie zawsze chodzi o to, by dostrzegać nasz intelekt, niepospolitą osobowość, może czasem... po prostu... chcemy być pożądane? :mysli: może czasem chcemy same się czuć seksownie?

Kiedy przeczytałem książkę "Córeczka tatusia" otworzyły mi się oczy na tę część kobiecych potrzeb. Właśnie to ojciec a nie matka ma wprowadzić córkę w świat jej seksualności.
To ojcu ma się podobać najbardziej na świecie.
Ja się tego wcześniej bałem, tłumiłem kobiecość córci.
Teraz widzę jak rozkwita i jestem z niej dumny, ona przegląda się w moich oczach i na każde żądanie ma potwierdzenie że dla mnie jest istotą doskonałą...

(wbrew moim obawom wcale jej woda sodowa do głowy nie uderza, a plus tego jest taki że używa mniej kosmetyków bo... ideału się nie poprawia)

staaw - Czw 30 Paź, 2014 14:03

szika napisał/a:
staaw napisał/a:
taką kobietkę/kokietkę od razu przestaję traktować poważnie...

a takiego mężczyznę jak traktujesz?

Takie zachowanie mężczyzny absolutnie go dyskredytuje w moich oczach.
Ale ja podobno szowinistą jestem...

pietruszka - Czw 30 Paź, 2014 14:06

staaw napisał/a:
seksualności

dla mnie kobieca seksualność jest tylko jednym aspektem kobiecości, oczywiście niezwykle ważnym, ale kobiecość to znacznie szersze pojęcie...

szika - Czw 30 Paź, 2014 14:13

Stasiu to ja tu chyba czegoś nie zrozumiałam do końca - jakie Ty minki masz na myśli?
pietruszka - Czw 30 Paź, 2014 14:39

albo miał na myśli określenie Smokookiej, użyte w komentarzu do jej sesji foto:
smokooka napisał/a:
Publicznie, w obecności iluś osób obsługujących plan sesji oraz nas modelek musiałam (bo bardzo chciałam mieć takie fotki) porobić trochę słodko pierdzących minek, póz, gestów itd co mnie dotychczas krępowało niebotycznie.

staaw - Czw 30 Paź, 2014 14:40

Linka napisał/a:
szika napisał/a:
Stasiu to ja tu chyba czegoś nie zrozumiałam do końca - jakie Ty minki masz na myśli?

Szika, tego się nie da powiedzieć....musiałabyś poznać Stasia córcię......

Dokładnie...

Smokooka napisała o tych minkach, może ona będzie umiała je opisać.
Ja w lot zrozumiałem o co chodzi:
smokooka napisał/a:
Publicznie, w obecności iluś osób obsługujących plan sesji oraz nas modelek musiałam (bo bardzo chciałam mieć takie fotki) porobić trochę słodko pierdzących minek, póz, gestów itd co mnie dotychczas krępowało niebotycznie.


Możesz też pooglądać np stare filmy z aktoreczkami o urodzie odwrotnie proporcjonalnej do masy mózgu. (oczywiście domyślam się że było to wykreowane)

pietruszka - Czw 30 Paź, 2014 14:41

staaw napisał/a:
o urodzie odwrotnie proporcjonalnej do masy mózgu

Stasiu, czy uważasz, że piękna kobieta nie ma szans być inteligentna, mądra, itd...?

staaw - Czw 30 Paź, 2014 14:44

pietruszka napisał/a:
staaw napisał/a:
o urodzie odwrotnie proporcjonalnej do masy mózgu

Stasiu, czy uważasz, że piękna kobieta nie ma szans być inteligentna, mądra, itd...?

Ma szanse. Tylko reżyserzy kasowych filmów takich szans nie dają swoim bohaterkom.
Te piękne kobiety mają być tylko i wyłącznie ozdobą dla maczo.

(piszę o źródłach stereotypów a nie o moich przekonaniach)

szika - Czw 30 Paź, 2014 14:56

staaw napisał/a:
(piszę o źródłach stereotypów a nie o moich przekonaniach)

dobrze, że to napisałeś, bo w świetle tego co wcześniej pisałes wyglądało na to, że takie własnie sa Twoje przekonania a przygladasz się wątkowi aby te swoje przekonania zweryfikowac...

co do "tych" minek...pierdzacych czy jakichs tam.. wydaje mi się, że sformułowanie "dla Was są wazne" to zbyt daleko idące uogólnienie... te słodkie minki to prawdopodobnie to co nazywane jest seksapilem... uwierz Stasiu - nie dla wszystkich kobiet jest on wazny... dla mnie wazny nie jest... jednakże nalezy zauwazyć, że niekoniecznie ten seksapil to jakieś celowe działanie kobiety... zdarza mi się znaleźć w sytuacjach gdy seksapil jest ostatnią rzeczą o jakiej bym w ogóle pomyślała, gadam śmiertelnie powaznie, a mężczyzna ten seksapil i tak widzi... czyli wiele zalezy też od sposobu postrzegania faceta...

