To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Forum Wolnych od Alkoholu
"DEKADENCJA"

czyli rozmowy o alkoholizmie oswojonym i nie tylko...

WSPÓŁUZALEŻNIENIE - Co ważniejsze?

pannamigotka - Nie 10 Lis, 2013 19:40
Temat postu: Co ważniejsze?
Czy mogę coś wtrącić? :) Moje zdanie jest takie, że czynniki zewnętrzne są nieistotne- ważny jest szczery wgląd w siebie. Czynniki zewnętrzne mogą być tylko i wyłącznie pretekstem do stania w miejscu.
dodam- bo terapia czy praca w al-anon to praca nad sobą a nie nad czynnikami zewnętrzymi

staaw - Nie 10 Lis, 2013 20:21

Duszek napisał/a:

Tylko wiesz ja myślę, że łatwiej to zrobić tzn. "przeskoczyć lata świetlne" gdy czynniki zewnętrzne sprzyjają , np. "staż" jest krótszy, gdy terapia jest rozszerzona , gdy partner się leczy itp. itd.
A niestety nie każdy ma taki komfort i takie możliwości.

Absolutnie się z tym nie zgadzam.
Mnie terapia wkurzała, rok bez efektów, zmieniłem metodę, zostałem najbardziej nawiedzonym aowcem w stolicy. Fanatykiem wręcz.

Jeżeli by to mi nie pomogło spróbował bym korzenia kudzu, nawet kociej kupy, byle nie pić...

Mi stosunkowo łatwo utrzymać abstynencję. I od alkoholu i od nikotyny.
Tylko z jednego powodu, mam dość trucia się za własne pieniądze.
CHCĘ być trzeźwy i wszystko co mi w tym będzie próbowało przeszkodzić usunę z mojej drogi...

Obecnie szukam swojego miejsca wśród ludzi zdrowych...

olga - Nie 10 Lis, 2013 20:28

pannamigotka napisał/a:
Moje zdanie jest takie, że czynniki zewnętrzne są nieistotne-

Czynniki zewnetrzne sa istotne, moim zdaniem, ale najwazniejsza jest chęć zmiany siebie i wewnętrzna gotowość do niej.

szymon - Nie 10 Lis, 2013 20:36

pannamigotka napisał/a:
Czy mogę coś wtrącić? :) Moje zdanie jest takie, że czynniki zewnętrzne są nieistotne


też bym chciał coś wtrącić :p
ani czynniki wewnętrzne, zewnętrzne, pośrednie czy jakieś inne, w tej chwili wymyślone przez kogokolwiek
od chcę to zależy, od takiego dużego chcenia zrozumienia czy akceptacji siebie, obecnej chwili
a jak ktoś nie chce, jak groch w ścianę
i choćby walił głową w mur, to i tak nie przebije
a drzwi obok otwarte, zapraszam... :mgreen:

olga - Nie 10 Lis, 2013 20:39

szymon napisał/a:
od takiego dużego chcenia zrozumienia czy akceptacji siebie, obecnej chwili

no przeca to właśnie napisałam :[ ale zewnętrzne też są ważne bo dopóki mi alko po chałupie latał ciężko mi było zdrowieć

Duszek - Nie 10 Lis, 2013 20:58

:szok: A ja napisałam coś o niechceniu bądź chceniu?
Z własnego doświadczenia choć nie tylko widzę że łatwiej i szybciej jest zmieniać swoje uczucia, sposoby zachowania i myślenia gdy obok "spokój".

Poza tym ostatnio czytałam
pannamigotka napisał/a:
Chyba pierwszy raz muszę zgodzić się z alkoholikiem, a nie ze współ. Jak najbardziej on miał rację. Wzbudzasz w nim poczucie winy takim nic nie znaczącym i nic nie dającym gderaniem i wywoływaniem poczucia winy, co jest później tylko powodem jego złego samopoczucia, Twojego zresztą też.

pannamigotka napisał/a:
Jeżeli nie chcesz towarzyszyć mu z leczeniu, zdrowieniu, wpadkach- w życiu- to rozstańcie się, piszę to chyba pierwszy raz na tym forum- ze względu na jego zdrowienie i leczenie.

