czyli rozmowy o alkoholizmie oswojonym i nie tylko...
Do poczytania, do przemyślenia... - "O wspaniałym rycerzu i zaklętej w zamek królewnie"
migotka351 - Pon 29 Lis, 2010 10:24 Temat postu: "O wspaniałym rycerzu i zaklętej w zamek królewnie""O wspaniałym rycerzu i zaklętej w zamek królewnie"
Kasia: Opowiem ci pewną bajkę, którą widzę oczami duszy.
Ewa: O tym, jak to oni chcieliby żyć razem długo i szczęśliwie?
K: Ćwicz cierpliwość i posłuchaj. On przebiera się bardzo pięknie, bo przecież chce być widziany jako wspaniały rycerz, dużej klasy. Wsiada na wielkiego konia, zakłada lśniącą zbroję.
E: Koniecznie ma ze sobą długą lancę.
K: Uważa, że im dłuższa, tym lepsza. Ma przyłbicę i pióropusz i galopuje przez równinę na swym pięknym rumaku, marząc o kim? O królewnie. Jedzie i rozgląda się. Nie zaspokajają jego ambicji żadne mijane po drodze chałupki, domki, osiedla. Chce zamku i królewny! Jedzie i jedzie, i jedzie. Nagle jest! Zamek. Och, jaki piękny! Wieże ma wysokie, fosy głębokie, a most podniesiony... Cud, nie zamek. Bogaty, nie do zdobycia. Rycerz, chrzęszcząc zbroją i powiewając pióropuszem, zbliża się do niego. I co się wtedy dzieje? Most się opuszcza.
E: Łał!
K: Więc co rycerz na to? Wjeżdża na dziedziniec! A tam pięknie, przepięknie. Wszystko jest.
E: Aż się boję końca.
K: Wszystko jest, tylko jakoś pusto. Mówię ci, pusto! Może oprócz zwodzonego mostu trzeba jeszcze czasem pokonać jakieś przeszkody, żeby się tam dostać. Różnie bywa z tymi zamkami. Jedne ulegają szybciej, inne trochę się bronią. A rycerz zwiedza i się zachwyca. Ale bogato, ale ślicznie przystrojone!
E: Widać inteligencję właścicielki-królewny.
K: Widać jej gust i niezwykłą wszechstronność. Rycerz ogląda i podziwia. Zwiedza zamek, komnata po komnacie, ale królewny znaleźć nie sposób. W sali balowej – nie ma, w tronowej – nie ma, w kuchni – nie ma, w sypialni – nie ma, ale gdzieś coś cichutko kwili. W korytarzach też księżniczki ani śladu, ale za to kwilenie słychać coraz głośniej. Rycerz biega po zamku od komnaty do komnaty. W końcu trafił do lochu: tu już coś naprawdę głośno płacze! No i co? W ostatniej komóreczce, na samiusieńkim końcu najciemniejszego korytarza znalazł...
E: Co? Dziecko malutkie, dziewczyneczkę małą?
K: Tak, dzidzia. Siedzi i zalewa się łzami.
E: Pół roczku?
K: No, nie, może więcej. Ze dwa latka ma, góra trzy. Siedzi i płacze, a on myśli: „O, Jezus, Maria, kto to dziecko tu wsadził i zamknął? Czy ta królewna jakaś okrutnica, czy co? Gdzie ona w ogóle jest?”
E: No i co?
K: Bierze to dziecko na ręce, ale trochę nie wie, co z nim począć. Bo nikt go nie uczył.
E: Przecież w końcu nie po dziecko tu przyszedł. Dzieci (jak mawiał jeden mój znajomy rycerz, powtarzając za Słonimskim) to zakała ludzkości.
K: Jak daleko sięga pamięcią, w jego rodzinie kazali się dziećmi zachwycać i on się z grzeczności zachwycał trochę, choć nie wiedział za bardzo czym. A potem szybko uciekał, bo takie dziecko to jeszcze mu kupę na rękę zrobi albo się zsika. A w ogóle co się z takim dzieckiem robi? Czym to się karmi? Są oczywiście tacy, którzy wiedzą, ale oni nie przebierają się, proszę ciebie, w zbroję, tylko siedzą u siebie w domu, mają własne dzieci i je hodują.
E: To są ci nudni.
K: No, nie powiem... Oni wiedzą, jak się dzieckiem zająć. Mają już dzieci, bo chcieli je mieć, wiedzieli, kiedy i po co i z kim, i żadna królewna im niepotrzebna... Ale wróćmy do naszego pięknego rycerza. On coś z tym bachorkiem zrobi, bo przecież świnią nie jest. No, może co poniektóry zostawiłby dziecko i odjechał, ale taki porządniejszy rycerz je weźmie i nawet pójdzie do kuchni, znajdzie coś do jedzenia i nakarmi.
E: I tak się będzie z tym dzieckiem obtykał, choć tego nie lubi.
K: Pewnie, że nie lubi. Pyta nieustannie: „Gdzie jest, kurde, królewna? No, przecież musi być. Przecież zamek stoi...”
E: Piękna bajka!
K: I jaka prawdziwa...
E: A czy on poczeka, aż dziecko dorośnie?
K: A ile lat by to musiało trwać, kochana? My byśmy chciały, żeby poczekał, ale to się rzadko zdarza, choć takie dziecko szybko rośnie.
E: Szybciej niż normalne dzieci?
K: Zdecydowanie. Jednak musiałby się zasadzić na dobrych kilka lat, żeby ono się wykwiliło, wypłakało, nausypiało, narobiło mu na rękę i żeby on się tym nie przejmował, nie krzyczał ani ze wstrętem się nie odwracał. A prawda jest taka, że jak dziecko kupę robi, to on się ze wstrętem odwraca. No i zgadnij, co się teraz dzieje? Dziecko jest nieszczęśliwe. Bo znowu nie dostało tego, czego chce i potrzebuje.
E: A ja już w międzyczasie, powiem ci szczerze, wzięłam stronę tego faceta. Jestem głęboko przejęta jego losem.
K: A to miło z twojej strony. Ale zostawiłaś dziecko. To bardzo charakterystyczne. Zachowałaś się jak większość kobiet, które najchętniej zajmują się facetem. To jest straszne. Bo on sam sobą ma się zajmować, kochana. Ma różne możliwości: albo zostaje w zamku, albo wiezie dzidzię do najbliższej opiekunki i tam ją zostawia, albo w końcu zauważa, że zamek to niekoniecznie królewna. Różne rzeczy może zrobić.
E: Ja wciąż nie rozumiem, czy jest gdzieś ta królewna, czy nie.
K: Królewna jest zamkiem. Jest w niego niejako zaklęta. Zamek jest tą częścią niej, którą ona, dużym nakładem sił i środków, wzniosła na zewnątrz. Pokazuje tę cudowną sylwetkę prosto z fitnessu. Nogi na niebotycznych obcasach albo we wspaniałych tenisówkach. Iskrzącą inteligencję za markowymi okularami. Mądrość i fajność kobiety-kumpla...
E: Albo pokazuje kobietę do łóżka...
K: Niekoniecznie do tego łóżka dochodzi, a jeśli już dojdzie, to raptem może się okazać, że nie ma tam tej nieokiełznanej lwicy, tylko mała dziewczynka
E: Czy to znaczy, Kasiu, że my widzimy atrakcyjną kobietę, zadbaną, uwodzicielską i dorosłą, a ona w środku jest emocjonalnie małym dzieckiem?
K: Właśnie tak. Ta zewnętrzna fasada to zamek, w którego świetność kobieta wciąż inwestuje. Wewnątrz, w ukryciu (ja to nazywam „w komórce”), pozostaje opuszczone, nieszczęśliwe małe dziecko.
E: Dlaczego o nim zapomniała? Ono przecież wydaje się takie ważne...
K: Jednak wtedy kiedy było to potrzebne, nie podobało się takie zwyczajne. Z tych zwyczajnie kochanych dzieci rosną zwyczajni ludzie, czyli te nasze miłe chałupki. A większość zamków to dzieci, które musiały się bardzo starać, żeby sprostać wymaganiom, czyli być bardzo ładną, bardzo inteligentną, bardzo grzeczną. W ogóle wyjątkową i bardzo-bardzo.
E: Zdaje się, że znam to z własnego doświadczenia.
K: I dlatego czekasz, żeby ktoś inny zajął się twoim porzuconym dzieckiem.
E: Bo sama nie umiem. Nie wiem nawet, czego ono chce.
K: I bardzo byś chciała, żeby ktoś, najchętniej jakiś rycerz, wiedział lepiej niż ty, czego potrzebujesz? Spójrz, jak często wraca ten wątek dbania o własne potrzeby. Jest to jeden z najważniejszych progów na drodze do dorosłości i dobrego życia.
E: Może kiedyś przestanę szukać kogoś, kto mnie wyręczy w opiece nad sobą, ale na razie jestem recydywą i wobec tego powiedz mi: Co robi królewna zaklęta w zamek, gdy rycerz nie chce się zajmować małą dziewczynką?
K: A będziesz chciała pamiętać?
E: Nie mogę obiecać. To co? Nie powiesz?
K: Powiem, bo może jakaś inna mała dziewczynka ukryta w zamku będzie chciała pamiętać.
OD ŻADNEGO RYCERZA DZIEWCZYNKA NIE MOŻE DOSTAĆ TEGO, CZEGO POTRZEBUJE, ŻEBY STAĆ SIĘ DOROSŁĄ KOBIETĄ.
To, czego nie udało się dostać w młodych latach od mamy, taty, babci, dziadka, prawdziwych lub „przyszywanych” cioć i wujków oraz od nauczycieli, może zdobyć już tylko sama. Mogą jej w tym pomóc przyjaciele, i ukochany też, ale TYLKO POMÓC!
Chciałaś wiedzieć, co się dzieje w zamku? Rycerz już trochę utulił dziecko i ma serdecznie dość. Jednak dziecko, wyciągnięte po latach z komórki, ma przecież rosnące potrzeby.
Co robi zamek, gdy widzi, że rycerz zbiera się do odwrotu? Wypuszcza lwy z klatki: „Ty taki, owaki, to ty miałeś... Ty obiecywałeś... Po coś ty w ogóle przyjechał? Mówisz, że chcesz królewnę? Masz taki zamek i nie chcesz się jednym małym dzieckiem zająć? Za to wszystko?! Wynoś się!”
E: No i słusznie!
K: Umówmy się, że on został zwabiony.
E: Co zrobi rycerz, kiedy zamek go wyrzuca?
K: Zacznie z lwami walczyć, bo przecież jest wojownikiem.
E: O, to ja trafiłam naprawdę na wielkiego wojownika!
K: Ten, co cztery i pół roku wytrzymał?
E: Z lwami walczył dzielnie, że aż...
K: Jeszcze mogło mu się pomieszać, że walczy o królewnę, a nie że z nią.
E: Oczywiście, że mu się pomieszało.
K: I trochę czasu mu zajęło, żeby się w tym rozeznać. Tym też można tłumaczyć długość przebywania obok ciebie.
E: Myślę, że on bardzo chciał coś mieć.
K: Pewnie, że tak. Przede wszystkim już zdobył zamek. Nie jest tak łatwo z dnia na dzień wyprowadzić się z zamku.
E (nostalgicznie): To prawda, to prawda.
K: Poza tym ciągle podoba mu się ten zamek. Wprawdzie okazało się, że są lwy, a może jeszcze jakieś szczury, które co rusz podgryzają, jakieś zapadnie, pułapki i nietoperze, ale tak czy inaczej jest to zamek i nawet jeszcze remontu nie wymaga. Można szyku zadać! Pokazać się z takim zamkiem albo czuć się już prawie jego właścicielem...
E: No właśnie, bo rycerz w pewnym momencie czuje się właścicielem zamku.
K: Szczególnie jeśli zamek jest nie bardzo obsadzony.
E: Niezamieszkany w pewnym sensie.
K: Tak, ale sam zamek jest też żywy. Robi mu różne hopsztosy. Łoże się zapada, baldachim go dusi, jak u Edgara Allana Poe. Oczywiście, można uskoczyć, można być niezwykle dumnym z siebie, że się daje radę. Nawet podekscytowanym: „O, z tobą to ja dopiero zawalczę, mam naprawdę godnego przeciwnika”. Zobacz, jak często ludzi łączy to, że on jest rycerzem, nieustraszonym wojownikiem, a ona jest tak cwanym zamkiem, ciekawym, walecznym i pomysłowym, że przez długie lata nie mogą się rozstać.
E: Bywa, że zmęczony walką rycerz zamknie się w wieży, żeby odpocząć, a zamek dalejże robić mu wstrząsy. Nieźle musi potelepać, żeby go z tej wieży wypluło.
K: No i tak im lata lecą. Zamek uważa, że ma już swojego mieszkańca, prawie królewicza, już jest niemal jego właścicielem, bo przecież zamek nigdy całkiem się nie podda.
E: To ważne, co mówisz: bo i zamek się nie podda, i rycerz się nie podda. Po obu stronach rośnie jednak przekonanie, że chyba nie o to chodzi w związku.
K: Gdyby umieli być zwyczajnie szczęśliwi, ona nie musiałaby marnować energii na stawianie zamku, byłaby zadowoloną z siebie willą, a i on by się nią zadowolił zamiast pętać się po rubieżach, żeby koniecznie spotkać królewnę. Bo i on ma przecież w sobie małego zagubionego chłopca, który łudzi się, że zdobycie królewny uczyni go dużym i silnym. Wyśnił ją sobie, wymarzył, no i już prawie ją miał...
E: Po raz kolejny, prawdopodobnie...
K: Bo przecież tu i ówdzie jakiś zameczek stoi. Nie jest to pierwszy zamek, do którego przybył. Niektóre są już zajęte, ale są takie, które wpuściły już niejednego rycerza. A są i rycerze, których przeznaczeniem wydaje się jeżdżenie od zamku do zamku.
E: Co tu się dzieje? Czy to jest jakiś cud niepamięci? Czy to jakieś przekleństwo?
K: To jest cud iluzji. Cud obdarzania iluzji taką wartością i wagą, jakiej nie daje się prawdzie. Czyli marzenie jest tak ogromne, że zasłania wszystko.
E: Zasmucasz mnie...
K: Mnie też to nie cieszy. Kiedy rycerz zostawia dziecko i odjeżdża, zamek jest po prostu wściekły. Bo to znaczy, że musi wybudować jeszcze lepszą pułapkę na następnego: trzeba upiększyć flanki, chorągiewki muszą powiewać kolorowe, może ściany trzeba by na różowo przemalować. Wściekłość rośnie, tak jak w bajce o dżinie zamkniętym w butelce. Przez pierwsze sto lat mówił: „Kto mnie uratuje, dostanie królestwo, pieniądze i sławę”. Po dwustu latach tylko pieniądze, po trzystu już tylko sławę, a po czterystu latach dżin był tak wściekły, że postanowił zabić swojego wybawcę. No i tak też jest z zamkiem. Jeśli było tam już iluś rycerzy, to zamek powoli ma ochotę zabijać. Pod warunkiem, oczywiście, że nadal uważa, że partnera łowi się na zamek, a dzieckiem ma się zająć ktoś inny, czyli rycerz. I dopóty, dopóki zamek trwa w tej iluzji, nic się nie zmieni, choćby do późnej starości. Tyle że coraz nędzniejsi rycerze będą przyjeżdżać.
E: Bo oni dalej będą przyjeżdżać, tylko coraz bardziej zniecierpliwieni.
K: I coraz bardziej złachmanieni. Tacy, którzy też już byli w iluś zamkach, i one się też nie zmieniły. Tacy, którzy myślą: „Przyjadę, prześpię się i pojadę”.
E: A w du*** to dziecko... Zdenerwowałam się, muszę coś zjeść.
K: Zjedz coś, na zdrówko, żebyś rosła.
E: Nie wiem, czy do ośmiu latek już dociągnęłam.
K: Wysyłam teraz podziękowania dla wszystkich moich rycerzy, którzy podkarmili moje dziecko i podciągnęli mnie w latach rozwoju dzięki temu, że chcieli. Zdarzało się, że któryś chciałby jeszcze dłużej, ale mojemu zamkowi wydawało się, że to strasznie nudne, bo ten rycerz tylko by się tym dzieckiem zajmował, a zamek się wściekał, że nie nim. Zdarzają się rycerze dobrzy dla dzieci, ale zamek nieustannie żąda podziwu dla siebie. Bo wcale nie jest tak, że zamek zwabia dla dziecka. Zamek zwabia dla siebie, tyle że dziecko jest najprawdziwsze. Owszem, zamek wydaje się żywy – w tym sensie, że wabi oraz animuje te pułapki, lwy i staje z rycerzem do walki – ale jest nastawiony wyłącznie na siebie.
E: Kasiu, to brzmi strasznie. Bo z tego wynika, że zamek jest nastawiony na siebie i dziecko jest nastawione na siebie.
K: I nie ma między nimi komunikacji.
E: Czy to może się jakoś zmienić?
K: Owszem. Jeśli zdarzy się kilka rzeczy – dziecko podrośnie, zamek zacznie stwierdzać: „Wystarczy mi tego podziwu, już nic więcej z niego nie wyniknie”, a jeszcze rycerz znajdzie się niegłupi i powie: „Fajnie, dziecko miłe chwilami, zamek piękny, ale gdzie ta całość?” Może już nawet nie „Gdzie ta królewna?”, ale „Gdzie ta normalna kobieta?” Z takich doświadczeń można się czegoś nauczyć. Gdy ma się trochę samoświadomości, widać, że nie można w nieskończoność ulepszać zamku. Kiedy dziecko i zamek zostają sam na sam, jest szansa, że coś może się zmienić. To jest ten czas, gdy dziecko może rosnąć, o ile zamek przestanie się zajmować wyłącznie sobą, a zacznie dzieckiem. Czyli gdy kobieta zrozumie, że dopiero wtedy stanie się prawdziwa i dojrzeje do szczęścia, kiedy urośnie jej dziecko wewnętrzne. Dlatego przerwy między rycerzami są tak potrzebne – wtedy dziecko może podrastać.
E: Bo nie wystawiam się na zewnątrz?
K: Nie wystawiasz się na zewnątrz, nie marnujesz energii na zwabianie. Niezbędne są okresy, kiedy się zajmujesz sobą, uczysz się siebie, umacniasz w samodzielności i atrakcyjności dla samej siebie. Dzięki temu, gdy potem wyjdziesz na zewnątrz, będziesz potrafiła robić to jakoś równolegle.
E: Chcesz powiedzieć, że w okresach, kiedy nie ma rycerza, kobieta może zrobić dwie rzeczy: albo zająć się sobą, albo cała jej uwaga zostaje skierowana na to, co się dzieje poza nią, na rozglądanie za jakimś chłopem, bo wciąż musi się od czegoś odbijać?
K: Tak. Całą energię wkłada w przyciągnięcie mężczyzny, który przyjdzie, i wtedy wreszcie w jej życiu nastanie porządek. Na pewno znasz takie kobiety – to są zamki do entej potęgi – które zajmują się wyłącznie własnym wyglądem. Miałam klientkę, która powiedziała na pierwszym spotkaniu: „Przyszłam do pani, żeby mój mąż przestał się oglądać za innymi kobietami”. Była wyjątkowo śliczna, ale miała taki lęk, że jeśli on się za którąś ogląda, to ją dla niej zostawi, choć nigdy tego nie zrobił.
E: Rozumiem ten lęk. To jest lęk przed porzuceniem.
K: Wewnętrzne dziecko boi się, że rycerz je zostawi. Czuje tylko lęk i kwili, a zamek wyłącznie się stroi, bo wierzy, że to najważniejsze, że za to będzie kochany.
E: Jednak ten lęk wydaje się uzasadniony, bo zamek ma przyjemność z kimś, kto – jak wiadomo – jest rycerzem podróżującym od zamku do zamku. Jest więc duże prawdopodobieństwo, że może wyjechać. Przecież skądś przybył i prawdopodobnie dokądś zmierza.
K: Bo poszukuje najpiękniejszej. Ma iluzję, że jeśli ona jest taka piękna i modna, i można się z nią pokazać, to on już ma wszystko. Zresztą do jakiegoś stopnia ma – jeśli jego wewnętrzne potrzeby są tak uśpione, że wystarcza mu tyle, że kobieta wygląda jak z okładki albo że rozebrana jest tak śliczna jak z rozkładówki „Playboya”. Owszem, długo można być nią zachwyconym i dumnym. Można ją wszędzie pokazać, nasycać się tym, że jest zazdrosna – to znaczy, że kocha. Ale gdzie tam kocha – ona się boi, że ją porzuci. Dlatego on czuje się wielki i ważny, bo jest jej niezbędny, ale ona mu też. To może na długie lata im wystarczyć. Tylko że oboje z upływem tych lat coraz bardziej się na siebie złoszczą i mają dziwne poczucie, że czegoś coraz bardziej brakuje.
E: Rośnie frustracja, ale i rośnie świadomość. Dla mnie te wątki się łączą. Bo kiedy rośnie frustracja, wzrasta też szansa, że przynajmniej jedno z nich zrozumie, iż nie dostaje tego, czego tak bardzo pragnie, choć już tak długo się stara.
K: Kobieta może odkryć, że jest coś więcej niż tylko wybór: albo samotność, albo rycerz (ten, z którym już nie może wytrzymać, lub kolejny). Ma szansę budować siebie inaczej niż tylko jako zamek. Nie proponuję, żeby była sama do końca życia, ale żeby najpierw polubiła i poznała siebie.
Cała ja!!!
Aktualnie bez rycerza.
Czyli zamek został sam na sam z dzieckiem.
Czyli jest szansa, że coś może się zmienić.
Dziękuję. Pójdę tym tropem. Tomoe - Pon 29 Lis, 2010 12:04 Tak mi się właśnie przypomniało, że kiedy byłam małą, nieszczęśliwą dziewczynką, marzyłam o tym, że jestem księżniczką i miałam taki swój wymyślony ukryty zamek, o którym nikt nie wie i do którego zapraszam tylko niektórych.
Kryteria doboru tych "niektórych" były zdumiewające.
Bo ja się chciałam tym zamkiem CHWALIĆ, chciałam nim ZASKAKIWAĆ i chciałam nim IMPONOWAĆ tym, którzy mnie źle traktowali.Ot, na przykład bogatszym, lepiej ubranym i szczęśliwszym ode mnie koleżankom. Albo nauczycielom, którzy mnie gorzej w szkole traktowali niż dzieci z "dobrych bogatych domów".
Chciałam im POKAZAĆ jaka jestem naprawdę i co ja naprawdę mam. Żeby im się zrobiło głupio.
I ja, kurczę, w dorosłym życiu nadal buduję taki zamek, po to, ŻEBY IM WSZYSTKIM POKAZAĆ!!!pterodaktyll - Pon 29 Lis, 2010 12:07
Tomoe napisał/a:
w dorosłym życiu nadal buduję taki zamek, po to, ŻEBY IM WSZYSTKIM POKAZAĆ!!!
"
Chyba lepiej byś zrobiła gdybyś przyjęła tę angielską zasadę, że "My Home is my Castle" Tomoe - Pon 29 Lis, 2010 12:30 Tu nie chodzi - w tej bajce - o zamek w sensie "mój dom".
Ale jeśli tobie chodzi o dom - w sensie "moje bezpieczne miejsce" - to twoja uwaga jest jak najbardziej słuszna. pterodaktyll - Pon 29 Lis, 2010 12:34
Tomoe napisał/a:
jeśli tobie chodzi o dom - w sensie "moje bezpieczne miejsce"
Oczywiście, tylko jak zwykle niezbyt precyzyjnie się wyrażam Flandria - Pon 29 Lis, 2010 16:11
migotka351 napisał/a:
Nie proponuję, żeby była sama do końca życia, ale żeby najpierw polubiła i poznała siebie.
heh
a co jeśli kobieta lubi i trochę zna siebie (do końca siebie poznać to chyba niemożliwe), a spotyka samych takich błędnych rycerzy, którzy przeżyli już niejedno w innych zamkach i którzy zachowują się tak, że odechciewa jej się "rycerzy" do końca życia ? [a przynajmniej na kilka lat]
Tomoe napisał/a:
Tak mi się właśnie przypomniało, że kiedy byłam małą, nieszczęśliwą dziewczynką, marzyłam o tym, że jestem księżniczką i miałam taki swój wymyślony ukryty zamek, o którym nikt nie wie i do którego zapraszam tylko niektórych.
ja nie miałam zamku, tylko taką małą mysią norkę w ścianie, w której mieszkały krasnoludki. I te krasnoludki miały wszystko co tylko można było zapragnąć mieć i pozwalały mi robić wszystko co tylko przyszło mi do głowy .. i po prostu fajnie spędzałam tam czas.
Trochę mi teraz brakuje tych zaczarowanych krasnoludków.
Dzięki Tomoe,
dzięki Tobie sobie przypomniałam Tomoe - Pon 29 Lis, 2010 17:38
Flandra napisał/a:
Trochę mi teraz brakuje tych zaczarowanych krasnoludków.
A ja myślę, że one tam ciągle są. Borus - Pon 29 Lis, 2010 17:55 ...mniej więcej w 2/3 bajki wymiękłem... migotka351 - Pon 29 Lis, 2010 18:51
Flandra napisał/a:
a co jeśli kobieta lubi i trochę zna siebie (do końca siebie poznać to chyba niemożliwe), a spotyka samych takich błędnych rycerzy, którzy przeżyli już niejedno w innych zamkach i którzy zachowują się tak, że odechciewa jej się "rycerzy" do końca życia ? [a przynajmniej na kilka lat]
to przeczytaj ksiązkę.
W niej jest wiele fajnych rzeczy, np. to, że facet i związek nie jest jedynym aspektem życia, dzieci, małzeństwo jedynym celem i przeznaczeniem itd. i że jeśli tego nie ma, to nie musi oznaczać, ze kobieta jest gorsza czy nieszczęsliwa.
pzdr
ela:)Urszula - Pon 29 Lis, 2010 18:52
Tomoe napisał/a:
kiedy byłam małą, nieszczęśliwą dziewczynką, marzyłam o tym, że jestem księżniczką i miałam taki swój wymyślony ukryty zamek, o którym nikt nie wie i do którego zapraszam tylko niektórych.
Miałam podobnie...
Z tym, że nie był to zamek, a przepiękny ogród, w którym rosły najdziwniejsze i najpiękniejsze roślinki!
Nikt nie umial hodować takich kwiatów, tylko ja, mała, spychana na margines dziewczynka.
Ale w moich marzeniach zapraszałam do tego ogrodu jedynie Rodziców i Dziadków, czasem kogoś z nauczycieli, nigdy własnych rówieśników... Choć właśnie na opinii koleżanek i kolegów najbardziej mi zależało.
Dziwne, nie?Tomoe - Pon 29 Lis, 2010 20:14
migotka351 napisał/a:
to przeczytaj ksiązkę.
Byłam w księgarni.
Akurat jej nie mieli, ale mi zamówili w hurtowni.
Jutro po południu mogę ją kupić. Już sam spis treści był dla mnie zachęcający. Małgoś - Pon 29 Lis, 2010 20:46 Świetna opowieść!!!
Okazuje się, że mój rycerz w końcu zniecierpliwił się i wyszukał sobie inny zamek, który po rozpoznaniu okazał się jednak nie dość atrakcyjny by zostać w nim na dłużej. Ale w czasie jego podbojów porzucona księżniczka zrobiła to, co mogła najlepszego dla siebie czyli zajęła się swoim dzieckiem... a rycerz nie dość, że księżniczki nie rozpoznał, to i na innego rycerza się nadział...
Cóż, widocznie czasem trzeba zostać na dłużej samemu by móc skutecznie zająć się wychowaniem swego dziecka a nie jedynie umacnianiem fos i upiększaniem komnat... I dopiero wtedy można (ewentualnie) wpuścić w swe progi godnego rycerza a nie byle jakiego łapserdaka wystrojonego jedynie w piękną zbroję. Bo dopiero wtedy jest się w stanie takiego osobnika odróżnić...
Jakie to wszystko proste.... Borus - Pon 29 Lis, 2010 21:35
jak widać, to tylko kwestia optyki... bo sznurek to zawsze ten sam sznurek incognito - Pon 29 Lis, 2010 23:12 Migotaka ale musiałas sie zmeczyc aby taki tekst bajki wypisać!!! Ja wyrosłam z bajek zyję realnym dorosłym zyciem.. ale jezeli na forumie sa duze dzieci to zapewne wyciagna trafne? wnioski Jacek - Pon 29 Lis, 2010 23:58
incognito napisał/a:
Ja wyrosłam z bajek zyję realnym dorosłym zyciem..
wręcz przeciwnie,choć by nam się wydawało że tak nie jest
tak wielu dorosłych,lubi podkreślać swą dorosłość
ale po co??? , przecież po prostu się nim jest
być dorosłym to nie tylko być odpowiedzialnym za swoje życie
czasem trzeba wkroczyć w świat bajek
przecież one tego od nas oczekują
przecież nie tylko je wysyłamy do szkoły (pchamy w dorosłość)
tak szybko wyrastająincognito - Wto 30 Lis, 2010 00:02
Jacek napisał/a:
tak szybko wyrastają
no własnie wyrastaja Jacek - Wto 30 Lis, 2010 00:08
incognito napisał/a:
no własnie wyrastaja
tak to odmiana od wyrosły
a czy widać różnicę ??? incognito - Wto 30 Lis, 2010 00:13
Jacek napisał/a:
a czy widać różnicę ???
myslisz o wzroscie , madrosci czy wyrozumiałości Małgoś - Wto 30 Lis, 2010 00:19
incognito napisał/a:
Ja wyrosłam z bajek zyję realnym dorosłym zyciem..
A ja bardzo często zastanawiałam się dlaczego tak mi się poukładało a nie inaczej, czułam, że to coś we mnie było niedojrzałego, jakaś dziwna tęsknota za wieczną beztroską...(której nie miałam zbyt wiele) a to jedynie lekkomyślność wynikająca z niedojrzałości. Człowiek dorosły powinien akceptować swój wiek, a nie ciągle uciekać w świat dziecka.. Tyle, że by tak się stało trzeba ten czas dzieciństwa przeżyć jak dziecko i będąc dzieckiem, a DDA (jak ja) niestety nie mają takiej szansy bo właśnie chcą być lepsze, ładniejsze, sprytniejsze czyli nie potrafią zaakceptować siebie, bo wydaje się ,że trzeba zasłużyć na akceptację. I zamiast się bawić, wygłupiać beztrosko - grają dorosłych...incognito - Wto 30 Lis, 2010 01:22
Małgoś napisał/a:
I zamiast się bawić, wygłupiać beztrosko - grają dorosłych...
Małgos to nie tylko DDA bawia się w dorosłość...zapewniam Cie ze jestes najnormalniejsza z normalnych i im tez nie jest obca zabawa w dorosłość najwazniejsze to zrozumiec, ze jest się dorosłym w odpowiednim momencie a infaltylność odrzucić... jesteś wspaniała kobieya , matka po przejściach i z Toich wypowiedzi widzę , ze nader soeosła a i jeszcze z poczuciem humoru..Tomoe - Wto 30 Lis, 2010 07:24
incognito napisał/a:
zapewniam Cie ze jestes najnormalniejsza z normalnych
Inco, nie baw się w diagnozowanie.
W ostatnich dniach odnoszę wrażenie, po twoich wpisach na forum, że cię "rozhuśtało". Zadbaj o siebie, zrób co możliwe aby dojść do równowagi i odzyskać spokój.
Piszę to ze szczerej troski, więc sie na mnie nie złość. incognito - Wto 30 Lis, 2010 10:10
Tomoe napisał/a:
Inco, nie baw się w diagnozowanie.
Tomoe to nie diagnoza to stwierdzenie, po otrzymaniu wyników będe diagnozować{to oczywiście nie złośliwośc} incognito - Wto 30 Lis, 2010 10:16
Tomoe napisał/a:
że cię "rozhuśtało". Zadbaj o siebie, zrób co możliwe
No masz rację rozhuśtała mnie "realna rzeczywistość"... ja cały czas dbam o siebie ,ale dziekuje za troskę evita - Wto 30 Lis, 2010 10:18
Tomoe napisał/a:
Tak mi się właśnie przypomniało, że kiedy byłam małą, nieszczęśliwą dziewczynką, marzyłam o tym, że jestem księżniczką i miałam taki swój wymyślony ukryty zamek, o którym nikt nie wie i do którego zapraszam tylko niektórych.
Flandra napisał/a:
ja nie miałam zamku, tylko taką małą mysią norkę w ścianie, w której mieszkały krasnoludki. I te krasnoludki miały wszystko co tylko można było zapragnąć mieć i pozwalały mi robić wszystko co tylko przyszło mi do głowy ..
Urszula napisał/a:
Miałam podobnie...
Z tym, że nie był to zamek, a przepiękny ogród, w którym rosły najdziwniejsze i najpiękniejsze roślinki!
a ja miałam swój "zepsuty" krawężnik przy chodniku, w którym to zrobiła się taka fajna norka i to był mój zaczarowany domek, w którym była mama, tata i dziecko czyli kamyki gdy spadł śnieg odśnieżałam im wejście, gdy padał deszcz sprawdzałam czy nie mają mokro i wszyscy tam żyli tak sobie szczęśliwie dopóki nie zalali mojego domku asfaltem Flandria - Wto 30 Lis, 2010 12:09
evita napisał/a:
dopóki nie zalali mojego domku asfaltem
łoj Małgoś - Wto 30 Lis, 2010 16:17
incognito napisał/a:
zapewniam Cie ze jestes najnormalniejsza z normalnych
ha ha, gdybyś pogadała ze mną z 10 lat temu zupełnie inaczej być myślała... Bo ja rzeczywiście normalnieję, ale od niedawna... Zdrada męża była dla mnie wiadrem zimnej wody! 15 lat udawałam zadowoloną kobietę, a tak naprawdę byłam cały czas dzieckiem które skwapliwie pozwalało się rozpieszczać zapatrzonemu we mnie rycerzowi, który myślał że wywalczył sobie przychylność księżniczki, a to była tylko moja ucieczka od rodziców, a nie (jak być powinno) świadoma decyzja i chęć wspierania dostojnego rycerza. I kurcze, wiem, że nie tylko DDA mają takie problemy, wszelkie DDD nie są przygotowani do wejścia w dorosłość, że to nie dzieciaków (dorosłych już) wina, ale też i nie ich rodziców, bo i oni często sami pogubieni, zakręceni itp. I zdecydowanie uważam, że ktoś powinien tego uczyć - obowiązkowo! Zamiast godziny wychowawczej czy innego marnowania czasu jakiś szkolny psycholog powinien wprowadzać nastolatków w dział życia pt "świadomy wybór partnera"... a nie tylko w "bezpieczny seks"...Flandria - Wto 30 Lis, 2010 17:13
Małgoś napisał/a:
Zamiast godziny wychowawczej czy innego marnowania czasu jakiś szkolny psycholog powinien wprowadzać nastolatków w dział życia pt "świadomy wybór partnera"...
w ogóle świadomość społeczna w kwestiach DDA/DDD jest bardzo niska i to powinno być zmieniane
a jest tak, że podobno nawet na polskich uczelniach ośrodki terapeutyczne nie mogą wywieszać ogłoszeń o terapiach DDA, bo to dyskryminujące jest czy jakoś tak
a bycie DDA/DDD wpływa przecież nie tylko na wybór partnera, ale na większość naszych wyborów życiowych Małgoś - Wto 30 Lis, 2010 17:33
Flandra napisał/a:
a jest tak, że podobno nawet na polskich uczelniach ośrodki terapeutyczne nie mogą wywieszać ogłoszeń o terapiach DDA, bo to dyskryminujące jest czy jakoś tak
Myślę, że to kwestia sprytniejszej organizacji.. przecież wcale nie trzeba głosić, że to dla jakiejś "grupy specjalnej troski" bo może i powinno być dla wszystkich. Ale by to moglo mieć ręce i nogi powinno zostać wplecione w program nauczania jak np lekcje religii....
Flandra napisał/a:
bycie DDA/DDD wpływa przecież nie tylko na wybór partnera, ale na większość naszych wyborów życiowych
dokładnie tak!
problemy z wyborem szkoły, zawodu i generalnie z mądrym podjęciem decyzji (często jakiejkolwiek), bo przecież nic nie warto, bo i tak się nie uda...etc Flandria - Wto 30 Lis, 2010 17:40
Małgoś napisał/a:
przecież wcale nie trzeba głosić, że to dla jakiejś "grupy specjalnej troski" bo może i powinno być dla wszystkich
ale dlaczego dla wszystkich ? Uważasz, że jest tak źle, że nie ma zbyt wielu dobrze funkcjonujących rodzin w Polsce ?Małgoś - Wto 30 Lis, 2010 17:47
Flandra napisał/a:
Uważasz, że jest tak źle, że nie ma zbyt wielu dobrze funkcjonujących rodzin w Polsce
Wśród moich znajomych zdecydowana większość jest już dawno po rozwodach... to chyba o czymś świadczy A dokładnie to jedna para tylko się uchowała w całości... Jedni wcześniej bo po kilku latach, inni podobnie jak ja po kilkunastu, ale to naprawdę zdecydowana większość... Wygląda mi na to, że to problem społeczny, cywilizacyjny... Flandria - Wto 30 Lis, 2010 17:58
Małgoś napisał/a:
Wygląda mi na to, że to problem społeczny, cywilizacyjny...
ludzie rozstają się z różnych powodów ...
czasem przecież rozstanie to najlepsza rzecz jaką można zrobić - trwanie w toksycznym związku jest chore ...
kiedyś rozwody były wręcz nie do pomyślenia - teraz są czymś naturalnym
mnie się wydaje, że to dobrze, że ludzie mają odwagę i przede wszystkim możliwości, żeby się rozstać ... Małgoś - Wto 30 Lis, 2010 18:23
Flandra napisał/a:
czasem przecież rozstanie to najlepsza rzecz jaką można zrobić - trwanie w toksycznym związku jest chore ...
Flandra napisał/a:
to dobrze, że ludzie mają odwagę i przede wszystkim możliwości, żeby się rozstać ...
zdecydowanie masz rację! tyle, że cała masa ludzi wchodzi w związki zupełnie niepotrzebnie na zasadzie ucieczki od rodziców lub z lęku przed samotnością... na zasadzie "poszukam kogoś, kto mnie uzupełni, czyli wyręczy" bo bez tego moja niedoskonałość przeszkadza mi żyć. Mam na myśli głównie dziewczyny szukające opiekuna a nie partnera, te wszystkie nie potrafiące zadbać o siebie samą, bojące się pracy, życia, odpowiedzialności za siebie...Flandria - Wto 30 Lis, 2010 18:39
Małgoś napisał/a:
tyle, że cała masa ludzi wchodzi w związki zupełnie niepotrzebnie
no ok ... zgadzam się z Tobą w 100%
tylko, nie do końca rozumiem, co dodatkowe, uświadamiające lekcje w szkole by zmieniły ?
Przecież te dziewczyny szukają "tatusiów" dlatego, że im zabrakło ojców w dzieciństwie.
Nawet więcej - nie czują się bezpiecznie we własnych domach - nawet jeśli nad głowami nic im nie lata, to są narażone na jakieś inne formy przemocy czy po prostu pustkę.
Nie są w stanie się sobą zająć, bo nikt ich tego nie nauczył. Być może jedyne czego się w domu nauczyły to tego, że świat jest niebezpieczny. Właściwie mogłabym się tu teraz nieźle rozpisać podając mnóstwo przykładów ...