pterodaktyll - Czw 30 Paź, 2014 15:30

A ja przyszedłem wam powiedzieć ze postanowiłem zostać antyfeminsta
pietruszka - Czw 30 Paź, 2014 15:53

pterodaktyll napisał/a:
A ja przyszedłem wam powiedzieć ze postanowiłem zostać antyfeminsta

w takim znaczeniu?
http://portalwiedzy.onet....nizm,haslo.html
:smieje:

pannaJot - Czw 30 Paź, 2014 16:23

szika napisał/a:
te słodkie minki to prawdopodobnie to co nazywane jest seksapilem... uwierz Stasiu - nie dla wszystkich kobiet jest on wazny... dla mnie wazny nie jest..

Może nie tyle nie jest dla Ciebie ważny ...bo chcąc nie chcąc emanujesz nim na kilometr w każdym geście, w sposobie poruszania sie, w usmiechu itp. Może po prostu o tym swoim seksapilu nie myslisz :)

smokooka - Czw 30 Paź, 2014 16:53

Widzę, że z całej mojej wypowiedzi niektórym utkwiły w głowie tylko słodkopierdzące minki. :p
staaw - Czw 30 Paź, 2014 16:59

smokooka napisał/a:
Widzę, że z całej mojej wypowiedzi niektórym utkwiły w głowie tylko słodkopierdzące minki. Widać reszta była niezrozumiała

Smoczku, jak dla mnie to tylko te minki były ważne. A właściwie bolesne.
Ja je tępiłem u córci, do teraz mi ciężko jak się wdzięczy do lustra... Ale nie mam zamiaru krzywdzić jej kobiecości.

Nie wiem dla czego Ty miałaś problem z tymi minkami... moja córcia jest bardzo kobieca... a uważam że za bardzo.
A może to ja muszę się przyzwyczaić. Mądra też jest...

Z resztą Twojego posta się zgadzam więc nie polemizuję... :buzki:

smokooka - Czw 30 Paź, 2014 17:04

staaw napisał/a:
Nie wiem dla czego Ty miałaś problem z tymi minkami... moja córcia jest bardzo kobieca...
ja wiem i dla mnie wciąż to pole do eksploracji. Do niedawna moja mimika w ogóle nie istniała. Teraz dostrzegam ładne policzki jak się uśmiecham, fajne kości policzkowe fny



A i jeszcze ważna rzecz, pozbyłam się uczucia "pogardy" dla takich kobiecych atrybutów i tej specyficznej pewności siebie. Oceniactwa i pogardliwego stosunku połączonego z zawstydzeniem i speszeniem do kobiet emanujących kobiecością, seksapilem czy wręcz seksualnością. Już nie widzę w tym niczego gorszącego i niedostępnego (no chyba że jest wulgarnie - to wtedy po prostu jest wulgarnie) a i sama lubię popatrzyć na piękno kobiecego ducha i ciała, oczu, ust, uda i wnętrza. Strasznie dużo roboty zrobiłam dotąd. Jestem zadowolona :)

szika - Czw 30 Paź, 2014 20:30

pannaJot napisał/a:
Może nie tyle nie jest dla Ciebie ważny ...bo chcąc nie chcąc emanujesz nim na kilometr w każdym geście, w sposobie poruszania sie, w usmiechu itp. Może po prostu o tym swoim seksapilu nie myslisz

Asiu tak mi mów :chmurka: chyba dla kazdej kobiety takie słowa sa miłe, dla mnie są, dziękuję :kwiatek:


staaw napisał/a:
Smoczku, jak dla mnie to tylko te minki były ważne. A właściwie bolesne.
Ja je tępiłem u córci, do teraz mi ciężko jak się wdzięczy do lustra... Ale nie mam zamiaru krzywdzić jej kobiecości.


Stasiu... aż mi to cięzko mówić..pisać...mam nadzieję, że się nie pogniewasz na mnie...
według mnie to bardzo krzywdzące dla dziewczynki gdy ojciec nie akceptuje jej kobiecości... ojciec czy matka...
to zadaniem ojca jest właśnie podziwianie córki, zachwycanie się nią... to ojca zadanie aby w dziewczynce kobiecość zbudować, pomóc jej w trudnym okresie dojrzewania, gdy zmienia się jej ciało, osobowość... gdy staje się a potem gdy jest kobietą...
wiedz o tym, że jesli teraz z jakiegos powodu nie możesz jej tego dac - Ona poniesie tego konsekwencje na długie lata, oby nie na całe życie..
wydaje mi się, że masz z tym jakiś problem i według mnie warto byłoby umówić sie chociaz na jakąs wizyte do psychologa, aby poprzyglądac sie temu... o ile oczywiście zalezy Ci na jak najlepszym wypełnieniu swojej roli..
ja ojca nie miałam... nie wiem co to podziw ojca... ojczym traktował mnie obrzydliwie... był zaborczy, pogardliwy, jak napisałes Stasiu o sobie od razu zobaczyłam jego własnie... nie wolno mi było się strić, malować... zabraniał mi... mówił, że wyglądam jak k**wa...
to było straszne... jeszcze do niedawna bolało mnie to bardzo na samo wspomnienie... zreszta moja matka była taka sama... tak to mi własnie wstęp do kobiecości zgotowali dorosli... a konsekwencje poniosłam ja...

