ALKOHOLIZM i inne uzależnienia - Gdzie jest granica...
stiff - Pon 23 Lut, 2009 11:37 Temat postu: Gdzie jest granica... Wydaje mi sie,a nawet przekonany jestem,ze jest pewna granica,po której przekroczeniu
bardzo trudno zawrócić i zaprzestać pic.Bo co z tego,ze wiemy o tym jakie spustoszenie alko sieje wokół nas,skoro ciągle do niego wracamy. Ja do dzis nie mam jasnego wytłumaczenia jak do tego bagna wdeplem i jak udało mi sie z niego wyjść...
Jagna - Pon 23 Lut, 2009 12:09
Ja również jestem przekonana, że ta granica jest, że był moment że mogłam zatrzymać to pędzące koło, ale nie chciałam, bo nie przeczuwałam...a może zbagatelizowałam.
Bo pamiętam, że przebłyski tego że coś ze mna nie tak z tym piciem, miałam już dawno. Kiedy zauważyłam, że cieszę się na samą myśl, że będzie impreza, że będzie alkohol i wreszcie się "wyluzuję", co najlepsze uważałam, że po ciężkiej pracy to mi się zwyczajnie nalezy...
Moje zaniepokojenie było tym większe, iż posiadałam spora wiedzę teoretyczną na temat tej choroby, tylko...do konca nie chcialam uwierzyć , że mnie to własnie dotknęło.
Znając mechanizmy samooszukiwania się mimo to własnie oszukiwałam się , że ze mną nie jest tak źle.
A było...tylko kiedy to się stało?
Może wtedy, kiedy poraz pierwszy sama kupiłam do domu piwo, zazwyczaj to mąz kupował coś na wieczory, a może wtedy kiedy po imprezie dopijałam jeszcze samotnie drinka?
Nie wiem dokładnie, nie znam dat...ale pewne jest , że starannie zapracowałam na własną chorobę.
yuraa - Pon 23 Lut, 2009 12:29
Pamiętam ze swojego ostatniego picia, piłem juz około miesiąca.
zobojętniałem na wszystko, byłem pewny że już nie ma dla mnie innego wyjśćia niż zapić sie na amen. miałem juz dość picia a jednak wciąż sięgałem po następną porcje.
sam w pustym domu. zero kasy, koniec urlopu.
zostały mi 24 godziny do rozpoczęcia pracy i trzy piwa.
wypiłem do dna.
potem zdychałem, ale do pracy dotarłem; spuchnięty, spocony.To była nocna zmiana,
na rano bym nie wytrzymał spojrzeń.
oj ciągnęło mnie żeby chociaż jeden browarek po pracy walnąć.
ale wiedziałem czym by się skończyło.
po dziesięciu dniach jeszcze mnie trzęsło i wezwany zostałem na rozmowę do kierownika.
powiedział że osiem lat nie pije i że wie że ja też mogę nie pić i powiedział mi gdzie iść
na koniec powiedział: wierzę w pana, panie Jurku
to była rewelacja, myślałem że wszyscy na mnie juz krzyżyk postawili.
stiff - Pon 23 Lut, 2009 12:45
yuraa napisał/a: | oj ciągnęło mnie żeby chociaż jeden browarek po pracy walnąć.
ale wiedziałem czym by się skończyło. |
To jest właśnie to,ze zdajemy sobie sprawę z tego jak to sie skończy,a jednak wracamy do butelki...Tobie w tym przypadku pomógł przypadek czy opaczność,ale gdybyś sam nie podjął tej decyzji,to nikt, ani nic by Cie to zatrzymania tej katastrofy nie skłonił...