Myślisz, że przeczytanie paru książek czy wysłuchanie paru wykładów jest w stanie coś zmienić?Małgoś - Wto 30 Lis, 2010 19:00
Flandra napisał/a:
Nie są w stanie się sobą zająć, bo nikt ich tego nie nauczył
Właśnie o to chodzi by ktoś je tego nauczył, a w zasadzie nie tyle nauczył, co zaczął temat... Już na samym wstępie powinno się łyknąć trochę wiedzy nie na zasadzie pomarudzenia jaki ten świat jest popieprzony, a ja jestem tylko małym żuczkiem czy pyłkiem we wszechświecie... Temat jest moim zdaniem bardzo ważny, bo to podstawa odcięcia pępowiny i wejścia w samostanowienie o sobie i swoim życiu. Wiadomo, że nie ma mowy o terapii w szkole, choć w sumie czemu by nie? Szkoła nie uczy życia, tylko wtłacza nam do głów pewne zakresy wiedzy, a życia musimy uczyć się sami. Zauważ tylko jak wiele osób w ogóle po pomoc terapeuty nie sięga choćby dlatego, że uważa, że jest już za późno, a jak życie dokopie (kolejny nieudany związek, przyciąganie specyficznych ludzi itp) to dopiero wtedy pojawia się rozpaczliwe szukanie pomocy. A podobno łatwiej zapobiegać nić leczyć... Dlatego jakaś choćby zajawka dla zachęty by się przydała każdemu nastolatkowi...Flandria - Wto 30 Lis, 2010 19:16
Małgoś napisał/a:
Dlatego jakaś choćby zajawka dla zachęty by się przydała każdemu nastolatkowi...
najlepiej robić tylko to, na co ma się wpływ ..., a resztą się nie zajmować
jeśli możesz coś zrobić - to działaj
wyczuwam w Twoich słowach mnóstwo energii Małgoś - Wto 30 Lis, 2010 19:37
Flandra napisał/a:
jeśli możesz coś zrobić - to działaj
wyczuwam w Twoich słowach mnóstwo energii
ha ha... niedawno przerobiłam ciekawe warsztaty organizowane dla Urzędu Pracy... i tam przy okazji jakiegoś testu na predyspozycje zawodowe wyszło mi, że jestem typem społecznika.. i mam spore zajawki (jako jedyna z 14 osobowej grupy) na przedsiębiorcę Czyli niezły misz-masz
A tak serio, to moim marzeniem było kiedyś, by stworzyć silną fundację wspomagającą pomoc i opiekę społeczną, docierającą do młodego marginesu... Tylko, że zdaję sobie sprawę, że to olbrzymi temat, a ja mam za zadanie zająć się swoim podwórkiem czyli swoimi dziećmi no i przede wszystkim sobą, swoim życiem i szczęściem incognito - Wto 30 Lis, 2010 22:53
Małgoś napisał/a:
a to była tylko moja ucieczka od rodziców
sorki sama to wymysliłaś czy przy pomocy terapeutów amoze madrości forumowych ( to nie złosliwośc) incognito - Wto 30 Lis, 2010 22:55
Małgoś napisał/a:
świadomy wybór partnera"...
Małgoś i tak popełnią błędy, ja nie załuję wyboru jedynie załuję straconych lat.. a to se nie wrati Tomoe - Śro 01 Gru, 2010 07:26
Małgoś napisał/a:
Mam na myśli głównie dziewczyny szukające opiekuna a nie partnera, te wszystkie nie potrafiące zadbać o siebie samą, bojące się pracy, życia, odpowiedzialności za siebie...
Małgoś, to jest tylko jedna z kilku "odmian" funkcjonowania DDD w związkach.
Pamietajmy, że w "dysfunkcjonalnych" rodzinach pochodzenia dzieci przyjmują różne role. I w zależności od tego, jaka rolę dziecko przyjęło w rodzinie, jego funkcjonowanie w życiu dorosłym - a zwłaszcza w bliskich związkach - będzie inne.
Ja na przykład byłam "dzieckiem-bohaterem" z domieszką "zagubionego dziecka". Dlatego w dorosłym życiu, w związkach, nie szukam mężczyzn-opiekunów. Przeciwnie, w związkach sama przejmuję rolę "opiekunki i wybawicielki", bo to jest moja rola z dzieciństwa.
Kiedy ciebie czytam, odnoszę nieodparte wrażenie, że ty masz tak samo jak ja. Jacek - Śro 01 Gru, 2010 10:31
incognito napisał/a:
Jacek napisał/a:
a czy widać różnicę ???
myslisz o wzroscie , madrosci czy wyrozumiałości
droga Ewuniu ,moje pytanko było proste
różnica pomiędzy wyrazami - wyrastają a wyrosły
a nie uważasz że reakcja twej odpowiedzi na moje pytanie było zadaniem pytania
coś w rodzaju budulca swojego pięknego zamku,aby zaimponowaćincognito - Śro 01 Gru, 2010 11:21
Jacek napisał/a:
coś w rodzaju budulca swojego pięknego zamku,aby zaimponować
Jacenty to jest właśnie to cos co uwielbiaja kobiety, przeciez kazda chce imponować mezczyźnie, a takiemu jak TY to marzenie Jacek - Śro 01 Gru, 2010 11:26
incognito napisał/a:
a takiemu jak TY to marzenie
eeetam nie żartuj se
Ewcia,ale dzięki za wyrozumiałe przyjęcie mojej wypowiedziincognito - Śro 01 Gru, 2010 11:28
Jacek napisał/a:
Ewcia,ale dzięki za wyrozumiałe przyjęcie mojej wypowiedzi
Dla Ciebie Jacenty wszystko Jacek - Śro 01 Gru, 2010 11:41
incognito napisał/a:
Dla Ciebie Jacenty wszystko
Ewcia..............szykuj ta mleczna sałata
jade obejrzeć twoja zamka piękna Tomoe - Śro 01 Gru, 2010 13:07 A gdzie misie, rycerzu? incognito - Śro 01 Gru, 2010 13:16
Jacek napisał/a:
Ewcia..............szykuj ta mleczna sałata
Juz się robi troche bedzie trudno ze świeżymi produktami z ogródka , ale zamroziłam troche to zrobię..Dla Ciebie Jacenty wszystko incognito - Śro 01 Gru, 2010 13:17
Tomoe napisał/a:
A gdzie misie,
Misie zapadły w sen zimowy Małgoś - Śro 01 Gru, 2010 17:57
incognito napisał/a:
sama to wymysliłaś czy przy pomocy terapeutów
sama, ale przy pomocy wyczytanych w książkach mądrości i szczeremu zajrzeniu w głąb siebie
incognito napisał/a:
i tak popełnią błędy
ponoć nie myli się ten co nic nie robi...
ja już zaakceptowałam swoje wcześniejsze decyzje, ale dużo trudniej przychodzi mi przełknięcie ich konsekwencji, szczególnie gdy widzę jakim echem odbijają się choćby na moich dzieciach
Tomoe napisał/a:
byłam "dzieckiem-bohaterem" z domieszką "zagubionego dziecka". Dlatego w dorosłym życiu, w związkach, nie szukam mężczyzn-opiekunów. Przeciwnie, w związkach sama przejmuję rolę "opiekunki i wybawicielki", bo to jest moja rola z dzieciństwa.
Tomoe... dokładnie tak mam i ja... zawsze w gotowości, służąca pomocą... to się dzieje jakby mimochodem, mam to we krwi, uwielbiam dawać... I w zasadzie wszystko było by ok, gdybym czuła, widziała, że osoba którą wspieram rozwija się, ulepsza, idzie do przodu... czego np nie doświadczyłam pomagając ojcu, czy choćby eks-mężowi. Z tym ostatnim to moje ostatnie kilka lat wręcz katowałam się pomagając mu i mając świadomość, że on to i tak zmarnuje, że każdy tydzień, miesiąc to coraz głębsze pogrążanie siebie samej w kłopotach, a jednak mimo to nie potrafiłam powiedzieć "koniec, dość tego"!Flandria - Śro 01 Gru, 2010 18:41
Małgoś napisał/a:
dokładnie tak mam i ja... zawsze w gotowości, służąca pomocą... to się dzieje jakby mimochodem, mam to we krwi, uwielbiam dawać...
To z okładki "Wsparcie dla dorosłych dzieci alkoholików" Tommy'ego Hellstena:
Rozglądając się za kandydatem na męża, odurzona swoją siłą kobieta będzie wysyłać do otoczenia bezsłowny komunikat, który po przetłumaczeniu na język matrymonialnego anonsu, brzmiałby: „Poznam słabego, nieodpowiedzialnego mężczyznę, który pragnie być ofiarą i pozwolić innym na kierowanie swoim życiem. Będę jego silną matką. Wezmę na siebie odpowiedzialność za jego życie, pozwalając mu trwać w kłamstwie”. W tej samej gazecie spotkać można ogłoszenie: „Poznam w celach matrymonialnych panią w odpowiednim wielu, pragnącą nieść odpowiedzialność za wszystko i wszystkich. Będę dla niej ofiarą losu i nieudacznikem”. Spotkaniu takich osób towarzyszy często uczucie określane jako „zakochanie się”. Większość małżeństw alkoholików to efekt tego typu spotkań.
(http://flandra.wordpress.com/2009/12/11/wsparcie-dla-doroslych-dzieci-alkoholikow/)
Tekst obowiązkowy:
Trójkąt dramatyczny Stephana B. Karpmana
Czytałaś ?Tomoe - Śro 01 Gru, 2010 18:57 Ja to niejednokrotnie czytałam.
I ja na szczęście mam świadomość, że właśnie "tak mam".
I dlatego, że mam tę świadomość, potrafię (choć wcale nie zawsze mi się udaje) świadomie zrezygnować z roli opiekunki i wybawicielki - po to, żeby dalej już samo nie "poleciało"...
Bo tylko wtedy, gdy sama sobie odmówię wchodzenia w tę jakże "szlachetną" rolę... to powstrzymam cały ten dramatyczny ciąg dalszy, z oskarżycielem i ofiarą.
W żadnym innym kącie trójkąta nie da się tego obłędu przerwać. Tylko w tym jednym kącie pod nazwą "wybawca, opiekun" - czyli rezygnując z wybawiania, opiekowania się, wyręczania.
To jest trudne, ale jest możliwe.
Ja to sama na sobie przećwiczyłam wielokrotnie, więc wierzcie mi, że dobrze wiem co mówię. Małgoś - Śro 01 Gru, 2010 20:32
Flandra napisał/a:
Tekst obowiązkowy:
Trójkąt dramatyczny Stephana B. Karpmana
Czytałaś ?
Dopiero teraz to przeczytałam, i kurde... to o mnie! Wiele razy zastanawiałam się jak można być taką idiotką i nie złożyć do sądu pozwu o alimenty, przejąć cały ciężar utrzymywania rodziny na swoje barki i jeszcze znaleźć idealne wytłumaczenie - bo on nie jest w stanie, on jest słaby, głupi, niezaradny, więc mu pomogę! Bo ojciec moich dzieci nie powinien wylądować w pi***lu, bo skoro jest takim nieudacznikiem to i tak nic nie da... a ja dam sobie przecież radę, mogę zrezygnować z wakacji, z ciuchów, przyjemności etc... Godziłam się na jego powroty, choć wiedziałam, że tego nie chcę! I ciągle nie mogłam zrozumieć dlaczego to robię, bo to się wie, czuje kiedy przekraczana zostaje granica zwykłego, ludzkiego współczucia i pomocy, a wstępuje się w wybawianie i przejmowanie odpowiedzialności za innych. Tu jest to świetnie opisane:
Kod:
możemy czuć: skrępowanie i zakłopotanie dylematami innej osoby, potrzebę zrobienia czegoś; litość, niepokój, niezwykłą odpowiedzialność za tę osobę czy rozwiązanie problemu; lęk, lekką lub silną niechęć do zrobienia czegoś, irytację, a czasami złość i oburzenie, że zostaliśmy postawieni w takiej sytuacji.
anakonda - Śro 01 Gru, 2010 20:57
Tomoe napisał/a:
ja to sama na sobie przećwiczyłam wielokrotnie, więc wierzcie mi, że dobrze wiem co mówię
a ty co jakas wyrocznia? ja ci nie wierze.....;pJacek - Śro 01 Gru, 2010 20:57
incognito napisał/a:
ale zamroziłam troche to zrobię..Dla Ciebie Jacenty wszystko
a mniem bez zmrożenia sztucznego ,dziś trochę natura zmroziła - gdy tak wychodziłem z potrzebą nałogu paleniaTomoe - Śro 01 Gru, 2010 21:04
Małgoś napisał/a:
Dopiero teraz to przeczytałam, i kurde... to o mnie!
A jaką masz gwarancję, że starych schematów nie przeniesiesz do nowego związku?anakonda - Śro 01 Gru, 2010 21:28
Tomoe napisał/a:
A jaką masz gwarancję, że starych schematów nie przeniesiesz do nowego związku?
tak retorycznie a gwarancja na zycie jest?migotka351 - Śro 01 Gru, 2010 21:36 Witam,
Kurde żżarło mi posta
Kochani przeczytajcie ksiązkę.
Jest o tym wszystkim co w Waszej dyskusji.
Lekko się czyta.
Jest i o lansowaniu partnera i tym wszystkim o czym mowa.
Co do trójkąta karpmana to dla uzupełnienia :
Trzy twarze ofiary:
http://www.analizatransak...forrest-2007/23
Co do mnie to również weszłam w związek jako niedojrzała osoba.
Dla mnie to też była ucieczka z domu.
Marzyłam o ciepłym , bezpiecznym domu jaki stworzę.
Znalazł się książę który kochał mnie najbardziej na świecie.
NAwet porywać mnie chciał, gdyby się ojciec na slub nie zgodził..
A dzieciństwo spędziłam w strachu o moją matkę, która pokazując straszną bliznę na brzuchu wciąz mnie straszyła, że ma raka i wkrótce umrze- jak będę nieposłuszna oczywiście i będę ją denerwować...
Choć w domu był taki rygor, że szkoda słów...
Umierałam ze strachu, że podzielę los Kopciuszka i innych sierot z bajek, a także mojej babci, która byla sierotą, a o jej strasznym losie wciąz krązyły opowieści.
Mówiła, ze ojciec weźmie drugą babę, a ta to dopiero nam wyprawi.
Jak nie będziemy słuchać to napuści na nas ojca, a wtedy on będzie nas jeszcze bardziej prał. A jak to nie pomoże to nas oddadzą do domu dziecka..
Było też wiele innyh przykrych rzeczy... aż mi się nie chce wracać do tego...
pzdr
ela
ps.
http://www.youtube.com/watch?v=koBWtYVRf-0 Tomoe - Śro 01 Gru, 2010 21:36 To juz drugi prowokacyjno-zaczepny post z twojej strony pod moim adresem, Anakondo.
Możesz wyjaśnić, o co ci chodzi?
Wolę komunikaty "wprost". Do takich łatwiej mi się odnieść. Tomoe - Śro 01 Gru, 2010 21:38
migotka351 napisał/a:
Kochani przeczytajcie ksiązkę.
Jest o tym wszystkim co w Waszej dyskusji.
Zamówiłam w księgarni. Jeszcze nie dotarła z hurtowni. anakonda - Śro 01 Gru, 2010 21:48
Tomoe napisał/a:
To juz drugi prowokacyjno-zaczepny post z twojej strony pod moim adresem, Anakondo.
Możesz wyjaśnić, o co ci chodzi?
Wolę komunikaty "wprost". Do takich łatwiej mi się odnieść.
Nie bylo moim zamierzeniem ale jezeli to tak odebrlas to co ja moge ...;p w 1 poscie ze ci nie wierze bo nie musze.W 2 tak sobie pomyslalem ze zycie jest pelne niespodzianek i czasami fajnie byc spontanicznym a nie myslec caly czas skutkowo-przyczynowo Tomoe - Śro 01 Gru, 2010 21:57 Tak to odebrałam.
Przepraszam.
Rzeczywiście, nie musisz mi wierzyć. Ale skoro to wyartykułowałeś, to sadzę, że ci zależało na tym, aby to do mnie dotarło. Nie rozumiem powodu. Ale nie muszę wszystkiego rozumieć. Małgoś - Śro 01 Gru, 2010 22:08
Tomoe napisał/a:
A jaką masz gwarancję, że starych schematów nie przeniesiesz do nowego związku?
Póki co nie zauważam niczego niepokojącego... Ale gwarancji pewnikiem nie będę miała do końca życia Dopiero czas pokaże na ile naprawdę przejęłam odpowiedzialność za swoje życie i jaki związek potrafię budować, jaką kobietą jestem...
heh, a na marginesie w linku który wkleiłaś znalazłam takie cudo....
MĘSKI
waleczny, potrzebny, pełen życia, ochraniający, despotyczny, zdecydowany, przystojny, zdolny do czegoś, silny, muskularny, dzielny, odważny, władczy, potężny.
i mam niezły galimatias, bo wychodzi mi na to, że jestem męska
a wszystko jest tu:
http://www.warsztaty-zakr...-i-emocji-b-,63anakonda - Śro 01 Gru, 2010 22:15 kupcie sobie od razu poradniki "jak zyc" lub "przepis na zycie" albo moze jakis guru ...?:P czasami te wasze posty sa przerazajace lub porazajaceMałgoś - Śro 01 Gru, 2010 22:20
anakonda napisał/a:
kupcie sobie od razu poradniki "jak zyc" lub "przepis na zycie" albo moze jakis guru ...?:P
ech, jakby to było miło, gdyby ktoś taki poradnik napisał... i to uniwersalny, dla każdego/dej...Jacek - Śro 01 Gru, 2010 22:26
Tomoe napisał/a:
Zamówiłam w księgarni. Jeszcze nie dotarła z hurtowni.
coś misie wydaję że oni dopiero dla ciebie drukują migotka351 - Śro 01 Gru, 2010 22:28
Jacek napisał/a:
Tomoe napisał/a:
Zamówiłam w księgarni. Jeszcze nie dotarła z hurtowni.
coś misie wydaję że oni dopiero dla ciebie drukują
nie JAcku, dopiero piszą..anakonda - Śro 01 Gru, 2010 22:31
Małgoś napisał/a:
ech, jakby to było miło, gdyby ktoś taki poradnik napisał... i to uniwersalny, dla każdego/dej...
nudne by te zycie bylo....cale szczescie ze takiej alfy-omegi nie ma co by mogl/a to napisac Jacek - Śro 01 Gru, 2010 22:32
migotka351 napisał/a:
nie JAcku, dopiero piszą..
cześć Ela
czy to zakreślone duże JA oznacza twoje autorstwo ???Małgoś - Śro 01 Gru, 2010 22:38
anakonda napisał/a:
nudne by te zycie bylo....cale szczescie ze takiej alfy-omegi nie ma co by mogl/a to napisac
coś Ty... jakie nudne?! przecież nikt by tych mądrości nie stosował, każdy i tak żył by po swojemu, ucząc się na własnych siniakach
Biblię czy choćby tylko dekalog spisano... a czy ludzie stosują? migotka351 - Śro 01 Gru, 2010 22:40
Tomoe napisał/a:
Małgoś napisał/a:
Dopiero teraz to przeczytałam, i kurde... to o mnie!
A jaką masz gwarancję, że starych schematów nie przeniesiesz do nowego związku?
Nie ma całkowitej gwaranacji.
Ale ja zauważam, że po terapii, czytaniu róznych rzeczy, widząc związek przyczynowo-skutkowy róznych zdarzeń z mojej przeszłości, zmieniam się.
To nie dotyczy tylko związku, ale funkcjonowania miedzy ludźmi-w pracy, przyjaźni, rodzinie.Jest inaczej.I to dobrze rokuje Bo jestem coraz bardziej usatysfakcjonowana życiem.
pzdr
ela:)migotka351 - Śro 01 Gru, 2010 22:43
Jacek napisał/a:
migotka351 napisał/a:
nie JAcku, dopiero piszą..
cześć Ela
czy to zakreślone duże JA oznacza twoje autorstwo ???
Zamówiłam w księgarni. Jeszcze nie dotarła z hurtowni.
coś misie wydaję że oni dopiero dla ciebie drukują
nie JAcku, dopiero piszą..
Napisali, wydrukowali, zamówili. Tylko kierowca dziś nie dotarł z hurtowni do księgarni, podobno "ze względu na trudne warunki drogowe".
Jutro mam się zgłosić po te książkę.
A w tak zwanym "miedzyczasie" pod podanym przez Ciebie, migotko, linkiem poczytałam sobie i owo - i wypowiedzi Katarzyny Miller i troche o Katarzynie Miller... i ta lektura dostarczyła mi wiele przyjemności. Jeszcze wiecej spodziewam sie po książce. Tomoe - Śro 01 Gru, 2010 23:10
anakonda napisał/a:
czasami te wasze posty sa przerazajace lub porazajace
Ale nie ma obowiązku ich czytania, prawda? anakonda - Śro 01 Gru, 2010 23:18
Tomoe napisał/a:
Ale nie ma obowiązku ich czytania, prawda?
jak nie ma jak mi "Cos" kaze to czytac yuraa - Śro 01 Gru, 2010 23:27
Małgoś napisał/a:
mam niezły galimatias, bo wychodzi mi na to, że jestem męska
no tak tylko skąd wiedziec jakie są jak się ich nie przeczyta ?Tomoe - Śro 01 Gru, 2010 23:48 Racja, ale jeśli po lekturze kilku z nich stwierdza się że są przerażające i porażające - to reszty albo się nie czyta, albo się czyta z pełną świadomoscią ryzyka. anakonda - Śro 01 Gru, 2010 23:52
Tomoe napisał/a:
albo się czyta z pełną świadomoscią ryzyka.
adrenalinka zawsze sie przyda Janioł - Śro 01 Gru, 2010 23:59
Tomoe napisał/a:
albo się czyta z pełną świadomoscią ryzyka
przyznasz jednak że czasami znając userów tutejszego forum można spodziewać się porażająco-przerażających niespodzianekanakonda - Czw 02 Gru, 2010 00:04
andrzej napisał/a:
przyznasz jednak że czasami znając userów tutejszego forum można spodziewać się porażająco-przerażających niespodzianek
do ktorych i ty nalezysz czy jestes ponad tych userow?Janioł - Czw 02 Gru, 2010 00:05
anakonda napisał/a:
do ktorych i ty nalezysz
z całym bałaganem wewnątrz i na zewnatrz bo jestem tylko pyłkiemFlandria - Czw 02 Gru, 2010 03:00
dzięki Małgoś za tę wklejkę
może to dziwnie zabrzmi, ale ja chyba uwierzyłam, że silna to nie znaczy kobieca ...
i wpędzałam się w jakieś poczucie winy za każdym razem, kiedy coś osiągnęłam ..., więc siłą rzeczy zaczełam sabotować samą siebie ... pogubilam się trochę
takie podejście, że silna=kobieca wiele zmienia w postrzeganiu mnie samej Borus - Czw 02 Gru, 2010 06:14 Twój wynik:55 punktów Niezależnie od tego, czy jesteś mężczyzną czy kobietą, twój mózg ma więcej cech męskich. Dzięki temu lepiej radzisz sobie z konkretnymi zadaniami, skupiasz się na całości, nie na szczegółach, potrafisz wyciągać trafne wnioski z danych. Całkiem nieźle radzisz sobie z orientacja w przestrzeni, gorzej z odgadywaniem intencji osób, ich nastrojów i zapamiętywaniem szczegółów.Tomoe - Czw 02 Gru, 2010 06:48 Mój wynik to 30 punktów, z opisem:
Niezależnie od twojej płci, twój mózg ma więcej cech żeńskich niż męskich. Dobrze odnajdujesz się w sytuacjach społecznych, cechuje cię spryt, dobra pamięć, umiejętność wyczuwania ludzkich intencji. Gorzej radzisz sobie z zadaniami logicznymi i orientacją w przestrzeni.
Więc jednak jestem kobietą....
PS. Powiem wam w tajemnicy, że od niepamiętnych czasów mam problem z odróżnianiem strony prawej od lewej. I to na pewno miało wpływ na wynik. Jacek - Czw 02 Gru, 2010 08:56
migotka351 napisał/a:
chciałam CIę szczególnie wyróznić
Wiedźma - Czw 02 Gru, 2010 11:58 A mój wynik: 40 punktów
Niezależnie od twojej płci, twój mózg ma więcej cech żeńskich niż męskich.
Dobrze odnajdujesz się w sytuacjach społecznych, cechuje cię spryt,
dobra pamięć, umiejętność wyczuwania ludzkich intencji.
Gorzej radzisz sobie z zadaniami logicznymi i orientacją w przestrzeni.
Coś nie tak z tym testem - z pamięcią u mnie cinko, a oni mi piszą, że mam dobrą
Ale widocznie w tym teście nie wzięto pod uwagę lekomanii i spowodowanych nią dziur w mózgu yuraa - Czw 02 Gru, 2010 12:04 wygląda na to że męskie mózgi od 50 pkt się zaczynają, a mi wyszłó 45 pkt pietruszka - Czw 02 Gru, 2010 12:09
Wiedźma napisał/a:
A mój wynik: 40 punktów
Jak u mnie
Cytat:
Staram się znaleźć miejsce, żeby zawrócić i wyjechać przodem
Teraz rozumiem, dlaczego faceci się tak denerwują, jak jadą ze mną
A ja po prostu jestem bardzo kobieca ZbOlo - Czw 02 Gru, 2010 12:13
yuraa napisał/a:
wygląda na to że męskie mózgi od 50 pkt się zaczynają, a mi wyszłó 45 pkt
...atrybut męskości jest umiejscowiony niżej... nie bój Yuraa.... Tomoe - Czw 02 Gru, 2010 12:16
ZbOlo napisał/a:
...atrybut męskości jest umiejscowiony niżej...
...i podobno ma swój własny mózg ZbOlo - Czw 02 Gru, 2010 12:29
Tomoe napisał/a:
...i podobno ma swój własny mózg
...czasami to czuję... Małgoś - Czw 02 Gru, 2010 12:51
yuraa napisał/a:
to zobacz Małgoś tu:
Wyszło mi.... 55 punktów
Cytat:
Niezależnie od tego, czy jesteś mężczyzną czy kobietą, twój mózg ma więcej cech męskich. Dzięki temu lepiej radzisz sobie z konkretnymi zadaniami, skupiasz się na całości, nie na szczegółach, potrafisz wyciągać trafne wnioski z danych. Całkiem nieźle radzisz sobie z orientacja w przestrzeni, gorzej z odgadywaniem intencji osób, ich nastrojów i zapamiętywaniem szczegółów.
evita - Czw 02 Gru, 2010 13:11
Cytat:
Twój wynik:30 punktów
Niezależnie od twojej płci, twój mózg ma więcej cech żeńskich niż męskich. Dobrze odnajdujesz się w sytuacjach społecznych, cechuje cię spryt, dobra pamięć, umiejętność wyczuwania ludzkich intencji. Gorzej radzisz sobie z zadaniami logicznymi i orientacją w przestrzeni.
a już się bałam, że wyjdę na jakiegoś babochłopa Małgoś - Czw 02 Gru, 2010 13:14
evita napisał/a:
a już się bałam, że wyjdę na jakiegoś babochłopa
ja się łudziłam, że nie wyjdę... evita - Czw 02 Gru, 2010 13:26
Małgoś napisał/a:
ja się łudziłam, że nie wyjdę...
łoj tam wyszłaś na zaradne dziewczę przecie Małgoś - Czw 02 Gru, 2010 13:29
evita napisał/a:
wyszłaś na zaradne dziewczę przecie
też tak to sobie tłumaczę Borus - Czw 02 Gru, 2010 13:50
Wiedźma napisał/a:
z pamięcią u mnie cinko, a oni mi piszą, że mam dobrą
no co ty kulfon zajrzyj se w majtki jeśli masz wątpliwości Flandria - Czw 02 Gru, 2010 14:12
Wiedźma napisał/a:
A mój wynik: 40 punktów
mnie też tyle wyszło
Wiedźma napisał/a:
Ale widocznie w tym teście nie wzięto pod uwagę lekomanii i spowodowanych nią dziur w mózgu
a czym się objawiają te dziury w mózgu ? (jeśli można zapytać) Nie zapamiętujesz nowych informacji ? czy masz problem do sięgania pamięcią wstecz?Małgoś - Czw 02 Gru, 2010 14:13
Pierwszego jeszcze nie czytałam, ale zaciekawiła mnie ta książka "Tęsknota silnej kobiety za silnym mężczyzną", bo znów odnajduję, że to coś dla mnie...
Cytat:
Mam na myśli kobiety atrakcyjne, prowadzące aktywne życie seksualne. Kobiety, które nauczyły się wierzyć we własne siły i które nie czekają na to, że pewnego dnia pojawi się mężczyzna, by je chronić. Kobiety, które mają własny krąg przyjaciół, lubią się śmiać, kochają własne ciała i kochają ciała mężczyzn. Kobiety, które są ciekawe tego, co życie ma im do zaoferowania, potrafią bronić własnych poglądów i wiedzą, co zrobić, by osiągnąć cel. Mam na myśli kobiety, które zarabiają na siebie, mają bogatą osobowość i odciskają osobiste piętno na własnym życiu. To właśnie one są wyzwolone w najlepszym rozumieniu tego słowa. Potrafią korzystać ze zdobyczy ruchu feministycznego i żyją życiem ciekawszym niż ich matki i babki. Kochają mężczyzn i mężczyźni odgrywają ważną rolę w ich biografiach.
Aktualnie mam trzy pozycje do przeczytania, ta wydaje mi się wręcz niezbędna...Małgoś - Czw 02 Gru, 2010 14:15
Kulfon napisał/a:
dostalem 50 i jestem kobieta
a ja facetem
podejrzewam, że mój luby K. też ma mózg kobiecy, jak Ty Kulfon Wiedźma - Czw 02 Gru, 2010 14:18
Flandra napisał/a:
a czym się objawiają te dziury w mózgu ? (jeśli można zapytać) Nie zapamiętujesz nowych informacji ? czy masz problem do sięgania pamięcią wstecz?
Zapominam i stare i nowe
A z resztą to dokładnie nie pamiętam... yuraa - Czw 02 Gru, 2010 14:52 -panie doktorze, mam zaniki pamięci
-od kiedy to sie objawia?
-ale co od kiedy??Janioł - Czw 02 Gru, 2010 15:50
Kulfon napisał/a:
dostalem 50 i jestem kobieta
Kopernik też byłamigotka351 - Czw 02 Gru, 2010 16:59
Małgoś napisał/a:
Pierwszego jeszcze nie czytałam, ale zaciekawiła mnie ta książka "Tęsknota silnej kobiety za silnym mężczyzną", bo znów odnajduję, że to coś dla mnie...
Myslę, że to pozycja dla kobiet które (oprócz budowania zamków by być po prostu atrakcyjne dla rycerza) są silne, same dają radę, zawsze stają na wysokości zadania, nie potrzebują niczyjej pomocy i nie potrafią tej pomocy przyjmować ani o nią prosić.
Im silniejsza kobieta na zewnątrz tym słabsza w środku.
Na codzień się "spina", jest zadowolona, dązy do swoich celów , osiąga je, jest ambitna.
Nie poddaje się, nie pozwala sobie na płacze, użalanie się nad sobą, twarda i nieugięta.
A w środku w podświadomości dązy do bezradności, do chwili oddechu, by choć raz zdać się na innych, by innym powierzyć zadania, odpowiedzialnośc, by choć raz być słabą, nieporadną, skazaną na cudzą pomoc.
Ta podświadomosc coraz bardziej się dobija, żąda prawa głosu, odpuszczenia sobie, popłakania itd.
Zdanie sobie sprawy z tego - z tej wewnętrznej kłotni silnej kobiety z naszej swiadomości ze słabą dziewczynką w nieświadomosci jest bardzo ważne by ułatwić sobie zycie. Tez po to by nie dźwigać innych na plecach przez całe życie,by nie być wciąz dla wszystkich, oparciem, legarem, ale i z innych powodów, o których w ksiązce.
Ja jestem w połowie czytania.I to jest to.To jeden już z niewielu brakujących mi elementów układanki.
Tu jeszcze fragmenty z tej ksiązki "Tęsknota... " :
o kurcze
ten fragment - o silnej kobiecie, która staje się ofiarą, "żebraczką" - to o mnie
dziękuję Ela
chyba też musze zakupić tę książkę ....Jacek - Czw 02 Gru, 2010 20:33
Małgoś napisał/a:
Wyszło mi.... 55 punktów
a gdzie wy te punkta zbieracie???
bo jakoś nie mogę wypatrzeć Małgoś - Czw 02 Gru, 2010 20:41 migotka351, Duży za polecenie tej książki... Jeszcze jej nie czytałam, ale już nie mogę się doczekać....
A "Indochiny" oglądałam dosyć dawno i przyznam, że prawie go nie pamiętam...Małgoś - Czw 02 Gru, 2010 20:43
Jacek napisał/a:
Małgoś napisał/a:
Wyszło mi.... 55 punktów
a gdzie wy te punkta zbieracie???
bo jakoś nie mogę wypatrzeć
no masz ci ,no
a tam ktoś ci dziękował ,i se myślałem że to ty
i przeleciałem twoje wpisy i wkleiki
no ise kurna myśle gdzie łoni te punkty widzą Małgoś - Czw 02 Gru, 2010 20:54
Jacek napisał/a:
no ise kurna myśle gdzie łoni te punkty widzą
A ile Tobie punktów wyszło powiesz? Jacek - Czw 02 Gru, 2010 21:11
Małgoś napisał/a:
A ile Tobie punktów wyszło powiesz?
pewnie dlaczego nie
właśnie przerobiłem ten test
jutro odpowiem o 4:43
no dobra wyszło mnie
zaraz jeno sprawdzę
............................................................................ no więc wyszło mnie
ale się przekomarzam
a tak już na serio to zes 65 migotka351 - Czw 02 Gru, 2010 21:59
Małgoś napisał/a:
migotka351, Duży za polecenie tej książki... Jeszcze jej nie czytałam, ale już nie mogę się doczekać....
A "Indochiny" oglądałam dosyć dawno i przyznam, że prawie go nie pamiętam...
Dziewczyny nie podniecajcie się tą ksiązka.
JA ją wypożyczyłam z biblioteki, tak jak i większość jest dostępna.
Może też szukajcie w bibliotece-w mojej jest całę ich bogactwo.
A nie podniecajcie się dlatego, bo w pzreciwieństwie do "Chcę być kochana tak jak chcę" K.Miller, którą się czyta lekko, miło i pzryjemnie,choc traktuje o b.poważnych sprawach, to tą drugą o tęsknocie czyta się cięzko, bo może tematyka bardziej złozona - cień, projekcje, świadomosc, nieświadomość, archetypy - może nie jest to trudne,ale po prostu trzeba się skoncentrować bardziej na czytaniu.
JA kończę ją trawić i niektóre rzeczy jeszcze raz musze przemaglować,by dobrze je zrozumieć.
Jest w niej też o archetypach czyli o niczym innym jak męskości i kobiecości - to tak notabene testów które robiliśmy ( mi wyszło 65).
pozdrawiam
ela:)Tomoe - Czw 02 Gru, 2010 22:00
migotka351 napisał/a:
Ja jestem w połowie czytania.
A ja dzis odebrałam z księgarni książkę, fragmentem której rozpoczynałaś ten watek.
Jestem po lekturze rozdziału "Daj dziecku żyć."
A zaczęłam lekturę bynajmniej nie od początku, tylko od rozdziału "Podwieszacz, czyli za wszystkim stoi kobieta".
A to dlatego, że przez ponad trzy lata ostatnio robiłam za "wieszak". migotka351 - Czw 02 Gru, 2010 22:04
Tomoe napisał/a:
A ja dzis odebrałam z księgarni książkę
Liczę, ze podzielisz się refleksjami.
Ta druga ksiązka o tęsknocie jest dobrym uzupełnieniem.
pzdr
ela:)Tomoe - Czw 02 Gru, 2010 22:14 Tej drugiej nie chcę.
A jeśli chodzi o moje refleksje, to w rozdziale "Daj dziecku żyć" znalazłam doskonałe, bardzo praktyczne ćwiczenie dla siebie.
Nawet na terapii DDA nam nie podpowiedziano, jak w praktyce, na co dzień, być dla siebie "dobrą mamusią" i "dobrym dorosłym".
Te dialogi wewnętrzne są po prostu rewelacyjne! Flandria - Czw 02 Gru, 2010 22:15
Tomoe napisał/a:
Te dialogi wewnętrzne są po prostu rewelacyjne!
a masz skaner ? Tomoe - Czw 02 Gru, 2010 22:19 Nie mam.
Ale ZRÓB SOBIE PREZENT!
Ta książka będzie świetnym prezentem mikołajkowym - od Ciebie dla Ciebie.
Zaręczam ci, że sprawi ci mnóstwo frajdy.
Możesz sobie nawet sama dla siebie napisać dedykację.
Taki dodatkowy bajerek. Tomoe - Czw 02 Gru, 2010 22:27 Tu masz, Flandro, kawałek na zachętę:
K: A ja postanowiłam, że będę dla siebie dobrą mamusią. I zaczęłam siebie inaczej traktować. Inaczej się do siebie odzywać.
E: Co sobie mówiłaś?
K: Na przykład: "Wolno ci, kochanie, zjeść tyle, ile chcesz". Bo mój wewnętrzny rodzic, głosem mamy, mówił mi dotychczas: "No tak, znowu się obżerasz" albo "Znowu się wylegujesz i czytasz. Zrobiłabyś coś." To ja głosem mojej dobrej wewnętrznej mamusi mówiłam: "Droga Kasiu, możesz sobie poleżeć i poczytać tyle, ile będziesz chciała, ponieważ teraz jesteś zmęczona. I dopiero gdy ci się zachce wstać, to wstaniesz. Nie robisz nic złego, wręcz przeciwnie, robisz bardzo mądrą rzecz: odpoczywasz!" Tak do siebie przemawiałam - czułymi słowami, pełnymi zrozumienia, ale z tyłu głowy wyłaziło: "Ale ty nic nie robisz!"
Fajne?Flandria - Czw 02 Gru, 2010 22:33
Tomoe napisał/a:
Fajne?
fajne
stosuję od jakichś kilkunastu lat
Tomoe napisał/a:
Ale ZRÓB SOBIE PREZENT!
nie mogę
mój budżet nie przewiduje ani złotówki na żadną książkę w tym roku Tomoe - Czw 02 Gru, 2010 22:43
Flandra napisał/a:
stosuję od jakichś kilkunastu lat
A mądrego wewnętrznego dorosłego też sobie włączasz? On ma za zadanie godzić dziecko z rodzicem, podsuwać i znajdować im różne dobre rozwiązania.
Tak to działa:
E: U mnie czasami coś się odezwie ze starego portfela i moje dziecko załka w środku: "Boże, ale ja jestem do niczego", a karzący rodzic potwierdza: "Tak, tak, jesteś do niczego." Albo odwrotnie - rodzic skrytykuje, a dziecko ze łzami w oczach: " Tak, tak , jestem do niczego".
K: Wtedy reaguje dorosły: "Zaraz, zaraz, co sie tu dzieje? Przyjrzyjmy się temu". Niech powie do rodzica: "Co ty mówisz do tego dziecka? Zobacz jak ono się teraz czuje?" A do dziecka: "No, kochana, popadłaś w stary nawyk". Wtedy budzie się nowy rodzic, ten fajny: "Ojej, gdzie ja polazłem..."