Czy to co napisała wcześniej Migota nie przeszkadza w skutecznej terapii?

szymon - Nie 10 Lis, 2013 20:59

olga napisał/a:
ale


nie ma żadnego ale
ale jest wymyślone przez umysł
umysł jest sterowany przez Ciebie
czyli znowu Ty jesteś winna :p

chciałabym kupić sobie ładną kieckę ale :
nie mam na chleb
nie mam pracy
głupio się będę czuła, bo inne dziewczynki nie chodzą w kieckach to może jednak nie
itd itd pierdu pierdu fsdf43t

olga napisał/a:
no przeca to właśnie napisałam :[


dziękuję

olga - Nie 10 Lis, 2013 21:12

szymon napisał/a:

olga napisał/a:
ale


nie ma żadnego ale


eeee czepiasz sie nic nieznaczącego szczegółu (w tym przypadku) mogę przebudować to zdanie, będzie znaczyło to samo a będzie bez "ale"

pannamigotka - Nie 10 Lis, 2013 21:43

Duszek napisał/a:
widzę że łatwiej i szybciej jest zmieniać swoje uczucia, sposoby zachowania i myślenia gdy obok "spokój".

A z moich doświadczeń- spokój trzeba znaleźć w sobie, wtedy żaden wiaterek Cię nie przewróci. Na tym polega zdrowie emocjonalne w ogóle, nie tylko wychodzenie ze współuzależnienia.

Duszku, z tego co mnie zacytowałaś widzę, że wzięłaś to bardzo osobiście :) Ja jestem zdania, że jeśli świadomie decyduję się z kimś być, to nie po to, by go kopać i ściągać w dół. I nie- nie ma to związku z jego trzeźwością lub jej brakiem- on nie zapije, bo żona coś powiedziała, ani ona sobie nie poradzi ze sobą, bo on trzeźwieje. Gdyby tak było, byłoby bardzo łatwo.

Olga to ALE jest kluczowe, jeśli jesteś psychologiem jak twierdzisz, doskonale wiesz dlaczego! Bo ale likwiduje wszystko, co było przed tym właśnie słowem. Nie było tego na studiach? :evil2" Albo zdrowiejesz albo nie i nie ma znaczenia czy Twoja bliska osoba jest zdrowa/ chora/szczęśliwa/ nieszczęśliwa. To tylko wymówki.

Linka - Nie 10 Lis, 2013 22:23

pannamigotka napisał/a:
:) Moje zdanie jest takie, że czynniki zewnętrzne są nieistotne-

tak? nieistotne?
to powiedz to bezrobotnej matce 4 dzieci,
której mąż stosuje przemoc,
która dostaje tak niskie alimenty, że brakuje na chleb.
która ani na miting, ani na terapię nie pojedzie bo nie ma za co.
Z takimi dziewczynami się spotykam...tam mogę mówić o duchowości jak zostaną zaspokojone jej podstawowe potrzeby, tam potrzebna jest pomoc prawnika,
Mopsu, policji
Czasem mam wrażenie, że piszący tu z kosmosu się urwali :shock: ,
halo...tu ziemia

OSSA - Nie 10 Lis, 2013 22:31

Linka napisał/a:
tak? nieistotne?


Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia :bezradny:

pietruszka - Nie 10 Lis, 2013 22:36

Linka napisał/a:
Czasem mam wrażenie, że piszący tu z kosmosu się urwali :shock: ,


Myślę, że to po prostu kwestia czasu trwania choroby... Spojrzenia tylko z własnego punktu widzenia i nieumiejętności wczucia się w czyjąś sytuację.

Nie miałabym odwagi powiedzieć współuzależnionej "Wybacz, przecież on trzeźwieje", gdy znam jej historię , gdy była bita, poniewierana, wielokrotnie gwałcona po pijaku, chyba zapadłabym się pod ziemię ze wstydu
Nie miałabym odwagi również powiedzieć współuzależnionej "Odejdź, jakoś sobie poradzisz", gdy wiem, że ma na utrzymaniu kilkoro dzieci, jest bez środków do życia, mieszkania, i co gorsze ma zerowe doświadczenie zawodowe, brak możliwości zostawienia gdzieś dzieci..., itd...

olga - Pon 11 Lis, 2013 06:17

Cytat:
Czynniki zewnetrzne sa istotne, moim zdaniem, ale najwazniejsza jest chęć zmiany siebie i wewnętrzna gotowość do niej.