Jacek - Pon 23 Lut, 2009 15:16
Ja piłem mniej więcej trzynaście lat w tym rok lub dwa było piciem towarzyskim
i to właśnie wtedy przekroczyłem tę granicę,nie z przejścia z towarzyskiego w nałogowe,
tylko właśnie w trakcie picia towarzyskiego,
początki były nie winne,pamiętam jak pierwszy raz przyszły szwagier zawołał mnie na flachę,był też przyszły teść ,potem przyszła kolej rewanżu na mnie,zaś znowuż,ale były to balangi z większymi odstępami
Ja śmiały,rozmowny i zabawny i wesoły, i mimo tych rzadkich początkowych popijaw to właśnie tę granice wydzieliły te myśli bo byłem śmielszy rozmowa się kleiła i potrafiłem rozbawić
było fajnie i coraz częściej,a że jestem budowlańcem to i w pracy na budowie się zaczęło
w pewnym momencie ten czas się odwrócił,rzadsze były przerwy więcej picia
lament,prośby,groźby i obietnice,nic nie pomagały
a ile to razy grzecznie szedłem na jedno piwo po pracy,a nie pamiętam jak wróciłem
a piłem nie omalże na okrągło,w co dzień zawsze coś się skombinowało,gorzej było w soboty,nie było gdzie iść pożyczyć
zatrzymał to papier z treścią o rozwód
Wiedźma - Pon 23 Lut, 2009 15:29
Ja swoją granicę przekroczyłam bardzo szybko, jeszcze w wieku nastu lat
Rok po pierwszym opiciu się na wakacyjnej imprezie przy ognisku,
kiedy to nie wiedziałam co się dzieje, że świat wiruje -
znów jadąc na wakacje do rodziny na wieś, kupiłam po drodze wino,
żeby je wieczorem wypić z kuzynkami.
Nie wytrzymało do wieczora i kuzynki go nie zobaczyły - wypiłam je w ciągu dnia sama po kryjomu
To było chyba między pierwszą a drugą klasą szkoły średniej,
właśnie wtedy zaczęłam chodzić na dyskoteki i poleciaaaaaaaaaaaałooooooooo...
Bebetka - Pon 23 Lut, 2009 15:36
Bo takiej granicy chyba nie ma, o ironio ona jest płynna. Nigdy nie wiadomo kiedy ją przekraczamy. Ja jej przynajmniej u siebie nie pamietam.
Picie było przyjemne, przynosiło ulgę, dawało odprężenie.......A potem gdy stało sie problemem juz było za późno. Potem był tylko przymus picia Zagłuszanie wstydu, poczucia winy.....błędne koło U mnie to była wręcz natrętna potrzeba picia.....tak było!!!
yuraa - Pon 23 Lut, 2009 15:50
każdy ma swoją granicę
nagle z wyluzowanego gościa, kompana do picia zmieniłem sie w ponurego moczymordę
i najlepiej mi się piło w samotności.
bo przecież te ch... mnie nie rozumieli.
może ta granica była jak zacząłem pić dla picia a nie dla wyluzowania i zabawy towarzyskiej.
byle więcej i szybciej
Bebetka - Pon 23 Lut, 2009 15:55
Cytat: | każdy ma swoją granicę |
W tym sensie o jakim napisałeś dalej to może i tak. Ja gdybym ją znała i wiedziała o skutkach i koszmarze jaki mnie czeka.....pewnie nie byłabym osobą uzależnioną dzisiaj!
Bebetka - Pon 23 Lut, 2009 16:11
stiff napisał/a: | Bo co z tego,ze wiemy o tym jakie spustoszenie alko sieje wokół nas,skoro ciągle do niego wracamy |
Własnie! Ustalenie granicy, kiedy zaczęlismy pic problemowo jest inne!
A jak to jest, kiedy pomimo wiedzy, leczenia, przeżytego wcześniej koszmaru picia....wraca sie ponownie do punktu wyjścia! Wiem, ze taki jest mechanizm tej choroby, są nawroty i niektórzy wpadają na nowo w to bagno. Co wtedy? Czy sa jakieś granice wtedy?
montreal - Pon 23 Lut, 2009 16:20
Nie pamiętam przekroczenia tej Pierwszej granicy. Ale pamiętam, że przez cały czas mojego picia pojawiały się różne "stopnie". Pierwszy sprzedany telefon. Pierwsze przepite pieniądze na czynsz. Pierwsze spanie w parku. Pierwszy raz, kiedy alkohol stał się ważniejszy od pracy. Pierwsze problemy z trzymaniem pęcherza... Nie wiem ile tych "stopni" jeszcze by zostało, gdybym nie przestał?