Szkoda, że nie mam skanera... Ale może ktoś to ma już w całości w jakimś chomiku. Odnoszę wrażenie że fragmenciki tej książki już gdzieś w necie widywałam.Flandria - Czw 02 Gru, 2010 23:01
Tomoe napisał/a:
A mądrego wewnętrznego dorosłego też sobie włączasz? On ma za zadanie godzić dziecko z rodzicem, podsuwać i znajdowac im różne dobre rozwiązania.
tak
czasem łapię się na tym, że porównuję się do swoich rówieśników (porównanie wychodzi raczej katastrofalnie dla mnie) i wtedy odzywa się rodzic "oj jakaś ty beznadziejna"
ale i na to znalazłam sobie sposób - tłumaczę sobie, że moje życie jest po prostu wyjątkowe i to swego rodzaju szczególny dar, lekcja, dzięki której mam okazję sporo zmienić, sporo się nauczyć itd
Tomoe napisał/a:
Szkoda, że nie mam skanera...
na chomiku nie znalazłam ...
zdaje się, że któraś z moich psiapsiółek ma tą książkę, więc prędzej czy później - będę ją miała Tomoe - Czw 02 Gru, 2010 23:16
Flandra napisał/a:
to swego rodzaju szczególny dar, lekcja, dzięki której mam okazję sporo zmienić, sporo się nauczyć itd
Tak właśnie jest.
Na potwierdzenie, jeszcze jeden kawałek:
E: Mnie to niesłychanie przejęło, bo to, o czym mówisz, wymaga od nas nieustannego bycia w kontakcie z sobą. I wymaga nauki, samo nie przychodzi.
K: Ależ, moja droga, wszystko wymaga nauki. Czy wsiadasz do samochodu bez nauki? A w sobie siedzimy od początku i nikt nas nie uczy! Jeżeli odzyskujemy przytomność lub ją mamy i nie ustajemy w poszukiwaniach, to jest wielka szansa, że dotrzemy do radości życia, jaką ma w sobie zdrowe, szczęśliwe dziecko.
Flandria - Czw 02 Gru, 2010 23:20
Tomoe napisał/a:
Jeżeli odzyskujemy przytomność lub ją mamy i nie ustajemy w poszukiwaniach, to jest wielka szansa, że dotrzemy do radości życia, jaką ma w sobie zdrowe, szczęśliwe dziecko.
dzięki Tomoe Tomoe - Czw 02 Gru, 2010 23:21 Dobra, dość tego, bo jak tak dalej pójdzie, to całą książkę przepiszę.
Ale rozdziałem "Daj dziecku żyć" jestem szczególnie zauroczona. pietruszka - Pią 03 Gru, 2010 07:38
Tomoe napisał/a:
"dobrym dorosłym".
Moja terapeutka w razie "czego" radziła mi stosować metodę trzech krzeseł. Jedno reprezentowało rodzica, drugie dorosłego, trzecie dziecko. I w kółko kazała mi się przesiadać, żeby się lepiej wczuć No i w moim przypadku często mi zwracała uwagę na aspekt rodzica opiekuńczego, a nie karzącego. W domu to trudniejsze do stosowania, bo nie mam tylu krzeseł
A książka zapowiada się smakowicie. Zajrzę, czy nie ma jej w mojej bibliotece, bo raczej w tym roku mój budżet książkowy na wykończeniu. Coś chcę sobie sama sprawić na Gwiazdkę,ale chyba w tym roku to nie będzie książka. A tak na marginesie od kilku lat bardzo lubię sobie samej kupować prezent pod choinkę. To tak w ramach dbania o siebie Tomoe - Pią 03 Gru, 2010 07:54 A to w prezencie ode mnie na nowy dzień:
Bajka o motylku
Przypowieść ta skojarzyła mi się przy okazji opisywania
Trójkąta Dramatycznego Karpmana.
Uważam, że świetnie obrazuje czym jest i jakie są skutki
„wybawiania” i „ratowania” innych.
Pewnego dnia mały motyl zaczął wykluwać się z kokonu. Człowiek usiadł i przyglądał się, jak motyl przeciska swoje ciałko przez malutki otwór. Wtedy motyl się zatrzymał — jakby zaszedł tak daleko jak mógł i dalej już nie miał sił. Człowiek więc postanowił mu pomóc: wziął nożyczki i rozciął kokon. Motyl wydostał się z niego bez problemu, miał jednak wątłe ciałko i bardzo pomarszczone skrzydła. Człowiek dalej go obserwował, spodziewając się, że skrzydła motyla zaczną stopniowo grubieć, powiększać się, dzięki czemu motyl będzie mógł odlecieć i zacząć żyć. Tak się jednak nie stało. Motyl spędził resztę życia, czołgając się po ziemi z mizernym ciałem i pomarszczonymi skrzydełkami. Do końca życia nie był w stanie latać. Człowiek w całej swej życzliwości i dobroci nie wiedział, że walka motyla z kokonem była bodźcem dla jego skrzydeł, że motyl jest w stanie latać tylko wtedy, gdy pokona opór kokonu.
(Znalezione w sieci) Jacek - Pią 03 Gru, 2010 08:02
Tomoe napisał/a:
mi się przy okazji
Jacek - Pią 03 Gru, 2010 08:05 może bardziej zakreślę to moje skojażenie
Tomoe napisał/a:
Przypowieść ta skojarzyła mi się przy okazji opisywania
Tomoe - Pią 03 Gru, 2010 08:24 No przeciez ci mówiłam, że kiedyś, przy okazji...
Masz to na forum czarno na białym. Jacek - Pią 03 Gru, 2010 08:59
Tomoe napisał/a:
No przeciez ci mówiłam, że kiedyś, przy okazji...
no przecież wiem
dlatego się zdziwiłem po co ten szyfr
a tak przy okazji ,aby zaś nie było
wtenczas zdaje się było "może" teraz już pewnik bez tego "może" Tomoe - Pią 03 Gru, 2010 09:01
pietruszka napisał/a:
A tak na marginesie od kilku lat bardzo lubię sobie samej kupować prezent pod choinkę.
Jasne, że trzeba sobie samej kupować prezenty. Wtedy za jednym razem odczuwasz dwie radości - i jako obdarowujący, i jako obdarowywany.
A dodatkowa frajda jest wtedy, gdy sobie ten prezent kupisz, pięknie go zapakujesz i potem go na poczcie wyślesz... sama do siebie.
Jak nie ma akurat pieniędzy na prezenty, bo można do siebie wysyłać pocztą życzenia z różnych okazji. Na bardzo ładnych karteczkach. Tomoe - Pią 03 Gru, 2010 09:04
Jacek napisał/a:
po co ten szyfr
(...)
wtenczas zdaje się było "może" teraz już pewnik bez tego "może"
Szyfr jest po to, żeby ci przypominać, ale tak, żeby się nikt inny nie zorientował, tylko ty.
Wtenczas było "może" - i jaki był efekt? Od razu się Beata zgłosiła na zastępstwo, bo wyczuła moje niezdecydowanie. Jacek - Pią 03 Gru, 2010 09:07
Tomoe napisał/a:
A dodatkowa frajda jest wtedy, gdy sobie ten prezent kupisz, pięknie go zapakujesz i potem go na poczcie wyślesz... sama do siebie.
i jeszcze szczelasz zdziwienie jak ci go doręczą
i ciekawość przy rozpakowaniu - co to może być w środku ZbOlo - Pią 03 Gru, 2010 09:09
Jacek napisał/a:
Tomoe napisał/a:
A dodatkowa frajda jest wtedy, gdy sobie ten prezent kupisz, pięknie go zapakujesz i potem go na poczcie wyślesz... sama do siebie.
i jeszcze szczelasz zdziwienie jak ci go doręczą
i ciekawość przy rozpakowaniu - co to może być w środku
...to tak jak seks z żoną...Tomoe - Pią 03 Gru, 2010 09:11 Ty się, Zbolo, teraz chwalisz czy skarżysz?Jacek - Pią 03 Gru, 2010 09:13
Tomoe napisał/a:
Wtenczas było "może" - i jaki był efekt? Od razu się Beata zgłosiła na zastępstwo, bo wyczuła moje niezdecydowanie.
znaczy się teraz jesteś zdecydowana ???
ZbOlo - Pią 03 Gru, 2010 09:17
Tomoe napisał/a:
Ty się, Zbolo, teraz chwalisz czy skarżysz?
... chwalę! Bo gdy "odpakowujesz swój prezencik", który znasz 20 lat - to:
Jacek napisał/a:
szczelasz zdziwienie
i
Jacek napisał/a:
ciekawość
Jacek napisał/a:
co to może być w środku
A potem cieszysz się prezentem... do łez...Klara - Pią 03 Gru, 2010 09:20
Cytat:
...to tak jak seks z żoną...
...albo "gra wstępna" z mężem Tomoe - Pią 03 Gru, 2010 09:24
Jacek napisał/a:
znaczy się teraz jesteś zdecydowana ???
To nieważne, bo i tak teraz nie ma okazji.
A jak będzie okazja, to już mogę nie być taka zdecydowana... Tomoe - Pią 03 Gru, 2010 09:28 Coś mi się.... przy okazji... skojarzyło:
Dramat: Jest gdzie, jest czym, ale nie ma z kim.
Tragedia: Jest z kim, jest czym, ale nie ma gdzie.
Komedia: Jest gdzie, jest z kim, ale nie ma czym....ZbOlo - Pią 03 Gru, 2010 09:34
Tomoe napisał/a:
Komedia
...nie dla faceta... Jacek - Pią 03 Gru, 2010 09:45
Tomoe napisał/a:
Jacek napisał/a:
znaczy się teraz jesteś zdecydowana ???
To nieważne, bo i tak teraz nie ma okazji.
jak to nie ważne
zapomniałaś że najważniejszy czas dla nas to teraźniejszy
a nie patrzymy w przyszłość tak jak tu
Tomoe napisał/a:
A jak będzie okazja, to już mogę nie być taka zdecydowana...
bo ona może się nigdy nie nadarzyć
taka nadarzyć Jacek - Pią 03 Gru, 2010 09:47
ZbOlo napisał/a:
Tomoe napisał/a:
Komedia
...nie dla faceta...
a ten znowu nażeko ZbOlo - Pią 03 Gru, 2010 09:51
Jacek napisał/a:
a ten znowu nażeko
...bo misie mnie omijają - Ty masz fajnie...Jacek - Pią 03 Gru, 2010 09:58
ZbOlo napisał/a:
Jacek napisał/a:
a ten znowu nażeko
...bo misie mnie omijają - Ty masz fajnie...
znaczy się,że coś ci się urwało
podrzucę kilka se wybierz
ZbOlo - Pią 03 Gru, 2010 10:20
Jacek napisał/a:
podrzucę kilka se wybierz
...wiedziałem, że na Ciebie zawsze mogę liczyć, dzięki Jacku... Jacek - Pią 03 Gru, 2010 10:34
ZbOlo napisał/a:
Jacek napisał/a:
podrzucę kilka se wybierz
...wiedziałem, że na Ciebie zawsze mogę liczyć, dzięki Jacku...
hola,hola !!!
ja tam zapomniałem przecinka wstawić
podrzucę kilka , se wybierz jeden
i nie musisz go oddawać ZbOlo - Pią 03 Gru, 2010 10:40
Jacek napisał/a:
se wybierz jeden
...ale ja jestem polimisiogamistą....ZbOlo - Pią 03 Gru, 2010 10:43 ...a jak misie trafi taki co "klapnięte łóżko ma" , to co...???Tomoe - Pią 03 Gru, 2010 10:48 To wtedy "malowana lala, la, la, la, la".... Jacek - Pią 03 Gru, 2010 11:46
ZbOlo napisał/a:
..a jak misie trafi taki co "klapnięte łóżko ma" , to co...???
a ten znowuż nażeko
to za mały misio,to urwane ucho
a co se myślisz że wróbelek to nie ptaszynka czy co
a zapomniał bym ,my tu nie robim offtopów,my się tu ściśle tematu czymumy
migotka351 napisał/a:
On przebiera się bardzo pięknie, bo przecież chce być widziany jako wspaniały rycerz, dużej klasy. Wsiada na wielkiego konia
migotka351 napisał/a:
E: Koniecznie ma ze sobą długą lancę.
K: Uważa, że im dłuższa, tym lepsza.
ZbOlo - Pią 03 Gru, 2010 11:52 ...dobra...Tomoe - Pią 03 Gru, 2010 11:55 Temat postu: Re: "O wspaniałym rycerzu i zaklętej w zamek królewnie&
migotka351 napisał/a:
Umówmy się, że on został zwabiony.
Znaczy - ten rycerz... evita - Pią 03 Gru, 2010 12:10 Temat postu: Re: "O wspaniałym rycerzu i zaklętej w zamek królewnie&
Tomoe napisał/a:
migotka351 napisał/a:
Umówmy się, że on został zwabiony.
Znaczy - ten rycerz...
migotka351 napisał/a:
E: Widać inteligencję właścicielki-królewny.
Tomoe - Pią 03 Gru, 2010 12:44 Akurat!!!
Ja się już wycwaniłam i wędrownych rycerzyków do swojego zamku nie wpuszczam.
Niech sobie wybudują swoje własne zamki a potem mogą mnie tam ewentualnie zaprosić na jakąś ucztę... połączoną z turniejem. I wtedy się okaże, czyja lanca dłuższa... tfu, tfu... lepsza. pietruszka - Pią 03 Gru, 2010 12:49
Tomoe napisał/a:
I wtedy się okaże, czyja lanca dłuższa... tfu, tfu... lepsza.
Sobie wyobraziłam ten turniej Tomoe - Pią 03 Gru, 2010 12:53 Mogę cię zaprosić do jury. pietruszka - Pią 03 Gru, 2010 12:54
Tomoe napisał/a:
jury.
Z przyjemnością, nie wiem tylko, co Yuraa na to evita - Pią 03 Gru, 2010 13:00
pietruszka napisał/a:
nie wiem tylko, co Yuraa na to
Tomoe - Pią 03 Gru, 2010 13:03 "ŻIRI" miałam na myśli... pietruszka - Pią 03 Gru, 2010 13:19 A znacie wzór na długość ... lancy?
Spytaj go, podziel przez 2 i dodaj 1 cm. ZbOlo - Pią 03 Gru, 2010 13:26
pietruszka napisał/a:
A znacie wzór na długość ... lancy?
Spytaj go, podziel przez 2 i dodaj 1 cm.
...w zwisie, ten wzór określa, długość tej lancy...???Tomoe - Pią 03 Gru, 2010 13:33 Widziałeś kiedyś zwisającą lancę?
Ty jesteś rycerz, czy jakaś podróba?ZbOlo - Pią 03 Gru, 2010 13:39
Tomoe napisał/a:
Widziałeś kiedyś zwisającą lancę?
...jak początkowo koń galopuje, to lanca jest opuszczona na dół (zwisa), dopiero gdy wróg się zbliży, lanca się unosi i ... dumnie celuje w obiekt ataku... wszystko jest ważne: sinus, cosinus, etc...ZbOlo - Pią 03 Gru, 2010 13:40
Tomoe napisał/a:
Ty jesteś rycerz
...okrągłego stołu... Tomoe - Pią 03 Gru, 2010 13:58 O, kurde, ekspert...
Zaimponowałeś mi znajomością rycerskiego rzemiosła.
Opowiem ci dowcip w nagrodę.
Rycerz galopował sobie przez łąkę, gdy zauważył dziewczynę, która ponętnie pochylona prała pranie w strumyku. Myśli więc rycerz, myśli, jak by tu zwrócić na siebie jej uwagę... i wymyślił:
- Wiem! Pomaluję konia na zielono. Ja obok niej przegalopuję na tym zielonym koniu, wtedy ona się odwróci i powie: "Rycerzu, rycerzu, ależ ty masz zielonego konia!". A ja jej wtedy odpowiem: "E tam, zielonego nie zielonego, ale bym cię bzyknął."
Jak pomyślał, tak zrobił. Pomalował konia na zielono, założył zbroję, opuścił przyłbicę, wziął do ręki lancę i galopuje. Przegalopował raz. Dziewczyna nic, pierze. Przegalopował drugi raz. Ona dalej pierze, jak gdyby nigdy nic. Przegalopował więc po raz trzeci. I wtedy dziewczyna się odwróciła w jego stronę i pyta:
- Rycerzu, rycerzu, może byś mnie bzyknął?
A na to wkurzony rycerz:
- E tam, bzyknął nie bzyknął, ale KONIA MAM ZIELONEGO!!!ZbOlo - Pią 03 Gru, 2010 14:05
Tomoe napisał/a:
- E tam, bzyknął nie bzyknął, ale KONIA MAM ZIELONEGO!!!
...a morał z tej bajki jest taki: dziewczyny! Decydujcie się szybciej na bzykanie...Tomoe - Pią 03 Gru, 2010 14:08 A wy, rycerze, to się czasem zastanówcie, czy wam o to bzykanie faktycznie chodzi, czy tylko o robienie wrażenia na dziewczynach... ZbOlo - Pią 03 Gru, 2010 14:13
Tomoe napisał/a:
A wy, rycerze, to się czasem zastanówcie, czy wam o to bzykanie faktycznie chodzi, czy tylko o robienie wrażenia na dziewczynach...
...mógłbym jedynie mówić za siebie... Flandria - Pią 03 Gru, 2010 14:19
Tomoe napisał/a:
czy wam o to bzykanie faktycznie chodzi, czy tylko o robienie wrażenia na dziewczynach...
Tomoe, faceci są prości!
im zawsze chodzi o bzykanie ZbOlo - Pią 03 Gru, 2010 14:26
Flandra napisał/a:
im zawsze chodzi o bzykanie
... dbamy o zachowanie gatunki, tylko niektóre z Was nam w tym przeszkadzają... evita - Pią 03 Gru, 2010 14:27
Flandra napisał/a:
Tomoe, faceci są prości!
im zawsze chodzi o bzykanie
potwierdzam ZbOlo - Pią 03 Gru, 2010 14:30
Flandra napisał/a:
Tomoe, faceci są prości!
im zawsze chodzi o bzykanie
evita napisał/a:
potwierdzam
...tia, a kobitkom chodzi o obejrzenie znaczków w klaserze... Flandria - Pią 03 Gru, 2010 14:43
...w końcu to plemnik ma duszę (wg. prof. Fijałkowskiego)... evita - Pią 03 Gru, 2010 14:45
ZbOlo napisał/a:
a kobitkom chodzi o obejrzenie znaczków w klaserze...
nooo najpierw znaczki a później co innego ! na przykład dobra muza Flandria - Pią 03 Gru, 2010 14:45
ZbOlo napisał/a:
...tia, a kobitkom chodzi o obejrzenie znaczków w klaserze...
ja należę do tych kobiet, które jak mówią, że chcą obejrzeć znaczki w klaserze to chcą obejrzeć znaczki w klaserze
no i czasem dochodzi do nieporozumień - bo facetom, którym zawsze przecież chodzi o bzykanie, trudno uwierzyć, że ktoś może myśleć inaczej Tomoe - Pią 03 Gru, 2010 14:53
Flandra napisał/a:
ja należę do tych kobiet, które jak mówią, że chcą obejrzeć znaczki w klaserze to chcą obejrzeć znaczki w klaserze :
No właśnie.
A facet jak chce se bzyknąć, to niech mówi, że chce se bzyknąć, a niech nie maluje od razu konia na zielono! ZbOlo - Pią 03 Gru, 2010 14:55
Tomoe napisał/a:
A facet jak chce se bzyknąć, to niech mówi, że chce se bzyknąć, a niech nie maluje od razu konia na zielono!
...i to mi się podoba... ...ja nie maluję...Flandria - Pią 03 Gru, 2010 14:55
Tomoe napisał/a:
A facet jak chce se bzyknąć, to niech mówi, że chce se bzyknąć
łoj, nie tak szybko
najpierw musi się trochę postarać
a później niech nie mówi tylko niech ... działa !
w końcu to facet nie baba ma być ! Tomoe - Pią 03 Gru, 2010 15:04 Mi chodzi o to, żeby on był uczciwy, a nie przemalowany.
Jak on jest zwykły - to niech nie udaje niezwykłego.
Bo taki co ma zielonego konia, to na pewno zwykły nie jest, prawda? ZbOlo - Pią 03 Gru, 2010 15:06
Flandra napisał/a:
łoj, nie tak szybko
najpierw musi się trochę postarać
...przecież jest równouprawnienie... porzućmy te starania, przecież chodzi nam o to samo... dopamina (C8H11NO2; nazwa systematyczna: 4-(2-aminoetylo)benzeno-1,2-diol); ORGAZM...ZbOlo - Pią 03 Gru, 2010 15:08
Tomoe napisał/a:
Bo taki co ma zielonego konia, to na pewno zwykły nie jest, prawda?
i szczerze mówiąc ... ja się w tym nie odnajduję
Jasne, że potrzebne mi wsparcie mężczyzny, ale nie na zasadzie, że chcę od niego wszystkiego ...
Nigdy też w związku nie byłam małą dziewczynką tak całkowicie. Oczekiwałam, że facet będzie ode mnie mądrzejszy, bardziej zaradny, silny i jednocześnie ciepły, i czulam się niesamowicie dobrze kiedy byłam w jakiś tam sposób otaczana opieką, ale podobalo mi się też, kiedy słyszałam "nie, nie zrobię tego dla Ciebie". Ja też - w niektórych dziedzinach byłam tą otaczającą opieką, ale tez zawsze miałam prawo powiedzieć "sorry, ale mi to nie odpowiada". Dzięki temu ani mój facet ani ja nie traciliśmy własnej tożsamości...
Szczerze mówiąc, to w głowie mi się nie mieści, że można egzystować na zasadzie "chcę od niego/niej wszystkiego"
BTW
Kiedyś facet, którego bardzo polubiłam przesłał mi tę piosenkę Michael Bublé - Everything, mówiąc, że on na takiej zasadzie podchodzi do związków ... (tzn., że kobieta jest dla niego wszystkim)
Dopiero teraz zaczynam wierzyć, że to nie była ściema
A jak Wy macie ? Odnajdujecie się w tych tekstach ?incognito - Pią 03 Gru, 2010 23:11 powiem krótko nie czytałam,ale znam.. Flanderko powiem tak jestes de best i wrescie wez sie za siebie w realu bo wirtualnie to gadasz i przytaczasz ....albo znajdziesz zrozumienie ale bardziej niechęc i madrości wirtualne... siedz w realu...a madrosci wirtualne do drugiej kieszeni wsadzaj..bez sensacji Jacek - Pią 03 Gru, 2010 23:12
Flandra napisał/a:
łoj, nie tak szybko
najpierw musi się trochę postarać
a później niech nie mówi tylko niech ... działa !
w końcu to facet nie baba ma być !
no cóż na to jest tylko jedno wytłumaczenie
migotka351 napisał/a:
E: Widać inteligencję właścicielki-królewny.
K: Widać jej gust i niezwykłą wszechstronność. Rycerz ogląda i podziwia. Zwiedza zamek, komnata po komnacie, ale królewny znaleźć nie sposób.
to samo lecz o innym brzmieniu
"uciekająca kura w około studni,przed kogutem
se dodaje otuchy myślami - a jeszcze jedno okrążenie,aby sobie inne kury czego złego o mnie nie pomyślały"
zazwyczaj inni i tak widzą i myślą coś innego niż my byśmy chcieli aby myśleliincognito - Pią 03 Gru, 2010 23:15
evita napisał/a:
nooo najpierw znaczki a później co innego ! na przykład dobra muza
wiesz Ewvitko tak sie zastanawiam..czyTy pracujesz czy Ty co kolwiek robisz bo na forumie ciagle siedzisz i mam wrażenie ze twoja praca nad soba i wogóle to wokół uzaleznienia forumowego sie kreci .. dziwne to jakes dla mnie Flandria - Pią 03 Gru, 2010 23:17
Jacek napisał/a:
zazwyczaj inni i tak widzą i myślą coś innego niż my byśmy chcieli aby myśleli
gdybym sie przejmowała tym co myślą inni to już dawno nie byłoby mnie na tym świecie
a już na pewno nie byłoby mnie na tym forum incognito - Pią 03 Gru, 2010 23:29
Flandra napisał/a:
gdybym sie przejmowała tym co myślą inni
to to forum zdechło by bez sensacji.. to take moje... bez urazy forumowejJacek - Pią 03 Gru, 2010 23:35
Flandra napisał/a:
gdybym sie przejmowała tym co myślą inni
Flandruś ,to że o tym piszesz
Flandra napisał/a:
najpierw musi się trochę postarać
ma już jakieś znaczenie
choćby to aby wypaść w oczach tego rycerza że się nie jest łatwym kąskiem
a po za tym czyta to większa publika - z czego dobrze zdajesz sobie sprawęFlandria - Pią 03 Gru, 2010 23:41
Jacek napisał/a:
choćby to aby wypaść w oczach tego rycerza że się nie jest łatwym kąskiem
ale którego rycerza Jacuś ?
Jacek napisał/a:
a po za tym czyta to większa publika - z czego dobrze zdajesz sobie sprawę
która mnie nie zna ...Jacek - Pią 03 Gru, 2010 23:54
Flandra napisał/a:
ale którego rycerza Jacuś ?
a skąd ja niby mam wiedzieć kogo miałaś na myśli to pisząc
Flandra napisał/a:
najpierw musi się trochę postarać
Flandra napisał/a:
Jacek napisał/a:
a po za tym czyta to większa publika - z czego dobrze zdajesz sobie sprawę
która mnie nie zna ...
ale fajnie jest jak zna tak jak się chce aby znałaFlandria - Pią 03 Gru, 2010 23:58
Jacek napisał/a:
a skąd ja niby mam wiedzieć kogo miałaś na myśli to pisząc
a nie przyszło Ci na myśl, że pisałam ogólnie ?
i generalnie to wszystko było trochę podszyte żartem ?Jacek - Sob 04 Gru, 2010 00:12
Flandra napisał/a:
a nie przyszło Ci na myśl, że pisałam ogólnie ?
i generalnie to wszystko było trochę podszyte żartem ?
a czy tobie podobnie nie przyszło na myśl że ja również piszę ogólnie
popisując się aby przy tym dobrze wypaść
na jurnego mądrego rycerza Flandria - Sob 04 Gru, 2010 00:16
Jacek napisał/a:
na jurnego mądrego rycerza
Jacek - Sob 04 Gru, 2010 01:00 stiff - Sob 04 Gru, 2010 05:26
Jacek napisał/a:
ale fajnie jest jak zna tak jak się chce aby znała
Znaczy, kiedy łyka wszystko i bierze za pewnik... Tomoe - Sob 04 Gru, 2010 08:54 No proszę, Flandro, więc jednak fragmenty tej książki są gdzieś w necie...
W rozdziale "Chcę od niego wszystkiego" ja raczej wyczytałam historię kobiety-dziewczynki, która tak naprawdę sama nie wie czego chce od faceta. No bo z jednej strony ona chce, żeby on się opiekował, wspierał, przejął część jej obowiązków - a kiedy on odczytuje jej intencje w ten sposób, że ona mu się "oddaje pod opiekę" - to on ją umniejsza, lekceważy, prowadzi za rączkę, gania ją po lesie bo on tak chce a nie ona, aż wreszcie jej mówi "To ty, mała, już sobie idź". Wtedy ona się buntuje, bo przecież chciała być "zaopiekowana" i "wspierana" a nie "pomniejszana", lekceważona i odpychana, gdy mu akurat przeszkadza.
Tak to odebrałam. Z tego się robi galimatias. A zauważ też tę jej intuicyjną, niewiarygodną zdolność trafiania na "akurat tego" faceta. Tego jednego, jedynego, pod czarnym parasolem. Akurat tego, który nie jest w stanie ani zrozumieć, ani zaspokoić jej potrzeb. Bo sam jest niezwykle "problemowy".
Dawno, dawno temu miałam takiego faceta, przy którym podobnie funkcjonowałam. Imponował mi, był silny, interesujący, dominujący. Szukałam w nim opiekuna, a tak naprawdę on był niedostępny, albo dostępny tylko na chwilę. To on mnie "zaraził" jazdą konną i treningami aikido (był instruktorem), to on zwykle planował wakacyjne wyjazdy, przy nim byłam właściwie "bohaterką drugiego planu" bo on miał tak bogate własne życie, że kiedy mu w nim przeszkadzałam, byłam odsuwana na bok, właśnie na zasadzie "ty mi mała, teraz przeszkadzasz, więc sobie teraz idź".
Kiedy się rozstawaliśmy, po kilku latach związku, i kiedy przy rozstaniu powiedziałam mu o powodach mojej decyzji, on nagle zrobił okrągłe oczy ze zdumienia i stwierdził: "Wiesz co? Ja nie wiedziałem, że mam taką mądrą, dojrzałą dziewczynę". Nie wiedział, rozumiesz? Po paru latach się zorientował!!!
I o tym jest - moim zdaniem - ten rozdział.
Co ciekawe, facet, o którym mówię, przed tym związkiem i po jego zakończeniu traktował mnie zupełnie inaczej niż w trakcie związku. Traktował mnie wtedy z szacunkiem. A podczas związku tego szacunku z jego strony nie czułam. Byłam przecież "jego małą dziewczynką". Z naciskiem na "jego". A on czuł się "macho" swojej małej dziewczynki.
W rozdziale, który przytoczyłaś, Flandro, jest bardzo fajne zdanie: "Podaruj sobie czas bez mężczyzny".
Jacek - Sob 04 Gru, 2010 09:27
Tomoe napisał/a:
podczas związku tego szacunku z jego strony nie czułam
bo jest czas który nazywamy związkiem
i czas zdobywania - tego związku
i taki czas zdobywania powinien trwać w ten czas gdy już ten związek jestTomoe - Sob 04 Gru, 2010 09:35 Mhm... to było tak: Kiedy mnie chciał a jeszcze nie miał, to się bardzo starał. Kiedy już poczuł, że mnie "ma" to sie przestał starać. A potem, kiedy mnie stracił, zaczął się starać, żeby mnie odzyskać. I po roku nawet chciał wracać. Ale ja już nie chciałam. Bo wtedy ja już wiedziałam, że jemu nie chodzi o to, żeby ze mną być, tylko bardziej o to, żeby mnie "mieć". O jego chęć posiadania. Bo małe dziewczynki można "mieć" a z dorosłymi kobietami można "być". Nie można się przestać starać. A to zdecydowanie nie jest to samo. migotka351 - Sob 04 Gru, 2010 10:58
Tomoe napisał/a:
Z tego się robi galimatias
o takich paradoksach pisze w tej drugiej książce "Tęsknota.."
Wyjasnia na czym polega cień, projekcja, zakochanie itd.
Jak spychamy jakieś rzeczy do cienia, wyrzekamy sie ich i nie zdajemy sobie z nich sprawy, a one się odzywają, biorą górę i skłaniają nas do takich a nie innych wyborów.
Jak zakochujemy sie projektując na delikwenta cechy naszego męskiego animusa (którego wypracowujemy sobie przez lata-nie ideał ale jakby model złozony z cech utkwionych w świadomości i nieświadomości-to cechy ojca, ważnych osób płci męskiej przewijających się w naszym życiu od dziecka) , dlatego widzimy faceta przez rózowe okulary przypisując mu cechy tego animusa, do których on w naszym mniemaniu najbardziej pasuje.A potem on sie nie zmienia, tylko szkiełko projektora zaczyna blaknąc...
Ale nie chcę jakoś zagmatwać.Lepiej poczytać w ksiązce.
do poczytania :
"Zdesperowana dziewczyna stoi na nadbrzezu i chce popelnic
samobójstwo. Widzi to mlody marynarz, podchodzi do niej i mówi:
- Nie rób tego! Zabiore cie na poklad naszego statku,
ukryje,
przemyce do Ameryki i zaczniesz nowe zycie. Przez caly rejs
bede cie karmil, bede ci dawal radosc, a ty bedziesz mnie
dawac
radosc. Jeszcze nie wszystko stracone...
Dziewczyna, jeszcze pochlipujaca z cicha, postanowila dac
sobie jeszcze jedna szanse i poszla z nim na statek. Jak
obiecywal tak zrobil - ukryl ja pod pokladem, raz na jakis
czas
podrzucal jej kanapke, jakis owoc lub cos do picia, a cale
noce
spedzali na milosnych igraszkach. Sielanke przerwal kapitan,
który pewnego dnia odkryl kryjówke dziewczyny.
- Co tu robisz? - zapytal surowo.
- Mam uklad z jednym z marynarzy. Zabral mnie do Ameryki,
karmi mnie, a ja mu pozwalam robic ze mna, co chce. Mam
nadzieje, ze kapitan go nie ukarze?
- Nie - odpowiedzial kapitan. - Chcialbym jednak, zebys
wiedziala, ze jestes na pokladzie promu Wolin - Swinoujscie -
Wolin. "
Nasi wybawcy często obiecują nam podróż na wyspy szczęścia, karmia nas iluzją i obietnicami, a w rzeczywistości wciąz wożą na promie Swinoujście -Wolin...
Nie zauważamy że Wybawca nie zjawia się po to żeby nam pomóc, a dlatego że to my jestesmy mu do czegoś potrzebni..A my lubimy iluzję...
pzdr
ela:)Tomoe - Sob 04 Gru, 2010 11:05 I dlatego we wszystkich psychoterapiach chodzi o to, żeby ten swój "cień" wyciągnąć z podświadomości do świadomości i obejrzeć go sobie otwartymi oczami, w dziennym świetle.
a to jest nieprzyjemne przecież. Tomoe - Sob 04 Gru, 2010 12:33 A`propos iluzji, coś bardzo ciekawego znalazłam, zwłaszcza w kontekście zbliżającego się już do naszych domów Świętego Mikołaja:
Eric Berne, twórca Analizy Transakcyjnej, twierdzi, że „większość ludzi spędza całe życie w oczekiwaniu na Świętego Mikołaja lub któregoś z jego członków rodziny”. Każdy z dorosłych wierzy w swoje własne wersje Świętego Mikołaja, na których buduje swoją opowieść życia, swój scenariusz tego, jak ma wyglądać jego życie. Wiara w Świętego Mikołaja w naszym dorosłym życiu jest oparta na iluzjach „gdyby tylko” i „któregoś dnia”. Cały aparat iluzji działa jak system magiczny obiecujący nagrodę, dobrą wypłatę, skarb i spełnienie. Iluzje pociągają bardziej niż rzeczywistość, powodują porzucanie tego, co jest na rzecz tego, co mogłoby być, choć jest najmniej prawdopodobne. Na rzecz spełnienia iluzji potrafimy długo trwać w oczekiwaniu, w bólu, w toksyczności – bo za każdym oczekiwaniem stoi obietnica lepszego jutra i magicznej siły spełnienia.
Więcej na temat wiary w iluzje:
http://www.analizatransak...ekowska-2009/43migotka351 - Sob 04 Gru, 2010 16:24 To jeszcze jeden fragment ksiązki "CHCę być kochana tak jak chcę" :
Nie wszystko o seksie
Nie wszystko o seksie, czyli dużo sensu, mało seksu - a rozmawiają na ten temat Katarzyna Miller i Ewa Konarowska, autorki książki "Chcę być kochana tak jak chcę".
Ewa Konarowska: Czy nie uważasz, Kasiu, że jednym ze sposobów manipulacji partnerem jest reglamentacja seksu?
Katarzyna Miller: Seks to rzecz ważna w związkach. W jednych bardziej, w innych mniej. Reglamentacja seksu może działać w obie strony. Ale ty chcesz od tej strony, że facet reglamentuje seks, a kobieta jest głodna, chętna, lubi i on o tym wie?
czytaj dalej
E: On to wie, a na dodatek jeśli już do seksu dojdzie, to on jest w tym bardzo dobry...
K: I ona go chce. Tak zwany dobry kochanek i świadom tego. Oczywiście, ceni się i napusza, że kolejna kobieta go w tej sprawie uszanowała, tak go chce i chce, i chce. Więc on w związku z tym będzie coraz droższy, droższy i droższy...
E: Podnosi cenę według praw rynku, że im towar bardziej pożądany, tym może więcej kosztować.
K: Mogliby być dobraną parą. On lubi seks i mógłby się cieszyć, że jest ze wspaniałą dziewczyną, z którą może to robić chętnie i często. Jeśli jednak tak się to nie kończy, to znaczy, że jest manipulantem i że używa swojej umiejętności jako narzędzia. Że to nie jest jego radość, tylko sposób.
E: Sposób na osiąganie celów.
K: Miło, że on wie, czego kobieta potrzebuje w łóżku, i widocznie wkłada w to trochę pracy, ale nie ma w tym radości, tylko technika. I jak już ją tym uwiódł, przekonał, że jest najlepszy ze wszystkich, których miała, wtedy ona zrobi dużo, żeby ten seks dalej dostawać.
E: Tak. Ja uważam, że są tacy mężczyźni, a - rzecz jasna - i takie kobiety, które używają tego do manipulacji. Ona mówi: "Kochanie, tu jest tak zimno, że ja tu naprawdę nie mogę. Ale jak pojedziemy na Majorkę, to wtedy nawet codziennie", albo: "Tak, ale jak mi kupisz futro, to ja dopiero poczuję się pełnowartościową kobietą i pójdę z tobą do łóżka choćby i trzy razy dziennie".
K: Teraz mówisz o kobiecie, która nie lubi seksu, tylko chce się sprzedać za Majorkę lub za futro. Natomiast facet nie mówi swojej kobiecie: "Jak będziesz jeszcze lepsza albo jak wydasz na mnie jeszcze więcej pieniędzy, albo jak zbudujesz mi jeszcze basen obok domu, który już mi wystawiłaś, to ja wtedy pójdę z tobą do łóżka". W tej manipulacji kobiety są bardziej oczywiste. One stawiają jasne żądania i czekają, aż chłop je spełni. Natomiast mężczyzna, który manipuluje seksem, wydaje mi się, że czeka, aż partnerka sama wykaże się inwencją...
E: To by znaczyło, że facet jest podwójnie przebiegły, a kobieta tylko próbuje sobie jakoś radzić.
K: Bo kobiety są bardziej empatyczne. Nauczyły się tego przez lata niewolnictwa. Kobieta sama znajdzie przynajmniej ze trzy rzeczy dobre dla niego i jeszcze zapyta, na której mu bardziej zależy. A facetowi trzeba powiedzieć łopatologicznie. Toteż kobiety, które chcą mieć wymierne zyski z relacji, wyraźnie mówią, o co im chodzi. Ale też mówią tylko tym facetom, o których wiedzą, że są na nie tak napaleni, iż to dla nich zrobią.
E: A facet nie mówi: "Kochana, najpierw musisz to, to i to", tylko czeka, aż ona sama domyśli się i zrobi...
K: I od jej inteligencji, a emocjonalną inteligencję kobiety mają, zależy, czy się w tej sytuacji wyrobi.
E: A jeśli jej się zachce, a on nie ma ochoty, to ona daje mu prawo, żeby jej odmówił. Tym bardziej będzie się cieszyła, kiedy on się ku niej pochyli.
K: Bo to on jest rozdawcą dóbr.
E: To zwykle kobietom przypisywało się manipulację seksem jako sposób na osiąganie celu, a tak naprawdę mężczyźni też są w tym całkiem nieźli.
K: Chcesz podkreślić taki mniej popularny punkt widzenia?
E: Chcę podkreślić, że mężczyźni również manipulują d**ą, a reglamentują nie tylko seks, ale też własną osobę.
K: Oczywiście.
E: Ona mówi: "Kochanie, może byśmy poszli do znajomych albo do kina". A on na to: "Nie. Jestem zmęczony" albo "Mam pracę", albo po prostu "Nie teraz". Zachowuje się tak jak rodzic wobec dziecka, które ciągnie za rękaw: "Tatusiu, zrób coś razem ze mną..."