Ale zescie sie kuzwa przyczepili :nerwus:
Dobra :beba: jeszcze raz: Najwazniejsza jest chec zmiany siebie i wewnetrzna gotowosc do niej co nie oznacza, ze czynniki zewnetrzne nie sa istotne. Sa bardzo istostne. Wrecz bym powiedziala, ze stoja na drodze do zdrowienia. Ja mialam takie doswiadczenia i gdybym nie wyrzucila alko z domu i nie pozegnala sie z nim definitywnie nigdy bym tego zdrowia i rownowagi psychicznej nie osiagnela. Za trzy miesiace uplyna dwa lata jak nie mam z nim do czynienia a do pelnej rownowagi jeszcze droga daleka jesli ja w ogole odzyskam (choc to co jest teraz a co bylo kiedys to niebo a ziemia).

pannamigotka - Pon 11 Lis, 2013 08:58

Linka napisał/a:
to powiedz to bezrobotnej matce 4 dzieci,
której mąż stosuje przemoc,
która dostaje tak niskie alimenty, że brakuje na chleb

Właśnie tak dramatyczne sytuacje są idealanym (!) początkiem zmiany czegoś i zdrowienia, chęci zmiany czegokolwiek i większość znanych mi osób właśnie wtedy zaczyna działać. Kiedy mąż jest lekarzem i tylko popija i w zasadzie wszystko jest ok- wtedy jest paradoksalnie trudniej wszystkim rzucić i szukać pomocy.
To co piszesz to po prostu usprawiedliwienie. Nie podoba mi się stwierdzenie, ze urwałam się z kosmosu, uważam, że jest obraźliwe.

Milutka, ale ja Cię do niczego nie namawiam, jednie do długiej kąpieli :P

olga - Pon 11 Lis, 2013 10:26

pannamigotka napisał/a:
Właśnie tak dramatyczne sytuacje są idealanym (!) początkiem zmiany czegoś i zdrowienia, chęci zmiany czegokolwiek i większość znanych mi osób właśnie wtedy zaczyna działać. Kiedy mąż jest lekarzem i tylko popija i w zasadzie wszystko jest ok-

W zasadzie wszystko jest ok. dopoki bilans zyskow i strat jest in plus. Tylko, ze o kant du** potluc taka zasade. Kiedy zadnych plusow juz nie ma pojawia sie to przyslowiowe dno o ktorym wlasnie piszesz powyzej. W takiej sytuacji wytlumaczenia juz nie ma (chociaz jakies zawsze chory umysl znajdzie jak chocby to, ze chodzi po bulki i psy wyprowadza - to ja). Jest od czego sie odbijac. Wtedy to zaczynamy myslec o sobie i dzieciach. To jest prawda i tu przyznaje Ci racje. Co miala na mysli Linka?....mysle, ze chodzi jej o to oderwanie nie tylko mentalne, emocjonalne ale fizyczne. Ja bylam w idealnej sytuacji bo mam swoje mieszkanie do ktorego on nie mial zadnych praw, nie byl zameldowany i bylismy juz po rozwodzie. Przyjechala policja, pokazalam akt notarialny, odpis wyroku rozwodowego, oswiadczylam, ze nie jest zameldowany i go zabrali. Wiecej nie wrocil. Nie kazda jest w takiej sytuacji. Gdyby przyszlo mi sie wyprowadzic, wynajac mieszkanie nie byloby tak rozowo. Pewnie miaszkalabym z nim do tej pory. Powtarzam jeszcze raz - oderwanie fizyczne jest absolutnie koniecznym warunkiem do zdrowienia we wszystkich sferach. Od momentu kiedy wiedzialam juz na pewno, ze nie wroci zaczelam odzyskiwac wewnetrzny spokoj. Jeszcze przez wiele miesiecy targala mna hustawka nastrojow, pojawialy sie napiecia, jednakze epizody spokoju byly coraz dluzsze a wychylenia hustawki coraz mniejsze, ich sinusoida splaszczala sie coraz bardziej. W obecnosci czynnego alko mozemy leczyc swoje wspoluzaleznienie. W tym czasie na pewno wiele osiagnelam - przestalam kontrolowac, zajmowac sie nim, martwic o jego zdrowie, zaczelam odzyskiwac poczucie wlasnej wartosci, stawalam sie coraz bardziej asertywna, ale reakcje nerwicowe byly u mnie bardzo silne - meczyly mnie wewnetrzne napiecia, zwiazane z nimi bole miesniowe, zawroty glowy, trudnosci z koncentracja uwagi, z pamiecia. Ja nie moglam skoncentrowac uwagi na dluzej jak kilkanascie sekund! w zwiazku z czym nie czytalam gazet, nie ogladalam telewizji. czulam sie jak robot, ktory nie ma umyslu tylko jest zaprogramowany na oddychanie (z czym tez mialam problemy ze wzgledu na napiecia miesni klatki piersiowej, gardla), poruszanie sie (niezgrabne bo nie bylo koordynacji). W ciagu niespelna dwoch lat odzyskalam na tyle wewnetrzny spokoj, ze jestem w stanie kilka godzin uczyc sie jezyka, trzy zegarowe godziny jestem maksymalnie skoncentrowana na zajeciach. Mam to tylko dlatego, ze zyje w komfortowych warunkach gdzie nie musze sie juz niepokoic. W niesprzyjajacych warunkach jakim jest obecnosc alko byloby to niemozliwe.