margo - Czw 30 Paź, 2014 22:48

Tak czytam ten temat od jakiegoś czasu i ciągle się zastanawiam, czy coś napisać, czy może jednak nie :mysli: ponieważ zastanawiam się nad tą moją kobiecością - jakby na to nie patrzeć kobietą jestem. Ale jak tylko przeczytałam temat tego wątku to pojawiła mi się pustka w głowie. Zaświtała mi myśl - gdzie jest moja kobiecość, czy ja w ogóle ją mam, czy w ogóle ją czuję?
Pustka nadal. W głowie krążą mi prześwity z dzieciństwa. Wychowana z bratem i jego kolegami, po męsku. Nie było zabaw lalkami, ale ganianie za piłką i zabawy w policjantów i złodziei. "Dziewczeńskie" zabawy uważałam za infantylne. Chodziłam w ubraniach przechodzonych po starszym bracie. Bywało, że stare dresowe spodnie, trochę przykrótkie, ścięta na krótko po chłopięcemu. Pamiętam, że wstydziłam się okropnie tych przykrótkich spodni i kolorowych skarpetek. Inne dziewczynki miały dziewczęce rzeczy, ja nie. Budziło to we mnie strasznie skrajne odczucia. Z jednej strony wstyd, zażenowanie, z drugiej poczucie bycia "ponad coś", a jeszcze z innej trochę zazdrość. Bywało, że mama, krawcowa, szyła mi różne rzeczy. Nie zapomnę nigdy, gdy uszyła mi taki komplet - bluzka z krótkim rękawkiem i całym brzuchem na wierzchu a do tego długa spódnica ale z rozporkiem takim bardzo wysokim, że jak szłam było widać prawie całą nogę. Nie wiem nawet, czy miałam wtedy chociaż 10 lat. Z ogromnym zażenowaniem to zakładałam, czułam się tragicznie. Czułam, że wszyscy na mnie patrzą, wstyd to mało powiedziane. Już wtedy miałam odczucia, że wyglądam jak spod lampy. Te same odczucia miałam, gdy zakładałam krótkie spodenki, takie powyżej kolana. Byłam dzieckiem, a czułam na sobie wzrok mężczyzn. Pamiętam to do dziś bo do dziś towarzyszy mi to odczucie, gdy ubieram się po prostu kobieco. Gdy zakładam sukienkę, spódniczkę... całkiem normalnie... i tak gdzieś z tyłu głowy czuję, że jestem ubrana nieodpowiednio. Że może ktoś sobie pomyśleć o mnie źle, że jestem jakaś pierwsza lepsza. Trudno mi się tego do tej pory pozbyć, pomimo tego, że od jakichś dwóch lat co lato funduję sobie "terapię" pod tytułem "noszę sukienki". To wcale nie takie łatwe. Ale wracając jeszcze do okresu dziecięcego... po nim już byłam nastolatką. Miałam 13, może 14 lat, miałam pierwszego chłopaka, z którym właściwie trzymaliśmy się tylko za ręce... pomimo tego moja matka pewnego dnia mnie wzięła na rozmowę i oznajmiła, że wszyscy na mnie patrzą i ja zachowuje się jak pierwsza lepsza (żeby nie pisać gorzej) i co ja w ogóle wyprawiam... ogólnie wiele moich zachowań według niej świadczyło o moim złym prowadzeniu się. Później był już moment "okresu buntu". Zaczęłam chodzić w glanach, jeansach i czarnych koszulkach. Byliśmy raz nad morzem z rodziną (ah, dwa razy się zdarzyło w całym moim życiu że byliśmy na wakacjach razem...). Ja przesiedziałam trzy dni w upał w długich spodniach, trampkach i t-shircie. Nie chciałam się rozebrać nawet. Mój ojciec ciągle mi mówił, że mam ubrać sukienkę, a moja matka była dumna z tego, że pozwala mi nosić glany. A ja ciągle miałam w pamięci tamto zażenowanie z okresu dzieciństwa, kiedy to za każdym razem, gdy zakładałam krótkie spodnie bądź sukienkę czułam się prawie naga... gdy okres buntu minął zaczęłam się ubierać po prostu "normalnie". Nic nadzwyczajnego, nic szczególnego... jednak rzadko kiedy czułam/czuję się dobrze w tym, co mam na sobie. Często czuję się źle ubrana. Wolę jednak czuć się źle ubrana w swetrze i spodniach, niż czuć to zażenowanie, gdy zakładam spódniczkę i czuję się jak spod lampy, choć wiem, że nie powinnam się tak czuć, bo nie mam ku temu podstaw i na pewno daleko mi do takich zachowań i sposobu ubierania się. Nawet, gdy zakładam buty na obcasie to tak się czuję. Zawsze wykręcam się tym, że jestem wysoka... ale ja po prostu nie potrafię założyć butów na obcasie w normalny dzień, bo czuję się jak jakaś odwalona ladacznica. To straszne, mam z tym duży problem...
Właściwie zastanawiam się jak to wszystko pożenić z tym, że dużo lepiej dogaduje mi się z mężczyznami niż z kobietami. Tak było od zawsze - zawsze wolałam wujków niż ciocie, kolegów niż koleżanki... nie umiem rozmawiać z kobietami... jest to dla mnie prawie zawsze duży wysiłek.
Natomiast ktoś ostatnio w rozmowie ze mną poruszył temat żartów o podłożu seksualnym. Czy mnie to nie boli, czy mnie to nie razi. Otóż jeszcze całkiem niedawno uznawałam takie żarty za absolutny brak szacunku do mojej osoby. Jakikolwiek żarcik w tym temacie zawsze brałam bardzo do siebie, przeżywałam to, że ktoś mnie nie szanuje... od niedawna nauczyłam się patrzeć na to zupełnie inaczej. Traktować to jak zabawę, grę słów, która nie dotyczy mnie osobiście, bo to gra dla samej gry. Tu liczy się podtekst i inteligenty rozmówca...
Nie czuję się kobieco, nie ubieram się kobieco, nie robię zalotnych min ani nie mrugam oczkiem. Nie potrafię... może nie chcę? Jedyne, co potrafię to popatrzeć i ewentualnie się zarumienić jak panienka... :bezradny:

Jo-asia - Czw 30 Paź, 2014 23:09

pietruszka napisał/a:
Czyli dorastanie, dojrzewanie przez ból tylko?
Nauka pływania poprzez wrzucenie na głęboką wodę?
Owszem, cierpienie uczy, ale czy nauka zawsze musi być bolesna, okupiona cierpieniem, poczuciem winy i wstydu?

jeśli.. jest oparta na przekonaniach, poczuciu winy, braku akceptacji... tak
W tej sytuacji wystarczy, że jedna ze stron.. akceptuje siebie i swoje życie opiera na wyborach, zasadach a nie na przekonaniach.
Ja nie byłam buntownikiem, moja mama.. jak ja to mówie... musiała, umrzeć abym ja ... mogła odciąć pępowinę. Mój konflikt nie był zewnętrzny.. tylko i wyłącznie wewnętrzny i dopiero, po jej śmierci.
Ja zaś, doświadczyłam, konfliktu .. ze strony, mojej córki. Syna.. nie 8|
Dziś, już po nim śladu nie ma. I nie ma wspierania. Obie wiemy, że jesteśmy .. inne. Obie.. siebie akceptujemy, takimi jakimi jesteśmy. Rzadna nie jest lepsza czy mądrzejsza. I ja równie często uczę sie czegoś od niej.. jak i ona ode mnie.
Nie raz śmiejemy się gdy jakiś problem.. opowiadamy i okazuje sie, ze myśli przy tym towarzyszące mamy takie same :rotfl: choć, nigdy wcześniej, nie było na ten temat rozmowy.


Wiele łez wylałam, gdy usłyszałam, zobaczyłam... jak córka mnie widziała. Co czuła. Jak bardzo czuła się skrzywdzona.
Cieszę się, .. że mogła zobaczyć, że nie jestem ideałem, że popełniam błędy i potrafię wziąć na siebie odpowiedzialność. A do tego, żyję z uśmiechem na twarzy i miłością w sercu :)

staaw - Pią 31 Paź, 2014 04:21

szika napisał/a:

Stasiu... aż mi to cięzko mówić..pisać...mam nadzieję, że się nie pogniewasz na mnie...
według mnie to bardzo krzywdzące dla dziewczynki gdy ojciec nie akceptuje jej kobiecości... ojciec czy matka...

Zuziu, myślę że najciężej Ci doczytać że piszę w czasie przeszłym.
Może mała powtórka z gramatyki języka polskiego?

staaw napisał/a:

Ja je tępiłem*1 u córci, do teraz mi ciężko jak się wdzięczy do lustra... Ale nie mam zamiaru krzywdzić*2 jej kobiecości.