K: Zachowuje się tak, bo gdy był dzieckiem, sam tego od tatusia nie dostawał. A teraz sobie odbija, bo ma kobietę, która bardziej chce tego niż on, więc on jest górą.
E: Bardziej niż on...?
K: Tak. Ona bardziej chce spotykać się z ludźmi, iść do kina, bardziej chce z nim gdzieś iść, razem coś oglądać i przeżywać. Wtedy ma poczucie bliskości. A on chce, żeby mu głowy nie zawracała.
E: Ona ma być do jego dyspozycji, a on nie.
K: Jeśli kobieta na to pozwoli, to tak będzie...
E: Ale jeśli nie umie nie pozwolić, to jakie ma wyjście? Tylko z nim nie być!
K: Rzecz nie w tym, żeby z nimi nie być, tylko żeby nie być bezradną.
E: A jaki jest na to sposób?
K: Na co?
E: Na takich facetów, którzy manipulują kobietami...
K: Oj, Ewa, naprawdę jesteś niepoprawna... Sposób jest tylko dla tych, które same chcą coś z tym zrobić. Nie dla wszystkich.
E: Umówmy się, że przyszłam do ciebie po radę, co z tym zrobić, bo spotkałam takiego faceta...
K: A co z tym robisz?
E: Ja już z tym nie mogę wytrzymać.
K: O, to znam: a ile pani lat już wytrzymała? Trzydzieści, dwadzieścia, piętnaście, trzy.
E: Ja dopiero rok, ale już po prostu nie mogę.
K: A na czym to polega?
E: Wkurza mnie tak, że zabiłabym go, jak robi coś takiego.
K: No i co będzie?
E: Widzisz, tu jest taki paradoks - zabiłabym jego, żeby się od niego uwolnić, a nie potrafię po prostu powiedzieć mu: "Kolego, już nigdy więcej".
K: Brawo! Celnym strzałem trafiłaś w istotę sprawy... Jesteś w takim stanie, że możesz chcieć go zabić, ale odsunąć się nie możesz. Spojrzeć na całość z dystansu. Jesteś uwikłana. Przyklejona. Cała jakby w jedną stronę: do niego. JEGO zabiję, a nie SIEBIE uwolnię. Jedyny pomysł, który ci się pojawia, to zrobić coś, co ciebie będzie obciążało. Znów obciążało, a nie uwalniało. Jakby kobieta mogła być tylko obciążona. I niekiedy kobiety tak robią! Doprowadzone do takiego stanu, że mogą tylko zabić: albo siebie, albo jego. A czasem jeszcze dzieci. Ale tak wielkich tragedii nie dotkniemy tutaj.
E: Więc co zrobić?!
K: Kiedy pada pytanie "Co zrobić?", nie można na nie odpowiedzieć od razu, ponieważ jeszcze nie wiemy, Z CZYM zrobić. Tutaj musimy najpierw "coś zrobić" z twoimi uczuciami, z tym, jak ci jest, gdy on cię tak traktuje. Jeżeli nie rozeznasz się w swoich uczuciach, jeśli nie rozeznasz się w swoich możliwościach, w tym, na zrobienie czego cię w tej chwili stać, nie możesz zacząć działać. Pytanie "Co zrobić?" jest przedwczesne. Pokazuje tylko, że chcesz się pozbyć jakiegoś kłopotu, jakiejś trudności i że od razu chciałabyś się znaleźć w sercu rozwiązania, a najchętniej mieć to za sobą.
E: Tak. Chciałabym dostać receptę. Zrób to i to, weź trzy jajka, pół kilo mąki, a otrzymasz swój upragniony efekt.
K: Okej, mogę ci powiedzieć: podskocz trzy razy na lewej nodze i już. I co z tego wyniknie? Nic. Najpierw trzeba się rozeznać - i to z ciekawością - czym dysponujesz, na czym stoisz i na czym siedzisz.
E: Czuję, że nie bardzo potrafię rozstać się z tym fantastycznym seksem, ale chętnie rozstałabym się z tym okropnym facetem, na którego jestem coraz bardziej zła. O czym jednak zapominam, idąc z nim do łóżka.
K: Aha. Mamy do czynienia z przedmiotowym traktowaniem mężczyzny przez kobietę.
E: Zaraz, zaraz, przecież to on jest okropny i to on manipuluje, nie ja!
K: Kalemu ukraść - źle. Kali ukraść - dobrze.
E: Pani to wyjaśni.
K: A pani sama nie chce zrozumieć... Dopóki było o wyłudzaniu przez niego różnych rzeczy od ciebie dzięki jego ars amandi, mogłyśmy mówić o manipulacji z jego strony. Ale teraz pokazałaś drugi koniec tego patyka - siebie. Nie lubiąc go (co mało powiedziane), chodzisz z nim do łóżka właśnie z powodu atrakcyjności seksu. Czyli go używasz.
E: Czyli w tym sensie jesteśmy kwita?
K: Jesteście. Każde z was udaje, chcąc coś dostać. On udaje pragnienie i pożądanie, by dostać opiekę, poczucie ważności i uznania. Ty udajesz sympatię czy nawet miłość, by dostać seks. Być może czujesz, że nie dostałabyś seksu, gdybyś wprost tego chciała. A on, być może, wie, że nie dostałby szacunku i uznania za to tylko, kim jest, bez swego seksualnego talentu.
E: Ciekawa zabawa.
K: I zabawna, i smutna, prawda?
E: To po co sobie to robimy? Sami sobie i nawzajem?
K: Po to, żeby coś się działo. Żeby nudno nie było, bo nie umiemy być sami. Po to, żeby cokolwiek dostać. Z nadzieją, że może się jakoś samo tak zrobi, że dostaniemy to, czego pragniemy naprawdę, i że będziemy mogli zacząć wreszcie być szczęśliwi.
E: Ale ja naprawdę chciałam tylko seksu!
K: Jeśli sobie przypominam, to chciałaś od niego wszystkiego. Potem okazało się, że jest dobry do seksu, a nie do wszystkiego. Od tej pory chcesz już tylko seksu. Byłoby więc całkiem sensowne, gdybyś mu naprawdę darowała całą resztę. A ty za niespełnienie tej całej reszty chcesz go ukarać i go nie lubisz, i nie szanujesz. Zgadza się?
E: Niekoniecznie. Chcę go raczej ukarać za to, że go wyidealizowałam, a on okazał się całkiem niefajnym facetem. Chcę go ukarać za swoją słabość. Bo zamiast mu powiedzieć: "Nie szanuję cię, ale chcę z tobą chodzić do łóżka", udawałam przed sobą i przed nim, że go lubię i że podoba mi się to, co robi.
K: Wiesz, że gdybyś mu to uczciwie powiedziała, musiałabyś się pożegnać i z nim, i z seksem.
E: Teraz jest jasne, dlaczego nim manipulowałam. Przecież mówiłam, że byłam gotowa rozstać się z nim, ale nie z seksem.
K: Teraz jest też jasne, że manipulowałaś. A to jego od początku o to oskarżasz. Kto sieje wiatr, zbiera burzę.
E: Uważam, że to on zaczął.
K: Może i tak, ale ty kontynuowałaś.
E: Masz rację, mogłam od razu powiedzieć: "Przestałam cię lubić i nie będę się z tobą spotykać". Co też w końcu zrobiłam. Ale wtedy byłam już okropnie wściekła na siebie i na niego.
K: Dołożyłaś sobie i światu sporo wściekłości. Rozumiem, że nie umiałaś jeszcze zaufać swojemu rozeznaniu, że to nie jest fajny facet.
E: Rzeczywiście długo byłam pomieszana, nie miałam zaufania ani do swojej intuicji, ani do tego, co widziałam. Myślałam, że może jestem zbyt krytyczna, że za dużo od niego wymagam.
K: A czego się nauczyłaś?
E: Że nie można mieć fajnego seksu z niefajnym facetem.
K: Ja bym powiedziała, że nie opłaca się mieć nawet fajnego seksu z niefajnym facetem.
I dlatego we wszystkich psychoterapiach chodzi o to, żeby ten swój "cień" wyciągnąć z podświadomości do świadomości i obejrzeć go sobie otwartymi oczami, w dziennym świetle.
a to jest nieprzyjemne przecież.
CZasem przyjemne, czasem nieprzyjemne
Tylko, ze do wszystkiego trzeba mieć dystans i starać się żyć- tak po prostu, a nie tonąc z kolei w analizach.
Terapia, poznanie tych wszystkich bolączek naszej duszy pomaga stanąc na nogi i zacząć normalnie żyć.Ułaskawić trochę te demony nieświadomości.
Pozwala dowiedzieć, co się dzieje jak nas np. ogarnia lenistwo i nic nam się nie chce, albo uciekamy natychmiast jak facet się zaczyna angazować, dlaczego kochamy samotnych wilków itd.
Możemy uniknąć pewnych skrajnych rzeczy, wejścia w kolejną ewidentną patologię.
Ale jak pisze Maja Storch w "Tęsknocie.."na zakochanie nie ma lekarstwa, nawet psycholodzy, psychiatrzy, którzy doskonale znają mechanizm projekcji i znaczenie cienia i swoje związane z nim cechy, wchodza w to, zakochują się ,ulegają projekcji, bo magnetyzm jest tak silny jak przyciąganie ziemskie
Nawet ta wiedza ich nie chroni.Są często tak samo bezradni wobec tego stanu.
Więc nikt nam do końca, nawet po 100 latach terapii i tysiacach przeczytanych ksiązek nie da gwarancji, że nie zakochamy się w osobie, która jest dla nas "toksyczna".Tyle, że może po terapii łatwiej nam się bedzie z tego związku wyplątać, szybciej nam klapki opadną z oczu. ...
pzdr
ela:)Flandria - Sob 04 Gru, 2010 16:53
Tomoe napisał/a:
No bo z jednej strony ona chce, żeby on się opiekował, wspierał, przejął część jej obowiązków - a kiedy on odczytuje jej intencje w ten sposób, że ona mu się "oddaje pod opiekę" - to on ją umniejsza, lekceważy, prowadzi za rączkę, gania ją po lesie bo on tak chce a nie ona, aż wreszcie jej mówi "To ty, mała, już sobie idź".
ja należę do tych małych dziewczynek, które w pewnym momencie mówią "ale ja chciem sama!" i facet przestaje mnie traktować tak bardzo protekcjonalnie, właściwie robi to co najwyżej raz ..., nie dopuszczam do tego po prostu
No chyba, że chodzi o zrobienie remontu, naprawienie samochodu czy zamordowanie ćmy.
Poza tym - wchodząc w związek, miałam z tyłu głowy to, że faceci nie rozumieją kobiet i trzeba im wszystko mówić, tłumaczyć. Wiedza o tym czego chcę i potrzebuję nie spłynie na mężczyznę w wyniku olśnienienia ...
Choć oczywiście miałam w tej kwestii trochę problemów, bo jako DDA w jakimś tam stopniu tłumiłam uczucia, nie zdawałam sobie z nich sprawy. Były więc sytuacje, że nie wiedziałam jak coś wytłumaczyć, nie potrafiłam bronić swoich priorytetów.
Nie wiem czy też tak miałyście, że rzeczy ważne dla mnie były ważne pod warunkiem, że inni też tak uważali. Jak znalazłam choćby 1 osobę, która myślała podobnie to wiedziałam, że moje ważne jest ważne. Jak nie było nikogo obok, kto by myślał podobnie - to się gubiłam.
Tomoe napisał/a:
W rozdziale, który przytoczyłaś, Flandro, jest bardzo fajne zdanie: "Podaruj sobie czas bez mężczyzny".
trochę nie rozumiem intencji z jaką to napisałaś ...
kierujesz te słowa do mnie? Flandria - Sob 04 Gru, 2010 16:59
migotka351 napisał/a:
Nie wszystko o seksie, czyli dużo sensu, mało seksu
dzięki za ten fragment Tomoe - Sob 04 Gru, 2010 17:06
Flandra napisał/a:
wchodząc w związek, miałam z tyłu głowy to, że faceci nie rozumieją kobiet i trzeba im wszystko mówić, tłumaczyć
A skąd u ciebie taki skrypt? Faceci, którzy "nie rozumieją kobiet", tak naprawdę myślą "baby są głupie". To raz.
A dwa - ty tak im wszystko mówiłaś, tłumaczyłaś - a oni ciebie uważnie słuchali? Czy moze przerywali ci w połowie zdania albo wpuszczali to twoje gadanie jednym uchem, a wypuszczali drugim? Bo wiesz, ci co "nie rozumieją kobiet" mają z reguły w d**** to całe "babskie gadanie".
A słowa "Podaruj sobie czas bez mężczyzny" kieruję nie do ciebie, lecz do samej siebie. Bo ja mam teraz taki właśnie czas. I cieszę się nim. Traktuję go jako mój prezent dla samej siebie.
Tobie tylko chciałam pokazać to zdanie i zwrócić uwagę na to, jakie ono w swojej wymowie jest fajne. migotka351 - Sob 04 Gru, 2010 17:08
Flandra napisał/a:
Tomoe, faceci są prości!
im zawsze chodzi o bzykanie
Flandra napisał/a:
Tomoe napisał/a:
A facet jak chce se bzyknąć, to niech mówi, że chce se bzyknąć
łoj, nie tak szybko
najpierw musi się trochę postarać
a później niech nie mówi tylko niech ... działa !
Jacek napisał/a:
"uciekająca kura w około studni,przed kogutem
se dodaje otuchy myślami - a jeszcze jedno okrążenie,aby sobie inne kury czego złego o mnie nie pomyślały"
Czyli wychodzi, że to taka gra jak pisze eric berne w analizie transakcyjnej-
wiadomo o co komu chodzi-
że facet chce bzykać, ale nie może tak wprost powiedzieć, więc się stara, czaruje, a kura udaje, ze nie kuma, lata koło studni, choć dobrze wie, ze na koniec wyląduje w łózku i też tego chce, ale niech on ma radochę,niech pogoni króliczka i niech on i inni sobie nie pomyślą, że ona taka łatwa..
seks na żabę :
wersja 1: ona lezy, jemu stoi, ona nie kuma
wersja 2 : ona leży, jemy leży, ona rechocze Flandria - Sob 04 Gru, 2010 17:14
Tomoe napisał/a:
A skąd u ciebie taki skrypt? Faceci, którzy "nie rozumieją kobiet", tak naprawdę myślą "baby są głupie". To raz.
nienie
mężczyźni myślą inaczej niż kobiety - jesteśmy inni, tak po prostu, nie tylko fizycznie się różnimy, psychicznie też
może mi się to wzięło stąd, że koleżanka podsunęła mi książkę "Mężczyźni są z Marsa, kobiety z Wenus" ?
a może z tego, że mam brata i widziałam jak dziwnie reaguje na słowa "okres", "podpaska" itp a jednocześnie jak bardzo się stara, żeby to wszystko jakoś zrozumieć ...
a może to kwestia wychowania ?
ja miałam mnóstwo lalek, mój brat - mnóstwo samochodów
widziałam różnice
ale widziałam też, że można się jakoś dogadać - tylko trzeba jakoś wyjść sobie naprzeciw - ja bawiłam się do woli samochodami brata, a mój brat dostał też swoją lalkę czy raczej lalka, bo to chłopczyk był migotka351 - Sob 04 Gru, 2010 17:18 Pan Czesiek i inne chłopaki
Kochać znaczy traktować kogoś w taki sposób, żeby mu życzyć wszystkiego najlepszego i nie oczekiwać niczego - twierdzą autorki książki "Chcę być kochana tak jak chcę" Katarzyna Miller i Ewa Konarowska.
Katarzyna Miller: Pani Agnieszka Osiecka zrobiła prześliczny podział mężczyzn na trzy typy: wieczny chłopiec, dostojnik i pan Czesiek. Wydaje mi się to niezwykle trafne i ja ci o tych panach opowiem wszystko, co wiem. Wieczny chłopiec to jest chyba najliczniej uprawiany przez inteligentne kobiety rodzaj mężczyzny.
Ewa Konarowska: Czyste paznokcie, skrzypce lub co najmniej gitara...
K: ...falujące włosy, chyba że łysy, szczupłe dłonie, romantyzm, bajer, przeczytanych dużo dobrych książek, zna się na filmach, liznął różnych teorii, w ogóle uczy się i rozwija.
E: Tylko, że się rozwija wiecznie, toteż nigdy nie jest rozwinięty. A kim jest kobieta dla wiecznego chłopca?
K: Wieczny chłopiec potrzebuje kobiety, która go przytuli, opierze, roznamiętni oczywiście i pozwoli mu przez jakiś czas uważać, że spotkał boginię swego życia, do której będzie pisał wiersze albo dla niej śpiewał, albo myślał o niej tęsknie i wystawał pod oknem, co ona zauważy i przyjmie z wielkim zadowoleniem, bo wydaje się, że w końcu prawdziwy rycerz jej się trafił.
E: Jak z piosenki Demarczyk, kiedy on kupuje drugą gazetę i sterczy na deszczu pod jej oknem.
K: Ale to nie jest na stałe, oczywiście. Bo gdy już bogini przestaje być boginią - a nie może nią być, jeśli jednocześnie go opiera i się nim opiekuje - wieczny chłopiec znajduje nową boginię, która na pewno spełni te romantyczne pragnienia i uniesienia...
E: Oj, wiem coś o tym, wiem! I ja, i moje przyjaciółki przerabiały to już z niejednym wychudłym literatem... Swoją drogą ciekawe, dlaczego zawsze on jest takim chuderlakiem?
K: No co ty? Inaczej nie wyglądałby jak chłopiec. Za to dostojnik jest mężczyzną raczej postawnym, chyba że ma urodę Ryszarda Kalisza, ale jednak częściej przypomina pana Olechowskiego. Wyniosły, poważny, posiada władzę, władzą się posługuje, jest absolutnie KIMŚ. Nawet jeśli nim naprawdę nie jest. Kobieta dla niego to, oczywiście, ukoronowanie jego pozycji. Ma to więc być kobieta do pokazania, do pochwalenia, do zazdroszczenia. Kobietę się nosi.
E: W tym sezonie nosi się blondynki, a w następnym już nie będą w modzie?
K: Oczywiście. Kobietę nosi się też w celu rywalizacji z innymi.
E: Ale, broń Boże, nie nosi się jej na rękach.
K: Nie, tego się nie robi, bo i po co? Natomiast ona ma nosić za swoim panem różne rzeczy. Być wdzięczna, że jej się tak wspaniały mężczyzna w ogóle trafił. Czcić, szanować i obsługiwać, również seksualnie, oczywiście.
E: To ciekawe, co mówisz. Bo z drugiej strony rozumiem, że on by chciał, żeby ona sama była osobą niezwykłą...
K: On też by chciał, żeby ona go kochała... O co już naprawdę niełatwo.
E: No może na początku łatwiej?
K: Tak, bo kobiecie się wydaje, że ten pan da jej wszystko, o czym ona marzy. Mianowicie: opiekę, wsparcie, dobrą sytuację materialną, pozycję, bezpieczeństwo. I być może tak będzie, aż do następnej, którą się bardziej nosi w tym sezonie. Ale, na szczęście, mamy jeszcze pana Cześka.
E: Pan Czesiek nas uratuje!
K: Pan Czesiek zreperuje kran, zrobi zakupy. Pan Czesiek poklepie po pupie i przytuli, jak baba płacze, i powie: "No, głupia, już nie rycz!" I to jest mężczyzna, za którym warto się rozejrzeć.
E: To ja jestem jednak za związkami bigamicznymi.
K: Najwyżej osiągniesz to, że część twojego serca będzie zaspokajana z jednej strony, druga z innej, trzecia z jeszcze innej.
E: Innego wyjścia nie mam. Bo nie chcesz powiedzieć, że są jeszcze mieszanki, dajmy na to pan Czesiek złączony w biźniaczo-syjamskim uścisku z wrażliwym chłopcem? No w takie połączenie to naprawdę nie uwierzę!
K: To jest czysty podział. Tu trafiamy w dziesiątkę. Mogą być typologie według innych wskaźników. Natomiast ta jest naprawdę bardzo celna. Widać, że kobieta znała świat i ludzi.
E: Mnie, ilekroć o tym rozmawiamy, zadziwia ten klub iluzjonistów i iluzjonistek, którzy się za każdym razem na to nabierają. Zdaje się, że cały dramat polega na tym, iż kolejny raz zmienia się kobietę, z nadzieją, że następna spełni te oczekiwania. A one są nie do spełnienia.
K: Dostojnik nie zmienia kobiety dlatego, że ona nie spełnia jego oczekiwań. On wybiera taką, która spełnia. I bierze następną, bo ta druga mu się bardziej opłaca.
E: No tak, bo poprzednia jest już démodé. Czy on w ogóle słyszał coś o uczuciach?
K: Wiesz, on gdzieś w głębi swojego zapomnianego serca marzy o prawdziwej miłości, ale chyba jednak to już dawno zakopał. Już wie, że prawdziwa miłość nie istnieje. Wie, że istnieją tylko władza i pieniądze.
E: Naprawdę? To biedny jest...
K: Tak. I on myśli, że tylko to warto mieć. I kobiety na topie. Ty mówisz o iluzji. Ale ja bym się tu nie tylko do kobiet, ale i do mężczyzn zwróciła, że nieszczęśliwi z powodu niespełnienia iluzji jesteśmy tak długo, jak długo tę iluzję hodujemy.
Bo jeżeli zechcesz się ucieszyć wiecznym chłopcem na romantycznych spacerach i w łóżkowych przeżyciach i nie będziesz spodziewać się, że on odprowadzi dzieci do szkoły, będzie pamiętał, że należy przyjść na wywiadówkę, to może ci być z nim bardzo miło.
Jeżeli będziesz się chciała pokazać w świecie i zabierze cię tam dostojnik, oprowadzi i zaprezentuje parokrotnie, choć może już nie więcej, to w tym czasie nawiążesz interesujące znajomości...
E: ...z innymi dostojnikami...
K: ...o ile ci na tym zależy, bo jesteś takim typem kobiety, którą obnoszą dostojnicy. Jest taki typ kobiet i one są z tego zadowolone. To jest właśnie to, o co chodzi. Może by chciały przy którymś zakejować na dłużej, no i jeśli są, jakby to powiedzieć, wystarczająco wykształcone, to im się uda. Trzeba się nauczyć obchodzić z dostojnikiem.
E: A jak robisz remont mieszkania, to pan Czesiek jest jak znalazł.
K: Ja, odkąd stałam się kobietą dojrzałą, jestem fanką pana Cześka. Bo, po pierwsze, on zna życie bliższe temu, co kobiety uznają za życie. Nie musi być ważny, bo jest potrzebny. Nie musi dokładać sobie wartości, bo to jest chłop z krwi i kości.
E: A czyta książki jakieś?
K: No, może niechętnie, obawiam się.
E: A do kina chodzi tylko na bombachy?
K: Może na komedię romantyczną by z tobą poszedł, a na bombachy niech sobie chodzi z kolegami.
E: A na rozmowy intelektualne będziemy się umawiać z wiecznymi chłopcami...
K: Trzeba sobie z nich zrobić kumpli. Ale pan Czesiek jak już coś powie, to zwykle mądrze. Bo on jest życiowy.
E: Ciekawe, jaki pan Czesiek jest w łóżku?
K: To już zależy od jednostki. Ale powiem ci, że nie mogę zapomnieć jednego hydraulika, który pracował u mnie "na remoncie". I ten pył, ze ściany, którą pracowicie kuł, osadzał mu się na rzęsach, a rzęsy miał jak lalka, dłuuuugie i zawinięte do góry i powiem ci, że ja tego do końca życia nie zapomnę. Oczy miał niebieskie....
E: Ale do czegoś, poza twoim zachwytem, doszło?
K: Nie, nie doszło, bo remont był robiony szybko i sprawnie. Nie było przestojów.
E: Nie było powodu psuć remontu.
K: Poza tym przyjemne jest marzenie o oczach hydraulika. Dlaczego ja mam mieć spełnione to marzenie. Fajnie mieć niespełnione marzenia.
E: To prawda, większość marzeń, które spełniłam, okazała się moją zgubą.
K: Niektóre moje marzenia wracają, zmieniają się i przekształcają, ale mam też oczywiście i takie, których spełnienie wyszło mi bokiem. Dlatego jest takie ważne, żeby pamiętać, o czym się naprawdę marzy, żeby to było zdefiniowane. Może lepiej: uważaj, czego naprawdę pragniesz, bo ci się to spełni.
E: Tak, to jest to słynne chińskie przekleństwo. Wiesz co, Kasia? Ja tak sobie myślę o tym, co mówisz, i znów mnie smutek ogarnia. Czy ja jestem jakaś nostalgiczna, czy co? Bo taki pan Czesiek to jest fajny facet, naprawdę, i bardzo się sprawdza w życiu, żeby on był jeszcze trochę bardziej oczytany, inteligentny, miał dobrą rodzinę...
K: ...nieduży zameczek nad Loarą, to ty byś wtedy proszę bardzo...
E: Albo nawet w te pędy... No, żeby on chociaż był psychoterapeutą.
K: Nie chciałabym się narazić moim wspaniałym kolegom, ale nie radzę. No chociaż może paru.
E: To ty nie wiesz, że większość kobiet marzy o psychoterapeucie? Im się wydaje, że jak będą z kimś, kto jest świadom wszystkiego, co się dzieje, to on ich nie skrzywdzi, zajmie się nimi, pozwoli im te meandry psychiczne hodować.
K: Po to ludzie idę też na psychologię, przynajmniej niektórzy. Uważają, że nareszcie ich cudowna wrażliwość zostanie doceniona i zyska stosowną oprawę. Jednym to przechodzi, a innym nigdy...
E: Ależ, Kaśka, bezlitośnie rozwiewasz wszystkie moje rojenia na temat sensownego faceta. W tej sytuacji chyba muszę zostać sama.
K: Na jakiś czas bym ci to radziła.
E: W tej książce złożę śluby wieczyste.
K: Nie, nie! Niczego nie mów na zawsze.
E: A może to właśnie jest sposób na życie? Żeby nie chcieć niczego zmieniać, nikogo na nic nie namawiać, po prostu wziąć go takim, jakim jest, i próbować mieć z tego największą radość, jaka jest możliwa.
K: Święte słowa! Cieszyć się, ale naprawdę.
E: Mieć z tego tyle, ile się da, a jak wyciągają rękę z młotkiem, to się wtedy uchylać. I uciekać na z góry upatrzone pozycje i czekać, aż minie.
K: O ile to naprawdę miałby być młotek, to w ogóle uciekać, ale jeśli są to takie tylko szpilki, gorsze momenty, dni, to wszyscy je mamy. My też jesteśmy paskudy czasem.
E: To prawda. A wracając do wiecznych chłopców, oni raczej nie chcą mieszkać z kobietami...
K: Nie, rzeczywiście. Chyba że przemieszkać, a potem odfrunąć. Ewentualnie za trzy miesiące wrócić i powiedzieć: "Jednak tylko ciebie kocham!"
E: Na razie, tymczasem.
K: O, tego nie powiedzą, bo tego kobieta słuchać nie lubi. Ale ?tylko ciebie kocham naprawdę? kobieta lubi słuchać. I daje się na to złapać, że ho, ho!
E: Trzeba przyznać, że wieczny chłopiec pod tym względem zna się na kobietach. To jest pod wieloma względami koleżanka, z którą można pójść do łóżka. Nie przyjaciółka, ale taka dobra kumpelka.
K: Myślę, że nie. Bo jeśli jest tak, jak mówisz, to nawet kiedy on odejdzie, ty tak znów strasznie nie cierpisz. Natomiast jeśli on cię weźmie na ten romantyzm, to nie jest kumpel, to jest dobry bajerant. Już sobie posprawdzał na tylu przykładach, co dobrze robi dziewczęcemu sercu, niezależnie od tego, w jakim ciele przebywa, czy 15-, czy 50-latki. Wieczny chłopiec też może mieć z sześćdziesiątkę.
E: Myślę o takiej bardzo ludzkiej tęsknocie za miłością, co z nią?
K: Wieczny chłopiec bardzo tęskni za miłością. On wszystko robi w imię miłości, w związku z tym wszystko mu wolno. No i to jest tragiczne.
E: Ojej, ale w imię jakiej miłości?
K: No właśnie wiecznej, nieuchwytnej, prawdziwie wielkiej. Gdy ona jest już prawdziwie wielka, to nie jest ludzka. Ludzka miłość jest ułomna, a ułomnej on nie zdzierży.
E: A to ja już rozumiem: albo jest idealnie, albo w ogóle niczego nie ma.
K: Gonić króliczka, gonić, gonić go.
E: To znaczy, że są to gry i zabawy towarzyskie, jeśli je znamy i przestrzegamy reguł, to możemy w nie grać z tymi wiecznymi chłopcami.
K: Wieczny chłopiec może pomóc sercu, które się musi pozbierać. Tylko, żeby wiedzieć, że to nie ma być "zamiana na", tylko taki balsam, chwilowy kompres. Zdaję sobie sprawę, że brzmi to jakoś zupełnie strasznie, cynicznie, w każdym razie dla niektórych, bo dla innych nie...
E: Ale to, co robi wieczny chłopiec, też jest cyniczne bardzo.
K: Tak, i nawet zdarzają się wieczni chłopcy, którzy już wiedzą, że są cyniczni. I robią sobie z tego jakiś sztandar. O, to jest coś, czego bardzo nie lubię. Chodzą tacy panowie, co często otarli się o to, że są KIMŚ. Jakiś średnio znany, a może już nawet niektórym bardzo znany piosenkarz, wybitny tłumacz, niegdyś przez chwilę słynny aktor... I czegoś zabrakło, nie podtrzymała się ta wielkość, wszak każdy z nich został stworzony do bycia kimś (tu patrz: wychowanie przez mamusię nadopiekuńczą i bałwochwalczo zakochaną w syneczku. To nie jest jedyna wersja, ale jedna z wyraźnych). On poczuł się obrażony na świat, bo nie został przezeń wystarczająco doceniony i wyniesiony na złote stolce. W związku z tym należy się za to światu odwet.
A jak się jest inteligentnym i nie jest się ze światem zaprzyjaźnionym, to się swojego potencjału intelektualnego używa do gryzącej ironii. To jest niesłychanie niszczące. Z jednej strony, oczywiście, daje pozorną ochronę cierpiącemu sercu. Z drugiej natomiast sieje spustoszenie, na przykład u młodych dziewczyn, które się łapią na tę pseudowielkość i nawet jeszcze wymyślają sobie, że to może będzie miłość. Oczywiście, nie tylko im robi szkodę, robi szkodę też swoim przyjaciołom, z którymi chodzi na wódkę i razem sobie podgryzają świat. A potem się dziwią, że świat ma wygryzione miejsca i nie jest wcale taki fajny.
Może robi też krzywdę młodym facetom, którzy nie wiedzą, w którą stronę pójść.
E: I chcieliby się od niego dowiedzieć, bo on jednak jest dla nich jakimś rodzajem autorytetu.
K: I ma coś do powiedzenia, ale to, co mówi, jest straszne, zabijające i toksyczne. No i w tym sensie jest szkodliwe społecznie.
E: Bo kształtuje obraz świata, który zaraz staje się ponury i niedostępny.
K: Ci chłopcy chodzą falangami, takimi dużymi grupami, wspierają się i popierają, oczywiście przeciwko kobietom.
E: Stwarzają wrażenie, że skoro jest ich tak wielu, to racja jest po ich stronie.
K: Ludzie się na to łapią, a potem nie wiedzą, dlaczego ich boli.
E: Ale ja jeszcze wrócę do mojego ulubionego pytania: czemu to robimy, że bierzemy, dajmy na to, pana Cześka i chcemy go przerobić na wiecznego chłopca, a romantyka próbujemy za to zrobić "na Cześka". Realistę odrealnić, a utopistę postawić na ziemi. Przecież to znaczy, że same nie umiemy ich pokochać. No właśnie, Kasiu, co to właściwie znaczy kochać?
K: O tutaj, pani, ruszyłaś niezłą kolubrynę.
E: Czy można kochać kogoś, kto jest taki poniszczony w środku, bardzo trudny, sam nie umie za bardzo kochać, czy to jest tak, że można kochać kogoś takiego i można z nim być?
K: Kochać kogoś takiego można, jeśli jest to twój przyjaciel, brat, mąż, a może twój tatuś, natomiast nie wolno zbyt wiele oczekiwać. To jest jedna z odpowiedzi, co to znaczy kochać. Kochać to nie oczekiwać zbyt dużo. A to się ludziom dokładnie miesza, prawda? My chcemy czegoś dla siebie od osoby, którą "kochamy". Natomiast kochać znaczy traktować kogoś w taki sposób, żeby mu życzyć wszystkiego najlepszego i nie oczekiwać niczego. Jak się coś dostanie to cudnie, a jak nie, to nie.
E: I to jest bardzo trudne.
K: Bardzo. Toteż łatwo można przestać, w tym sensie, kochać. Bo przecież zwykle tak się robi. A to by znaczyło, że jednak się czegoś oczekiwało. I jeśli się tego długo nie dostawało, to się przestaje "kochać", czytaj: przestaje się oczekiwać, bo już się wie, że się nie dostanie.
E: A tak się przyjemnie rozmawiało na początku...
K: Też mi trochę szkoda... No to pozwólmy sobie na małą, miłą iluzyjkę o uroczym wiecznym, ale wiernym chłopcu, który z powodu swojej inteligencji został wspaniałym dostojnikiem o duszy i cieple pana Cześka...
Nawet ta wiedza ich nie chroni.Są często tak samo bezradni wobec tego stanu.
do życia są nam potrzebne
- powietrze
- jedzenie
- woda (picie)
a cała reszta,to walka o przetrwanie
to walka o byt,tych że rzeczy
- jeśli już potrzebujemy partnera - towarzysza w tym przetrwaniu
to niech będzie dobry,a nawet najlepszy
i dlatego jesteśmy bezradni wobec tego stanu - bo podświadomie wiemy że tego partnera chcemy,bo go potrzebujemy
ale są tacy,którzy w taki stan bezradności nie zapadają - oni wiedzą bo wybrali życie bez partneraTomoe - Sob 04 Gru, 2010 17:22
Flandra napisał/a:
"Mężczyźni są z Marsa, kobiety z Wenus"
To jest najgłupsza rzecz, jaką w życiu czytałam.
Mnie koleżanka dała "odtrutkę" w postaci parodii tej książki, zatytułowanej "Psy są z Marsa, koty są z Wenus".
O ile ta pierwsza mnie zniesmaczyła, o tyle przy tej drugiej szczerze i po same pachy się uśmiałam.
Migotko kochana, czy oni tam na interii mają całą książkę, czy tylko niektóre fragmenty?
Bo może ja, kurczę, niepotrzebnie do tej księgarni latałam i w hurtowni zamawiałam? migotka351 - Sob 04 Gru, 2010 17:28
Tomoe napisał/a:
Migotko kochana, czy oni tam na interii mają całą książkę, czy tylko niektóre fragmenty?
Bóg raczy wiedzieć..
Na te któe wstawiłam trafiłam przypadkiem.
Ja sobie ksiązkę wypożyczyłam z biblioteki, ale nosze się z zamiarem jej kupna sobie na prezent świąteczny
Ale zobaczę jeszcze...Flandria - Sob 04 Gru, 2010 17:33
Tomoe napisał/a:
To jest najgłupsza rzecz, jaką w życiu czytałam.
a nie mogłabyś jakoś delikatniej tego napisać ? Tomoe - Sob 04 Gru, 2010 17:37 Nie, ale mogę ci zapodać parę kawałków z książki "Psy są z Marsa, koty są z Wenus". Jacek - Sob 04 Gru, 2010 17:38
Tomoe napisał/a:
Migotko kochana, czy oni tam na interii mają całą książkę
Migotko kochana a czy oni tam na interii mają książkę M.Falskiego
tylko Elu nie mieszaj mnie tu Boga,bo on nie winien
a tak serio czaję się na M.Falskiego książkę bardziej z powodu sentymentalnego
Flandria - Sob 04 Gru, 2010 17:46
migotka351 napisał/a:
Kochać to nie oczekiwać zbyt dużo. A to się ludziom dokładnie miesza, prawda? My chcemy czegoś dla siebie od osoby, którą "kochamy". Natomiast kochać znaczy traktować kogoś w taki sposób, żeby mu życzyć wszystkiego najlepszego i nie oczekiwać niczego. Jak się coś dostanie to cudnie, a jak nie, to nie.
Flandria - Sob 04 Gru, 2010 17:47
Tomoe napisał/a:
Nie
łoj
Tomoe napisał/a:
mogę ci zapodać parę kawałków z książki "Psy są z Marsa, koty są z Wenus".
dawaj Klara - Sob 04 Gru, 2010 17:50
Jacek napisał/a:
czaję się na M.Falskiego książkę bardziej z powodu sentymentalnego
"i żrą się jak pies z kotem"
to przysłowie nie zawsze się sprawdza
kumpel kiedyś se przyprowadził z oddziału odwykowego psa
który się tam zaplątał w tym samym czasie co kumpel
kumpel w domu miał już kota
gdy byłem u tego kumpla ,mogłem się poruszać swobodnie
mogłem zagadać do tego psiaczka,a nawet go pogłaskać
ale biada gdybym za blisko siadł tego kotka
kiedyś gdy jeszcze mieszkałem u dziadków,mieszkało tam również wujostwo
i oni mieli psiaczka i ja miałem
psiaczki były równego wzrostu,może ten wujostwa bardziej miał krótką sierść
w sumie chudzinka taka
ale jednak jak on przeganiał kota przez długość podwórka
to kot musiał aż przez płot przeskakiwać
a jak ten mój ganiał - to kot stawał pod płotem i parskał
a pies go tylko obszczekiwał
nie wiem czy kot wyczuł ich charaktery
acha i nie wierzcie że to prawda jaki pan taki pies
bo jak ja pogonie kota
no dobra trochę go obszczekam - no ale myśmy tu mówili o niedobrych harakterach kociaczków i ze z marsa przyleciały Jacek - Sob 04 Gru, 2010 17:59
Klara napisał/a:
Proszę uprzejmie:
Janeczko serdeczne dzięki
ale ja już te stronki przeleciałem i wiem że można zdobyć
uznałem jednak że na razie aż tak bardzo nie poczebuję i nie miałem za dużo kasy
no i zapomniałem bo to tak z pół roku temu się gdzieś na ten elementarz w internecie napatoczyłemTomoe - Sob 04 Gru, 2010 18:21
Flandra napisał/a:
dawaj
Przed terapią:
Rozmowy między Brytanem a Kicią wyglądały mniej więcej tak: Brytan wracał do domu po ciężkim dniu spędzonym na bieganiu z kolegami po okolicy, grzebaniu w koszach na śmieci i obszczekiwaniu nieznajomych. Czekającą na niego, bardzo zdenerwowaną Kicię witał słowami:
- Hau, hau.
Kiedy Brytan mówił coś takiego, Kicia słyszała: "Och, Kiciu, widzę, że jesteś naprawdę bardzo zdenerwowana. Czy mogę ci jakoś pomóc?"
Ale Brytan w rzeczywistości chciał powiedzieć: "Hau, hau".
Kicia odpowiadała mu:
- Miau, miau.
Znaczyło to: "Jesteś bezużytecznym śmieciem i wcale cię nie obchodzi, jak się czuję. W ogóle się mną nie interesujesz. Wszystkie moje problemy to twoja wina".
Wtedy Kicia chciała usłyszeć od Brytana: "Och moje biedactwo, chetnie wysłucham twoich żalów przez kilka godzin".
Ale Brytan usłyszał "Miau, miau", które dla niego znaczy "Miau, miau." I odpowiedział:
- Gdzie moja kolacja?