szymon - Pon 11 Lis, 2013 11:41

pannamigotka napisał/a:
Właśnie tak dramatyczne sytuacje są idealanym (!)


tak, właśnie takie, gdy trudno sobie wyobrazić gorszą sytuację w życiu (!)
niektóre panie są cierpiętnicami przez całe życie,
uwalniają się mentalnie od alkoholika kilka lat po jego śmierci, niektóre wcale
dlaczego?
przecież Bóg tak nie chce, nie chce żeby cierpiały
nie widzą możliwości, potencjału
widzą za to swoje kalectwo, brak pracy, ośmioro dzieci, utożsamianie się w bólu z innymi osobami podobnie myślącymi
takie "bananowe myślenie"
współczuje z serca takim kobietom, czy panom współuzależnionym i życzę powodzenia

Duszek - Pon 11 Lis, 2013 11:58

Nie wiem czy mogę prosić, ale spróbuję :)
Może z tych naszych ostatnich rozważań wydzielić osobny temat, gdyż to jest wątek Milutki.
Chciałam odpisać Migocie, ale nie bardzo miałam odwagę ;) właśnie z uwagi na Milutką.

Duszek - Pon 11 Lis, 2013 12:03

Więc proszę :prosi:
OSSA - Pon 11 Lis, 2013 12:09

szymon napisał/a:
uwalniają się mentalnie od alkoholika kilka lat po jego śmierci, niektóre wcale


Podobnie jest z osobami uzależnionymi zaprzestają picia ze względu na stan zdrowia, inni umierają pijani :bezradny:

Tylko chyba im łatwiej otoczenie nie mówi zrób to, a nawet jak to i tak znieczuleni, nawet nie wiem ile razy słyszałam, ja bym sobie na to nie pozwoliła, rozwiedź się, wywal, bo gadać łatwo to nic nie kosztuje , ale przyjąć matką z dwójką dzieci pod swój dach, kupić buty na zimne ...
Cytat:
oj kochana ja ma tyle wydatków, bo muszę kupić XXX komputer pod choinkę


Takie słowa strasznie ranią, czułam się gorsza, miałam wrażenie, że inna osoba na moim miejscu poradziłaby sobie lepiej, pozbyłaby się uzależnionego partnera i żyła długo i szczęśliwie.

Guzik z pętelką kiedy mąż tej pani zamienił ją na młodszy model, już nie była taka pewna swoich racji, godziła się na każdą kolejną zdradę, byle zachować pozory normalnego domu.

Moim zdaniem życie nie jest czarno - białe, każdy z nas musi dokonać najwłaściwszego wyboru dla siebie, by żyć zgodnie ze sobą samym.

pietruszka - Pon 11 Lis, 2013 14:53

OSSA napisał/a:
nawet nie wiem ile razy słyszałam, ja bym sobie na to nie pozwoliła,

ciekawe - też to słyszałam, później po latach okazywało się, że te same osoby wytrzymywały więcej, niż ja. :bezradny:
Każdy ma swoją granicę, wytrzymałości. Cieszę się, że okazało się, że jestem słaba.No ale każdy ma swoją drogę :bezradny:

Nie zapominajmy, że współuzależnioną łączy z czynnym alkoholikiem cała siatka mniej lub bardziej subtelnych nitek wzajemnych zależności. Sama wiem po sobie. Mieszkanie moje, brak dzieci, brak zależności ekonomicznej a na dodatek brak papierka. A ... odejść nie potrafiłam. Miłość? Nie przesadzajmy - można kochać z bezpieczniejszej odległości, gdy zdrowy jest instynkt przetrwania.

Te zależności są nie tylko fizyczne, ale i nieraz silniejsze, psychiczne, emocjonalne. Przecież to sedno współuzależnienia. Każda z nas odeszłaby, czy zaczęła reagować zdrowo, ba... nie wpakowała się w taki związek, gdyby miała...zdrowe podstawy. Czasem trzeba bardzo głęboko sięgnąć do przekonań wpojonych w dzieciństwie, czasem wręcz potrzeba wymienić całą głowę. To trwa. Każdy ma swój czas zdrowienia.