*1 czas przeszły
*2 czas teraźniejszy

tępię
tępiłem
będę tępił

nie mam
nie miałem
nie będę miał

A ojciec w kształtowaniu kobiecości córki jest według mnie najważniejszym człowiekiem na Ziemi i tego będę się trzymał.

pietruszka - Pią 31 Paź, 2014 09:06

staaw napisał/a:
A ojciec w kształtowaniu kobiecości córki jest według mnie najważniejszym człowiekiem na Ziemi i tego będę się trzymał.

a ja powiedziałabym, że hormony :mgreen:

Whiplash - Pią 31 Paź, 2014 09:07

pietruszka napisał/a:
a ja powiedziałabym, że hormony

hormony najważniejszym CZŁOWIEKIEM :mysli: :nie:

Ann - Pią 31 Paź, 2014 09:24

To jeszcze ja swoje 3 grosze dorzucę do tematu :mysli:

Przyglądając się temu co napisała margo, nasuwają mi się takie wnioski, co do mojej osoby: matka, do mojego wieku przedszkolnego ubierała mnie w sukieneczki, kokardki i inne fiździpołki, później przywdziewała mnie w dresy, a później ja sama zapatrzona na starszego brata, chciałam być taka jak on. Silna, przywódcza, 'chłopska'. Z wyboru ubierałam się sama w ciuchy, które mogły pomóc mi te cechy ukazać. W tym samym czasie moje koleżanki nosiły obcisłe bluzeczki, w czasach gimnazjum czy liceum pokazywały biusty w obfitym choć jeszcze smacznym dekolcie. A ja patrzyłam na siebie i mówiłam: ja nigdy nie będę taka jak one, słaba, delikatna i powabna. I przez wiele lat taka nie byłam. Kiedy większość moich rówieśniczek czy też znanych mi kobiet mówiła, że poproszą mężczyznę o pomoc w naprawie czegoś, czy że zamówiły ekipę, która odmaluje im pokój, ja z dumą mówiłam: a ja sobie takie rzeczy robię sama. Przez rok pracowałam malując kamienicę dla rodziny. Wykańczane do stanu surowego mieszkania trafiały w moje ręce. A ja na drabinę, wałek w rękę, sylikon czy inny sprzęt trafiał w moją drugą dłoń i jazda. Niezależna. Twarda. Silna. Niepotrzebująca pomocy kogoś innego.

W odniesieniu do matki.
Kiedy szłam na bal gimnazjalny, przywdziała mnie w sukienkę i wypchnęła na bal, na którym moim towarzyszem był mój ówczesny chłopak, o czym matka nie wiedziała (myślała, że nas na siłę w pary połączyli). Bałam się jej powiedzieć, że ja mam chłopaka. Męczyłam się na tym balu w tej sukience, ale to inna para kaloszy.
Kiedy pracowałam w swojej pierwszej pracy, romansowałam sobie z szefem. Gość 7 lat starszy ode mnie. Kawka, lampa wina po pracy, pizza, później noc u niego i powrót do domu nad ranem lub prosto do pracy. Nigdy nie powiedziałam jej, że mam kogoś. Ona zawsze wychodziła w swoich poglądach z założenia, że ja mam na to czas, że ble ble ble itd. Do dziś mówi mi, że mam sobie poszukać kogoś takiego: i tu wylicza.. a ja mówię do niej: jak znajdę i będę miała chęć to Ci przedstawię i Twój pogląd nic do tego mieć nie będzie. Znalazłam, mam. Ona nadal o niczym nie wie. Bo nie musi. Bo po co mam słuchać, że się k***, puszczam czy jakieś takie teksty, których i tak w awanturach nigdy nie brakowało?

Co do ojca.
Mój ojciec jest pod jej pantoflem od zawsze. Nigdy chłopina nie miał swojego zdania. Jak matka powie tak ma być, czasem tylko ukradkiem popiera moje zdanie bezpośrednio do mnie, by w jej obecności udawać, że nic takiego nie miało miejsca. Matka jest kobietą, która dała mi wzorzec silnej, niezależnej (pozornie) baby, która ma wszystkich sobie podporządkowanych, która nigdy nie była szczera - przez co ja jej też swojej szczerości i zwierzeń nie okazuję. Dla ojca obojętne jest czy ja mam włosy długie, krótkie, czy postrzępione, no może jakbym przyszła całkiem łysa to by coś powiedział. Czy czuję aby przy którymś z nich rozkwitła moja kobiecość? Wręcz przeciwnie, mam wrażenie, że przy nich ona umarła, bo nie pokazali mi jak to zrobić.
Dziś kiedy siedzę i piłuję paznokcie, maluję, suszę.. a chwilę po tym nakładam (choć rzadko) bardzo delikatny makijaż, by chwilę dalej ubrać się elegancko choć nie w sukienkę, a po prostu delikatniej niż zwykle i bardziej kobieco, matka rzuca do mnie tekst: a cóż Ty się tak stroisz? Odpowiadam: próbuję dbać o siebie, to tyle.