Po terapii:
Kicia zrozumiała, że chce się czuć kochana, wspierana i doceniania, a także chce być wredna wobec Brytana.
Brytan zrozumiał, że jego potrzeby są prostsze: chce dostać swoją kolację. Zrozumiał także, że niezależnie od tego, czy Kicia poczuje się wysłuchana, czy nie, i tak nie przestanie się skarżyć. Tak naprawdę, to cokolwiek by zrobił, i tak jej nie dogodzi. W końcu Brytan znalazł spokój, przestał się tym martwić i zamiast tego skoncentrował się na zjadaniu kolacji i zasypianiu. Niestety, Kicia z kolei przestała jeść i umarła. Klara - Sob 04 Gru, 2010 18:23
Jacek napisał/a:
i nie miałem za dużo kasy
Kilka lat temu kupiłam ten elementarz w regularnej księgarni za normalną cenę.
Na moje głośno wyrażone zdziwienie pani powiedziała, że właśnie wiele osób kupuje go z sentymentu i ciągle trwa dodruk.
Zorientuj się Jacuś u siebie. Może akurat będzie. No i nie taki drogi
P.S. A wiesz Ty, że zrobiliśmy offtopa? Tomoe - Sob 04 Gru, 2010 18:26 No coś ty, przecież to jest temat o książkach. Jacek - Sob 04 Gru, 2010 18:39
Tomoe napisał/a:
No coś ty, przecież to jest temat o książkach.
śmieję się bo identyko chciałem odpisać
ale jeszcze doczytałem tę twoją jedną linijkę Jacek - Sob 04 Gru, 2010 18:41
Klara napisał/a:
Kilka lat temu kupiłam ten elementarz w regularnej księgarni za normalną cenę
kilka dziesiąta lat temu to mnie mama kupiła za normalną cenę
ale nie było to z sentymentu Tomoe - Sob 04 Gru, 2010 18:42 Jacuś, a gdzie zostawiłeś swojego konia i lancę, że o zbroi nie wspomnę? Jacek - Sob 04 Gru, 2010 18:54
Tomoe napisał/a:
Jacuś, a gdzie zostawiłeś swojego konia i lancę, że o zbroi nie wspomnę?
no cóż,ja to ze swym koniem się nigdy nie rozstaję
a co se myślisz że jak lanczy nie widać to już jej nie ma
nie wiem jak by to było gdy bym posiadał konia
ale każdego psiaka tak wyćwiczyłem że gdy idę wynieś śmieci,lub do sklepu na róg
to bez psa się nie ruszałem
więc gdy tylko ubieram sweter to on już ślepiami wodzi za mnąFlandria - Sob 04 Gru, 2010 19:00
Tomoe napisał/a:
Niestety, Kicia z kolei przestała jeść i umarła.
aha
BTW
a ta ksiażka nie powinna się nazywać "Psy są z Marsa, koty są na wymarciu" ?Tomoe - Sob 04 Gru, 2010 19:13 Nie wszystkie terapie są aż tak skuteczne... Tomoe - Sob 04 Gru, 2010 19:32 Jeszcze jeden kawałek:
Kiedy Kizia Mizia poznała Kundla, od razu wydał jej się atrakcyjny, chociaż doskonale widziała, że beznadziejnie się zaniedbuje.
Kundel był apatyczny i otyły. Nigdy nie chodził do fryzjera. Miał suchy nos i niezaprzeczalnie śmierdzący oddech. Nie mógł utrzymać pracy, nawet polegającej na codziennym przynoszeniu gazety. I był uzależniony od telewizji. Naprawdę beznadziejny przypadek.
A jednak Kizia Mizia pomyślała: "Mogę uratować tego psa. Będąc ze mną, stanie się psem sukcesu i będziemy żyli długo i szczęśliwie".
Jednak tak się nie stało. Zamiast tego z Kundlem było coraz gorzej i wkrótce nie chciało mu się nawet oglądać codziennych seriali. Im bardziej Kizia Mizia starała się go naprawić, tym gorzej z nim było. W końcu przyszła do mnie po radę.
Po kilku sesjach terapeutycznych dostrzegła wreszcie powtarzający się schemat: zawsze pociągały ja tego rodzaju psy, psy, które nie miały nic do zaoferowania.
Dostrzegła w końcu, żeprzyczyną jest jej rodzina. Jej własny ojciec był nieciekawym typem, który pojawił się, gdy matka Kizi Mizi miała ruję, po czym znowu zniknął. Kizia Mizia nigdy go nie poznała. Teraz przez całe życie wyszukiwała beznadziejne typy i starała się je zmienić.
Jednak po ciężkiej pracy nad osobistymi problemami Kizia Mizia zdołała odwrócić bieg wypadków. Teraz jest o wiele szczęśliwsza. Zaniechała prób wychowania Kundla. Nadal jest taki, jaki był, ale jej to już nie przeszkadza, bo teraz jest sama.
migotka351 - Wto 07 Gru, 2010 22:13 Witam, coś zamarł nasz ksiązkowy wątek..
Ja doczytałam "Tęsknotę silnej kobiety za silnym mężczyzną" Mai Storch i polecam gorąco.
Bardziej niż wszelkie matryce itd. przemówiło mi do świadomości tłumaczenie zawarte w ksiązce dot. animusa, cienia, projekcji itd.
Zauażyłam pewne cechy swojego zachowania i dotarło wreszcie dobitnie i jasno do mnie co za tym stoi.
Zobaczyłam jak głeboko zakorzeniony jest animus patriarchalny w kobiecie powodujący jej uleganie sile faceta, podporządkowywanie się mu itd.
Jesli natkniecie się w bibliotece to gorąco polecam.
Przeczytałam też drugą ksiązkę Katarzyny Miller ":Być kobietą i nie zwariować"
http://czytelnia.onet.pl/...4,recenzje.html
fragmenty można znaleźc na necie.
I nadal zachęcam do lektury "Chcę być kochana tak jak chcę"
Lektura tych 3 ksiązek wiele mi dała.
Pozdrawiam
ela:)Jacek - Wto 07 Gru, 2010 22:55
migotka351 napisał/a:
Witam, coś zamarł nasz ksiązkowy wątek..
Elu mnie też się zrobiło jakoś tęskno
może zawitasz na jakiś nasz zlocik ??? migotka351 - Wto 07 Gru, 2010 23:22
Jacek napisał/a:
może zawitasz na jakiś nasz zlocik ???
taki wirtualny czy w realu??
Ja często jeżdże z koleżankami na rocznice, uwielbiamy tańce.A ja to nawet jestem uzalezniona
Ale teraz szlaban na tańce...
A zlocik??? hmmm wszystko przede mną czemu nie...Tomoe - Śro 08 Gru, 2010 06:42 Elunia, ja jestem na razie w trakcie lektury "Chcę być kochana tak jak chcę". A konkretnie - wróciłam do rozdziału o "podwieszaczach". I wiesz co? Niby ja to wszystko wszystko widzę jasno na własne oczy, a i tak własnym oczom nie wierzę!!!!
"Wciągło mnie" w rozgryzanie tego rozdziału.
A jeszcze dodam, że jeden z rozdziałów "Końca współuzależnienia" ma takie motto:
"Kiedy mówię, że jestem współuzależniona, to nie znaczy, że jestem trochę współuzależniona. Nie wychodzę za mężczyzn, którzy po pracy wypijają parę piw. Wychodzę za mężczyzn, którzy nie będą pracować".
W głowę zachodzę od pewnego czasu, skąd mi się wzięło powielanie tego wzorca.
Dwa razy, w dwóch kolejnych związkach, faceci byli finansowo "podwieszeni" pode mnie i mieli wielkie problemy z utrzymaniem jakiejkolwiek pracy.
I nagle mnie olśniło!
Wylazło mi na wierzch coś, o czym nie mówiłam dotychczas na żadnych terapiach, bo wydawało mi się to nieistotne.
Otóż mój ojciec, który był alkoholikiem i hazardzistą, przez wiele lat nie pracował.
W wieku 35 lat zdiagnozowano u niego cukrzycę, co szybko wykorzystał, żeby przejść na rentę inwalidzką, bo groziło mu zwolnienie dyscyplinarne za picie. I potem już do końca życia był rencistą, oddającym matce tylko swoją rentę. I uważał, że skoro jej tę rentę oddaje, to on utrzymuje dom.
Wypominał nam zresztą po pijanemu, w czasie awantur, że wszystko co mamy, zawdzięczamy jemu. To była oczywiście piramidalna bzdura, ale on nas nią "karmił" uparcie i wielokrotnie. A odpowiedzialność za utrzymanie rodziny przejęła matka i to ona zasuwała jak mały samochodzik.
Ja najwyraźniej w dwóch kolejnych związkach powielałam ten układ. Tomoe - Śro 08 Gru, 2010 06:51 Ja sobie chyba fundnę "ustawienia"....
Bo gdzieś tam, pod spodem, mogę mieć jeszcze sporo rzeczy zakopanych, z których sobie nawet nie zdaję sprawy... Ale najpierw doczytam tę książkę do końca. Ciekawa jestem co mi jeszcze powyłazi na wierzch.... Jacek - Śro 08 Gru, 2010 14:20
migotka351 napisał/a:
Ale teraz szlaban na tańce...
oczywiście że ten zlocik w realu
jeśli się nic nie zmieni,to odbywa się w ostatni weekend lipca
szczegóły jeszcze dogadamy
na razie coś tam słyszałem że ze sobą obowiązkowo placek
a co z tymi tańcami ,z tym szlabanem na te tańce ???migotka351 - Czw 09 Gru, 2010 23:19
Tomoe napisał/a:
Ja najwyraźniej w dwóch kolejnych związkach powielałam ten układ.
Tomoe możesz sobie zestawić cechy ojca oraz ważnych mężczyzn w Twoim życiu, a także byłych facetów i określić Twój model animusa męskiego.
Bo te cechy w które byli wyposażeni ci osobnicy określili w Tobie tego animusa.
Te cechy są jak opiłki metalu, a Ty jak magnes.To działą na Ciebie i na facetów wyposażonych w te cechy.Tacy Ci się najbardziej podobają, bo "wstrzeliwują" w Twój model.Inni CIę nie będą pociągać. Maja Storch pisze, że praca polega na określeniu tych cech, zmianie modelu Twojego animusa itd.
Ja np. chciałam partnerstwa, ale kiedy mój facet zaczął myć kubki po kawie, to już się podrywałam ze słowami - no nie wygłupiaj się. I wtedy dopiero zobaczyłam jak to było zakorzenione - te odruchy.Ta podległosc, służalczośc itd.
Wywaliłam gały jak pościelił łóżko.
Byłam w szoku, że mnie nie opierd... jak mu obtarłam samochód itd. itp.
Był/jest super gościem, ale zastanawiałam się dlaczego mnie tak nie pociąga???? czego mu brakuje??? Wszystko niby ok, ale...
Dopiero jak przeczytałam ostatnio tą ksiązkę MAi Storch uzmysłowiłam sobie to -dlaczego.
Mój animus męski ma inne cechy - wzbudza respekt, strach, jest wybuchowy, agresywny psychicznie i fizycznie, nie wykonuje prac "kobiecych" itd.
Ma oczywiście i cechy pozytywne inne niż ma mój facet.
Ale dlatego relacja którą tworzę jest inna, dzięki niej dostrzegam ukryte w nieświadomości moje "ciągoty" , bo obecny facet stanowi kontrast z moim zakodowanym animusem.
pzdr
ela:)
ps. obecnie czytam "Toksyczne słowa "Patrici Evans.
Spotkałam się wiele razy z pytaniem jak kobiety wytrzymują agresję i przemoc, dlaczego tkwią w tak chorych związkach przez wiele lat.
Myslę, że trafną odpowiedzią jest częsciowo eksperyment opisany w tej ksiązce :
"Pewna badaczka przeprowadziła następują eksperyment.Umieściła żabę nr 1 w pojemniku z gorącą wodą.Żaba natychmiast wyskoczyła.NAstępnie umieściła żabę nr 2 w pojemniku z chłodną wodą.Żaba nie wyskoczyła.Stopniowo badaczka podnosiła temperaturę wody.Żaba przyzwyczaiła się do rosnącej temperatury, aż w końcu się ugotowała"migotka351 - Czw 09 Gru, 2010 23:21
Jacek napisał/a:
a co z tymi tańcami ,z tym szlabanem na te tańce ???
jest szlaban, bo adwent i nie ma tańców.
pzdr
ela:)Jacek - Czw 09 Gru, 2010 23:25
migotka351 napisał/a:
jest szlaban, bo adwent i nie ma tańców.
przeminie z czasem
jak wszystko zresztą Flandria - Czw 09 Gru, 2010 23:55
migotka351 napisał/a:
"Pewna badaczka przeprowadziła następują eksperyment.Umieściła żabę nr 1 w pojemniku z gorącą wodą.Żaba natychmiast wyskoczyła.NAstępnie umieściła żabę nr 2 w pojemniku z chłodną wodą.Żaba nie wyskoczyła.Stopniowo badaczka podnosiła temperaturę wody.Żaba przyzwyczaiła się do rosnącej temperatury, aż w końcu się ugotowała"
świetny tekst Tomoe - Pią 10 Gru, 2010 05:54 Ewa Woydyłło wykorzystuje ten przykład z ugotowanymi żabami w swojej książce "Sekrety kobiet", aby zilustrować, w jaki sposób kobiety adaptują się do groźnego dla nich środowiska, jak z biegiem czasu przesuwają swoje granice tolerancji, zamiast w porę wyskoczyć z wody...
A najgroźniejszym, zdaniem Ewy Woydyłło, środowiskiem dla kobiety bywa dom. Bo to właśnie to, co się dzieje w domu, może kobietę, która nie potrafi "wyskoczyć z wrzątku" prowadzić do depresji, bulimii, anoreksji, uzależnienia od alkoholu... Tomoe - Pią 10 Gru, 2010 06:46
migotka351 napisał/a:
Twój model animusa męskiego.
Bo te cechy w które byli wyposażeni ci osobnicy określili w Tobie tego animusa.
Te cechy są jak opiłki metalu, a Ty jak magnes. To działą na Ciebie i na facetów wyposażonych w te cechy. Tacy Ci się najbardziej podobają, bo "wstrzeliwują" w Twój model.
Ja to już wiem, Eluniu.
Mam już tę świadomość.
Mój archetyp - od bardzo, bardzo dawna - to "trickster".
Pociągający, fascynujący - ale żyć się z nim nie da. A ja próbowałam.
Czarujący, niezwykły - ale nie da się go "odczarować", dopasować do codzienności. A ja chciałam.migotka351 - Pią 10 Gru, 2010 10:11
Tomoe napisał/a:
A najgroźniejszym, zdaniem Ewy Woydyłło, środowiskiem dla kobiety bywa dom
No własnie-najgorsze, że to czasem dom jest tym pojemnikiem gdzie tą żabkę od razu od małego się podgrzewa.A potem to ona już nie umie w chłodnej wodzie zyć, tylko jako już "dorosła" żabka sobie szuka od razu pojemnika z podgrzewaną wodą, bo w takim cuje się "najlepiej".Lubi takie gorące klimaty. W zasadzie partner(czasem przyjaciele, środowisko w pracy itp) to tylko kontynuuje ten proces podgrzewania.
pzdr
ela:)Tomoe - Pią 10 Gru, 2010 10:39 Nie, ona tych klimatów nie lubi, tylko ona jest już od środka "pogrzana". Bo żabki są zmiennocieplne - ich ciało przejmuje temperaturę otoczenia. Ona by nawet wolała żyć inaczej, w chłodniejszej wodzie, ale już nie umie. Żeby wejść do chłodniejszej wody i dobrze się w niej czuć, ona musi się najpierw w środku "schłodzić". Ale nie wie jak to zrobić. Więc idzie tam, gdzie gorąco. Bo takie środowisko już zna, takie środowisko nie kontrastuje z jej wnętrzem.
I teraz zobacz co się dzieje, kiedy taka podgrzana żabka, która już czuje, że ją coś parzy, ale jeszcze nie wie co z tym zrobić, trafia do terapeutki.
Ona wtedy po raz pierwszy w życiu dostaje wyraźne sygnały:
"Tej wody, do której weszłaś, nie da się ochłodzić. Nie próbuj ochłodzić wody, w której żyjesz. Ale uważnie przyjrzyj się sobie, skoncentruj się na sobie - sprawdź, co ty czujesz, czy cię to przypadkiem zbyt mocno nie parzy.
Nie mów on mi robi to i to. Nie pytaj co robić żeby on przestał to robić. Przyjrzyj się natomiast bardzo uważnie, co tobie to robi. Przestań się znieczulać, przestań udawać, że cię to nie boli.
Poczuj, jak cię to parzy. I nie sprawdzaj, jak długo jeszcze to wytrzymasz, bo się w końcu ugotujesz..."pietruszka - Pią 10 Gru, 2010 10:46
Tomoe napisał/a:
trafia do terapeutki.
ważne też żeby to był terapeuta, który zna się na żabach i żabich przypadłościach, bo inaczej będzie tak jak w wierszu Brzechwy:
ŻABA
Pewna żaba
Była słaba
Więc przychodzi do doktora
I powiada, że jest chora.
Doktor włożył okulary,
Bo już był cokolwiek stary,
Potem ją dokładnie zbadał,
No, i wreszcie tak powiada:
"Pani zanadto się poci,
Niech pani unika wilgoci,
Niech pani się czasem nie kąpie,
Niech pani nie siada przy pompie,
Niech pani deszczu unika,
Niech pani nie pływa w strumykach,
Niech pani wody nie pija,
Niech pani kałuże omija,
Niech pani nie myje się z rana,
Niech pani, pani kochana,
Na siebie chucha i dmucha,
Bo pani musi być sucha!"
Wraca żaba od doktora,
Myśli sobie: "Jestem chora,
A doktora chora słucha,
Mam być sucha - będę sucha!"
Leczyła się żaba, leczyła,
Suszyła się długo, suszyła,
Aż wyschła tak, że po troszku
Została z niej garstka proszku.
A doktor drapie się w ucho:
"Nie uszło jej to na sucho!"Tomoe - Pią 10 Gru, 2010 10:52 No tak....
Bo pod wpływem doktora-kretyna "podgrzana żabka" nie przeprowadza się z gorącej wody do chłodnej - tylko lezie tam, gdzie jest jeszcze gorzej - nie dość, że tak samo gorąco jak we wrzątku, to w dodatku jeszcze sucho!!!
Ale takiej żabce i tak jest wszystko jedno, czy się ugotuje w wodzie, czy zwęgli na pustyni... yuraa - Pią 10 Gru, 2010 11:51
migotka351 napisał/a:
Umieściła żabę nr 1
migotka351 napisał/a:
umieściła żabę nr 2
z męskiego punktu widzenia do tego eksperymentu wystarczy jedna żaba Tomoe - Pią 10 Gru, 2010 11:55 No chyba że ta, co wyskoczyła, już nie dała się drugi raz złapać. Jacek - Pią 10 Gru, 2010 14:15 no cheba żeby zmienić kolejność doświadczeń
i nawet na grzaniu się by zaoszczędziło Flandria - Pią 10 Gru, 2010 14:39
Tomoe napisał/a:
tylko ona jest już od środka "pogrzana".
Tomoe napisał/a:
Ona by nawet wolała żyć inaczej, w chłodniejszej wodzie, ale już nie umie.
i paradoksalnie, nawet jeśli ta jej woda jest chłodna, to ona sama w pewnym stopniu dąży do tego, żeby była podgrzana
ja byłam tak przyzwyczajona, że w domu się wrzeszczy, że podświadomie próbowałam doprowadzić do tego, żeby mój, najspokojniejszy na swiecie facet też zaczął na mnie wrzeszczeć
wydawało mi się nienormalne, że on, kiedy na coś się denerwuje, nie podnosi głosu, nie traci spokoju itp
no i w końcu się doczekałam, że na mnie krzyknął ...
co prawda to był pierwszy i ostatni raz (bo tak mnie to przeraziło, że od razu "wyskoczyłam z wody"), ale mam świadomość, że maczałam w tym palceKlara - Pią 10 Gru, 2010 14:46
yuraa napisał/a:
z męskiego punktu widzenia do tego eksperymentu wystarczy jedna żaba
Jacek napisał/a:
no cheba żeby zmienić kolejność doświadczeń
i nawet na grzaniu się by zaoszczędziło
PUDEŁKA SIĘ NIE STYKAJĄ Jacek - Pią 10 Gru, 2010 14:59 eee nie będe udawał ze wiem o co chodzi
Janeczko czy ty nam dopiekłaś Klara - Pią 10 Gru, 2010 15:05
Cytat:
Janeczko czy ty nam dopiekłaś
Skądże, ja sobie tylko GŁOŚNO przepowiadam niedawno nabytą wiedzę pietruszka - Pią 10 Gru, 2010 15:05
Klara napisał/a:
PUDEŁKA SIĘ NIE STYKAJĄ
A może to poczucie winy, że się było operatorem grzałki migotka351 - Pią 10 Gru, 2010 15:44
Tomoe napisał/a:
Tej wody, do której weszłaś, nie da się ochłodzić. Nie próbuj ochłodzić wody, w której żyjesz. Ale uważnie przyjrzyj się sobie, skoncentruj się na sobie - sprawdź, co ty czujesz, czy cię to przypadkiem zbyt mocno nie parzy.
Nie mów on mi robi to i to. Nie pytaj co robić żeby on przestał to robić. Przyjrzyj się natomiast bardzo uważnie, co tobie to robi. Przestań się znieczulać, przestań udawać, że cię to nie boli.
Poczuj, jak cię to parzy. I nie sprawdzaj, jak długo jeszcze to wytrzymasz, bo się w końcu ugotujesz..."
dokładnie, nic dodac, nic ująć
Flandra napisał/a:
Tomoe napisał/a:
tylko ona jest już od środka "pogrzana".
Tomoe napisał/a:
Ona by nawet wolała żyć inaczej, w chłodniejszej wodzie, ale już nie umie.
i paradoksalnie, nawet jeśli ta jej woda jest chłodna, to ona sama w pewnym stopniu dąży do tego, żeby była podgrzana
ja byłam tak przyzwyczajona, że w domu się wrzeszczy, że podświadomie próbowałam doprowadzić do tego, żeby mój, najspokojniejszy na swiecie facet też zaczął na mnie wrzeszczeć
wydawało mi się nienormalne, że on, kiedy na coś się denerwuje, nie podnosi głosu, nie traci spokoju itp
Ja miałam własnie dodac, że jak ta woda jest chłodna, to ta żabka domaga sie wręcz jej podgrzania..prowokuje operatora żeby grzałeczke podłaczył..
Ja też prowokowałam podgrzewanie, a zdałam sobie sprawe z tego, gdy mój facet w tą grę nie wchodził.
Jak ja jątrzyłam, to on zamiast zawrzeszczeć, burnknąc, wkurzyć się na mnie- jak tego "oczekiwałam" to on "połykał żabę" - nic się nie odzywał.Nie udawało mi sie go sprowokować, wywołać znanej mi reakcji.Zdałam sobie wtedy sprawę jak jestem przyzwyczajona do życia na emocjonalnej huśtawce.Że trudno mi w tej normalności.Że mam kucyka, a ja bym chciała nadal rodeo, i kucyka chce przerobić na byka
Pzdr
ela:)
Japietruszka - Pią 10 Gru, 2010 16:10
migotka351 napisał/a:
Że mam kucyka, a ja bym chciała nadal rodeo, i kucyka chce przerobić na byka
Mój kucyk szedł potulnie spać, a ja zostawałam do rana z moją wścieklizną. Taka ze mnie torreadorka była.
Sama se byłam operatorem mojej grzałeczki Jacek - Pią 10 Gru, 2010 20:10
pietruszka napisał/a:
A może to poczucie winy, że się było operatorem grzałki
pffffiii tam jakie tam poczucie
kumeczko nie skacz mnie tu tak blisko pietruszka - Pią 10 Gru, 2010 20:36
Jacek napisał/a:
pietruszka napisał/a:
A może to poczucie winy, że się było operatorem grzałki
pffffiii tam jakie tam poczucie
kumeczko nie skacz mnie tu tak blisko
Tomoe - Pią 10 Gru, 2010 22:07 Jacuś ci chce grzałeczkę podłączyć?
Oj, to bardzo dwuznaczna propozycja.... pietruszka - Pią 10 Gru, 2010 22:23 Jacuś szuka placków i sposobów jak je zdobyć, a to na misia, a to na grzałeczkę
Jacuś, a nie możesz tak wprost?
Tomoe - Pią 10 Gru, 2010 22:37 A bo to wiadomo, co jest u Jacusia tak naprawdę celem, a co jest tylko środkiem do osiągnięcia celu???? rufio - Nie 12 Gru, 2010 17:13 http://interia360.pl/moim...szczescia,41595stiff - Nie 12 Gru, 2010 17:29 Rufio to suche fakty, a mnie by interesowało co Ty sadzisz o tym artykule
i w jakim celu go wstawiłeś... Jacek - Nie 12 Gru, 2010 17:56
pietruszka napisał/a:
Jacuś szuka placków i sposobów jak je zdobyć, a to na misia, a to na grzałeczkę
Jacuś, a nie możesz tak wprost?
ech nie mądra
a słyszała tę przypowieść jak niedźwiedź dostał rybę - i dalej był głodny,gdy ją zjadł
nie lepiej dać jemu było wędkęstiff - Nie 12 Gru, 2010 20:26
Jacek napisał/a:
a słyszała tę przypowieść jak niedźwiedź dostał rybę - i dalej był głodny,gdy ją zjadł
nie lepiej dać jemu było wędkę
Składniki:
Ciasto:
25 dag margaryny
4 szklanki mąki pszennej
1 ½ szklanki cukru
5 jajek
½ szklanki kwaśnej śmietany
2 łyżeczki proszku do pieczenia
Lukier:
5 łyżek przegotowanej zimnej wody
8 łyżek cukru pudru
szczypta kwasu cytrynowego
aromat migdałowy
Ponadto:
ok. 50 sztuk śliwek
Sposób wykonania:
Margarynę rozpuścić, ostudzić. Do miski wlać margarynę, dodać mąkę, cukier, jajka, kwaśną śmietanę, proszek do pieczenia i utrzeć. Ciasto wyłożyć na wysmarowaną tłuszczem prostokątną formę o wymiarach 25 na 36 cm.
Śliwki wydrążyć, obrać ze skórki i połówkami układać jedna przy drugiej na surowym cieście. Całość włożyć do nagrzanego piekarnika i piec ok. 60 minut w temperaturze 160-170 °C.
Do wody dodać kwasek cytrynowy, cukier puder, aromat migdałowy i wszystko razem utrzeć.
Upieczone i ostudzone ciasto polać gotowym lukrem.
Smacznego.
Do roboty łasuchu... Wiedźma - Nie 12 Gru, 2010 22:08 A to nie powinno być w kąciku kulinarnym? Klara - Nie 12 Gru, 2010 22:08
Wiedźma napisał/a:
A to nie powinno być w kąciku kulinarnym?
To jest wędka (zamiast ryby) dla Jacusia Wiedźma - Nie 12 Gru, 2010 22:59 A to jest wątek wędkarski? Jacek - Nie 12 Gru, 2010 23:30
Wiedźma napisał/a:
A to jest wątek wędkarski?
powątpiewam
Wiedźma napisał/a:
A to nie powinno być w kąciku kulinarnym?
jasne że tak
Klara napisał/a:
To jest wędka (zamiast ryby) dla Jacusia
jaka wędka ???
my tu mówimy o wspaniałym rycerzu - czyli o mnie
i o zdobywanej królewnie - czyli o (cheba Olga ostatni przejęła tę role)
Cytat:
Składniki:
Ciasto:
ziomal te takie tam kulinaria to nic innego jak rybka
a jak już to miała być wędkapietruszka - Pon 13 Gru, 2010 00:00
Jacek napisał/a:
i o zdobywanej królewnie - czyli o (cheba Olga ostatni przejęła tę role)
No zjadałabym pierniczka
Jacek - Pon 13 Gru, 2010 00:03
pietruszka napisał/a:
No zjadałabym pierniczka
ty mój pierniczku,na tym blacie to ty ???
pietruszka - Pon 13 Gru, 2010 00:36
Jacek napisał/a:
ty mój pierniczku,na tym blacie to ty ???
może... a na pewno ... wędka stiff - Pon 13 Gru, 2010 05:32
pietruszka napisał/a:
może... a na pewno ... wędka
Przynęta chyba, aby Jacka zmotywować do pracy w kuchni... Tomoe - Pon 13 Gru, 2010 09:03 Księżniczka, która chce zwabić rycerza...
A potem mu każe niańczyć dziecko...
to są ćwiczenia
Tomoe - Pon 13 Gru, 2010 11:09 Niech sobie ta księżniczka, w ramach ćwiczeń, sama ugotuje zupę pomidorową.
I niech ją potem sama zje. Niech się sama nakarmi tą zupą, której sama będzie autorką.
I niech potem sama po sobie tę kuchnię posprząta.
Od razu zrobi się taka bardziej... zwyczajna.
I jej mała dziewczynka, nakarmiona tą zupą, troszeczkę urośnie.
I już nie będzie musiała całej swojej energii tracić na przywabianie rycerzy.
Bo poczuje się odpowiedzialna za siebie - i to w sposób, który jej będzie sprawiał przyjemność.
(Elunia dokładnie wie co mam na myśli, bo jesteśmy po lekturze tej samej książki ).Tomoe - Pon 13 Gru, 2010 11:34 Urzekły mnie kawałki o obieraniu ziemniaków, o gotowaniu zupy, o małym wewnętrznym stołeczku, na którym można sobie usiąść i odpocząć, o "przebijaniu się przez życie jak przez sztabkę złota", o różnicy między perfekcją a perfekcjonizmem, i o sprzątaniu wielkiego, zabytkowego, gdańskiego kredensu... pomalutku, nie wszystko naraz, szufladka po szufladce...
Najfajniejszy - dla mnie osobiście - rozdział książki nosi tytuł "Moja kochana odpowiedzialność". Jacek - Pon 13 Gru, 2010 12:05
stiff napisał/a:
pietruszka napisał/a:
może... a na pewno ... wędka
Przynęta chyba, aby Jacka zmotywować do pracy w kuchni...
kurza twarz
a widzisz ziomal ,a tyle się słyszy że to one nie myślą
a tu masz,niby to ja zarzucałem wędkę,a znalazłem się nie po tej stronie co mnie się zdawało że jestem
ziomalka jestem twój
w końcu jestem tylko mężczyzna
i jako rozsądny człek męskości,zdaję sobie sprawę że nie dam rady się bronić,przed tą waszą damską bronią
ale choć placuszek niech bedzie od ciebie pietruszka - Pon 13 Gru, 2010 12:12
Tomoe napisał/a:
I już nie będzie musiała całej swojej energii tracić na przywabianie rycerzy.
eee tam całej energii, to nie jest aż tak energochłonne
Jacek napisał/a:
ale choć placuszek niech bedzie od ciebie
dzisiaj nie będzie placuszka, dzisiaj mam wielkie przedświąteczne sprzątanie, ale po świętach Jacusiu, kto wie? Jacek - Pon 13 Gru, 2010 12:24
pietruszka napisał/a:
dzisiaj nie będzie placuszka
pffi tam
jajo se dziś okręcę (z kurzego,kogel mogel - żeby se tam kto nic z horroru nie pomyślał)
pietruszka napisał/a:
ale po świętach Jacusiu
no to jesteśmy umówieni
dogadamy jeszcze sprawę potem
i jak na szlachetnego rycerza przystało na koniu przyjadę
mój koń na imię ma Bana
a te no lancze i tarcz na spotkanie pokojowe nie wypada więc spoko będzie w bezpiecznym miejscu złożona pietruszka - Pon 13 Gru, 2010 12:34
Tomoe napisał/a:
(Elunia dokładnie wie co mam na myśli, bo jesteśmy po lekturze tej samej książki ).
Tomoe napisał/a:
Urzekły mnie kawałki
oj.. coraz bardziej myślę, coby się na tę książkę skusić, zobaczymy jak podsumuję mój przedświąteczny budżet... chociaż kusiło mnie, żeby sobie sprawić przenośny ręczny skaner, ale pewnie wpadnę jednak w gwiazdkową dziurę budżetową. , tym bardziej jest szansa na zakup książkowy, bo jakiś prezent chcę sobie sprawić.
Jacek napisał/a:
mój koń na imię ma Bana
a może sobie w końcu zorganizujemy I Zimowy Zlot Dekadencja - Poznań 2011?Tomoe - Pon 13 Gru, 2010 12:45
pietruszka napisał/a:
Tomoe napisał/a:
I już nie będzie musiała całej swojej energii tracić na przywabianie rycerzy.
eee tam całej energii, to nie jest aż tak energochłonne
No, kochana, w tym momencie, jak się już tak siedzi na tym blacie, z nóżką na nóżce, w tej niedbałej zwiewnej pozie, w tej przecudnie odpicowanej kuchni-zamku, to w tym momencie to może już nie jest takie energochłonne....
Ale ty się zastanów, ile ona musiała włożyć wcześniej wysiłku w ten swój wygląd i strój, i ile ona musiała zainwestować w tę bajecznie "zamkową" kuchnię, i jak długo musiała ćwiczyć tę "niedbałą" pozę na blacie...
Ty myślisz, że to samo z siebie przyszło? Albo żę jej tatuś i mamusia to wszystko dali?
Myślisz, że jej z nieba spadło?
Że ona ot, tak sobie, w dowolnie wybranym momencie, usiadła niedbale i od niechcenia, i zaczęła "przywabiać rycerzy"?
Nie, nie, nie!
To było poprzedzone ostrą harówką...
Tylko tego na zdjęciu nie widać.
Bo to ma być niewidoczne!!!
Ona wpuszcza rycerzy tylko do "odpicowanych na błysk" pomieszczeń... I tylko wtedy gdy sama jest zrobiona "na wysoki połysk".
PS. A dziecko, oczywiście, siedzi zamknięte w komórce... pietruszka - Pon 13 Gru, 2010 13:12
Tomoe napisał/a:
gdy sama jest zrobiona "na wysoki połysk".
Tak mi się skojarzyło. Kiedyś (ach gdy byłam piękna i młoda, .... dzisiaj już tylko trochę starsza ) przeprowadziłyśmy z koleżanką dość paskudny eksperyment. W roli wabika miałam wystąpić (nieskromnie) osobiście. Koleżanka pełniła funkcję ochrony, kosmetyczki, fryzjera, wizażystki, itd. Dałam się odpicować na super wampa, a zatem pończoszki, szpileczki, obcisła sukienka, dekolt zalotnie odsłonięty i tak dalej...
Przygotowania zajęły nam około 4 godzin i wymyślałyśmy, jak powinna wyglądać dziewczyna wprost zachęcająca do tzw. rwania, a jednocześnie nie wyglądająca wulgarnie, ale też nie wyglądająca (Broń Boże) na intelektualistkę.
Eksperyment przerósł nasze oczekiwania. Polowanie przyniosło tyle łupów, że mogłabym przez rok umawiać się na randki... tyle że poziom tych podrywów był żenujący... Panowie bynajmniej nie próbowali zabawić mnie intelektualną rozmową,a wgapieni w mój dekolt nie potrafili zbyt wiele mądrego powiedzieć. Najczęściej sama wymiękałam, bo jakoś mało mnie bawili Ci śliniący się podrywacze. Zabawa była paskudna, bo oparta na wykorzystaniu najniższych męskich instynktów. Z drugiej strony zrozumiałam, dlaczego moje koleżanki tyle czasu poświęcają "przygotowaniom" do łowów. A ja potrafiłam w try miga przygotować się do wyjścia. Inna sprawa, że dzisiaj też wiem, jakie były potrzeby MOJEGO wewnętrznego dziecka i czego najbardziej szukałam w kontaktach damsko- męskich i na jakie komplementy byłam (i jestem ) najbardziej łasa. Dzisiaj mam już tę świadomość, ale nadal nie jestem odporna. I nie dotyczy to tylko stosunków damsko-męskich. Tomoe - Pon 13 Gru, 2010 13:27 Kasia Figura o takich panach powiadała kiedyś, że "gapią się jej w krzyżyk".
Ale ona jest już od dawna dojrzałą, świadomą kobietą i dawno już nie ma potrzeby przywabiania byle kogo "na krzyżyk".
A wiesz, że tym "krzyżykiem-wabikiem" może być także nadopiekuńczość, nadodpowiedzialność, nadmierna dobroć, nadmierna serdeczność, cała masa życzliwości i ciepełka, rzucająca się w oczy potrzeba poświęcania się kobiety dla innych?
Kiedy kobieta wiesza sobie takie "krzyżyki-wabiki" na dekolcie, też przywabia do siebie określone typy. pietruszka - Pon 13 Gru, 2010 13:33
Tomoe napisał/a:
A wiesz, że tym "krzyżykiem-wabikiem" może być także nadopiekuńczość, nadodpowiedzialność, nadmierna dobroć, nadmierna serdeczność, cała masa życzliwości i ciepełka, rzucająca się w oczy potrzeba poświęcania się kobiety dla innych?
I wszystkie inne walory Wybawicielki. Teraz wiem, ale tego dowiedziałam się podczas terapii. Kiedyś nie myślałam, że to też tak bardzo "rzuca się w oczy" jak ten przysłowiowy dekolt. I co gorsza tego już nie da się ubrać w 4 godziny przed imprezą, tego się kobieta uczy przez całe wcześniejsze życie, nie wiedząc, że jej wabiki okażą się jej przekleństwem. Tomoe - Pon 13 Gru, 2010 13:58 Kochanie, ale pamiętaj, że Wybawicielka to tylko wabik.
Pod spodem, w jej wnętrzu, kryje się i Ofiara, i Prześladowca.
Ona nie jest tylko Wybawicielką.
Wybawicielkę wystawia na wystawę, żeby było ją widać.
A ona jest tak naprawdę "trzy w jednym".
I kiedy tylko odpowiedni typ zostanie zwabiony "na Wybawicielkę" - zaczyna się cały obłęd jej nieustającej, wykańczającej wędrówki po Trójkącie Karpmana.
Od jednego kąta do drugiego i trzeciego - aż do skrajnego wyczerpania.
pietruszka - Pon 13 Gru, 2010 14:09
Tomoe napisał/a:
Pod spodem, w jej wnętrzu
często wcale nie pod spodem. W zależności od gatunku Księcia, którego chce się złowić, czasem pokazuje się od razu również walory Ofiary i Prześladowcy. W końcu różne są upodobania. Znałam taką jedna parę. Im bardziej ona go szmaciła i upokarzała, tym bardziej on za nią latał. Żyli w dość specyficznej symbiozie. Na swój sposób szczęśliwi. Aż do skrajnego wyczerpania.Tomoe - Pon 13 Gru, 2010 14:35 Tak bywa. taka para też, wyobraź sobie, jest opisana w tej książce.
Prawdopodobnie w poprzednim związku tej kobiety role były odwrócone. Ona się starała, ona latała - i to ona była szmacona i upokarzana. Więc kiedy trafiła na kogoś kto o nią dbał - od razu zaczęła go lekceważyć.migotka351 - Pon 13 Gru, 2010 14:49
Tomoe napisał/a:
Urzekły mnie kawałki o obieraniu ziemniaków, o gotowaniu zupy, o małym wewnętrznym stołeczku, na którym można sobie usiąść i odpocząć, o "przebijaniu się przez życie jak przez sztabkę złota", o różnicy między perfekcją a perfekcjonizmem, i o sprzątaniu wielkiego, zabytkowego, gdańskiego kredensu... pomalutku, nie wszystko naraz, szufladka po szufladce...