Na razie funkcjonuję na równi, choć mój terapeuta mówi, że sam fakt zaprzestanaia picia, to już ogromny krok naprzód. Dla mnie to wciąż trochę życie we mgle, gdzie widoczność jast tylko na kilka metrów i trzeba czasami iść po omacku bacząc, by nie wleźć w jakieś cuchnące guano, albo nie wpaść do jakiejś ciemnej piwnicy. Stąd nieraz dużo nerwów, nad którymi panować jeszcze nie sposób.
yuraa - Pon 23 Lut, 2009 16:22
to znam tylko z opowiadań
ale podobno wraz z pierwszym kieliszkiem ulatuje wiedza z terapii, z AA, zapomina się jakby tego nie było.
znam przypadek w który ciężko mi uwierzyć ale gościu twierdzi że dopiero na trzecim mityngu przypomnial sobie że byl parę lat wcześniej w AA.
potem wrócil do picia był w więzieniu, wyszedł pil, i całkowicie mu się epizod z AA wymazał z pamięci.
niektórzy po powrocie do picia mają taką traumę że targają się na życie.
tak sobie wmówił: nie będę juz pił a tu się napił.
też autentyczny przypadek
montreal - Pon 23 Lut, 2009 16:27
Ta wiedza może nie ulatuje, ale gdzieś się chowa, skubana! A wtedy to i "ciepło - zimno" nie pomaga...
Bebetka - Pon 23 Lut, 2009 16:33
yuraa napisał/a: | niektórzy po powrocie do picia mają taką traumę że targają się na życie.
tak sobie wmówił: nie będę juz pił a tu się napił. |
Dzięki Yurra....chyba zaczynam rozumieć o co chodzi! Tylko dlaczego jedni szukają wtedy pomocy nadal ( był ze mna facet na terapii, który wciąż szukał przyczyny swoich zapić - to była jego trzecia terapia), a sa tacy, którzy zwyczajnie nie robią nic, tylko brną w to g***o dalej....
yuraa - Pon 23 Lut, 2009 16:41
w OTU gdzie bylem na terapii na ścianie napisane jest:
"bardzo łatwo jest ocenić drugiego człowieka
ale jakże trudno zrozumieć"
cytat z pamięci
czasem sam siebie nie potrafię zrozumieć a co dopiero innego
Bebetka - Pon 23 Lut, 2009 16:45
yuraa napisał/a: | "bardzo łatwo jest ocenić drugiego człowieka
ale jakże trudno zrozumieć" |
I to jest byc moze jedna z tych granic o której trzeba czasami pamiętać!
Anonymous - Pon 23 Lut, 2009 16:50
No to ja Wam coś opowiem:
Kiedy moje życie było jeszcze na etapie "ukłądania"przyszedł moment, że nie wiedząc co ze sobą robić (wtedy tak mi się wydawało) czekałam do piątku, bo wieczorem w piątek mogłam bez obaw o np. pójście do pracy , usiąść napić się drinka ze spokojem.
Ale zauważyłam, że tak przez ok. 2 miesiące to ja bardzo wyczekiwałam tych piątków. A ja nigdy nie miałam problemu z alkoholem.Nie upijałam się, były to niewielkie ilości alko., ale...... znając temat i znając mechanizmy sprzyjające uzależnianiu się, normalnie się przeraziłam. Ale jak doszła do świadomości ta myśl, że to może być zaczątek uzależnienia, wiedziałam co z tym robić.
Jeśli mnie ktoś zapyta gdzie jest granica, a raczej gdzie była moja granica, wiem, że to był moment kiedy teorię przełożyłam na praktykę i zaczęłam inaczej myśleć i inaczej postępować i już nie wyczekiwałam tych piątków, wszystko się odmieniło, może dlatego, że zauważyłam granicę której przekroczyć mi nie wolno.
Na dzisiaj wiem, że jeśli nie ma się poukładanych spraw życiowych, bardzo łatwo przekroczyć GRANICĘ i zacząć wchodzić w uzależnienie.
Ate - Pon 23 Lut, 2009 17:28
dorcia100 napisał/a: | czekałam do piątku, bo wieczorem w piątek mogłam bez obaw o np. pójście do pracy , usiąść napić się drinka ze spokojem.