Kiedyś słyszałam, że wyjście ze współuzależnienia trwa tyle,ile trwa toksyczny związek.
Myślę, że to nawet bardziej skomplikowane. Dużo zależy od zawartości walizki, z którą udajemy się w dorosłe życie, gdy kończymy 18-20 lat. W tej walizce możemy mieć mnóstwo niezdrowych przekonań, jak na przykład, że kobieta musi mieć przy sobie mężczyznę, że mężczyzna ma większą wartość, niż kobieta, że od kobiety zależy trwałość małżeństwa, itd. W walizce znaleźć też można zaradność finansową, proaktywność, poczucie skuteczności, silne poczucie własnej wartości, a do tego jeszcze silne własne cechy osobowości, ależ też... wady, trudności, nieumiejętności. Jedne mają całkiem ciężką walizkę, inne przeraźliwie pustą.

Niedoceniona jest też kwestia duchowości, bo to chyba jeden z nielicznych czynników zewnętrznych ( a może raczej wewnętrznych ;) ), które mogą przyspieszyć lub opóźnić drogę zdrowienia.


Osobiście uważam, że tak naprawdę jedyne, na co mogę mieć wpływ, to przekazanie raczkującej współuzależnionej, gdzie może znaleźć pomoc i... podzielenie się własnym doświadczeniem. Może się jej coś przyda? Może jeszcze czasem potrzebne jest dodanie otuchy, wsparcie, bo wiem, jak sama tego potrzebowałam, szczególnie na początku.

Nie jestem zwolenniczką dawania kopów na rozpęd. Po pierwsze: nie za bardzo umiem, po drugie - unikam zachowań nadodpowiedzialnych. Raczej jestem zwolenniczką pozytywnej motywacji, szczególnie w takich sytuacjach. Zwykle współuzależniona dość już nazbierała kopów. Mówienie jej: rzuć, odejdź, zostaw, ale także bądź miła, jak zdrowieje, zostań, wspieraj go - jest (moim zdaniem) przekraczaniem swoich kompetencji, nadopiekuńczością, ba... nawet czasem wyrazem pychy :oops: choć nieraz jak widzę młode dziewczę, lecące jak ćma w związek z przemocowcem, czynny, alkoholikiem... to nie potrafię się powstrzymać :wstyd2: podobnie, jak czytam,że przemoc dotyka dzieci... ech.. :(

Duszek - Pon 11 Lis, 2013 15:22

pannamigotka napisał/a:
A z moich doświadczeń

Cieszę się, że mogę korzystać również z Twoich doświadczeń.
pannamigotka napisał/a:
Duszku, z tego co mnie zacytowałaś widzę, że wzięłaś to bardzo osobiście

osobiście... :mysli:

Akurat ten cytat zapisałam sobie w całości..gdyż uważam, że jest bardzo ważny i istotny przynajmniej dla mnie.

Wiesz ja zawsze miałam problem ze zrozumienie "twardej miłości". Rozmawiałam dużo z terapeutką jak nie zapewniać komfortu picia itd. Doszłyśmy nawet do tego, że wszystko co zrobiłam do tej pory nie pomogło, bo on ma dach nad głową, a to mu wystarcza, aby dalej funkcjonować w swoim pijackim świecie. Wiec wycofałam się zupełnie, doszłam do wniosku, że tak łatwiej, że po co się starać i właściwie o co...kiedy dopuściłam do siebie fakty odejścia, odizolowałam się całkowicie. Przestałam myśleć co zrobić, aby mu zniszczyć dyskomfort picia. Zajęłam się sobą i nie miałam zamiaru niczego udawać.

I jako obronę - chyba nieświadomie, zastosowałam właśnie takie metody tj. "dokopać", potraktować jak kogoś gorszego. Myślałam, że chociaż w taki sposób go skrzywdzę tak ja on mnie. Długo trwało zanim do mnie dotarło, że tak naprawdę to krzywdzę tyko i wyłącznie siebie. Po każdym takim zachowaniu obwiniałam właśnie siebie za brak szacunku do niego. Myślisz, ze chciałam być taka podła...myślisz, że dobrze się z tym czułam...otóż nie!
Na terapii kiedyś usłyszałam, że ...nie odejdę od niego, bo czuję się lepsza na jego tle, bo mam porównanie..". Zabolało, ale ile prawdy w tym było.