Najfajniejszy - dla mnie osobiście - rozdział książki nosi tytuł "Moja kochana odpowiedzialność".
Tomoe, ja choć przeczytałam ksiązkę z biblioteki, to tak mi się podobała, że sobie zafundowałam ją w gwiazdkowym prezencie
Dołozyłam sobie jeszcze drugą ksiązkę "Być kobieta i nie zwariować" , która wg mnie jest super uzupełnieniem "CHCę być kochana tak jak chcę".
No i oczywiście Mai Storch "Tęsknotę silnej kobiety za silnym mężczyzną" (tą sobie kserłam)
Któryś z chłopaków drwił coś o poradnikach jak zyć.
Ja uważam że te 3 ksiązki dla mnie to coś jak kodeks drogowy.
Pewne rzeczy, żeby sobie nie robić kuku i żeby łatwiej się żyło, trzeba sobie niestety uświadomić i wpoić.I potem się tego trzymać.Tu zakaz, tu nakaz, to pierwszeństwo przejazdu a tu ślepa uliczka... z czasem wszystko wchodzi w nawyk..
Polecam więc tę druga ksiązkę "Być kobietą i nie zwariować" Katarzyny Miller .
Są w bibliotekach.Były też w "Biedronce" w dobrej cenie.
Bo o terapii nie będę wspominać - wiadomo - to podstawa
Ale ksiązki są super uzupełnieniem.
Tomoe, ja choć przeczytałam ksiązkę z biblioteki, to tak mi się podobała, że sobie zafundowałam ją w gwiazdkowym prezencie
Dołozyłam sobie jeszcze drugą ksiązkę "Być kobieta i nie zwariować" , która wg mnie jest super uzupełnieniem "CHCę być kochana tak jak chcę".
Super prezenty sobie zrobiłaś!!!
A wiesz, że ja tę drugą książkę już gdzieś w zakamarkach głowy od pewnego czasu noszę, bo ją w księgarni przekartkowałam - i już mnie kusi...
Ale dzisiaj zafundowałam sobie w prezencie przedświątecznym duży słoik miodu gryczanego, przywiezionego z bieszczadzkiej pasieki... więc wyprawę do księgarni odkładam... Flandria - Pon 13 Gru, 2010 15:30 Skoro książki Katarzyny Miller tak Wam pasują, to może spodoba się Wam także jej program w TVP INFO "Gdzie diabeł nie może ..."
Głowę bym sobie dała uciąć, że widziałam fragment w sobotę, ale napisali niedziela, godz. 16.00, więc może mi się pokićkało
http://tvp.info/o-antenie...nie-moze/426751
BTW
Patrząc na tę kobietę zawsze się zastanawiam z czego bierze się u niej aż taka nadwaga. I dlaczego ta kobieta z tym czegoś nie zrobi... w końcu w zdrowym ciele - zdrowy duch ...Tomoe - Pon 13 Gru, 2010 15:38 Może po prostu akceptuje swoje ciało? Flandria - Pon 13 Gru, 2010 15:51
Tomoe napisał/a:
Może po prostu akceptuje swoje ciało?
niewątpliwie
tyle, że wygląda jakby była chorobliwie otyła, dlatego mnie to dziwipietruszka - Pon 13 Gru, 2010 16:07
Flandra napisał/a:
z czego bierze się u niej aż taka nadwaga.
też kiedyś kręciłam głową, jak można się do takiego stanu doprowadzić, przez większość dorosłego życia nie przekraczałam 60 kg. Aż poszło i nie dość, że nabawiłam się w krótkim czasie nadwagi to zaraz potem otyłości. Choroby metaboliczne to nic śmiesznego.
Przeczytałam kilka książek dotyczących akceptacji własnego ciała typu "Krągła rewolucja" i innych podobnych, ale w moim przypadku w żaden sposób nie pomogły mi w akceptacji własnego ciała w rozmiarze XL. A jak doszły do tego problemy zdrowotne to się za to wzięłam. Jeszcze do chudzielców nie nalezę (i pewnie już nigdy nie będę należeć) ale przerobiłam na własnej skórze co to znaczy walka z otyłością czy nadwagą. W tamtą stronę było to łatwe i przyjemne (dużo ludzi otyłych lubi życie, a w tym i lubi smacznie zjeść), zrzucanie wagi to niezła harówka, wymagająca mnóstwo samozaparcia, wytrwałości, samodyscypliny , wyrzeczeń, pilnowania dokładnych godzin posiłków, ich planowania, prowadzenia dzienniczka jedzenia i potu.
Myślę, że dzięki własnej walce ze słabością stałam się bardziej wyrozumiała i tolerancyjna wobec słabości innych. Szkoda, ze wciąż się łapię na tym, ze od siebie wymagam więcej niż od innych, ot taka moja DDD-ska przypadłość. Ale już też szybciej wracam na prawidłowe tory.migotka351 - Pon 13 Gru, 2010 16:13
Flandra napisał/a:
Głowę bym sobie dała uciąć, że widziałam fragment w sobotę, ale napisali niedziela, godz. 16.00,
Widziałam wczoraj kawałeczek jakiegoś programu z K.Miller i podobał mi się.
To pewnie było to.
Ja wcale nie oglądam telewizji, ale chętnie pooglądam ten program.
Dzięki Flandra.
Flandra napisał/a:
Patrząc na tę kobietę zawsze się zastanawiam z czego bierze się u niej aż taka nadwaga. I dlaczego ta kobieta z tym czegoś nie zrobi... w końcu w zdrowym ciele - zdrowy duch ...
O swojej nadwadze pisze K.Miller w ksiązce "Być kobieta i nie zwariować" .
Ja mam takie samo zdanie jak ona.
Chodzi o akceptację siebie, wybór co jest dla nas ważne itd.
Albo jemy to na co mamy ochotę, nie odchudzamy się i przechodzimy nad tym, że jesteśmy grube do porządku dziennego-akceptujemy siebie takimi jakimi jesteśmy i to może nas nie zachwyca, ale nie katujemy się krytyką wobec siebie.
Albo też lubimy być szczupłymi, wazny jest dla nas wygląd - dobrze się czujemy jak jesteśmy szczupłe i wtedy wybieramy ograniczanie się z jedzeniem.
Ja uwielbiam słodycze, zjeśc coś pysznego też.
Miałam anoreksję i bulimię.Mam nadzieję, ze ten koszmary okres mam za sobą.
Teraz staram się jeść z umiarem, to co mi smakuje.
Bo jednak wole być szczupła.
Ale nie katuję się dietami i jakimiś wyrzeczeniami.Mam duzo ruchu.Jeżdże na rowerze, tańczę itd.I jest OK Flandria - Pon 13 Gru, 2010 16:32
pietruszka napisał/a:
Choroby metaboliczne to nic śmiesznego.
absolutnie nie uważam, żeby to było śmieszne ...
pietruszka napisał/a:
A jak doszły do tego problemy zdrowotne to się za to wzięłam.
i to jest dla mnie clue całej sprawy
bo wygląd to jest coś, co można zaakceptować, ale otyłość to przecież nie jest tylko kwestia wyglądu ...
mnie się od razu wkręca, że przy tak dużej otyłości jaką widać u Katarzyny Miller cierpi jednak zdrowie, ma się mniejszy komfort życia
migotka351 napisał/a:
Chodzi o akceptację siebie, wybór co jest dla nas ważne itd.
Albo jemy to na co mamy ochotę, nie odchudzamy się i przechodzimy nad tym, że jesteśmy grube do porządku dziennego-akceptujemy siebie takimi jakimi jesteśmy i to może nas nie zachwyca, ale nie katujemy się krytyką wobec siebie.
dla mnie nie jest ważne to jak wyglądam, ale to czy jestem zdrowa
I jakoś nie mogę zrozumieć, że ktoś, kto zajmuje się zdrowiem psychicznym, nie dba o swoje zdrowie fizyczne - tzn. doprowadza się aż do takiego stanu.
sama akceptacja aż takiej otyłości kojarzy mi się z bagatelizowaniem własnego zdrowia ...migotka351 - Pon 13 Gru, 2010 16:33
Tomoe napisał/a:
Super prezenty sobie zrobiłaś!!!
Tak, zaszalałam bardzo.
Zamówiłam sobie w sumie 4 ksiązki.
Bo jeszcze NAthaniela Brandona - 6 filarów poczucia własnej wartości
i Ewy Konarowskiej - Po co mi facet.
A do tego spodnie - takie w góry ciepłe na zimowy wyjazd
i piękny płaszczyk.
Moja "dziewczynka z komórki" ma super gwiazdkę
pzdr
ela:)pietruszka - Pon 13 Gru, 2010 16:39
Flandra napisał/a:
aż takiej otyłości
to nie jest wcale taka "wysoka otyłość".
A poza tym miałam okazję poznać osoby, które pomimo swoje wagi miały doskonałe wyniki zdrowotne i były bardzo sprawne fizycznie. I tak bywa.
A "doprowadzenie się"
Flandra napisał/a:
aż do takiego stanu.
wcale nie jest celowe. Nie znam nikogo otyłego, kto chciał mieć tych kg aż tyle.
mój Pietruszkowy w dzieciństwie brał sterydy ze względu na astmę i do tej pory ma tendencje do tycia. Chociaż biduś przy mnie też trochę zrzucił, tym bardziej, że pracuje fizycznie.
Ale też znam kilka przesympatycznych seksownych krągłych kobitek, którym radości życia można by pozazdrościć. I często tej radości życia, a i powodzenia u płci przeciwnej mogłyby im pozazdrościć niejedne chudzielce.Flandria - Pon 13 Gru, 2010 16:44
pietruszka napisał/a:
A "doprowadzenie się" aż do takiego stanu wcale nie jest celowe
no ok
tylko co innego samo doprowadzenie się do takiego stanu, a co innego trwanie w takiej otyłości
pietruszka napisał/a:
Ale też znam kilka przesympatycznych seksownych krągłych kobitek, którym radości życia można by pozazdrościć. I często tej radości życia, a i powodzenia u płci przeciwnej mogłyby im pozazdrościć niejedne chudzielce.
ja nikogo nie atakuję
po prostu się dziwię
Gdybym spotkała Katarzynę Miller osobiście to bym ją po prostu o to zapytała, bo tak strasznie mnie to zaintrygowało.Tomoe - Pon 13 Gru, 2010 16:48
migotka351 napisał/a:
O swojej nadwadze pisze K.Miller w ksiązce "Być kobieta i nie zwariować" .
Ja mam takie samo zdanie jak ona.
Chodzi o akceptację siebie, wybór co jest dla nas ważne itd.
Albo jemy to na co mamy ochotę, nie odchudzamy się i przechodzimy nad tym, że jesteśmy grube do porządku dziennego-akceptujemy siebie takimi jakimi jesteśmy i to może nas nie zachwyca, ale nie katujemy się krytyką wobec siebie.
Albo też lubimy być szczupłymi, wazny jest dla nas wygląd - dobrze się czujemy jak jesteśmy szczupłe i wtedy wybieramy ograniczanie się z jedzeniem.
Nie musisz pytać. Przecież migotka już to wyjaśniła. Katarzyna Miller pisze o tym w swojej książce.Flandria - Pon 13 Gru, 2010 16:50
Tomoe napisał/a:
Nie musisz pytać. Przecież migotka już to wyjaśniła. Katarzyna Miller pisze o tym w swojej książce.
z tego co zrozumiałam kwestia zdrowia nie została w tej książce w ogóle poruszona ...Tomoe - Pon 13 Gru, 2010 16:56 A czytałaś?
Chcesz jej zadać to pytanie - wybierz się na warsztaty, które ona prowadzi, i osobiście ją zapytaj. No chyba że nie chcesz mieć kontaktu z grubą i prawdopodobnie niezbyt zdrową terapeutką.
Twoje rozważania i hipotezy na jej temat na tym forum z pewnościa do niej nie trafią. Więc po co to drążysz?Flandria - Pon 13 Gru, 2010 17:02
Tomoe napisał/a:
Więc po co to drążysz?
po prostu, przy okazji, podzieliłam się z Wami moimi odczuciami ...Tomoe - Pon 13 Gru, 2010 17:13 Ale przecież możesz zapytać "u źródła".
Tu masz do niej adres mailowy. Zadaj jej pytanie, które cię nurtuje. Albo jej podeślij linka z tym tematem.
http://www.katarzynamiller.pl/kontakt.phpFlandria - Pon 13 Gru, 2010 17:16
Tomoe napisał/a:
Ale przecież możesz zapytać "u źródła".
Tu masz do niej adres mailowy. Zadaj jej pytanie, które cię nurtuje. Albo jej podeślij linka z tym tematem.
http://www.katarzynamiller.pl/kontakt.php
to postawa typu "Wybawca" czy "Prześladowca" ?Tomoe - Pon 13 Gru, 2010 17:24 Mozesz to oceniać jak tylko chcesz. Tomoe - Pon 13 Gru, 2010 17:41 A swoją drogą, bardzo ciekawa ta jej stronka internetowa:
http://www.katarzynamiller.pl
Są wiersze, piosenki, nagrania wideo, fragmenty książek, terminarz warsztatów. pietruszka - Pon 13 Gru, 2010 17:48 A ja polecam fragment programu TVN "Czy chudy zrozumie grubego?" z udziałem Katarzyny Miller i chudego psychologa
Bardzo mi się podobał Tomoe - Pon 13 Gru, 2010 17:57 Fajne... Flandria - Pon 13 Gru, 2010 18:19
pietruszka napisał/a:
A ja polecam fragment programu TVN "Czy chudy zrozumie grubego?" z udziałem Katarzyny Miller
dzięki
kobieta faktycznie bagatelizuje ewentualne skutki zdrowotne
"nie ma takiej korelacji, żeby grubi krócej żyli" ...Tomoe - Pon 13 Gru, 2010 18:20 Napisz jej to.pietruszka - Pon 13 Gru, 2010 18:55 A mi utkwiło to:
Cytat:
Jeżeli ktoś jest życzliwy, to patrzy na ludzi życzliwie. Jeżeli ktoś jest nieżyczliwy, to na chudych, grubych patrzy również nieżyczliwie. [...]
Ludzie mają interes swój krzywy własny, żeby znaleźć sobie zawsze takich innych, których można podołować, żeby sami przez chwilę lepiej się poczuli. I tak naprawdę to na tym polega
Utkwiło mi też, że nie ma korelacji między tuszą a długością życia, a nawet kiedyś wyszło w jakiś badaniach, że to grubi żyją dłużej....
(I tak sobie na marginesie pomyślałam, ze mój nienajchudszy dziadek żył 87 lat , do 85 roku życia prowadził sklep w miejscowości oddalonej o 70 km od miejsca zamieszkania i zmieniał narzeczone przeciętnie raz do roku, a druga babcia ze strony mamy też dość obfitych kształtów kobitka dociągnęła pięknego wieku 97(!) lat. I co ciekawsze jeszcze oboje mieli dużo chudszych partnerów życiowych, którzy... pożyli znacznie krócej: babcia ze strony ojca: 69 lat a dziadek ze strony mamy 60 lat. No muszę przemyśleć jeszcze raz to całe odchudzanie
Może by tę cała dyskusję o puszystych i tolerancji wobec nich przenieść do "Odchudzamy się"?
Chyba, że zmienimy tytuł wątku na "O wspaniałym rycerzu i zaklętej w zamek królewnie"
Na "o rycerzach, zaklętych królewnach i puszystych autorkach książek" Tomoe - Pon 13 Gru, 2010 19:18 Nie, no, czekaj, gdzie ty to chcesz przenosić?
Zaczęło się od fragmentu książki Katarzyny Miller, skręciło w stronę tuszy Katarzyny Miller... ale przecież nadal jesteśmy "w temacie". Tomoe - Pon 13 Gru, 2010 20:54 A mój terapeuta "od dedeostwa" też jest gruby.
Uwielbia gotować i uwielbia jeść, ale jest przy tym wegetarianinem.
Gotował nam obiady podczas warsztatów weekendowych. Przepyszne wegetariańskie obiady, które jedliśmy wspólnie. Nauczył nas, że jedzenie może być świętowaniem. I że można się nim cieszyć.
Jest też "fizycznie" bardzo wyluzowany.
Jak sam to określa, ma "całe ciało puszczone"...
I jest mistrzem świata w dziedzinie psychosomatyki. Źródło kazdej fizycznej dolegliwości potrafi zlokalizować w psychice.
I potrafi tańczyć boso w ognisku, na rozżarzonych węglach, mimo swojej tuszy.
A na dedeowskiej zabawie karnawałowej przebrał się za "samca Alfa"... Miał na głowie gigantyczny indiański pióropusz, jak przystało na Wielkiego Wodza, na gołym torsie zawiesił sobie naszyjnik z kłów (a tak naprawdę z wysuszonych na kaloryferze pietruszek), a biodra miał przepasane przepaską z pluszowej "lwiej skóry" z wielkim lwim łbem. I miał też bransoletki z dzwoneczków u nóg, przy kostkach. I tańczył boso!!! Jacek - Pon 13 Gru, 2010 22:00
pietruszka napisał/a:
wgapieni w mój dekolt
gdzieś kiedyś wyczytałem że męskie spojrzenie na kobiecie
zaczyna się na twarzy z wolna zjeżdża w duł na chwile zatrzymuje się na piersiach
po czym dalej w duł i tu znowu lekki przystanek na pupie
potem wzdłuż nóg w duł i szybki powrót do twarzy
a całe to spojrzenie miernicze trwa w ułamkach sekundy
gdy bym tego nie przeczytał nie zauważył bym tego u siebie
a mój wzrok na końcu zatrzymuję się na głębokim spojrzeniu w oczy
to z kolei wiem od koleżanki z młodych lat Jacek - Pon 13 Gru, 2010 22:12
pietruszka napisał/a:
A mi utkwiło to:
Cytat:
Jeżeli ktoś jest życzliwy, to patrzy na ludzi życzliwie. Jeżeli ktoś jest nieżyczliwy, to na chudych, grubych patrzy również nieżyczliwie. [...]
mnie też właśnie to utkwiło
i może też sposób ,na luzie z uśmiechem w jaki to wypowiadałamigotka351 - Pon 13 Gru, 2010 23:38
Tomoe napisał/a:
Zaczęło się od fragmentu książki Katarzyny Miller, skręciło w stronę tuszy Katarzyny Miller... ale przecież nadal jesteśmy "w temacie".
Kiedy zobaczyłam, że K.Miller jest okazałych rozmiarów, też pomyślałam -terapeutka, a sobie z tym poradzić nie może..
Jednak kiedy przeczytałam w jej ksiązce co sądzi na ten temat nabrałam życzliwości do niej i ludzie grubych w ogóle.
Wcześniej wydaje mi się , że gardziłam grubymi ludźmi, uważając otyłośc za wynik braku samodyscypliny.Myslałam też że obżeranie się jest takie prymitywne.
Wydaje mi się, ze wynikało to z moich doświadczeń z bulimią i anoreksją, kiedy to bardzo się samobiczowałam za to, gardziłam sobą za te ataki obżarstwa nad którymi nie mogłam zapanować, powodowanie wymiotów itd.
I chyba stad to się wzięło.
Bałam się również że mnie grubej nikt nie pokocha, nie będę się nikomu podobać, no i sobie samej oczywiście.
Jednak w ostatnich latach mój stosunek zmienia sie.
Uznałam, ze lepiej być grubym i szczęsliwym niż chudym i smutnym.
Zauważyłam że wiele -pomimo swej tuszy-atrakcyjnych i radosnych kobiet jest zadowolonych z zycia. A mnostwo szczupłych, odpicowanych, robiących dramat z każdego grama tłuszczu i jednego wyprysku na buzi załamanych i wiecznie niezadowolonych.
Więc jesli ktoś akceptuje siebie to będzie lubił zarówno chude jak i grube swoje ciało.
Mój facet też jest raczej gruby.Chciałam zawsze mieć szczupłego faceta.
Przystojnego.
Takiego rycerza w złotej zbroi.. no i na białym koniu oczywiście
Tak sobie pomyślałam, ze chyba po to żeby mi -księzniczce- dodawał blasku.
Żeby każdy mi zazdrościł.
Zrozumiałam jednak, że nie jest on po to żeby być moją dekoracją, że nie musi się innym podobać. Że ważne jest to, że jest mi z nim dobrze.
I też podziwiałam bardzo mojego faceta, że jest pełen akceptacji dla swojej tuszy.
Zawsze mówi, ze uwielbia zjeść coś pysznego.
Że nie będie się katował jakimiś super dietami.
Że jedzenie jest dla niego przyjemne i nie zamierza sobie tego odmawiać tylko po to żeby być szczupłym.
Mimo swej tuszy jest aktywny fizycznie, ma super kondycję i dobre zdrowie.
Przy nim nauczyłam się akceptować swoje ciało, cieszyć się nim, nie robić dramatu z jego niedoskonałości.
Myślę też, że wczesniej dowartościowywałm się przy ludziach grubych, uważałam się za lepszą, bo potrafię się zdyscyplinować i utrzymać wagę.
A może projektowałam na nich uczucia nienawiści jakie miałam do siebie grubej, obżerającej się.. nie wiem..
pzdr
ela:)rufio - Wto 14 Gru, 2010 17:36
Tomoe napisał/a:
A mój terapeuta "od dedeostwa" też jest gruby.
Uwielbia gotować i uwielbia jeść, ale jest przy tym wegetarianinem.
Gotował nam obiady podczas warsztatów weekendowych. Przepyszne wegetariańskie obiady, które jedliśmy wspólnie. Nauczył nas, że jedzenie może być świętowaniem. I że można się nim cieszyć.
Jest też "fizycznie" bardzo wyluzowany.
Jak sam to określa, ma "całe ciało puszczone"...
I jest mistrzem świata w dziedzinie psychosomatyki. Źródło kazdej fizycznej dolegliwości potrafi zlokalizować w psychice.
I potrafi tańczyć boso w ognisku, na rozżarzonych węglach, mimo swojej tuszy.
A na dedeowskiej zabawie karnawałowej przebrał się za "samca Alfa"... Miał na głowie gigantyczny indiański pióropusz, jak przystało na Wielkiego Wodza, na gołym torsie zawiesił sobie naszyjnik z kłów (a tak naprawdę z wysuszonych na kaloryferze pietruszek), a biodra miał przepasane przepaską z pluszowej "lwiej skóry" z wielkim lwim łbem. I miał też bransoletki z dzwoneczków u nóg, przy kostkach. I tańczył boso!!!
Jak to kiedys przeczyta to juz całkiem bedzie ajwaj - nie ma co niezły opis i i prawda oczywista Tomoe - Wto 14 Gru, 2010 18:13 No to się cieszę, że ktoś potwierdził, że nie zmyślam. pietruszka - Śro 15 Gru, 2010 13:39
migotka351 napisał/a:
Uznałam, ze lepiej być grubym i szczęsliwym niż chudym i smutnym.
Zauważyłam że wiele -pomimo swej tuszy-atrakcyjnych i radosnych kobiet jest zadowolonych z zycia. A mnostwo szczupłych, odpicowanych, robiących dramat z każdego grama tłuszczu i jednego wyprysku na buzi załamanych i wiecznie niezadowolonych.
Więc jesli ktoś akceptuje siebie to będzie lubił zarówno chude jak i grube swoje ciało.
tak, myślę sobie, że w akceptacji siebie, w tym kształtowaniu się obrazu samej siebie, lubieniu siebie, szacunku do siebie i tej zdrowej miłości własnej jest właśnie klucz. I tak sobie właśnie pomyślałam, że nie bez sensu tyle sobie poczytałam o samoakceptacji krągłości swego ciała, kiedy było we mnie trochę więcej zdrowej siły wewnętrznej to znalazłam dużo siły by zadbać o swoje zdrowie. Kiedy teraz ostatnio zaczęłam mieć gorszy okres, to zaczęło to niestety owocować niestety znów tym, że waga poszła mi do góry. Ot moje wewnętrzne głaski to niestety nakarmienie siebie i innych. Lubię jeść. Niestety czasem sobie za bardzo folguję. Teraz, kiedy już trochę się sobą znów zaopiekowałam znów mam ochotę troszkę zadbać i odrobić te przybyłe kg. Bo na nie nie mam zgody. Nie wiem tylko dlaczego wracają szybciej niż się człowiek ich pozbywa. Dobra wiem... yoyo.
Tylko zimą tak trudno się rozruszać. Mam bardzo silną dysfunkcję systemu motywacji. Może ktoś mnie kopnie?
Lubię Cię czytać Migotko, cieszę się, że ostatnio częściej się odzywasz migotka351 - Śro 15 Gru, 2010 15:18
pietruszka napisał/a:
Tylko zimą tak trudno się rozruszać. Mam bardzo silną dysfunkcję systemu motywacji. Może ktoś mnie kopnie?
Pietruszko może im bardziej chcesz sobie narzucić jarzmo mobilizacji do zrobienia czegoś to organizm wręcz przeciwnie - broni się.
Tak jak z odchudzaniem.Ty swoje a organizm chce czego innego i się buntuje.
Ja ostatnio nie pilnuje wagi.Mam ochotę na coś to chapnę.Przestałam sie tak kontrolować.Nie obżeram się, ale nie stosuje żadnych diet.
I zauważyłam, ze przestają mnie dopadać te dzikie głody kiedy starałam się ograniczać czy odchudzać.
Staram się nie koncentrowac na jedzeniu.Jem to co lubię , co mi smakuje, bez względu na godzinę itd. ale rozsądnie.
Jest mi radosniej, szczęsliwiej. A kiedyś wciąz diety, było mi zimno, ssało mnie w żołądku i na dokładkę jak coś zjadłam to miałam wyrzuty sumienia bo za późno, albo za dużo i może nie powinnam.
Może częsciowo ma to związek z tym co pisze w tym artykule.
Pzreczytałam go pobieżnie, bo to samo mniej więcej jest w ksiązce "Być kobieta i nie zwariować".Do mnie to przemawia.
http://zwierciadlo.pl/art...e-byc-rozlazlym
pietruszka napisał/a:
Lubię Cię czytać Migotko, cieszę się, że ostatnio częściej się odzywasz
a mi się bardzo miło pisze tutaj z Wami
pozdrawiam
ela:)migotka351 - Śro 15 Gru, 2010 15:49 A w nawiązaniu do otyłości dziś na onecie artykuł :
http://zdrowie.onet.pl/zy...77,artykul.htmlpietruszka - Śro 15 Gru, 2010 16:00 Migotko, ja też po prostu staram się mieć zdrowe nawyki żywieniowe, ale ostatnio to nie mogę się opanować I jakby mi rozsądku brakowało. I tak zamiast dwóch kostek czekolady pożeram tabliczkę, albo o zgrozo kupiłam ostatnio majonez. I nie byłoby nic w tym strasznego, gdybym umiała zjeść trochę, ale ostatnio za dużo jem i mam tego świadomość. No a przede wszystkim skończyło mi się członkostwo w klubie, gdzie ćwiczyłam i chyba od dwóch miesięcy nie mogę wybrać się nowego klubu, który sobie upatrzyłam, a to pogoda nie ta, a to coś mnie strzyka w kościach. I coś nie mogę sama w sobie znaleźć mobilizacji.
No niech mnie ktoś kopnieFlandria - Śro 15 Gru, 2010 16:12
pietruszka napisał/a:
I tak zamiast dwóch kostek czekolady pożeram tabliczkę, albo o zgrozo kupiłam ostatnio majonez. I nie byłoby nic w tym strasznego, gdybym umiała zjeść trochę, ale ostatnio za dużo jem i mam tego świadomość.
może Twój organizm tyle tego właśnie potrzebuje ?
pietruszka napisał/a:
No a przede wszystkim skończyło mi się członkostwo w klubie, gdzie ćwiczyłam i chyba od dwóch miesięcy nie mogę wybrać się nowego klubu, który sobie upatrzyłam, a to pogoda nie ta, a to coś mnie strzyka w kościach. I coś nie mogę sama w sobie znaleźć mobilizacji.
to może potrzebujesz odmiany?
zamiast do jakiegoś klubu wybierz się na lodowisko albo basen ?
albo ...
"członkostwo w klubie" brzmi strasznie - jak rozumiem to zobowiązanie na dłuższy czas ....
może wystarczyłoby zmienić nastawienie ? nie iść "po członkostwo" tylko iść po prostu przetestować kluby w pobliżu ?
moja podstawowa zasada automotywacji to taka, żeby dzielić duże projekty na małe zadania - łatwiej do nich podejść, mniej przerażają
czasem po prostu mówię sobie "popracuję przez 10 minut tylko" - 10 minut to dla mojej podświadomości niewiele, czasem to 10 minut przeradza się w wiele godzin, a czasem kończy się na tych 10 minutach i to też jest ok
a co do ćwiczeń, to można też ćwiczyć w domu
są różne fajne ćwiczenia na DVD - np. zestawy ćwiczeń z Carmen Elektrą "striptease aerobic"
polecam komiwojażer - Śro 15 Gru, 2010 16:23
Flandra napisał/a:
zestawy ćwiczeń z Carmen Elektrą "striptease aerobic"
- wowpietruszka - Śro 15 Gru, 2010 16:28 Mam w domu pewnie z10 płyt do areobicu i innych ćwiczeń, i trochę sprzętu do ćwiczeń też. Nie, nie zmobilizuję się sama do ćwiczenia.
Znam zasadę "salami" czyli krojenia zadań na małe kawałki, metodę 10 minut.
I mnie wcale nie przeraża kwestia wykupienia karnetu, czy dłuższego zobowiązania w formie członkostwa w klubie (to nawet bardziej zobowiązuje).
Domyślam co się dzieje, mam gorszy okres w życiu, a co za tym idzie spadło mi trochę poczucie własnej wartości, a co tym idzie coś mi przestało na samej sobie zależeć, ale już jestem w trakcie "ratowania się". Co nie zmienia faktu, ze smutno mi, że te paskudne nadmiarowe kilogramy wracają. A to sie zauważa z opóźnieniem, pierwszych nadmiarowych gramów nie widać, ale po miesiącu widzę, że znów królewna się robi pulchna Niedługo nie zmieszczę się w żadnym zamku
Dzięki Migotko szczególnie za ten artykuł Kasi Miller.Flandria - Śro 15 Gru, 2010 16:28
komiwojażer napisał/a:
Flandra napisał/a:
zestawy ćwiczeń z Carmen Elektrą "striptease aerobic"
- wow
no!
można ćwiczyć dla samego kształtowania sylwetki ...
ale można też to później wykorzystać w alkowie Flandria - Śro 15 Gru, 2010 17:00
pietruszka napisał/a:
Domyślam co się dzieje, mam gorszy okres w życiu, a co za tym idzie spadło mi trochę poczucie własnej wartości, a co tym idzie coś mi przestało na samej sobie zależeć
pamiętaj, że sport uwalnia endorfiny (hormony szczęścia)
czasem wystarczy choć trochę poćwiczyć, żeby następnego dnia wprawić się w lepszy nastrój i nie myśleć o czekoladach i majonezach Tomoe - Śro 15 Gru, 2010 17:32
pietruszka napisał/a:
I tak zamiast dwóch kostek czekolady pożeram tabliczkę, albo o zgrozo kupiłam ostatnio majonez.
Chyba coś wisi w powietrzu, bo ja mam ostatnio w lodówce świeżo zakupione - nie wiadomo dlaczego - aż dwa słoiki majonezu!!!
A jak tak sobie poczytałam o tym błogim "rozmemłaniu", to sobie posłodziłam herbatkę dwiema łyżeczkami miodu gryczanego, zjadłam sześć kostek czekolady (po dwie białej, gorzkiej i mlecznej z bakaliami) plus dwa ptasie mleczka, do tego łyknęłam dwie tabletki magnezowo-potasowe i zaraz idę się zdrzemnąć.
I co mnie dziwi, nie mam ani odrobiny poczucia winy!!!
Kiedyś czytałam, że nasi praprapraprzodkowie okres zimowy przesypiali - jak niedźwiedzie - w jaskiniach. A wcześniej gromadzili sobie wartstwę tłuszczyku na zimę.
Może my mamy po nich taki atawistyczny odruch, żeby obrosnąć tłuszczykiem i zaszyć się na zimę do gawry? Małgoś - Śro 15 Gru, 2010 19:59 Hmmm... bankowo coś wisi, bo i ja jak nigdy do kanapek z jajkiem na twardo jak nigdy dowalałam sobie majonezu
Ale ja to mam takie napady, że na coś mam smaka i wtedy zajadam to coś, potem o tym całkowicie zapominam i tym sposobem w lodówce leży np nienaruszona tabliczka czekolady, gniją niezjedzone grapefruty...
Co do nadwagi, to słyszałam teorię, że to efekt niezałatwiania spraw, odkładania ich na później i wydaje mi się że coś w tym jest
Ja całe życie miałam tendencje, a autentycznie roztyłam się gdy przestałam karmić młodszego syna czyli ok 11 lat temu. Ale po analizie doszłam do wniosku, że to właśnie wtedy zaczęłam sobie dogadzać piwkami, pizzą, kubełkami z KFC... a schudnąć udawało mi się niejako przypadkiem np podczas choroby rodziców, wtedy zupełnie nie myślałam o jedzeniu. Po ich śmierci znów przytyłam... Ale wciąż ciągnął się za mną motyw nie załatwionych spraw, których obawiałam się ruszyć...
Ćwiczyć, tańczyć lubię, na aerobiku lubię ten największy wycisk, gdy pot oczy zalewa.. ale wybrać się tam sama za cholerę nie mogę.... Chodziłam kilka miesięcy z koleżanką, która czasem siłą mnie wyciągała z domu (za co byłam jej bardzo wdzięczna), ale teraz koleżanka się przeprowadziła na drugi koniec miasta i zrobiła się lipa... Brakuje mi ruchu, bo schudłam trochę, ale mięśnie wołają o pomstę do nieba... migotka351 - Śro 15 Gru, 2010 20:09
pietruszka napisał/a:
I tak zamiast dwóch kostek czekolady pożeram tabliczkę, albo o zgrozo kupiłam ostatnio majonez. I nie byłoby nic w tym strasznego, gdybym umiała zjeść trochę, ale ostatnio za dużo jem i mam tego świadomość
Tomoe napisał/a:
Kiedyś czytałam, że nasi praprapraprzodkowie okres zimowy przesypiali - jak niedźwiedzie - w jaskiniach. A wcześniej gromadzili sobie wartstwę tłuszczyku na zimę.
Może my mamy po nich taki atawistyczny odruch, żeby obrosnąć tłuszczykiem i zaszyć się na zimę do gawry?
Teoria Tomoe wydaje mi się nadzwyczaj trafna logiczna.
Ja też teraz więcej jem, ale tłumaczę sobie to większą utratą ciepła-że mój organizm domaga się wiecej, bo więcej kalorii traci na ogrzanie organizmu w mrozy.
Podobno w tych ksiązkach jest super wyjaśniony mechanizm wszelkich uzaleznień i wtedy łatwiej nam je obezwładnić.
Ja tych ksiązek nie czytałam,gdzieś był fragment na necie "załocznego mózgu" i do mnie przemówił - w zasadzie to jakoś tak wtedy po przeczytaniu tego fragmentu zaczęłam sobie lepiej radzić z tym objadaniem się.
Kiedy miałam chęć się najeść to widziałam w swojej głowie takiego "głoda" jak w jakiejś reklamie który wrzeszczy 'jeść,jeść"
Śmiać mi się wtedy z siebie chce , bo zdaje sobie sprawę, ze to nie mój żołądek, któy już w danym momencie protestuje, bo ma dość, ale właśnie ten "głodek" się domaga "jeszcze".
w filmie tym wyjaśnione sa pewne zachowania, nawyki jako utrwalone połaczenie nerwowe, jakby stały zestaw chemiczny, który dostarczamy do mózgu - nasz mózg to jakby samochód przyzwyczajony np. do Pb95 , jakiejś mieszanki olejów itd.
Jak mu tam wody wlać czy jakiegoś świństwa, to zaczyna fikać.
Nasz mózg też się domaga tego paliwa.
Paliwem jest nie tylko jedzenie i zawarte w nim składniki odżywcze jak i endorfiny itd powodujące pewne zadowolenie ale również zachowania, reakcje, myśli powodują uwalnianie się róznych innych hormonów, które tworzą i umacniają połaczenia w naszym mózgu.
Nasze zachowania,reakcje, myśli tworzą jakby tor wiązek chemicznych po którym poruszają się cząsteczki w naszym mózgu, a tor ten się utrwala - każda ta sama myśl, zachowanie, reakcja.Taka kwadratura koła robi się i zmiana jest dlatego tak trudna (np.wyjście ze wspóluzależnienia) bo ten stary tor trzeba zerwać i z nowych wiązek chemicznych o innym składzie tworzy się nowy po którym coraz częsciej uczymy się jeżdzić.
Ja to tak zagmatwałam trochę bo w filmie używają fachowych okresleń na to wszystko.
Trzeba by znaleźc ten fragment na youtube i sobie samemu przeczytać.
Film ma rózne opinie, ogólnie mi ten fragment o tych cząsteczkach podziałał na wyobrażnię.
A co do majonezu.. ja też mam 2 słoje po 700ml..kupiłam ostatnio..
Nie jadłam majonezu kilka miesięcy, a ostatnio jem kanapki z wędliną smarowane majonezem
Ale staram się nad tym nie rozwodzić.
Najwyżej będę gruba.
Czy ja się musze podobać??
Czy ja musze być niewolnikiem czyiś upodobań i gustów??
pzdr
ela:)
ps. a co do ćwiczeń polecam holahop.
Można sobie przy muzie pokręcić i na lenistwo nie pozwala, bo jak się przestanie kręcić to kólko z bioder spada Jacek - Śro 15 Gru, 2010 20:40
pietruszka napisał/a:
skończyło mi się członkostwo w klubie, gdzie ćwiczyłam i chyba od dwóch miesięcy nie mogę wybrać się nowego klubu, który sobie upatrzyłam, a to pogoda nie ta, a to coś mnie strzyka w kościach. I coś nie mogę sama w sobie znaleźć mobilizacji.
No niech mnie ktoś kopnie
pfffi tam
widziałem cię na zdjęciach - masz śliczne oczy Tomoe - Czw 16 Gru, 2010 01:01 No i z czego się tak cieszysz?
Ewa: Jest znana prawda, że każdy pretekst jest dobry, żeby opieprzyć dziecko.
Kasia: Każdy pretekst jest dobry, żeby swoje napięcie wewnętrzne upuścić na dziecko, ponieważ ono się do tego najlepiej nadaje ze wszystkich ludzi na świecie.
E: A czy potem się to samo robi ze swoim wewnętrznym dzieckiem?
K: Tak. Mamusia krytykowała mnie, a ja potem to robię ze swoim wewnętrznym dzieckiem, o ile się nie spostrzegam, że to robię!
E: Czy to jest tak, że potem, gdy czujesz napięcie z jakiegoś powodu...
K: ...a nawet nienazwane napięcie. Bardzo często nasze nieokreślone napięcia są niezadowoleniem z siebie, które w jakiś subtelny sposób skojarzyło nam się z czymś, co właśnie robimy lub nie robimy.
E: Kasiu, to znaczyłoby, że, twoim zdaniem, zadowolenie z siebie jest stanem zdrowym i - że tak powiem - głęboko ludzkim?
K: Tak. Wyłącznie zadowolenie z siebie jest stanem zdrowym. Tyle, że nie wyklucza ono samokrytyki.
E: No właśnie, bo ja zaraz myslę o tych zadowolonych z siebie, którzy mnie po prostu tak wkurzają!