zimna - Pią 31 Paź, 2014 09:36

Oczywiście wszystko zależy od tego jak zdefiniujemy kobiecość.
Rozróżnijmy zachowania kobiece od prowokacyjnych, nastolatki często odkrywając swoją kobiecość mylą te pojęcia , przerysowują, czasem jest to karykaturalne, śmieszne, czasem niebezpieczne, a to cześć dorastania. Zabawa w kobietkę, poznawanie siły kobiecości to super zabawa, przygoda źródło radości ale ma wiele pułapek. Żeby w nie nie wpasc wystarczy tylko wyniesione z domy poczucie własnej wartości i kręgosłup moralny :roll: i odrobina szczęścia.
Co do głównego tematu

Kiedyś byłam przekonana że na kobiecość, inne kobiety itd. narzekają tylko wredne jędze, koniecznie brzydkie :bezradny: dziś widzę że to trochę bardziej złożony temat :)
a w zasadzie do przewidzenia :mgreen: jak wszystko w DDA
Ja nie rozumiem w ogóle o co chodzi, mam zupełnie inne doświadczenia, kocham być kobietą, zawsze kochałam. Ale też nigdy nie słyszałam że dziewczynki mają gorzej nie pamiętam takich przekazów, nie przypominam sobie, żebym odebrała taki przekaz od społeczeństwa w ogóle - no zupełnie nie przyszłoby mi to do głowy :foch:
Przeciwnie, dziewczynki były, traktowanie delikatnie, z troską jak "coś" cennego a chłopcy przynieś wynieś i nie pyskuj. W dzieciństwie dla mnie problemem było zupełnie co innego - moja mama. Mama była typem chłopczycy, całe życie w spodniach, krótkie ohydne spalone trwałą włosy , niezadbane paznokcie, szro- bure bezkształtne bluzki, nigdy nie widziałam jej umalowanej, do tego niezgrabny kaczkowaty chód i za grosz wdzięku :mysli: no może jak sie bardzo postarała taki bardziej, a la zawstydzona dziewczynka.

Mam takie zdjęcie z zerówki siedze przy stoliku z książką, mój mąż ma takie samo (takie czasy) i niestety wyglądamy na nich identycznie. Mamy podobne sweterki i identyczne fryzury :zalamka:
I to jest właśnie mój problem, mama kompletnie nie rozumiała ze ja jestem inna , nie mogłam doprosić się o sukienkę, spódniczkę, spinkę, wstążeczkę, o cokolwiek :bezradny: ryczałam a ona patrzyła na mnie totalnie zdziwiona, dla mamy to były jakieś bzdury, głupoty, zawracanie głowy , niewygodne i tylko kłopot :bezradny:
Dziś myślę, że to było jej podświadome działanie. Jej opór i zapominanie za każdym razem, że chciałam sukienkę a nie spodnie, nie były" normalne " za każdym razem kończyło się podobnie - ja w spazmach. Pamiętam na chrzciny mojego brata błagałam ją i obiecała mi sukienke - przyniosła sweterek i spodenki "ale zobacz jaki ładny komplecik" chciałam się umrzeć serio, uciekłam w spazmach z domu i długo mnie szukali, skończyło się oczywiście na tym ze dostałam wp***dol i musiałam założyć ten "śliczny komplecik jak okazało się była do niego jeszcze równie "śliczna czapeczka " (to już mię dobiło i znowu wp***dol ).
Miałam jedna sukienkę na wesele wujka, w wieku 7 lat, była szara i brzydka ale była sukienką -a ja byłam szczęśliwa, druga to komunijna, potem trzecia letnia w różyczki z falbanami jak już miałam długie włosy czyli około 11 lat . Dopiero wtedy pozwoliła mi zapuścić włosy, po wielu walkach oczywiście - nie obcięłam do dziś :lol2: i do dziś chodzę w sukienkach, spódniczkach itd.
Może dlatego tak uwielbiam kobiecość we wszelkich barwach, przejawach i odsłonach i uwielbiam kobiece kobiety i dziewczęce dziewczyny. :)
Piękne jak okręt pod pełnymi żaglami , jak konie w galopie......
:muza:

szika - Pią 31 Paź, 2014 16:04

staaw napisał/a:
smokooka napisał/a:
Widzę, że z całej mojej wypowiedzi niektórym utkwiły w głowie tylko słodkopierdzące minki. Widać reszta była niezrozumiała

Smoczku, jak dla mnie to tylko te minki były ważne. A właściwie bolesne.
Ja je tępiłem u córci, do teraz mi ciężko jak się wdzięczy do lustra... Ale nie mam zamiaru krzywdzić jej kobiecości.