Ale zauważyłam, że tak przez ok. 2 miesiące to ja bardzo wyczekiwałam tych piątków. A ja nigdy nie miałam problemu z alkoholem.Nie upijałam się, były to niewielkie ilości alko., ale...... znając temat i znając mechanizmy sprzyjające uzależnianiu się, normalnie się przeraziłam. Ale jak doszła do świadomości ta myśl, że to może być zaczątek uzależnienia, wiedziałam co z tym robić. | jakbym czytala o sobie, z tym ze ja nie wyhamowalam w odpowiednim momencie, zdjac sobie w podswiadomosci sprawe jak to sie moze skonczyc ( nie zylam przeciez na bezludnej wyspie, mialam setki przykladow) nie potrafilam odmowic sobie przyjemnosci, i ten egoizm wyrzucam sobie do dzis.
To tak jak ci co siegaja codziennie po fajki, gdy zachoruja , udaja ze nie wiedzieli, ze ryzyko zachoroewania na raka jest ogromne. Mydlenie oczu, nic wiecej
rufio - Pon 23 Lut, 2009 18:40
W/g mnie - wygląda to tak
Na poczatku pijemy aby byc dorosły
Potem bo tak jest wokół
Potem - bo mam 18 i juz moge i nie kryje sie
Potem bo fajna zabawa jest
Potem bo lubie
Potem bo fajnie sie czuje
Potem bo chce
Potem bo musze
Potem bo nic innego nie przychodzi mi do głowy
A potem nie pije bo albo nie żyje albo przestałem
sabatka - Wto 24 Lut, 2009 08:19
i moja granica zamigała zamin ją przekroczyłam no i nie byłam tak bardzo zależna jeszcze poza tym mając ochlanego tyfusa koło siebie sama nie chciałam tak wyglądać. gdzieś już to pisałam. ja jeszcze nie musiałam pić w każdej chwili mogłam powiedzieć stop i nie było to dla mnie wielkie wyrzeczenie. piwo zaczęło mi sprawiać jakąś dziwną przyjemność zaczęłam oczekiwać tych momentów. to tyle
stiff - Wto 24 Lut, 2009 09:29
sabatka napisał/a: | ja jeszcze nie musiałam pić w każdej chwili mogłam powiedzieć stop i nie było to dla mnie wielkie wyrzeczenie. |
Ja nie zawsze potrafiłem wyhamować jako nastolatek...
sabatka - Wto 24 Lut, 2009 09:31
stiff napisał/a: | nie zawsze potrafiłem wyhamować |
ja też pewnie by nie potrafiła gdybym nie miała na codzień widoku pijanego tyfusa.
pomyślałam że ja też tak będe miała. no a pozatym półroczne dziecko
stiff - Wto 24 Lut, 2009 09:36
sabatka napisał/a: | ja też pewnie by nie potrafiła gdybym nie miała na codzień widoku pijanego tyfusa.
pomyślałam że ja też tak będe miała. no a pozatym półroczne dziecko |
Pisalem juz Ci,ze jestes konkret i wiesz czego oczekujesz od zycia...
Tak trzymaj...
Ate - Wto 24 Lut, 2009 09:55
stiff napisał/a: | jestes konkret | podoba mi sie to okreslenie, kupuje
kiwi - Czw 24 Lis, 2011 17:46
Ja rowniez nie mam jasnego wytlumaczenia jak ja ta moja granice przekroczylam.
Teraz dzisiaj zyje trzezwo i bardzo sobie to chwale !!!!!!
http://www.youtube.com/watch?v=OkFdvbHBetQ
milego trzezwego wieczoru zyczy Kiwi
moonyain - Czw 24 Lis, 2011 20:28
Jeśli chodzi o mnie, to wydaje mi się, że doskonale pamiętam kiedy przekroczyłem granicę. Tamten dzień bardzo wrył mi się w pamięć.