K: Mogą być tego dwa powody. Albo myślisz o bezkrytycznych zarozumialcach, albo wkurzają cię zadowoleni z siebie, bo oni to mają, a ty nie.
E: zadowoleni z siebie, którzy mają jeszcze rację. Ci mnie najbardziej wkurzają.
K: A, ci cię wkurzają! Może jeszcze czasem mówisz, że oni tylko udają.
E: Czasem tak mówię.
K: No właśnie. Ale ty nie wiesz, czy taki ktoś udaje, czy jest naprawdę zadowolony. Jeśli sama nie jesteś zadowolona, to nie możesz poczuć, czy on jest zadowolony, czy tylko się zgrywa.
E: A najbardziej mnie irytuje, kiedy ci zadowoleni z siebie mówią mi, co mam robić, żebym też była zadowolona.
K: Czemu ci mówią, skoro ich nie pytasz?
E: Nie wiem. Może, żeby się jeszcze lepiej poczuć.
K: A może ty ich jednak pytasz: "Coś ty taki zadowolony z siebie?" A on ci mówi: "Bo sobie zrobiłem to, i to, i to, i ty też możesz".
E: Tak.
K: Więc nie mówią ci, co masz robić, tylko co możesz zrobić. Prawdziwie zadowoleni z siebie dobrze wiedzą, że nie ma sensu komuś mówić. I tak tego nie zrobi, po co sobie język strzępić?
E: To prawda.
K: Oni ci tylko mówią: możesz tak sobie zrobić. Jak będziesz chciała. Od ciebie to zależy.
E: Ale i tak mnie to wkurza!
K: Wierzę ci, głęboko ci wierzę. Ale to dla ciebie ma być sygnał: co mnie tak wkurza? Tu trzeba rozmawiać o Cieniu. Wkurza cię to co ty masz w Cieniu.
E: Wydawałoby się, że to inni mnie wkurzają.
K: Jest ci bardzo przyjemnie, bo wydaje ci się, że to oni cię wkurzają. To ci pozwala umknąć od tego, że sama siebie wkurzasz. Bo brakuje ci tego zadowolenia.
Gdy jesteś początkującą zadowoloną z siebie, takie wkurzenia mogą cię zatrzymywać na drodze do zadowolenia. To znaczy: jeśli się dopiero uczysz być zadowoloną z siebie, a ktoś jest zły na to, możesz się poczuć nieswojo i pomyśleć: "Ojej, czy ja mam prawo być zadowolona z siebie, bo ktoś inny jest z tego niezadowolony, że j jestem zadowolona?" Gdy mamusia była niezadowolona, że ja jestem zadowolona, mówiła mi: "Z czego się tak cieszysz? Co się tak głupio śmiejesz? Idź do lekcji. Myślisz, że jak bedziesz w moim wieku, to będzie ci tak fajnie?" albo: "Zobaczysz, jak sama będziesz miała dzieci, wtedy porozmawiamy." I już dobry humor pryskał, prawda? Bo podzieliliśmy z naszą matką trudy i znoje jej życia, o co właśnie jej chodziło. Zamiast ona dzielić z nami naszą radość, myśmy dzielili z nią jej niezadowolenie. Wniosek jest prosty: należy się z dziećmi cieszyć, a nie powstrzymywać je od tego.
E: Kiedyś moja znajoma, stojąc w kolejce do kasy, zaczęła się do siebie głośno śmiać, bo rozbawiło ją coś, co wydarzyło się w sklepie, z czymś jej się to skojarzyło i zachichotała do siebie radośnie. W tym momencie z kolejki wychylił się jakiś pan i z naganą w głosie tak się odezwał: "Taka stara i się cieszy! Z czego tu się cieszyć!"
(rozdział 20 z książki "Chcę być kochana tak jak chcę")
Dobranoc. Małgoś - Czw 16 Gru, 2010 09:30
Tomoe napisał/a:
"Taka stara i się cieszy! Z czego tu się cieszyć!"
no tak, w pewnym wieku nie wypada się cieszyć
Świetny tekst!migotka351 - Wto 28 Gru, 2010 15:49 Bez kryzysów nie ma życia
Człowiek świadomy, dojrzały, zadowolony z siebie nie potrzebuje cudzego – ma swoje. Nie musi zazdrościć, nie musi się porównywać i nie musi zabierać, nie musi kraść, nie musi napadać. Może uczyć, może coś darować, może się dzielić i pokazywać drogę. Nie ma autorytetów? Nieprawda! Po prostu ich nie słuchamy – mówi w wywiadzie dla Wirtualnej Polski psychoterapeutka Katarzyna Miller. Do księgarń trafiła właśnie najnowsza książka Katarzyny Miller Być kobietą i nie zwariować. Opowieści psychoterapeutyczne.
Czy poradnik psychologiczny jest dobrym startem do pracy nad swoim rozwojem?
Katarzyna Miller: W poradnikach pisze się: zrób to, zrób tamto. W tej książce nie ... To jest zapis mojej pracy terapeutycznej, jak rozmawiam, jak prowadzę grupę i pracę indywidualną na tle grupy. Można powiedzieć, że unosimy pokrywkę nad garnkiem, w którym się gotuje.
Ta książka powstała dlatego, że Monika Pawluczuk, która jest reżyserką filmową, przyszła na moją grupę i chciała zrobić film o tym, jak prowadzę grupę. Nie chciałam się na to zgodzić, ponieważ praca z grupą to rzecz bardzo intymna, praca łapana na gorąco nie zawsze jest czytelna dla innych, czasami jest za subtelna, czasami jest za trudna. Wymyśliłyśmy rozwiązanie: ona jeździła na moje grupy i na wykłady, nagrywała i z tego „zrobiłyśmy” warsztat. Monika bardzo się przydała ze swoją umiejętnością robienia scenariusza: każda grupa ma swój scenariusz, każda płynie wątkiem głównym albo paroma wątkami i każda tworzy swoją przestrzeń i swoją akcję, i swoją dynamikę. Dla potrzeb książki udało nam się ‘zrobić’ taką grupę, która jest i prawdziwa, i skompilowana: to wszystko co się dzieje jest możliwe, ale naraz i w taki sposób się nigdy nie stało. Również postaci zostały przez nas wymyślone; wszystkie są prawdziwe w tym sensie, że kobiety są do siebie bardzo podobne i bardzo różne. Z drugiej zaś realne kobiety, które uczestniczyły w warsztatach mogą być spokojne , ze to nie o nich, choć także przecież o nich. To jest o wszystkich.
Pytała pani o poradniki, czy one są potrzebne. Pewnie, że są potrzebne! Książki psychologiczne są potrzebne, tak jak potrzebna jest psychoterapia. Świat doprowadził się do takiego poziomu, że specjalni ludzie muszą się zajmować tym, czym właściwie powinniśmy zajmować się wszyscy: naszym rozwojem, naszą mądrością emocjonalną, umiejętnością rozwiązywania problemów, szczęśliwego życia, komunikacji z innymi. Tego powinniśmy się uczyć od przedszkola i w każdej rodzinie, bo dzięki temu mamy życie udane lub nie. Praca w takich grupach czy praca indywidualna z ludźmi pokazuje, że ktoś może mieć pieniądze, sławę, urodę, a i tak nie będzie ze sobą szczęśliwy, bo podstawowe rzeczy w jego życiu się nie stały lub nie wiedział, co z nimi zrobić, a później brnął w pewien rodzaj niedobrej strategii życiowej. Sukcesy zewnętrzne to nie to samo, co zadowolenie z siebie.
Mam nadzieję, że ta książka otwiera i dotyka ważnych dla życia kobiet obszarów, a nie „poradnikuje”. Oczywiście nie mam ambicji, żeby był to pełen przekrój damskich problemów, gdzieżby tam!, nawet paru świadomie tam nie ma. Jest tu przelot przez sprawy rodzicielskie, kłopoty z teściami, z przyjaciółkami, ze sobą, z mężczyznami: nowymi i starym mężem, mężem mocno patologicznym, co w Polsce zdarza się bardzo często. Jest to poradnik w tym, może, sensie, że można tu zobaczyć jakiś odprysk swoich spraw.
Pisze pani, że gdy pojawiają się bolesne uczucia, warto się im przyjrzeć, bo może to być dobre wyjście do zmiany, do pracy nad sobą. Na ile jednak jesteśmy w stanie sami to przeanalizować, dobrze zinterpretować, by nawet mimo najszczerszych chęci nie zabrnąć w ślepą uliczkę?
Katarzyna Miller: Książka nie wystarczy. Książka to jest bodziec, pokazanie człowiekowi, że nie jest osamotniony w swoich problemach. Ludzie chętnie myślą, że tylko oni tak cierpią. Guzik prawda! Cierpią wszyscy: jedni częściej i bardziej destrukcyjnie, inni (ci szczęśliwcy, którzy mieli albo bardzo zdrowe rodziny, albo sami dostrzegli swoje mocne strony i z nich skorzystali, albo korzystali z pomocy w sposób konstruktywny) potrafią dobrze sobie radzić ze swoim cierpieniem. I nawet zaczynają je cenić jako jedną z rzeczy, którą się przeżywa. I to jest dojrzałość.
Bez kryzysów nie ma życia. Kryzysy pojawiają się w taki momencie, w którym te rzeczy, które mogliśmy zrobić, już zrobiliśmy, pożyliśmy sobie troszkę korzystając z naszych dotychczasowych osiągnięć i przychodzi czas, kiedy to nie wystarcza. Trzeba się zabrać za siebie na nowym poziomie, na nowym etapie przepracować jakieś ważne sprawy. Przepracować, czyli zauważyć - nie odrzucić, przeżyć, potem wydostać się z przeżycia, wyciągnąć wnioski, przerobić stare zachowania i utrwalić nowe. I znowu przez jakiś czas pożyć z wielką satysfakcją, że oto przekroczyłam kolejny kryzys, poradziłam sobie i jestem mądrzejsza o tę wiedzę, że za jakiś czas znów pojawi się kryzys. Nie wiem, za ile: za pięć, za siedem lat, różnie to bywa. Dużo ludzi od kryzysów ucieka, dużo ludzi się ich boi. Ludzie boją się tego, że życie płynie, chcieliby je raz na zawsze urządzić, a to się nie udaje. Potem mają poczucie niesprawiedliwości, że tyle się natrudzili, by postawić dom, wydać się za mąż albo zrobić dzieci. Raptem to nie wystarcza, bo po paru latach robią się jakieś afery. Najczęściej wtedy dopiero biorą się za siebie albo raczej chcieliby, by ktoś im powiedział, co mają zrobić lub co ma się stać, by przestało im być trudno.
Chciałabym, by w tej książce było widać, że mamy w sobie dużo zasobów, bardzo dużo mocy i możemy sobie radzić, ale nie możemy sobie radzić przy pomocy starych strategii, ponieważ wpadniemy w te same koleiny. W mojej książce nie jest napisane: zrób to i to. Czasem mówię co prawda np. uwiedź swojego męża, ale tylko wtedy, gdy jesteś na to gotowa i masz chęć. To jest już kolejny dzień rozmów, kobiety są otwarte i widzą, że nie tylko ten mąż im coś zrobił, ale one jemu też nie dają tego, na co on czeka. Jesteśmy odpowiedzialni za siebie i wobec innych. Wobec innych, nie za innych. Żeby się nauczyć radości z własnej odpowiedzialności trzeba przejść przez spotkania z ludźmi. Nie tylko książka, ale właśnie spotkania z terapeutą, spotkania z grupą, budowanie więzi, bezpieczeństwa, zaufania, sympatii, wielkiej radości, że ludzie mnie słuchają i rozumieją, a nie, że słyszę: „A tobie znowu czego się zachciewa? Nie wystarczy, że masz dom, dzieci i męża? Siedź na du*** i bądź zadowolona”.
Pierwszym tematem, który zostaje poruszony w książce, są relacje z mężczyznami. Pojawia się problem: mężczyzna jako punkt odniesienia i wyznacznik tego, czy kobieta jest szczęśliwa i spełniona. Dlaczego mamy tak ułożone w głowie?
Katarzyna Miller: My mamy w głowie nasrane, nie ułożone! Najpierw nam się zabrania szlajania, bycia latawicą. Gdy dziewczynka, która chce poznać chłopaków, jest zaciekawiona tym, co ma między nogami albo tym, co czuje, rodzina dostaje obłędu pod tytułem: „Co to będzie? Dziwka będzie!”, a nie, że może się czegoś dowie, nauczy. Zresztą gdyby oni ją nauczyli, to może nie musiałaby sama szukać. Ale gdzie tam! Jesteśmy bezradni jako rodzice, jako wychowawcy, jako nauczyciele. Groza! Porównując książki nasze ze szwedzkimi na ten temat...
Teraz jest skandal z Wielką księgą cipek...
Katarzyna Miller: Prawda? Polska nie ma cipek! W Polsce dziewczynki nie mają cipek! U nas się o tym nie powinno mówić, my jesteśmy bogobojnym narodem, katolickim, gdzie cipki nie występują! Dziewczynki mają siedzieć w domu, być grzeczne, gotować, prać, sprzątać, no i dawać du** tylko po to, żeby mężczyźni nie musieli chodzić do ku***, ale oni i tak pójdą, bo ta dziewczynka nie wie, co ma z seksem zrobić.
Po pierwsze dziewczynom jest bardzo trudno w domach, są wychowywane inaczej niż chłopcy i strasznie chcą się z tego domu wyrwać. Co je wyrwie? Mąż! Najczęściej nie mają tego okresu, gdy mieszkają same w swoim mieszkaniu, choć to się jednak, na szczęście, powoli zmienia. Często jednak jest tak, że pierwszy facet, który pochodzi koło dziewczyny, jest w stanie wyjąć ją z rodzinnego domu. Czyli z rączek rodziców prosto do rączek pana, który niekoniecznie jest dorosły, dojrzały i wie, czego chce. Oboje mają ochotę zaznać wolności, przyjemności i poznać siebie. Ale od nich się wymaga, żeby sami, nie wiadomo skąd, potrafili sobie poradzić. Jak ma im się udać małżeństwo? Skąd oni mają wszystko umieć? Przecież ich rodzice też sobie najczęściej nie poradzili i taki im dali wzór. Szybko pojawia się dziecko, często ciąża jest powodem małżeństwa. Wtedy wszyscy na tym źle wychodzą, a najbardziej dziecko. Ja bez przerwy pracuję z niechcianymi dziećmi! To jest tak smutne, ale jednocześnie tak powszechne, że powinniśmy się zacząć w tym wspierać. I czuć, że nie jesteśmy osamotnieni.
W związku z relacjami z mężczyznami oraz byciem singlem pisze pani również, że czas samodzielności jest czasem bardzo dobrym i twórczym...
Katarzyna Miller: ...może być, jeśli dziewczyna nie siedzi i nie przebiera nogami: „Już trzy tygodnie jestem bez faceta, już dwa miesiące, już siedem miesięcy...”
... kiedy możemy się dowiedzieć, kim jestem i czego chcę, ale jednocześnie otoczenie nie wspiera w tym: kobieta, która jest sama, ciągle postrzegana jest jako nie w pełni wartościowa.
Katarzyna Miller: Proszę nie powtarzać tego koszmarnego stereotypu, bo go to utrwala. Ja mam poczucie, że to się jednak zmienia, przynajmniej w Warszawie. Trudniej jest w małych ośrodkach, ale są cudne kobity w mniejszych miastach, które pracują, mieszkają same, świetnie wyglądają, mają kupę zajęć, znajomych, wyjeżdżają, rozwijają się. Ten stereotyp bardzo się waha, w pewnych miejscach jeszcze się mocno trzyma, ale nie dokładajmy się do niego. Owszem, jest tak, że rodzina by chciała, żebyś już miała tę obrączkę, żebyśmy cię mieli z głowy. Nie wszyscy sobie zdają sprawę, że u nas zaobrączkowanych jest tylko 60% związków. Tego się na głos nie mówi, bo ponoć jesteśmy krajem rodzinnym. Guzik prawda! Rodzinność mamy w deklaracji, ale wszyscy terapeuci powiedzą (mam nadzieję, że jak jeden mąż), że to rodzina jest źródłem patologii. Można powiedzieć, że cywilizacja jest źródłem patologii, ale rodzina jest wykwitem cywilizacji. Mamy cywilizację czarnej pedagogiki, to znaczy wychowywania ludzi do posłuszeństwa rodzicom, którzy są nieszczęśliwi i czynią ze swoich dzieci równie nieszczęśliwych ludzi. Ale za to grzecznych! Co jakiś czas ktoś się wda w bandyctwo, bo jest tak strasznie umęczony i wściekły, że nic innego nie pozostaje, jak tylko iść i kogoś zarżnąć. Oczywiście specjalnie mówię tak grubo – jest kupa fajnych ludzi, ale oni są fajni wielkim kosztem! Bo trzeba być uprzejmym, miłym. Umowa społeczna jest bardzo trudna, wobec ludzi trzeba być uprzejmym, grzecznym, ale przecież wiemy, że często robimy dobrą minę do złej gry. Idzie taka cudna kobitka, wymalowana, paznokietki wykończone, obcasiki, prosto od fryzjera, a w środku smutek, rozpacz i błaganie! Gdzie ta miłość? Gdzie to szczęście? Gdzie ten spokój wewnętrzny? Gdzie zadowolenie z siebie? Co z tego, że ona tak pięknie wygląda? Ma poczucie, że zrobiła, co mogła, ale zrobiła rzeczy, które nie mają wiele wspólnego z wnętrzem, sensem i wartością życia. (Nie występuję przeciw frajdzie, jaką mają kobiety z zajmowania się swoją urodą, tylko przeciw kulturowemu specjalnemu aspektowi, który kobiety zmusza do bycia piękną) Ona robi to dlatego, że taką zrobioną facet zaprosi na randkę. Nie bardzo wiadomo, co na randce robić, a po jakimś czasie, nawet jak facet się w niej zakocha, to się zdziwi, że w boskim zameczku mieszka nieszczęśliwa dzidzia. Moim zdaniem to jest syndrom naszych czasów. Rodziny teraz już wspomagają kobiety w nauce, kobiety pracują, kobiety się uczą, kobiety mają niezłe pieniądze (chociaż ciągle jeszcze mniejsze, niż faceci). Rodziny mówią: „Zrób wykształcenie, zdobądź pracę, miej gdzie mieszkać, to sobie poradzisz”. Mają rację, bo kobiety sobie radzą. Mężczyźni nie umieją żyć sami. Kobieta umie, tylko tęskni: „Mam nieudane życie”. Ma od cholery udane życie! Jakby się pojawił jakiś rozkoszny alkoholik i ją załatwił, to dopiero miałaby życie! Mądre singielki bardzo często mówią: „Ja wolę poczekać albo nie mieć partnera, niż zgadzać się na faceta, przy którym będzie mi gorzej, niż jak jestem sama”. Podnosi się halo, że dzieci nie będzie! A po co tyle dzieci z kolejnych nieszczęśliwych ciąż, z powodu których ludzie niegotowi do miłości i współżycia, i wychowywania dziecka raptem stają się rodzicami?
Pisze pani, że radzenie sobie w życiu polega nie na tym, żeby się dobrze „zrobić”, ale żeby umieć samodzielnie zaspokoić deficyty, które wyniosło się z rodzinnego domu.
Katarzyna Miller: Zaspokoić braki albo zgodzić się na ich istnienie. Bardzo często musimy zdać sobie sprawę, że pewnych braków nigdy się nie nadrobi. Ludzie marzą o bezwarunkowej miłości. Bezwarunkowa miłość jest mitem, jest od niepamiętnych czasów opiewana w przepięknych dziełach sztuki, ale jest marzeniem. Może nam się zdarzyć tylko gdy jesteśmy niemowlęciem i gdy nasi rodzice są gotowi, żeby przyjąć na świat nową istotę, o której wiedzą, że ona nie jest dla nich, tylko że jest dla siebie. Że oni komuś dają życie, a nie sobie dają dziecko. To jest kolosalna różnica! Większość ludzi sobie robi dziecko, jeszcze gorzej – „dziecko się robi”, po prostu, bo dzieci „się ma”. Jak ktoś nie ma dzieci, ponieważ nie ma specjalnej ochoty, ludzie zaczynają mówić: „Jak to? Bez dzieci?” albo mamusia pyta: „Kiedy będę miała wnusia?”...
... albo: „Kto ci poda szklankę wody na starość?”
Katarzyna Miller: Najczęściej nikt nie poda! Starość to jest bardzo specjalna sprawa, której też nie umiemy. Nie umiemy, bo źle wychowujemy swoje dzieci. To jest epidemia: przekazujemy z pokolenia na pokolenie kolosalnie destrukcyjne rozwiązania. Całe szczęście, żeśmy chociaż wymyślili tę psychoterapię. Świat zatrząsł się w posadach jak zobaczył, co ludzie sobie robią. Dwie kolejne wojny światowe pokazały, że jesteśmy w stanie zupełnie się wykończyć. Ogromną różnicą w patrzeniu na ludzi jest to, że pojawiło się widzenie dziecka jako istoty, która poprzez swój rozwój uczy się być człowiekiem. Kiedyś dzieci traktowało się jak gotowych dorosłych. Wiedzy o ludziach nie było: była filozofia, która pytała o sens bytu, o moralność, jak żyć w grupach, by się nie pozarzynać i nie okraść. Stąd Dziesięć Przykazań. Tysiące lat nic nie zmieniły, dalej trzeba nas pilnować. Człowiek świadomy, dojrzały, zadowolony z siebie nie potrzebuje cudzego – ma swoje. I to w dodatku lubi. Nie musi zazdrościć, nie musi się porównywać i nie musi zabierać, nie musi kraść, nie musi napadać. Może uczyć, może coś darować, może się dzielić i pokazywać drogę. Nie ma autorytetów? Nieprawda! Po prostu ich nie słuchamy, zajmujemy się popkulturą.
Chciałabym wrócić do deficytów. Czy nie jest tak, że co prawda sama mogę zapewnić sobie to, czego mi zabrakło, ale w ten sposób nie pójdę nigdzie dalej, bo będę zajęta budowaniem fundamentów? Jakbym uczyła się alfabetu, podczas gdy powinnam już płynnie czytać.
Katarzyna Miller: Nawet alfabetu nie będę się uczyła! Będę lizała rany, będę zmieniała opatrunki na starych ranach. Albo robiła sobie nowe.
Ważne jest zrozumienie, że kiedy się urodzimy, bardzo rzadko dostajemy uwagę, prawdziwą czujną uwagę skierowaną na to, żeby poznać dziecko, dać mu się rozwijać w zgodzie z jego osobistym wyposażeniem.. Dostajemy przeważnie przykaz, jacy mamy być dla rodziców i jak spełniać ich oczekiwania i wyobrażenia. Dziecko jest niewiarygodnie plastyczne, ma w sobie dużo możliwości, bogactwa, a rodzice są dla niego wyrocznią. I długo jedynym układem odniesienia. Dzieci muszą się podporządkować temu, co się dzieje, co jest wymagane i co popłynie do nich od rodziców. Zawsze polecam książki Alice Miller, którą wielbię jako moją starszą siostrę albo przewodniczkę w psychoterapii i psychologii: ona to nazywa czarną pedagogiką. Tresurą posłuszeństwa. Po swoim własnym wychowaniu rodzice są najczęściej tragicznie bezradni, tkwią w analfabetyzmie emocjonalnym a jednocześnie w marzeniu o bezpieczeństwie, spokoju, a najbardziej o dobrobycie. To jest pułapka, gdzie tu miejsce na bezwarunkową miłość do dzieci, jak się siebie samego ( w dodatku nieświadomie), nie cierpi.
Pani powiedziała bardzo ważną rzecz: patrzymy do tyłu, staramy się zatrzeć bolesność przystosowywania się, ale przeszłość trzyma nas mocno, trudno nam się rozwijać, patrzeć do przodu, trudno nam być twórczymi. Jednocześnie to też się zdarza, ponieważ ludzie twórczy, nieprzypadkowo, obracają w twórczość swoją traumę. Każda sztuka przekracza traumę albo nią żyje. Ja się dziwię, jak można kręcić horrory i je oglądać, ale tłumy ludzi chodzą na horrory, bo mają ulgę, że sobie sami zafundowali lęk, a nie, że to on ich napadł. To jest ta gra ze sobą! I to jest życie do tyłu! Jak można uważać ćwiartowanie człowieka za rozrywkę? Ciągle mamy to samo średniowiecze, gdy największą rozrywką było oglądanie krwawych kaźni w tłumie na rynku. A lęk egzystencjalny mamy w sobie od zarania dziejów, ciągle nie poradziliśmy sobie z lękiem. Niech pani zobaczy, że to, że my sobie ułatwiamy życie, wcale nie oznacza, że sobie z nim coraz lepiej radzimy. Wręcz przeciwnie: zdejmujemy z siebie konieczność rozwoju naszych prawdziwych wewnętrznych mocy.
Chciałam zapytać właśnie o lęk i rozwój: punktem wyjścia może być kryzys, prawda? My się tego boimy. Pani pisze, że jest to strach przed zobaczeniem siebie prawdziwą i zaakceptowania tego, że jestem zbiedzona, słaba, nie taka, jaka powinnam być. Czy nie jest tak, że boimy się kryzysu nie tylko dlatego, że on jest bolesny, ale dlatego, że ten mrok może nie minąć i okazać się jedyną prawdą o nas?
Katarzyna Miller: Boję się tego, że będzie bolało, ale boję się również tego, czego nie znam, że wyjdzie ze mnie monstrum. To może bardzo powstrzymywać ludzi przed zajrzeniem w siebie, głównie dlatego, że pamiętają przerażenie, jakie rodzice przeżywali, gdy mówili: „Jaka ty jesteś?! Co ty zrobiłaś?! Opanuj się! Co z ciebie będzie?!”, jakby z nas miało wyjść nie wiadomo co. Rodzice mówią do dzieci gorsze rzeczy i robią im rzeczy, od których włos się na głowie jeży, nie mówiąc już, że nawet je zabijają. Oczywiście wielu robi więcej rzeczy wspomagających niż destrukcyjnych. Jest w psychologii pojęcie ‘wystarczająco dobra matka’. Ona bardziej lubi niż nie lubi, więcej pogłaszcze niż nie pogłaszcze, więcej uzna niż nie uzna. Wtedy człowiek wie, że ma w sobie i to, i to. I światło i jakiś mrok.
Ten mrok, o którym Pani mówi u Junga nazywa się ‘Cieniem’. To jest piękne, poetyckie określenie pokazujące, że mrok jest stale z tyłu, nie chcemy go widzieć, ale on i tak za nami chodzi. W Cieniu jest ukryte to wszystko, czego w nas nie chcieli, nie znosili nasi opiekunowie np. złość, której nie wolno nam było objawiać. I której, w związku z tym, myśmy też nie chcieli. Więc ktoś wypełniony długo zbieraną, nieujawnioną wprost złością może się bardzo bać, ze jak tylko jej upuści to ona zaleje „cały świat”. Chcę ludzi uspokoić: w środku nie czyha monstrum ani żaden potwór. Uczucia są zawsze mniejsze od nas. Ale jest potrzebne i pomocne, by nie przeżywać tego samemu, po to jest terapia, po to są terapeuci. Ktoś nas ukrzywdził, ktoś inny może nam pomóc wyjść z tego i zwrócić np. prawo do złości. Na początek może się jej wylać sporo, ale bardziej wyleje się ona jako fala pozwolenia na przeżycie jej i jeżeli się to robi w bezpiecznych warunkach, przy kimś, kto wie, o co chodzi, to nic się nie stanie. Dużo gorzej, jak się tego nie zrobiło świadomie, a człowiek już nie może wytrzymać. Wtedy może być strasznie i niebezpiecznie.
To mi przypomina inne zagadnienie z pani książki: kontrolę członków rodziny. Jak znaleźć umiar między z jednej strony luzem, a z drugiej strony – ochroną przed zagrożeniem?
Katarzyna Miller: Proszę zobaczyć taki piękny obraz: małe dziecko zaczyna chodzić najpierw na czworaka, potem na nóżkach, z tyłu za nim idzie tatuś albo mamusia i NIE STRASZY: „Uważaj, bo się wywrócisz! Uważaj, bo się ubrudzisz! Nie idź, nie zaglądaj! Nie dotykaj pieska, bo cię ugryzie!”, a po prostu ciepło patrzy, co się dzieje. Nie zatrzymuje dziecka tylko uważnie podąża za nim, kiedy jednak widzi, że jego cudowny bachor doczworakował do czegoś naprawdę niebezpiecznego np. schodów, dopiero wtedy jednym ruchem swoich dorosłych, długich nóg zatrzymuje się przed nim, podnosi je i przekłada albo zastawia mu drogę: „Wracaj, kochanie”. Nie ma afery, nie ma lęku, nie ma straszenia dziecka. Jest uwaga i przytomność umysłu. Trzy pierwsze lata życia to dla dziecka najważniejszy okres. Jest to podwalina totalna. My się strasznie boimy tej wiedzy. Bardzo nas to męczy: „To ja już jestem wtedy prawie gotowa?”; Tak, tam jest baza mojej odwagi, mojego zaufania do siebie, poczucia ważności, poczucia wartości. Na szczęście można potem różne rzeczy przepracować, zmienić, ale jak to się mówi: ogóreczek lekko kiszony już nigdy nie będzie z powrotem całkiem surowy. Lepiej dobrze zaczynać od początku. Najszczęśliwsi ludzie to tacy, którzy mają szczęśliwych rodziców. Jak robię wykłady, na których siedzi sto bab, jednym z moich pierwszych pytań jest: „Której z was mama jest zadowolona?”. Niech pani zgadnie, ile się podnosi rąk?
Jedna?
Katarzyna Miller: Jedna, dwie, trzy, maksymalnie cztery. Na setkę! Przecież to groza! Te córki marzyłyby, by ich matki były szczęśliwe. Pół życia oddają, by matka była szczęśliwa.
A te matki, które nie są szczęśliwe, nie pozwalają córce być szczęśliwą.
Katarzyna Miller: Ale oczywiście! Los kobiety: „Co ty myślisz, że tobie będzie lepiej? Zobaczysz sama, jak będziesz miała dzieci! Tak się *j**** z dziećmi, zobaczysz, ty też będziesz miała za swoje!”. Przecudny przekaz, tylko szczęście czuć, tylko kwitnąć. Potem musimy odgruzować tę piwnicę. To jest naprawdę długa praca. Ona jest fascynująca, ja ją uwielbiam, natomiast dla niektórych ona jest przerażająca. Niektórzy się poddają, niektórzy chcą się tylko trochę lepiej poczuć i już.
Jest w tej książce postać, która stawia opór. Ja ją rozumiem. Ona tyle zainwestowała w swój wygląd, w swoją idealność, a gdy ja jej mówię, że ta idealność nie jest tak ważna jak jej nieidealność, ona ma poczucie, że ja chcę jej zrobić krzywdę. Ja to nazywam brakiem prawdziwej refleksji i nie ma to nic wspólnego z inteligencją. To jest właśnie ten analfabetyzm emocjonalny: kupę rzeczy wiemy, umiemy, potrafimy się nauczyć, jesteśmy świetne zawodowo, jesteśmy świetne jako gospodynie domowe, słynne z elegancji, urody i wdzięku, po czym się okazuje, że emocji nie kumamy ni cholery. Robi się wewnętrzny mur. Można mieć hipotezę, że jej było bardzo trudno, że rodzaj przymusu, presji, wymagań, jakie na nią nałożono był tak nieprzenikliwy, że ona nawet odetchnąć nie mogła. I taka się zrobiła. Dostawała za to nagrody: jest cudna, piękna, zadbana, a że jest nieszczęśliwa? „Kochanie, twoja mamusia też! O co ci chodzi? Czego ty kobieto chcesz? Takie jest życie!”. A życie może być boskie! Ale tylko wtedy, gdy zaczniemy mieć z nim realny kontakt, a nie przez te mury, zasieki, które nam zbudowano. Mury milczenia, jak pisała Alice Miller. Tak jak w „Białej wstążce” reżyserii Haneke, to jest wielki, wstrząsający film. Co się dzieje z tymi dziećmi? Rodzi się w nich psychopatia, bandytyzm, bo musieli ulec bezlitosnej bezwzględności rodziców, nazywanej przez nich fałszywie jako troska i opieka.. W całym filmie jest jedna, inna niż wszystkie z dziećmi scena, gdy mały jeszcze i nieuszkodzony tak jak już reszta dzieci, chłopczyk przychodzi do ojca z prawdziwą troską i miłością: „Tatusiu, ty jesteś smutny”. Ten ojciec nie wie, co ze sobą zrobić. Nie umie odpowiedzieć, nie umie przyjąć, jest bardzo poruszony i totalnie bezradny wobec tak pięknego i jednocześnie tak zagrażającego faktu, ze jest ktoś go poczuł, przejął się jego stanem…
I przyniósł mu ptaszka...
Katarzyna Miller: Prawda? Żeby mu było lepiej. Ten człowiek nie wie, co zrobić. Nie potrafi podziękować, nie potrafi się ucieszyć, nie potrafi powiedzieć: „Jesteś kochany”, nie potrafi powiedzieć: „Nie wiem, co z tym zrobić”. Tylko mu się twarz zmienia, nie panuje nad sobą, czuje, że stało się coś niezwykłego. I tyle. Chwila przemija. I dalej będzie robił swoje. To dziecko przerosło dorosłego, ale wiadomo, że za dwa, trzy lata będzie się musiało przystosować, bo inaczej go zniszczą.
I skończy jak brat przywiązany do łóżka.
Katarzyna Miller: Tak. Z białą wstążką. Biała wstążka, czarna pedagogika. Haneke jest taką Alice Miller w kinie. Bezpardonowo pokazuje, co robimy sobie wszyscy.
Przerażające jest to, że dokładnie o tym samym pisze Bernhard, Jelinek, Streeruwitz. Czyli to nie jest jeden głos.
Katarzyna Miller: To są ludzie, którzy mówią prawdziwym głosem swego narodu. Głosem ludzi naszej kultury. Psychologia mówi już od stu lat, że człowiek dorosły zaczyna się w dziecku. Takie będziemy mieli narody, takich będziemy mieli ludzi, jakich wychowamy. Nie chcemy brać tego pod uwagę, dalej w szkole uczymy, ile nóg ma stonoga i siedź równo w ławce i nie przeszkadzaj. Co ma robić dziecko? Nie przeszkadzać! Jakie dzieci są nieszczęśliwe? Wie pani?
?
Katarzyna Miller: Czyste. Fajne, nie? „Nie ubrudź się, bo mama przed chwilą uprała”. Dziecko ma stać i się nie ruszać, najlepiej nie oddychać. Włączać się, jak ma powiedzieć ‘dzień dobry’, ukłonić się, zjeść grzecznie, żeby mamusia czuła, że jest dobrą matką. I ma przynosić piątki i szóstki. Dlaczego? Bo Franio ma szóstki. To jest cały problem. Albo: „Moje dziecko nie musi nic robić, tylko się uczyć, nic więcej”, to ja mówię, że jakbym miała pistolet maszynowy, to chętnie bym go użyła. Co to znaczy: nic więcej? To jest robot? W ten sposób zabija się dziecko. Ma się dostać do najlepszej szkoły, potem ma zostać najlepszym adwokatem w mieście i kupić najlepszy samochód. I wtedy jest dowód: „Nasza rodzina jest wspaniała, mamy takie wspaniałe dziecko!”.
Czy osoba, która była wychowywana za takimi zasiekami, za murami milczenia, ale do której zaczyna docierać, że może być inaczej, ma szansę dać swojemu dziecku coś lepszego?
Katarzyna Miller: Tak, może, przeważnie tak się dzieje. Dotyczy to ludzie, którzy wątpią. Bo nie odpowiedzi są ważne, ale pytania, wątpliwości. W książce mówię o tym, jak Jung jako dziesięcio- czy jedenastoletni chłopak zobaczył, że Bóg robi kupę. Przecież to jest fenomen! To dziecko było wyposażone w taką siłę, było obdarzone Duchem Świętym, zobaczyło rzeczy, których nikt z dorosłych nie widział. On ośmielił się podważyć ideę Boga. Bóg wypina d**ę i robi kupę na swój kościół?! To jest powiedzenie: „NIE, wszystkim sztywnym, unieruchamiającym życie dogmatom! Ja chcę szukać!”
Kultura poszła bardziej w stronę Freuda, niż Junga. Freud uległ cywilizacji, Jung się jej przeciwstawił. Freud się schował za swoimi pacjentami i usiadł z tyłu kozetki, żeby go nikt nie widział. To była terapia pod tytułem: „Ja jestem niedotykalny, bo jestem terapeutą”. Wiele szkół poszło w tym kierunku. Inne poszły w drugą stronę: człowiek jest tylko człowiekiem i aż człowiekiem, terapeuta i klient tworzą spotkanie, człowiek leczy przez to, że jest człowiekiem, a nie lustrem. Nikt z lustra nie dostanie odpowiedzi na swoje pytania.
Jak ktoś ma wątpliwości, to jest osobą, która zachowała zdrowy rdzeń. Czuje, że coś jest nie tak i zaczyna szukać. Oczywiście słyszy w sobie, a także na zewnątrz: „Nie szukaj! Będzie niewygodnie, narazisz się, nie będą cię lubić”. Jeśli ktoś szuka to jest wielce prawdopodobne, że znajdzie. To jest ruch nadany naszej energii. Przyroda jest żywa, energia jest żywa, jak wypuszczamy naszą energię w dobrą stronę, w stronę szukania prawdy, wszystko co żywe zaczyna nam pomagać.
Czyli po prostu trzeba się otworzyć na jej przepływ.
Katarzyna Miller: Tak. I trzeba za tym iść. Najważniejszą rzeczą jest to, że mamy w sobie czujnik. W głowie mamy sieczkę, chaos, szum, ale gdzieś w środku człowieka jest odpowiedź. Człowiek wie, po jakim spotkaniu czuje się zmęczony, po jakim nie, w tym fotelu jest wygodnie, w tamtym nie, w tej rodzinie rozluźnił się, wypoczął i polubił ludzi, a tu siedział jak na szpilkach i chciał wyjść. My to wiemy! Nikt na nas niczego nie wymusi! Szefa się albo szanuje albo nie. Albo chce się od tego nauczyciela uczyć albo nie. To jest nasz wewnętrzny wskaźnik.
Ciało zna odpowiedź.
Katarzyna Miller: Oczywiście. Ciało – także nasz wehikuł – jest nami, ono mówi do nas. Pozwólmy na płacz, na ziewanie, na ruch, na taniec, tylko przytomnie, z uwagą. Cudne rzeczy może człowiek robić ze sobą, nigdy nie jest nudno.
Poszerzajmy miejsca, w których możemy rozmawiać. Ta książka ma chwile śmieszne, ponieważ mam poczucie humoru i lubię się śmiać, ale one znalazły się tam również dlatego, by ludzie poczuli, że to jest frajda zajmować się sobą, że można się popłakać, ale i obśmiać. Bycie razem, w grupie to też takie chwile, gdy przestajemy się obawiać, co o nas pomyślą inni. Że możemy się razem cieszyć. Dlatego książka jest lekka. Ale to jest pozorna lekkość. Trzeba ją przeczytać jeszcze raz, by w tym, co tak lekko przeszło, znaleźć treści, które wcale nie są tak lekkie i proste.
Rozmawiała Marta Buszko
http://ksiazki.wp.pl/tytu...753,wywiad.htmlTomoe - Śro 29 Gru, 2010 10:41 Dzięki.
Już jestem po lekturze "Chcę być kochana...." i czuję się zachęcona do lektury tej drugiej książki. migotka351 - Czw 30 Gru, 2010 23:34 Witam wszystkich po przerwie.