Poza tym jak wiesz on był na terapii i ja przybrałam pozycje wycofania, izolacji właśnie po to, aby mu nie przeszkadzać. Był nawet taki moment, kiedy zaczęło rosnąc napięcie i zaproponowałam mu, aby na czas terapii dla swojego i mojego dobra przeniósł się na "mieszkanie służbowe", które w tym czasie mogło być jego. Ale on widział w tym intrygę...a nie jego dobro. I przez ten krótki etap jego terapii we mnie rosło napięcie i złość...(dzięki Pietruszce już wiem dlaczego :buzki: )
Także to nie jest takie proste jakby się wydawało.
To tyle odnośnie tego "osobiście" ;)
Po prostu bliższe mi to co czuje Milutka.

olga - Pon 11 Lis, 2013 15:22

pietruszka napisał/a:
Nie jestem zwolenniczką dawania kopów na rozpęd

Kiedys juz pisalam, ze mialam, w najciezszym okresie kiedy moj alko rozpedzal sie na rowni pochylej, dobre dusze przy sobie czyli dwie kobitki, ktore informowaly mnie tylko co sie wydarzy w najblizszym czasie. Te "przepowiednie" sprawdzaly sie co do joty. Bardzo szybko zaczelam im wierzyc choc na poczatku wypieralam wszystko. Byly to kubly zimnej wody wylewane na mnie. Ale o dziwo po krotkim szoku otrzasnelam sie i zgodnie z rada polecialam do sadu, zlozylam pozew o rozdzielnosc i alimenty. One mnie nie glaskaly, nie przytulaly, nie uzalaly sie nade mna, informowaly tylko. W ekspresowym tempie przejelam calkowita odpowiedzialnosc za siebie i dzieci. Tez nie jestem zwolenniczka dawania rad typu rzuc go natychmiast, wyprowadz sie dzisia (za tydzien) ale nie podoba mi sie tez dawanie nadziei typu moze on jednak zrozumie bo to jest przeciaganie w nieskonczonosc sytuacji patowej, ktora moze byc tragiczna w skutkach.

pietruszka - Pon 11 Lis, 2013 16:07

olga napisał/a:
dawanie nadziei typu moze on jednak zrozumie bo to jest przeciaganie w nieskonczonosc sytuacji patowej, ktora moze byc tragiczna w skutkach.

Też się zgadzam. Pamiętam, że bardzo trudno było mi na początku pisać czy mówić, że Pietruch trzeźwieje. Czułam, jakbym niosła jakąś fałszywą nadzieję, przecież miałam świadomość, że nas spotkał pewnego rodzaju cud, wtedy wręcz sprzeczny ze statystykami. na terapii byłam wówczas jedyna, na Al-anon też rzadkością były dziewczyny/kobiety/partnerki/ żony trzeźwiejących alkoholików. A jak jeszcze śmiałam mówić, że u mnie żaden cud, miód, ani orzeszki, to wręcz spotykałam się z wrogością, bo przecież: "powinnam być szczęśliwa, gdy on nie pije". A wcale (u nas przynajmniej) nie było radośnie i euforycznie. Ba... wtedy wstydziłam się nieraz, że nie jestem szczęśliwa. Normalnie zaczęło się robić po kilku, a nawet kilkunastu miesiącach, ale o tym, że bywało źle potrafiłam mówić nielicznym: terapeutce, kilku dziewczynom, które przeszły podobną drogę. Długo blokował mnie wstyd, że nie "jestem szczęśliwą żoną alkoholika".

szika - Wto 12 Lis, 2013 00:18

Przypadkiem trafiłam tu i jestem pod wielkim wrażeniem, jak madre słowa tu padły, aż nie wiem, które cytowac selektywnie, żeby przytoczyć, wybrac, bo to poprostu jedna wielka mądrość... ja ze swej strony dziekuję, jesteście wspaniałe! Bardzo duzo wezmę tu dla siebie samej!
Linka - Wto 12 Lis, 2013 11:33