Pamiętam, że jednego dnia poszedłem na imprezę, a wtedy imprezowałem jeszcze tylko od czasu do czasu. Popiłem itd i następnego dnia miałem oczywiście odpoczywać. Jednak kumpel zaczął mnie namawiać tego dnia na następny melanż. Pomyślałem, że po co mam czekać tydzień albo i więcej, skoro to takie fajne i mogę iść już dzisiaj. Poszedłem, wypiłem i bawiłem się tak samo dobrze jak dnia poprzedniego. Od tamtej pory coraz częściej piłem więcej niż raz w tygodniu, niedługo później już zazwyczaj przez całe weekendy- od piątku do niedzieli włącznie, a później... już sami wiecie;]
Gonzo.pl - Czw 24 Lis, 2011 20:48
Ja też mam taką swoją granicę, tak myślę, gdzie swój mózg wręcz zatrułem alkoholem.
Przed wojskiem piłem bardzo rzadko, towarzysko w kawiarni, dwie lampki wina...
W wojsku, oczywiscie dla akceptacji kumpli, dla pokazania sie jako silny facet, dla ukrycia swoich skłonnosci, zacząłem pić wódke. Nigdy jej nie lubiłem, nigdy nie piłem jej dla przyjemności. Nagle zacząłem pić wódke co kilka dni, w weekwnd dwa dni prawie bez przerw, w duzych ilosciach, do urwania filmu (to były pierwsze takie przypadki). A to już objaw uzaleznienia. Zatrucie, wymioty, to nie była zadna przeszkoda, by pić dalej.
Po wojsku, mieszkając w Warszawie przez krótki czas, piłem już sam i do silnego upojenia, np. zeby iśc do lokalu w którym mogłem kogoś poznać.
Alkoholik72 - Pią 25 Lis, 2011 09:44
Granica kojarzy mi się z murem.. wiele lat waliłem głową w mur.. ale żeby przeskoczyć go musiałem najpierw upaść i poznać go od fundamentów.. - tak właśnie zaczęło się moje trzeźwienie.
Nie znalazł bym w swoim starym życiu granicy... to raczej mozolne , z uporem maniaka schodzenie po schodkach w dół.. Niby łatwiej niż do góry, niby stopnie nie duże, niby każdy czasami schodzi.. tylko ludzie wokoło schodzili dwa stopnie zatrzymywali się i wracali.. a ja ciągle w dół i w dół.. bez sensu... . Schodząc w dół coraz mniej widziałem, coraz mniej dostrzegałem, coraz większe ciemności mnie ogarniały... coraz ciemniej, Kolejne żaróweczki w mojej lampie przygasały, coraz częściej używałem wódki dla rozjaśnienia ogarniających mnie ciemności.. coraz większy strach, złość, frustracje, agresja.. wciąż schodziłem w dół zataczając się i zadając sobie co schodek pytanie po co ja tam lezę, wymyślając sobie tysiące wirtualnych powodów - które setki razy powtarzane jak mantra - stawały się w moim umyśle prawdą. Zdarzało się też że prosiłem Boga by mnie z tej dziury wyciągnął - ale .. oczekiwałem że ktoś najlepiej jak zbuduje mi windę - wejdę wcisnę przycisk i już.. - bo drałować pod górę nie miałem zamiaru... Bo ja dalej chciałem schodzić.. W końcu wszyscy zostali wyżej - a ja zostałem sam, sam z sobą, z rozpierduchą w moim życiu, tracąc rodzinę, firmę, znajomych... Konsekwencje,, konsekwencje, konsekwencje...
Ale w dół było łatwiej...
Każdy schodek - to tak naprawdę każda moja zła decyzja, odrzucona wartość, wada której pozwalałem działać, każdy objaw egoizmu, każda manipulacja, każde kłamstwo, każda krzywda którą zrobiłem, każdy lekkomyślny uczynek , każde złamanie dekalogu, itd....
Miałem dość ( tak mi się wydawało..) - ktoś spuścił mi linę - i powiedział że wciągnie mnie trochę do góry - ale mam się jej trzymać i nie puszczać. Chwyciłem się kurczowo .. ale jak zobaczyłem jadąc do góry - że tam troszkę wyżej wcale nie jest lepiej ( zaczynało razić mnie światło - w którym zaczynałem dostrzegać jaki jestem ..), a rączki zaczynały boleć.. więc puściłem.
I znowu głęboka d..... .
Musiałem mocno się potłuc i parę rzeczy sobie połamać - żeby zdecydować że wchodzę z powrotem do góry. Ale sam nie miał bym szans. Dobre słowo, dobre rady, wyciągnięta ręka z szklanką kawy czy herbaty ( wiadomo gdzie..), ciepły uścisk ręki, przytulenie..