Stasiu... nie trzeba tepić głośno i wyraźnie... wystarczy spojrzenie... to sie poprostu czuje..dziecko CZUJE co rodzic mysli... no ale może u Ciebie jest inaczej..
kolejna sprawa to skoro aż tyle jadu z siebie wycedziłeś aby mi odpowiedzieć... tymbardziej coś tu jest na rzeczy...
no ale to Twoje zycie, Twoje Dziecko... może ja się nie znam... napisałam co we mnie wywołał Twój post... jakie skojarzenia... jakie refleksje...

staaw - Pią 31 Paź, 2014 16:10

szika napisał/a:

kolejna sprawa to skoro aż tyle jadu z siebie wycedziłeś aby mi odpowiedzieć... tymbardziej coś tu jest na rzeczy...

Zuziu, jedyne co jest na rzeczy to to że nie chcę dzielić z Tobą tego włosa na dziesięcioro.
Lubię Ciebie, jednak dyskutować z Tobą się zwyczajnie boję...

Mała - Pią 31 Paź, 2014 18:08

A to ciekawe...Jako dziecko zachowywałam się jak chłopak - łaziłam po drzewach, uwielbiałam grać w piłkę nożną...Ale kiedy moje ciało zaczęło się przeobrażać...Moja Mama była kompletnie zaskoczona. Nie przygotowała mnie do tego, pewnie nie chcąc dopuścić do siebie myśli - że jej druga córka - TEŻ już nie jest do końca dzieckiem. Że powoli wkracza w dorosły świat. Nie było żadnych rozmów o ptaszkach, ani mrówkach - chyba wstyd przekazany w rodzinnym domu "temat tabu" jej na to nie pozwolił...Fakt - zdarzyło to się to w czasie, kiedy jeszcze moja Mama dość mocno nosiła żałobę w sercu po Tacie.
Ale potem starała mi się pomóc (szyjąc pierwszy 2-częściowy kostium kąpielowy) - choć czasem w dość niemiły sposób (dziewczynka tak się nie zachowuje!)...
Nagle przeszłam jakby z etapu bezosobowego, bezpłciowego dziecka, na etap kobiety. Wcześniej mogłam grać w piłkę, a nagle - dziewczynce to nie przystoi... :zalamka:
A jednak, mimo wszystko - miałam w niej wspaniały wzór kobiety :)
Kiedy po kilku latach wreszcie (ktoś porządnie jej nagadał) - zdjęła żałobę z serca i rozumu (schowała wreszcie czarne ubrania) - znów przeobraziła się w motyla :) - poprosiła nas, o Mascarę do oczu od św.Mikołaja :) Nigdy tego nie zapomnę - bo ŻADNE z naszej trójki nie wiedziało, co to jest...I ufarbowała wreszcie włosy (po śmierci Taty osiwiała zupełnie, w ciągu trzech dni).
Miło było popatrzeć, jak się zmienia i jak mężczyźni się za nią oglądają...
A ja? Szukałam SAMA własnej drogi. Jest we mnie coś, czego mężczyznom w moim życiu nie udało się zabić. Mimo zakompleksienia, mimo nieśmiałości, mimo mnóstwa różnych traum...
Mama nie krytykowała moich pierwszych, wymarzonych szpilek.Mimo, że i bez nich byłam od niej wyższa o głowę i miała z tym problem ("nie stawaj przy mnie, bo ja mam kompleks niższości!" - mówiła to z rumieńcem na twarzy - ale i z błyskiem w oku, że ma tak wysoką córkę :buzki: ).
Nie krytykowała mojej mini-sukienki...Choć kiedyś żartem, na ulicy, powiedziała: "więcej z Tobą chodziła nie będę, bo spowodujesz jakiś wypadek!"...Ale uśmiech DUMY i tak był widoczny w jej oczach... :kwiatek:
Lubię siebie taką, jaką jestem...
Kiedyś, moja pierwsza psycholog - powiedziała mi po sesji - musi Pani być niesamowicie silna, że przetrzymała Pani to wszystko...I to był komplement.
Zanim się tak strasznie świadomie zaniedbałam fizycznie (to też miało wtedy swój cel), był czas, kiedy komplementy wywoływały we mnie zdziwienie. Tak mnie wychowano, że nigdy nie przyszło mi do głowy, że moja sylwetka jest super, czy mam ładne nogi...To zrozumiałam dużo później, kiedy figura mi się zmieniła w czasie 1 ciąży a nogi puchły niemiłosiernie! :lol2:
Dopiero teraz rozumiem, jakie powodzenie miałam wcześniej ale póki serce mocniej nie zabiło - nie widziałam w swoim wyglądzie nic szczególnego.
"Miej serce i patrzaj w serce" - ta dewiza towarzyszyła mi od dzieciństwa i tak oceniałam ludzi - według tego jacy są :)
Często tak jest - że doceniamy to, co mieliśmy, dopiero kiedy to tracimy...
Jestem ergr Kobietą!