nie pamiętam od kiedy (już były)mąż pił...
chyba od początku małżeństwa..23 lata minęło
kiedy pił , ile pił , ciągami, czy nie...do dziś nie wiem.
Nigdy nie miałam alkomatu w oczach i tylko jak się zataczał, byłam pewna.
Jak zaczynał rządzić i głośno wyrażać swoje zdanie..też..bo bez alko był potulny jak baranek.
Nie interesowały mnie jego kace.. po kilkunastu latach zauważałam trzęsące się ręce.
To co mnie naprawdę bolało i co jakiś czas dawało po głowie, to brak lub znikanie pieniędzy.
Ostatnie lata to picie kasacyjne, ale zdaje się, ze 20 lat temu też tak pił, potem chyba mniej, sama nie wiem..
Potem była jego pierwsza terapia i kolejne, kolejne ....w międzyczasie AA.
Dlaczego to piszę?
bo jak trafił wreszcie na terapię a ja do Al-anon, to naprawdę chciałam mu pomóc w tym trzeźwieniu.....wspierałam..a gdzieś podskórnie czułam, że coś jest nie tak...i nie było , nie mogło być...bo ta i kolejne ..były tylko na odczepnego, żeby mnie oszukać, ugłaskać, żebym wreszcie przestała się czepiać.
Kiedyś na tym forum któraś napisała: jak zacznie trzeźwieć, to na pewno to zobaczysz, a ja nie zobaczyłam nigdy, ale wtedy myślałam, że to ze mną jest coś nie tak, ze może ja nie widzę.
Jak mnie jeszcze psycholog zapytała, czy chwalę męża jak jest trzeźwy, to już zupełnie się pogubiłam.
Lata całe zeszły mi na czekaniu, na zastanawianiu się, co ja jeszcze mogę takiego zrobić,
Chyba jeszcze wtedy miałam nadzieję..
Duszek napisał/a:
wszystko co zrobiłam do tej pory nie pomogło, bo on ma dach nad głową, a to mu wystarcza, aby dalej funkcjonować w swoim pijackim świecie.

zacytowałam , bo u mnie jest tak samo :bezradny:

szymon - Wto 12 Lis, 2013 12:00

Linka napisał/a:
Jak mnie jeszcze psycholog zapytała, czy chwalę męża jak jest trzeźwy, to już zupełnie się pogubiłam.


nie rozumiem jak można kogoś chwalić za naturalny stan
- świetnie, dobrze Ci dzisiaj poszło, rewelacyjnie!! dzisiaj się nie naprułeś, cieszę się

można sie cieszyć też za to, ze ktoś po prostu jest
bardziej w sferze duchowej
- dziękuje Ci że jesteś przy mnie, że się mną opiekujesz, ze czuje się bezpieczna, doceniana, piękna, pachnąca, teraz żyję

ale to są dwie zasadnicze różnice, skrajne


Linka napisał/a:

Duszek napisał/a:
wszystko co zrobiłam do tej pory nie pomogło, bo on ma dach nad głową, a to mu wystarcza, aby dalej funkcjonować w swoim pijackim świecie.

zacytowałam , bo u mnie jest tak samo


co mi pomogło? zająłem sie sobą i to co robię, robię dla siebie, a nie dla kogoś (w sensie choroby)
i możecie sobie robić "wszystko" podniesione do kwadratu
a i tak efekt będzie taki sam dla Was, jedno Wielkie rozczarowanie swoim postępowaniem,
jeszcze większe poczucie winy i odpowiedzialności za swoje zachowanie, czyny itd itp ect...
"mysli", które głęboko drzemią w każdej głowie, które cichaczem liczą na cudowne przebudzenie się alkoholika, są największym gó***m 8|
całe szczęście, myśli sa generowane przez nas samych i po pewnych przejściach zmieniają się,
po pewnych szkoleniach/kursach mozna nad nimi zapanować
jest jedno ale: trzeb chcieć zmienić myśli, siebie - nie alkoholika

Linka - Wto 12 Lis, 2013 12:18

szymon napisał/a:
mysli", które głęboko drzemią w każdej głowie, które cichaczem liczą na cudowne przebudzenie się alkoholika, są największym gó***m 8|

ano są...
na tamten czas, każda kolejna próba terapii, dawała mi nadzieję..
przedłużała agonię.

Nie uważam jednak tych lat za stracone..
ja nie umiałam odciąć się tak: ciach i już.
Usamodzielniłam się finansowo, zrobiłam prawo jazdy, poznałam mnóstwo ludzi w AA i Al-anon, zaczęłam wychodzić bez niego, zawarłam nowe przyjaźnie.
Na samym końcu odeszłam, jak już miałam tę pewność, ze się nie wycofam.
Najbardziej na świecie bałam się samotności i nie powiem, że się jej nie boję.
Ale już mnie ten lęk nie paraliżuje.

staaw - Wto 12 Lis, 2013 12:30

Linka napisał/a:
Najbardziej na świecie bałam się samotności i nie powiem, że się jej nie boję.

Jakiej samotności? :szok:
Ja nawet nie znam tylu ludzi z iloma Ty utrzymujesz ciągłą relację.
Same dzieci jak każde będzie Cię raz w tygodniu odwiedzać to się przeje.