Potykałem się i parę razy byłem bliski upadku - ale za każdym razem gdy tylko poprosiłem o pomoc - znalazł się ktoś kto mnie podtrzymał, pomógł, postawił krzesło bym na chwile mógł spocząć..
I dalej wchodzę - od prawie 4 lat.. dzisiaj idę uśmiechnięty, zadowolony, dostrzegam coraz więcej światła wokoło. I pomimo tego że czasem jestem zmęczony, niewyspany - jestem szczęśliwy. Ja już byłem na dole - i zrobię wszystko by tam więcej nie trafić.
I wcale nie jest ciężej pod górę.. pod prąd.. Dzisiaj ja podaję rękę tym którzy się zastanawiają, wachają, tym którzy zaczynają dopiero nieudolną wędrówkę do góry.. podtrzymam, zaparzę kawę, podstawię krzesło, pomogę zrozumieć technikę wchodzenia..
Oddaję to co sam kiedyś dostałem, bez czego nie dał bym rady. Ale nie jest to tak - że robię to całkiem bezinteresownie. Sam też dużo z tego mam. Łatwiej wchodzić w towarzystwie innych, raźniej.. a gdy przyjdzie moment że zacznę się zastanawiać czy to ma sens.. gdy przyjdzie zwątpienie - ci ludzie zmobilizują mnie do dalszej drogi
Dzisiaj wiem że nie alkohol był moim podstawowym problemem. Alkoholizm jest skutkiem. I nie ma sensu go leczyć bez leczenia jednocześnie przyczyn - bo to tzw. leczenie syfa za pomocą kremu Nivea. Niby nie widać - nikt nie widzi, zasmarowany.. - ale pod spodem rośnie i zbiera się ropa... i kiedyś pęknie.. i opryska wszystkich wokoło..
Dlatego nie tyle ważne dla mnie jest kiedy utraciłem zdolność picia kontrolowanego - ale od kiedy zacząłem podejmować nieodpowiedzialne, samolubne decyzje ..których jedną z wielu było pozwalanie sobie na zbyt częste picie.. - które z czasem stało się przymusem, koniecznością.. Ale jak pisałem - to był skutek a nie przyczyna..
Pozdrawiam
Jerzy
moonyain - Pią 25 Lis, 2011 12:00
Z tymi schodami to bardzo trafne porównanie:) I fajnie napisane, aż czyta się z zaciekawieniem.
Gonzo.pl - Pią 25 Lis, 2011 12:13
Ogólnie schody w akoholizmie mają swoją symbolikę...
W języku oryginału, to co u nas nazwano 12 Krokami, sa to Stopnie.
ja z kolei trzeźwienie przyrównuję do jazdy ruchomymi schodami. Pod prąd...
Schody jadą w dół, ja zaś chcę na górę. Więc muszę ciagle uważac, ciagle dreptać, ciągle wkładać w to swój wysiłek, ciągle iść w górę, czasem też mam na drodze przeszkody.
Jesli się zatrzymam, momentalnie zjade do podziemia...
pterodaktyll - Pią 25 Lis, 2011 16:20
No popatrz a Estera chciała wjechać samochodem po tych schodach..........
Alkoholik72 - Pią 25 Lis, 2011 16:42
Nie ma łatwiejszej drogi :) Przynajmniej ja jej nie znam..
Kiedyś myślałem że zamiast schodów skorzystam z poręczy ale.. obojętnie jak kombinowałem to po tej poręczy zawsze dało się zjechać tylko w dół..
Bezlitosna jest grawitacja.. i to nie ważne czy w inercjalnym czy nieinercjalnym układzie sił :)
pterodaktyll - Pią 25 Lis, 2011 16:54
Alkoholik72 napisał/a: | Bezlitosna jest grawitacja.. |
Oj wiem coś o tym.................
Janioł - Pią 25 Lis, 2011 17:00
pterodaktyll napisał/a: | Oj wiem coś o tym................. | e tak po załączeniu sie niewidzialności a później nieśmiertelności jest całkiem znośna , tylko rano jak przestaną działać boli jak cholera
|
|