szika - Sob 01 Lis, 2014 10:36

Chciałabym podzielić się z Wami pewnymi wydarzeniami z czasów poczatku mojej terapii uzaleznienia..
był to czas gdy moja córka zaczęła dojrzewać... między innymi miesiączkowac...
dla mnie to był zawsze temat koszmar, horror... gdy przychodziły te dni czułam się brudna, niegodna, gorsza... za wszelka cenę strałam się to ukryć przed wszystkimi... łaćznie z sobą...
od szkoły pamiętam wstydziłam się powiedziec na wuefie, że jestem niedysponowana... zaciskałam zeby i ćwiczyłam... inne dziewczyny siedziały na ławce a ja byłam na to oburzona "ze tez one się nie wstydzą..jak one tak mogą?"
moja córka zachowywała się w sposób na tamten czas dla mnie niedopuszczalny... na przykład chodziła po mieszkaniu w majtkach i było widac!!! albo zapominała podpaski na pralce w łazience...
zwracałam jej uwagę najdelikatniej jak potrafiłam (na wtedy) a w duchu czułam przerażenie, lęk, panikę wręcz..
marzył mi się po cichu w łazience maleńki śmietniczek... żebyśmy obie mogły tam rzucać odpadki higieniczne... ale cóż to nie stworzyła moja wyobraźnia!!!! ilez to nie wymyśliłam bzdurnych rzeczy, że na przykład nasze chłopaki czyli mąż i syn będa tam zaglądać!!!!!
któregos razu poszłam z tym do terapeutki... przełamałam wstyd, na tyle już miałam zaufania i zwierzyłam się z tego problemu... poprosiłam o rade jak mam wpłynąc na córke aby ona zaczęła sie z tym ukrywac tak jak ja ... no takie miałam "głupie pomysły"
jakież było moje zdziwienie i wręcz pozytywny szok gdy ta wyjasniła mi, że to, ze córka tak sie zachowuje że to bardzo dobrze, że super bo ONA CZUJE SIĘ W DOMU BEZPIECZNIE!!!
wszystkiego spodziewałam ale nie tego... zrobiłam oczy jak 5 złotych i poczułam takie szczescie rozlewające się w mojej duszy... radośc... ulgę... :)
powiedziałam też o śmietniczku... terapeutka pomogła mi rozebrac te moje przekonania i wyobrażenia mówiąc..."słuchaj, jesli będa zaglądać to bedzie ich problem, ale nie przypuszczam, po co mieliby zaglądać?"...
zapadła decyzja, tego samego dnia kupiłam malutki kubełek, który stoi do dzisiaj :) nie było juz zapomnianych na pralce podpasek... a jest wygodnie i poręcznie... córka i ja regularnie opróżniamy ów kubełek i teraz czuję sie na parwdę dumna z tego pomysłu... bardzo ułatwia zycie...
oczywiście chłopaki nie mieli z tym najmniejszego problemu.... nigdy nie było słowa na ten temat, że coś jest nie tak... zreszta sami wrzucali na przykład patyczki do uszu czy zużyte nozyki do golenia...
dziś jak przypominam sobie te historie to uśmiecham się sama do siebie... jakże ja miałam pokopane w głowie... no ale... nigdy mnie nikt niczego w tej kwestii nie nauczył... nie mam już o to pretensji... ale com natworzyła w głowie tom natworzyła :)

margo - Sob 01 Lis, 2014 12:17

Sziko, przeczytalam Twoja historie i przypomniala mi sie inna. Co prawda nie jest to moja historia, ale uslyszana od kogos. W podobnym temacie. Kobietka, ktora mi to opowiada spotykala sie z facetem, w koncu postanowili zamieszkac razem. Ona trzymala podpaski w lazience (mowie tuta o czystych, o samym opakowaniu, no bo gdzie trzymac takie przybory jak nie w lazience?). No i temu facetowi to strasznie przeszkadzalo, ze ona tam je trzyma. Namawial ja, zeby je trzymala gdzies indziej, zeby nie musial na nie patrzec. I tu ta kobietka bardzo mi zaimponowala, bo zaczela opowiadac o tym, ze to swiadczylo o tym jej partnerze, ze nie potrafi zaakceptowac jej kobiecosci. Tego, ze jest kobieta - a to przeciez normalne. To tak jakby nie akceptowal rowniez tego, ze zachodzi w ciaze albo innych rzeczy zupelnie nierozlacznych z kobieta. Nie zaakceptowal jej plodnosci. To byl jego problem, nie jej. Zwiazek sie rozpadl, bo ona nie wyobrazala sobie spotykac sie z kims, kto nie akceptuje jej kobiecosci, jej calej takiej, jakiej jest. Ona bronila siebie i nie pozwolila aby ktos tlumil jej nature...

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group