No chyba że chodzi o tę wieczorną samotność, tu nie mam pomysłu... :pocieszacz:

Linka - Wto 12 Lis, 2013 12:44

Tę wieczorną też :oops: , albo przede wszystkim tę,
ale mam nieumiejętność bycia w pojedynkę,
jeszcze niedawno nie lubiłam być sama w swoim domu,
to jest lęk, który pamiętam jeszcze z dzieciństwa,
a przecież wychowałam się w wielodzietnej rodzinie :shock:

muszę dokopać się przyczyn..może napiszę w DDA, czy ktoś ma/ miał tak samo?

Maciejka - Wto 12 Lis, 2013 12:45

Ja uwielbiam byc sama w domu , nikt ode mnie niczego nie chce i co chcę to moge robić i kiedy chcę. :tak:
staaw - Wto 12 Lis, 2013 12:51

Linka napisał/a:
mam nieumiejętność bycia w pojedynkę,
jeszcze niedawno nie lubiłam być sama w swoim domu,

Podobnie mam.
Jestem typem samotnika który lubi gdy w razie czego za ścianą, w drugim pokoju ktoś jest.
Ktoś na kogo można będzie popatrzyć, rozmawiać już nie koniecznie...

szymon - Wto 12 Lis, 2013 15:34

Linka napisał/a:

Najbardziej na świecie bałam się samotności i nie powiem, że się jej nie boję.
Ale już mnie ten lęk nie paraliżuje.


ale :mgreen: wierci jak dobry młot pneumatyczny niekiedy, nie? :skromny:
gruba krecha i działanie!
przebywanie wśród bełkoczących alkoholików i chciejek współuzależnionych działa destrukcyjnie na jednostkę nazwijmy ją "łatwo-sterowalną"

jest takie przysłowie: "Z kim przestajesz, takim się stajesz”
ludzie nie zdają sobie sprawy, że wpływ otocznia, okoliczności, tego co nas otacza na forum...
np użalające się ciągle współ lub pieprzenie alkoholików, wpływa na moje, Twoje, nasze postępowanie

czy jak przypadkiem, wchodzisz do kościoła a tam jest ślub nie wiadomo kogo, nie poprawia Ci się nastój?
czy jak przypadkiem, wchodzisz do kościoła a tam jest pogrzeb niznajomego, nie poprawia Ci się nastój?

sprawdź coś innego, zasmakuj tego, sprawdź inne otoczenie, wyjdź poza schemat ;)

smokooka - Wto 12 Lis, 2013 15:37

Szymon :okok: kiedyś w ogóle nie rozumiałam co mówisz, a dużo mówiłeś, a teraz jak Cię wreszcie rozumiem, to Ty tak mało się wypowiadasz.... panta rhei (i nie chodzi mi tu o Olgę :p
Linka - Wto 12 Lis, 2013 15:54

Cytat:
sprawdź coś innego, zasmakuj tego, sprawdź inne otoczenie, wyjdź poza schemat ;)

ok, Szymon
wiem co chcesz mi powiedzieć
mniej więcej to co powiedział mi niedawno znajomy terapeuta:
po coś polazła na zabawę w AA,
trzeba było iść do klubu seniorów :rotfl:

BARBARA - Wto 12 Lis, 2013 17:20

Linka napisał/a:
Tę wieczorną też :oops: , albo przede wszystkim tę,
ale mam nieumiejętność bycia w pojedynkę,
jeszcze niedawno nie lubiłam być sama w swoim domu,
to jest lęk, który pamiętam jeszcze z dzieciństwa,
a przecież wychowałam się w wielodzietnej rodzinie :shock:

muszę dokopać się przyczyn..może napiszę w DDA, czy ktoś ma/ miał tak samo?


Witam rzadko coś pisze ale ja zawsze od kąt pamiętam unikam ludzi.
Ja w ciągu dnia lubię być sama, nikt mi nie przeszkadza robieniu czegoś lub nie robieniu, ale wieczorem czuję dziwną pustkę coś jakbym stała na pustkowiu. Z dzieciństwa pamiętam bardzo wyrażnie sytuację, miałam może ok 8 lat, obudziłam się w nocy, byłam sama, w drugim pokoju stał pijany ojciec, matki i reszty rodzeństwa nie było w domu,zrozumiałam że wszyscy uciekli z domu bo ojciec coś nawywijał a mnie zostawili, ale ja nigdy się go nie bałam.
Tylko dla czego o tym pamiętam tak wyrażnie?


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group