Ostatnio było o tych żabkach, grzałkach i operatorach grzałek.
COś na ten temat jest w ksiazce Wredni Ludzie Jay CArter'a.
oto fragment
2.OFIARA
Z całym szacunkiem, jeżeli zamierzasz wiązać się z przedstawicielem tego najbardziej toksycznego jednego procenta, z autentycznym , świadomym swych działań umniejszaczem, ponieważ sądzisz, że poradzisz z nim sobie, to powinieneś parę rzeczy wiedzieć. On musi kontrolować, Jest to sprawa życia i śmierci jego ego. Jeżeli uzna się za gorszego od ciebie, będzie to dla niego bodźcem, aby cię zniszczyć i w końcu w pełni kontrolować. Jeżeli zdarzy ci się zachorować, mieć kłopoty czy znaleźć się w dołku, zrobi wszystko, co możliwe, aby sytuacja się nie zmieniła, Jeżeli masz ochotę wdać się w tę grę, twoja sprawa. Twój umniejszacz może być czarującym, skłonnym do ryzyka i prawdopodobnie bardzo inteligentnym człowiekiem. Jeżeli “rozpali cię”, baw się dobrze, dopóki możesz. Jednak nieszczęście czyha tuż za progiem. Możesz myśleć, że nigdy nie staniesz się bezbronny, nie znajdziesz się w dołku. Lecz sam się o to prosisz. pozostając w związku z przedstawicielem “1%”. Tak więc... bon voyage!
Życie w ciągłym stresie, związanym z koniecznością ustawicznego reagowania na umniejszacza, może prowadzić do chorób psychosomatycznych. Znałem wielu ludzi związanych z umniejszaczem małżeństwem lub więzami krwi. Byli ich ofiarami i zazwyczaj cierpieli na owrzodzenie żołądka i dwunastnicy lub niedomogą serca, niektórzy na raka czy inne choroby. Codzienny stres, związany z odpieraniem ataków umniejszacza zżera, nawet jeżeli radzisz sobie z tym bardzo dobrze. I jak to zwykle bywa w przypadku prawdziwego umniejszacza, musisz sobie z tym radzić, radzić, radzić... ad nauseam, ad infinitum. Wrzeszczący i szalejący umniejszacz może nagle zmięknąć, jeśli go opuścisz, może się nawet przyznać do tego, że umniejszał cię. Stanie na głowie, aby dostać cię z powrotem. Wyzna nawet, jak ciężko mu było bez ciebie.
Nie ma większego znaczenia, czy umniejszacz jest świadomy tego, co robi, czy nie. W każdym przypadku jest za to odpowiedzialny. Nie ma znaczenia, czy ktoś strzela do ciebie świadomie... umrzesz i tak i tak. Niekiedy trudniej nawet poradzić sobie z umniejszaczem, który działa nieświadomie. Skonfrontowany ze swoimi postępkami, może powiedzieć: Skąd wziąłeś takie głupie pomysły? To ty umniejszasz moją wartość, oskarżając mnie o niedocenianie twoich zalet! Słuchając takich słów, będziesz miał pewnie ochotę rozerwać go na strzępy. Musisz jednak wziąć pod uwagę parę spraw. Po pierwsze, on cię dewaluuje nieświadomie. Można z dużym prawdopodobieństwem założyć, iż był kiedyś związany z umniejszaczem (matka, ojciec. przełożony, współmałżonek). Gdy się rozzłości, w taki sposób okazuje swój gniew. Jako “nieświadomy umniejszacz” z trudem tylko poddaje się jakiejkolwiek konfrontacji. Nikt nie lubi myśleć o sobie jako o umniejszaczu. I znów to nie twoja sprawa, że on nie chce dostrzec swoich problemów. Musisz go traktować tak, jakby był ich świadom. Moim zdaniem najlepsze, co możesz zrobić to: (1) pokazać mu je, (2) nie poddawać się i (3) oddzielić się od niego, jeśli nie chce ich dostrzec. Dojdzie do tego okrężną drogą dopiero wtedy, gdy stanie wobec faktu, że traci ciebie.
Charakterystyka ofiary
Ludzie zwykle chętnie słuchają innych, ale po wielu latach lekceważącego i poniżającego traktowania tracą na to ochotę. Ludzie zwykle chętnie dopuszczają możliwość własnych błędów. Gdy jednak umniejszacz ustawicznie wytyka nam, co robimy źle, możemy przestać przyznawać się do omyłek w jakiejkolwiek sprawie.
Umniejszacz nadużywa gotowości do słuchania go, robiąc tak wiele krytycznych i złośliwych uwag, że ofiara zamyka się w sobie i w ogóle przestaje słuchać, aby uniknąć strasznego uczucia że znów okaże się iż nie ma racji. Ten system obrony pozwala ofierze nie słyszeć umniejszacza. Chroni przynajmniej częściowo, przed bólem umniejszonej wartości, lecz taka reakcja może spowodować, ze człowiek przestaje słuchać kogokolwiek. Ofiara umniejszacza może zacząć stwarzać pozory kogoś, kto zawsze ma całkowitą rację. Straciła już wszelką ochotę na słuchanie i uznawanie własnych błędów.
Być może znasz kogoś, kto niewiele słucha, ale dużo mówi. Czy taka osoba miała w przeszłości swojego umniejszacza?
Kto inny, okaleczony w przeszłości przez umniejszanie jego wartości, może być bardzo cichy i nieśmiały. Boi się otworzyć usta z obawy przed kolejnym umniejszaniem. Może sprawiać wrażenie że odrzuca wszelką przyjaźń, lecz przyczyną tego jest lęk. Osoba nieśmiała jest zwykle - rzecz jasna - spokojna i powściągliwa, ale też może to być rezultat kontaktów z umniejszaczem, który deptał jej samoocenę, ilekroć otworzyła usta. Istnieje ogromna różnica między kimś, kto jest spokojny z wyboru, a kimś kto jest usztywniony przez lęk.
Jeszcze innym sposobem reakcji na umniejszanie wartości jest zamknięcie się w uporze. Osoby takie czasem uważają, że mają “silną wolę” i nigdy się nie mylą. Wyrobiły sobie taką postawę pod wpływem umniejszacza, w kontaktach z którymi najlepszą obroną było nieustępowanie nigdy, bez względu na okoliczności.
Jak możemy poprawić nasze zachowanie, jeśli nie potrafimy słuchać innych i nie możemy sobie pozwolić na pomyłki? Niszczenie ofiarowanego nam przez Boga daru porozumiewania się z ludźmi to jedna z największych krzywd, jakie można wyrządzić drugiemu człowiekowi. Niszczymy ten dar również sami gdy godzimy się na ograniczanie lub zniekształcanie naszej zdolności do komunikowania się ze strachu przed umniejszaczem.
Na ogół wiemy, co może się stać, gdy Joe zrani Freda. Fred może zechcieć wtedy zranić Joe’ego. To takie proste. Ktoś robi coś, aby cię zranić, wówczas ty możesz nabrać ochoty odpłacić mu tym samym.
Większość ludzi nie zdaje sobie jednak sprawy, że zwykle sekwencja wydarzeń jest następująca:
Joe robi krzywdę Fredowi (tj. Joe dewaluuje wartość Freda).
Fred nie zdaje sobie sprawy, że Joe go zranił, niemniej jednak jest mu z tym źle.
Joe widzi, że Fred czuje się nieswojo, widzi również że Fred nie ma zamiaru się rewanżować.
Joe chcąc usprawiedliwić swoje działania, zaczyna wymyślać “rozsądne” powody dla których zranił Freda. Szuka motywacji własnych działań. Może sobie powiedzieć: “Cóż, każdy, kto pozwala deptać po sobie, zasługuje na zranienie” albo też “Co za niedołęga, tacy ludzie zasługują na to, by po nich deptać”.
Z chwilą gdy Joe usprawiedliwi swoje postępowanie wobec Freda, będzie je kontynuował.
Joe traci szacunek dla Freda, ponieważ Fred pozwala siebie krzywdzić.
Taki stan rzeczy może trwać - aż Fred załamie się psychicznie (może zrobić jakieś głupstwo) lub wreszcie zbuntuje się i powie coś w rodzaju “Słuchaj, do diabła! Nie chcę więcej słyszeć twoich @# * .
Pewnie znasz takiego kogoś, kogo uważasz za dobrego człowieka, kto wytrzymuje z partnerem zmieniającym życie w piekło. Najczęściej jest to kobieta i dziwi cię, że ona się na to godzi, a ona prawdopodobnie czuje, że nie zasługuje na nic lepszego. Nie potrafi zaakceptować ludzi, którzy są dla niej mili, a pociągają ją ludzie, którzy ją przytłaczają.
Umniejszacz nie zawsze jest potworem. Bierno-agresywna ofiara potrafi sama tworzyć lub prowokować sytuacje,. w których pokazuje, jak jest mało warta. Fred mógł się sam ustawić w roli “chłopca do bicia” przez słodki do obrzydzenia sposób bycia i czołganie się u nóg Joe’ego. Czy spotkałeś kiedyś człowieka, którego miałeś ochotę kopnąć? Osoba taka może sprawiać wrażenie najsłodszej w całej okolicy, lecz często popełnia nieświadomie “drobne błędy”, nie biorąc za nie odpowiedzialności. Może np. bez przerwy spóźniać się i zawsze znajduje sobie usprawiedliwienie, pada przed tobą na kolana i sprawia, że wyglądasz jak @# * , czując się nieswojo w jej towarzystwie. Taki człowiek zawsze sam siebie poniża. Na każdym kroku komunikuje: “spójrz jaki jestem odrażający”.
Zwykle nie mamy szacunku dla kogoś, kto nie szanuje sam siebie. Gdy gratulujesz komuś takiemu, zlekceważy twoje słowa, gdyż nie może mieć dobrego mniemania o sobie. Nawet jeśli jest wspaniałym człowiekiem, będzie przyciągał umniejszaczy niczym magnes. Zdecyduje się cierpieć, przebywając z kimś kogo ty uważasz za potwora, zamiast miło spędzać czas z tobą. A gdy jesteście razem, będzie bez przerwy opowiadał ci, jakim jest nieszczęsnym, bezradnym pechowcem. Musi udowodnić sobie, iż jest nic nie znaczącą ofiarą losu. Będzie robił wszystko, by otoczenie ciągle potwierdzało tę opinię.
W jego przeszłości był jakiś umniejszacz... i teraz ma na stałe swego prześladowcę w głowie. Uzewnętrznił umniejszacza i skierował przeciwko sobie. Lecz - uwaga - jego nieszczęście kocha towarzystwo.
Umniejszacz powtarza bez przerwy: “Mylisz się. Mylisz się.” A ofiara postrzega siebie jako ofiarę i nie chcąc przyznać się do odpowiedzialności, ciężko pracuje, aby udowodnić, że naprawdę jest ofiarą i ma w tej kwestii rację.
Ofiara będzie ci ustawicznie zawracać głowę swoimi nieszczęściami. Straszne okoliczności, pijany współmałżonek, pożar w domu, utrata pracy - i zawsze ktoś inny jest temu winien. Oni znowu zrobili mu krzywdę. Wyjaśni ci że on sam nic nie mógł w tej sprawie zrobić. Samochód zjechał z szosy i uderzył w drzewo. (On sam przez czysty przypadek znalazł się pijany za kierownicą). Potem oni zabrali mu prawo jazdy, przez co stracił pracę. Zwolnili go po sześciu miesiącach wiernej służby tylko dlatego, że nie mógł wrócić do pracy. Bardzo chce, abyś się z nim zgodził, bo wtedy poczuje się umocniony w roli ofiary.
Taki osobnik może nie doceni niczego, co dla niego robisz, ponieważ nie czuje się tego wart. Rzadko uda ci się go zadowolić lub uszczęśliwić. Szczęście jest dla niego niedostępne. Będzie idealnym współmałżonkiem dla umniejszacza. Jego pożywką jest bycie nieszczęśliwym. Jeżeli sprawy układają się zbyt dobrze, sam sobie wykreuje jakieś zmartwienie.
Zauważysz, że twoje wysiłki, aby pomóc ofierze, są bezskuteczne. Wydaje się, że zawsze nieświadomie ściąga sobie kłopoty na głowę. Wreszcie i ty zaczynasz czuć się bezradny. I póki ta osoba nie rozpozna swej roli ofiary i nie spróbuje czegoś z tym zrobić, niewiele możesz zdziałać Ona sama musi chcieć się zmienić. Musi przestać obwiniać za swoje kłopoty los i słabą wolę, musi zdecydować się przestać być pechowcem.
Osobowość integruje się wokół tego, czego człowiek naprawdę chce, Jeżeli kobieta postanowi być wartościowa i cenna, to nic jej w tym nie przeszkodzi, jeśli tylko sama nie będzie udowadniać, że jest bez wartości. Wartość każdego człowieka określona jest przez niego samego. Jeżeli człowiek wie, że jest wartościowy, to żadne przeszkody i błędy popełniane na drodze do samorealizacji nie będą stanowiły dowodu, że jest do niczego lub że jest beznadziejnym pechowcem.
Osobowość integruje się wokół tego, czego człowiek naprawdę chce. Jeżeli kobieta postanowi być wartościowa i cenna, to nic jej w tym nie przeszkodzi, jeśli tylko sama nie będzie udowadniać, że jest bez wartości. Wartość każdego człowieka określana jest przez niego samego. Jeżeli człowiek wie, że jest wartościowy, to żadne przeszkody i błędy popełniane na drodze do samorealizacji nie będą stanowiły dowodu, że jest do niczego lub że jest beznadziejnym pechowcem. Nie ma sposobu, by uczynić z niego ofiarę, jeżeli postanowił, że nią nie będzie. Poświęci życie na rozwijanie swojej wspaniałej istoty i nie będzie zważał na chwilowe niepowodzenia. Jeśli kobieta naprawdę postawi sobie za cel uwolnienie się, to ta decyzja czyni ją istotą wolną.
Kto inny, okaleczony w przeszłości przez umniejszanie jego wartości, może być bardzo cichy i nieśmiały. Boi się otworzyć usta z obawy przed kolejnym umniejszaniem. Może sprawiać wrażenie że odrzuca wszelką przyjaźń, lecz przyczyną tego jest lęk. Osoba nieśmiała jest zwykle - rzecz jasna - spokojna i powściągliwa, ale też może to być rezultat kontaktów z umniejszaczem, który deptał jej samoocenę, ilekroć otworzyła usta. Istnieje ogromna różnica między kimś, kto jest spokojny z wyboru, a kimś kto jest usztywniony przez lęk.
Przykre ale prawdziwe.Walcze by ten wstyd i lęk pokonać do końca ...pietruszka - Nie 02 Sty, 2011 17:45 W ramach noworocznego prezentu podarowałam sobie właśnie BYĆ KOBIETĄ i nie zwariować oraz Nie Bój się Życia, Katarzyny Miller.
I mam dylemat od której zacząć beata - Nie 02 Sty, 2011 20:28
pietruszka napisał/a:
BYĆ KOBIETĄ
Ja bym zaczęła od tej. Pati - Nie 02 Sty, 2011 22:22
pietruszka napisał/a:
Nie Bój się Życia, Katarzyny Miller.
ja jestem po tej lekturze.
pietruszka napisał/a:
BYĆ KOBIETĄ i nie zwariować
A nad ta sie wlasnie zastanawiam czy zakupic migotka351 - Sob 08 Sty, 2011 17:31 Ja najbardziej polecam 2 książeczki "BYć kobietą.." i Chcę być kochana tak jak chcę".
Myślę, że "Nie bój się życia" (obszerne fragmenty czytałam podczas bytnosci w "Biedronce"gdzie była w promocji) nie jest tak dobra.Raczej tam są oderwane od siebie sprawy.Te 2 pierwsze jednak sa najbardziej pomocne.
Moim koleżnkom podeszła bardziej "BYć kobietą.."
Ja czytam "Po co mi ten facet" i też sa fajne rzeczy-tym bardziej że dialog jest z facetem-terapeutą.
Też poruszane są związki córka-ojciec, syn-matka i ich wpływ na dalsze zycie.
Jak wpadnie w ręce też warto przeczytać.
Jestem poruszona lekturą książek Alice Miller.
Czytałam "Bunt ciała".
Teraz czytam "dramat udanego dziecka".
Pierw nie chciałam się zachłystywać tą lekturą.Myslę, ze było to spowodowane oporem przed uczuciami wobec rodziców, które sa b.silne, przykre,pełne żalu,gniewu i krzywdy, a które chciałam wyprzeć, bo wydawały mi się niepożądane.
To pułapka.Bo zaczęłam te uczucia przenosić je na inne osoby, któe nie był ich "winne".
Dlatego myśle, że ksiązki te warto przeczytać, by uzmysłowić sobie co w nas tkwi i jak stare tryby nami kręcą.
Chyba w żadnej innej ksiązce (tu mam na myśli "dramat udanego dziecka") nie jest to tak jasno i dobitnie wyjasnione i w poparciu o przykłady.
Chyba wczesniej Flandra polecala te ksiązki - ja też jestem na TAK choć to przygnębiająca lektura.
pzdr
ela:)pietruszka - Sob 08 Sty, 2011 22:40 Czytałam Bunt ciała i Gdy runą mury milczenia. Trudne emocjonalnie książki, ale było warto je "przeczołgać". Co ciekawe autorka pochodziła z Polski, zdaje się ze Lwowa. W tej tematyce to klasyką są jeszcze "Toksyczni rodzice", chociaż z ogólną tezą, że rzeczywista konfrontacja z rodzicami, twarzą w twarz jest niezbędna w procesie zdrowienia, akurat nie do końca się zgadzam. Wcale nie jestem pewna, że tak bardzo do dna do ostatniej kropli krwi trzeba wejść w poczucie krzywdy i wykrzyczeć swoje pretensje po latach swoim rodzicom. I że tylko taka bezpośrednia konfrontacja uleczy nasze poczucie krzywdy. Ale to już rozmowa na inny temat.
Nie Bój się Życia to po prostu seria lekkich felietonów psychologicznych, bardziej mi do gustu przypadły akurat książki Ewy Woydyłło i jakoś tak więcej mi w pamięci zostały: Po co nam psychologia? W zgodzie ze sobą" czy Zaproszenie do życia.
Ale przepłynęłam już też przez Być Kobietą. Przepłynęłam, bo rzeczywiście fajna książka. No i przypomniała mi czas terapii i tego fajnego uczucia wyzwalania się, odkrywania, to była fascynująca przygoda. A w książce Miller też znalazłam kilka dla mnie smakowitych kąsków.Flandria - Sob 08 Sty, 2011 23:00
migotka351 napisał/a:
Chyba wczesniej Flandra polecala te ksiązki - ja też jestem na TAK
czytalam tylko "Gdy runą mury milczenia" i przyznaję - książka zrobiła na mnie duże wrażenie
pietruszka napisał/a:
W tej tematyce to klasyką są jeszcze "Toksyczni rodzice
też pomyślałam o tej książce w kontekście tego co napisała Migotka
We mnie ta książka po raz pierwszy wyzwoliła złość wobec rodziców - złość, która była gdzieś tam głęboko, głęboko zagrzebana i stłumiona ...
pietruszka napisał/a:
chociaż z ogólną tezą, że rzeczywista konfrontacja z rodzicami, twarzą w twarz jest niezbędna w procesie zdrowienia, akurat nie do końca się zgadzam.
ja zapamiętałam, że ważne jest przygotowanie do czegoś takiego - spisanie swoich uczuć itp, napisanie listu, ale niekoniecznie konfrontowanie tego z rodzicami.
Choć przyznam, że pod wpływem tej książki próbowałam się trochę skonfrontować ...pietruszka - Sob 08 Sty, 2011 23:25
Flandra napisał/a:
ważne jest przygotowanie do czegoś takiego - spisanie swoich uczuć itp, napisanie listu, ale niekoniecznie konfrontowanie tego z rodzicami.
Choć przyznam, że pod wpływem tej książki próbowałam się trochę skonfrontować ...
Konfrontacja ze swoimi uczuciami, swoim bólem tak, bez tego może być trudno się oczyścić z błota krzywd, ale osobiście odebrałam, że Forward bardzo namawiała do takiej konfrontacji twarzą w twarz. a przecież, rodzic, który skrzywdził, który miał wtedy z 20p lat, i sam nie był często przygotowany do roli, która mu przypadła, który sam miał świeży bagaż krzywd ze swojego dzieciństwa to prawie Inna osoba, niż 70-letnia staruszka, która może i nie jest świadoma krzywd sprzed pół wieku, ale ma już inne doświadczenie, inne poglądy zachowania...
Ja proces oczyszczania przeszłam podczas terapii, w zaciszu gabinetu i pisząc listy, myślę, że ta ilość żalu i wściekłości, które w sobie niosłam mogła zabić.
A co do książki - nie wiem, może to tylko moje odczucie, ale czytałam ją te 5 lat temu i może wtedy odbierałam ją tak radykalnie? Dzisiaj mam inną świadomość i pewnie inaczej by mi się ją czytało.migotka351 - Nie 09 Sty, 2011 21:19
pietruszka napisał/a:
Ja proces oczyszczania przeszłam podczas terapii, w zaciszu gabinetu i pisząc listy, myślę, że ta ilość żalu i wściekłości, które w sobie niosłam mogła zabić.
Ja też zaczelam w zeszłym roku terapię, która z braku kasy w naszym ośrodku została przerwana:( Tam rozpoczęłam proces oczyszczania i myślę, że moja terapka spełniała rolę empatycznego świadka,bo przy niej wypłakiwałam wszystkie krzywdy i żale.
Było to oczyszczające, ale emocjonalnie b.trudne przeżycia.
Oprócz totalnego psychicznego rozwalenia mojego wnętrza, to również ciało bardzo mocno reagowało na te "sesje".Jak w grypie bolały mnie wszystkie mięśnie,każda komórka była wycieńczona i pozbawiona siły.
Myślę, że dobrym wyjściem jest pisanie listu i niewysyłanie go.
Ja się do tego zabieram.
Bezposrednią konfrontację raczej sobie daruję.
Też usprawiedliwiam moją matkę, że dała co miała, a czego nie miała-nie dała.
Sama niosła jakiś tam bagaż...
Poza tym nie wiem czy po tym-gdybym jej walnęła tym wszystkim między oczy- dobrze bym się czuła.Pewnie bym miała poczucie winy i skrzywdzenia jej.
Nie wiem..teraz tak myślę, że lepiej nie.
JUż próbowałam wytłumaczyć mojej mamie granice, żeby się nie wtrącała do mojego życia, nie decydowała za mnie itd.
Jednak ona w ogóle tego nie zrozumiała.Obraziła się.
Zaowocowało to zerwaniem kontaktów,ale może to i lepiej,bo moja mama wchodziła mi na głowę.A teraz mam spokój.
Nie widziałam innego sposobu.I dlatego wszelkie rozmowy z nią wydają mi się bez sensu.Wolę zawrzeć w liście wszystkie swoje bolączki.A przy najbliższej okazji wrócę na terapię, bo to chyba jest za cięzkie dla mnie i sama sobie z tym nie poradzę.
pzdr
ela:)stiff - Nie 09 Sty, 2011 21:23
pzdr
ela:)migotka351 - Sob 15 Sty, 2011 11:28 Odkrycie emocjonalnej prawdy o sobie uwalnia od zaburzeń psychicznych. Iluzje i złudzenia (np. pogoń za sukcesem) są pseudoobroną. Przeszłości zmienić nie możemy, ale jesteśmy w stanie zmienić swój stosunek wobec własnej osoby, historii i życia. Przeszłość nie przeżyta pozostaje utkwiona w ciele. Nieuświadomione lęki, wyparte potrzeby i uczucia tak długo stanowią motor naszego działania, jak długo nie damy im przystępu do naszej świadomości.
Niektórym ludziom posiadającym dużą zdolność introspekcji oraz empatii trudno przychodzi szacunek dla świata swego dzieciństwa, w zamian odczuwają łatwo przymus odnoszenia sukcesów czy manipulacji. Tymczasem brak prawdziwego emocjonalnego zrozumienia oraz szacunku dla swych dziecięcych przeżyć bólu i smutku prowadzi do stłumienia, wyparcia i… życie na poziomie iluzji.
Dorosły, który w dzieciństwie nie doznał bezwarunkowej akceptacji, miłości i szacunku, będzie (jeśli nie uświadomi sobie że nosi tę potrzebę w sobie) całe życie szukał zastępczego rodzica. Bolesne jest, gdy oczekuje od własnego dziecka zaspokojenie dawnej potrzeby – uwagi, podziwu której nie zaspokoili dziadkowie maleństwa. Wczesne przystosowanie się niemowlęcia do oczekiwań matki czy ojca (nie posiadających wewnętrznego poczucia emocjonalnego bezpieczeństwa) zmusza je do wyparcia swoich naturalnych potrzeb: miłości, szacunki, opieki, zrozumienia. Do momentu, gdy dziecko nie spotka na swej drodze kogoś, kto je zaakceptuje wraz z jego wszystkimi emocjami bez osądzania, dziecko będzie wypierało swe potrzeby, przechowując je w swoim ciele. Jednym z takich uczuć wypieranych często jest uczucie opuszczenia. Prowadzi ono do nałogów, przymusu udziału w różnych grupach, perwersji itp. Samotność w domu rodzinnym zastępowana jest w dorosłym życiu izolacją wewnętrzną.
Dorosły człowiek powinien pozwolić sobie przeżyć głęboki smutek po stracie (np. przyjaciela), w przeciwnym razie – dosięgnie go depresja. Zarówno dorosły jak i dziecko, mogą się bać swoich uczuć, dotąd dopóki nie uświadomią sobie przyczyny swoich lęków. Trzeba budować coraz mocniejsze mury wokół bolącego miejsca w sobie, a to przeszkadza w normalnym rozwoju emocjonalnym. Życie iluzjami nie leczy ran. Dopiero doświadczenie własnej prawdy odsłoni ogromny żal, wyparty ból, a następnie – przyniesie empatię dla swego dziecięcego doświadczenia oraz poczucie nowej wewnętrznej wolności. Wtedy dopiero osoba pozwala sobie odczuwać i okazywać smutek, szczęście, lęk, złość i inne uczucia niezależnie czy to się innym podoba czy też nie. Małe dziecko boi się wyrażać siebie, bo boi się emocjonalnej śmierci. Dorosły – jest w stanie doświadczyć dawnego odrzucenia, niechęci czy bólu bez obawy narażenia swojej egzystencji. To odkrycie, że nie jest się zawsze zgodliwym, opanowanym czy wielkodusznym może przerażać i ranić, gdy osoba dana na tymże opierała swój szacunek dla siebie. Jednakże im bardziej pozwalamy sobie odczuwać dawne uczucia, tym silniejsi i bardziej spójni będziemy się czuli. Możemy czasem odczuć bunt, żal czy gniew uświadamiając sobie, że rodzice byli zamknięci na nasze podstawowe potrzeby. Jeśli nie przepracujemy tego doświadczenia, będziemy je projektować mniej lub bardziej świadomie na inne osoby w naszym dorosłym życiu.
W pracy terapeuty warto też pamiętać, że prawdziwą autonomię do której chcemy doprowadzić naszych pacjentów, musi poprzedzić uczucie zależności. Przepracowanie swojej historii potrzebne jest także rodzicom, aby mądrze kochali swoje dzieci. Każde dziecko potrzebuje, aby matka je dostrzegała z miłością, okazywała szacunek dla potrzeb i uczuć dziecka. Malutkie dziecko potrzebuje lustra w oczach matki, aby czuło się ważne, chciane i kochane. Jeśli tego nie zobaczy w oczach matki, później całe życie będzie szukać takich oczu…Dziecko rozwijając w sobie to, czego w danym momencie potrzebuje jego matka lub ojciec zapewnia sobie tym ich miłość (co dla dziecka oznacza przeżycie emocjonalne), ale jednocześnie uniemożliwia bycie sobą w przyszłości. Na przykład matka doświadczywszy cierpienia i upokorzenia w swoim dzieciństwie, u własnej córki będzie szukać/domagać się (?) zadośćuczynienia za dawne krzywdy. Role się wtedy odwracają: matka staje się córka, a córka – musi być matką swojej matki. Matka potrzebuje zaspokoić dawne swe potrzeby bycia widzianą i rozumianą, potrzebę oddźwięku i odzwierciedlenia, a dzieckiem – tak łatwo jest manipulować…
Depresja bardzo zbliża do rany, ale dopiero smutek i żal po doświadczeniu straty, prowadzi do zagojenia rany. Niektórzy ludzie chcąc podtrzymać w sobie iluzję miłości do rodziców, którzy w rzeczywistości skrzywdzili swe dziecko, wchodzą w małżeństwo z osobą silnie depresyjną i niejako „przerzucają” na żonę/męża swoje problemy. Czasem osoba wielkościowa nie szuka swej siły w pomaganiu depresyjnemu małżonkowi/małżonce, lecz usilnie zabiega o sukcesy zawodowe.
Czym jest depresja?
Depresja stanowi sygnał wyparcia swego ja, utraty siebie, wyparciu własnych reakcji emocjonalnych oraz odczuć. Depresja jest symptomem nieuleczonego zranienia, oznaką życia iluzjami. Uwolnienie od depresji nie jest tożsame z nieustającą wesołością czy brakiem cierpienie, ale jest żywotnością, czy daje wolność do spontanicznego doświadczania pojawiających się uczuć. A dostęp do swoich uczuć mamy dopiero po zaprzestaniu obawiania się doświadczenia cierpień z okresu dzieciństwa. Nie potrafimy naprawdę kochać dotąd, dopóki nie poznamy całej prawdy o sobie i naszych bliskich, choćby nie wiem jak bolesna była. Trzeba ją poznać i „przepłakać”. Nie jest dobrze, gdy pacjent z obawy przed utratą sympatii i zrozumienia ze strony terapeuty, rezygnuje z radości odkrywania własnej prawdy i wypowiadania jej przed terapeutą. Pacjent ma prawo do szacunku ze strony terapeuty dla wszystkich swoich uczuć, w tym nadwrażliwości. Aby móc żyć normalnie (czyli bez depresji, bez nałogów) każdy potrzebuje mieć oparcie w sobie, w swoim ja, czyli musi mieć dostęp do swoich potrzeb i uczuć oraz mieć możliwość je wypowiedzieć i zaspokoić. Co zrobić, aby zaprzestać nieświadomej dyskryminacji i przemocy w stosunku do dzieci? Należy uświadomić sobie jej istnienie oraz rozwinąć w sobie szacunek do napotykanych dzieci a także – rozwijać empatię wobec własnego losu.
Czasem ktoś dopiero w stosunku do terapeuty może bezpiecznie wyrazić swoją wściekłość, złość czy nienawiść, aby otworzyć się na uczucia stłumione, a które tak naprawdę nie odnoszą się do terapeuty, ale do rodzica, który blokował emocjonalny dostęp do siebie.
Z drugiej strony – wiele osób nosi w sobie ciężar niespełnionych oczekiwań rodziców. Poczucia winy powstałego we wczesnym dzieciństwie trudno usunąć z pomocą argumentów. Brak poczucia, że było się kochaną/kochanym przez rodziców jest największą raną. Zabliźni ją praca nad smutkiem i żalem. Ciało dziecka gromadzi w sobie pogardliwe spojrzenia czy reakcje rodziców. I tak tworzy się koło odtwarzania np. w przymusowych działaniach czy perwersji odtwarzania wcześniejszych traumatycznych przeżyć (np. gdy rodzice byli rozczarowani porażką dziecka, potem dorosły widzi to samo rozczarowanie w oczach innych znaczących dla niego bliskich).
„Matka nie będzie traktować swego dziecka z szacunkiem, dopóki nie zacznie dostrzegać, że aby np. skryć własną niepewność, zawstydza swoje dziecko ironiczną uwagą. Ale nigdy nie zauważy, jak bardzo dziecko czuje się upokorzone, lekceważone i niedoceniane, jeżeli nie nawiąże świadomie kontaktu z tymi uczuciami, zamiast bronić się przed nimi ironią.[…]
Jeżeli będziemy umieli dostrzegać za każdym przejawem lekceważenia kontynuację historii lekceważonego dziecka, to nie poczujemy się zaatakowani i nie będziemy zmuszeni do wewnętrznego okopywania się za najróżniejszymi teoriami. […] Pogarda, jaką okazuje pacjent, stanowi kontynuację wielu wcześniejszych doświadczeń w jego życiu i spełnia funkcję obrony przed niechcianymi uczuciami. Znika, jeśli zostaną one doświadczone, np. rozpacz i wstyd dziecka, którego miłość nie była odwzajemniona. Dopóki sami pogardzamy innymi i przeceniamy znaczenie osiągnięć, możemy wymykać się uczuciu żalu, że nie kochano nas, kiedy nie odnosiliśmy sukcesów. Poczucie wielkości gwarantuje utrzymanie iluzji: byłem kochany. Jednak uciekając przed żalem i smutkiem w głębi duszy wciąż czujemy się przedmiotem upokorzenia. Musimy bowiem gardzić wówczas tym wszystkim w sobie, co nie jest wspaniałe, dobre i mądre. […] Gardzimy tym małym, bezbronnym, zależnym od innych, ale również niewygodnym czy trudnym dzieckiem. […] zrozumienie nigdy nie było możliwe, gdyż wyparcie własnego dziecięcego losu przez rodziców czyniło ich ślepymi na potrzeby dzieci. Również świadomi rodzice nie zawsze rozumieją potrzeby swych dzieci. Jednak będą szanować uczucia dziecka także wtedy, gdy będą one dla nich niezrozumiałe. […] Perwersje seksualne, nerwica natręctw i ideologizacja nie są jedynymi sposobami uwieczniania tragedii pogardzanego dziecka.
Istnieją niezliczone, o wiele bardziej subtelne formy. Rozczarowanie dziecka z powodu odrzucenia przez rodziców jego Ja znajduje swój wyraz w tej samej formie, w jakiej dziecko doznało odrzucenia. […] Niektórzy ludzie np. nigdy nie używają głośnych czy agresywnych słów, zawsze sprawiają wrażenie dobrych i szlachetnych, a jednocześnie potrafią w jednoznaczny sposób dać odczuć innym, że uważają ich za śmiesznych albo głupich, albo zbyt hałaśliwych. Nie zdają sobie z tego sprawy i być może wcale nie chcą czegoś takiego sygnalizować […] Takie zachowanie odzwierciedla atmosferę, jaka panowała w ich rodzinnym domu, a z której w ogóle nie zdawali sobie sprawy. Dzieciom takich rodziców jest szczególnie trudno sformułować jakikolwiek zarzut, dopóki nie naucza się tego w trakcie terapii. Niektórzy potrafią być bardzo przyjacielscy, choć czasem nieco protekcjonalni, a w ich obecności każdy czuje się zerem. Potrafią przekazać uczucie, że nikt oprócz nich się nie liczy, że tylko oni mają coś ciekawego czy istotnego do powiedzenia. Inni mogą tylko ostać obok i podziwiać ich albo w rozczarowaniu i smutku wycofać się we własną nicość, nikt nie może poczuć się ich partnerem. Taki klimat stwarzają wokół siebie ludzie, którzy mieli wielkościowych rodziców. Jako dzieci nie mieli żadnych szans w rywalizacji z nimi i to samo przekazują teraz jako dorośli swemu otoczeniu. Jeszcze inne wrażenie sprawiają ludzie, którzy w dzieciństwie znacznie przerastali intelektualnie swoich rodziców, za co byli przez nich bardzo podziwiani, ale jednocześnie musieli sami radzić sobie ze swymi problemami, gdyż były one zbyt skomplikowanie dla rodziców. Ci ludzie potrafią co prawda przekazać nam uczucie mocy, lecz jednocześnie oczekują, abyśmy każdą pojawiającą się słabość opanowali intelektualnie. Mamy wrażenie, że nie potrafią zrozumieć cierpienia innych, tak jak kiedyś ich rodzice, przy których zawsze musieli być silni, nie dostrzegali istoty ich problemów.[…]
Aby w pełni móc się od tych wzorców uwolnić, poza intelektualnym wglądem potrzebujemy dostępu do naszych emocji.” (s.105-6)
Osoba, która świadomie doświadczyła wspomnień z dzieciństwa, gdy podlegała różnym manipulacjom w rodzinie czy szkole, gdy doświadczyła poczucia krzywdy i pragnienia zemsty, które się wtedy zrodziło – dużo szybciej odczyta ukryte manipulacje w życiu dorosłym oraz pozbędzie się ukrytej potrzeby manipulowania innymi. Człowiek uwolniony od bolesnej przeszłości nie przenosi swego dawnego gniewu na ludzi ze swego aktualnego środowiska. Doświadczenie dawnych silnych emocji pozwala „rozładować” napięcia ciała, które nosiło ból i cierpienie przez cały czas, uwalnia od iluzji, przywrócone zostają wyparte wspomnienia. Gdy pozwolimy sobie odczuwać gniew – uczucie to minie. Niesprawiedliwa, bo przeniesiona z dzieciństwa w dorosłość – nienawiść nie uleczona (nie doświadczona świadomie) nigdy nie ma końca. Aby człowiek mógł świadomie kierować swoim życiem musi mieć stały kontakt ze swoimi uczuciami. Źródło:
Dramat udanego dziecka. Studia nad powrotem do prawdziwego Ja, Alice Miller,
http://trenerka.bloog.pl/...ecka,index.htmlPati - Sob 15 Sty, 2011 18:02 Jest to bardzo cenny tekst jak dla mnie.Pokazuje jak duzo pracy jeszcze przede mna
Ale ciesze sie w koncu odejdzie ode mnie to co przepracuje i co przeszkadza mi w zyciu doroslym.
Dobrze jest uswiadomic sobie pewne rzeczy i nie przerzucac tego na swoje dzieci.
Dziekuje Mogotko migotka351 - Wto 08 Mar, 2011 21:26 zdrowie pięknych pań!
http://zazie-dans-le-metr...-pan,15292910,nFlandria - Śro 09 Mar, 2011 00:06 audycja radiowa - przerażąjaca stiff - Śro 09 Mar, 2011 06:04
Flandra napisał/a:
audycja radiowa - przerażąjaca
Szkoda, ze ja taki zawalony pracom jestem,
chętnie bym posłuchał, strasznie się lubie bać,
a o przerażeniu nie wspomnę... Flandria - Śro 09 Mar, 2011 19:31
stiff napisał/a:
chętnie bym posłuchał, strasznie się lubie bać
w linku, który podała Migotka, jest filmik z youtube "żona winna mężowi posłuszeństwo"
se posluchaj Wiedźma - Śro 09 Mar, 2011 20:03 Nie sądzę, żeby Stiff się tego przestraszył! stiff - Śro 09 Mar, 2011 20:35
Flandra napisał/a:
"żona winna mężowi posłuszeństwo"
No przeciek nie może być inaczej... Flandria - Śro 09 Mar, 2011 20:51
Wiedźma napisał/a:
Nie sądzę, żeby Stiff się tego przestraszył!
czepiacie się
przerażające = straszne
to określenie nie zawsze przecież dotyczy bania się itp
przerażające (straszne), że w 21 wieku można usłyszeć od psychologa, że antykoncepcja to mordowanie dzieci itpstiff - Śro 09 Mar, 2011 21:15
Flandra napisał/a:
że w 21 wieku można usłyszeć od psychologa, że antykoncepcja to mordowanie dzieci
Wyluzuj, bo jeśli zaczniesz rozbierać na czynniki pierwsze
wypowiedzi kazdego napotkanego idioty z dyplomem czy dorobkiem naukowym
nikomu nie potrzebnym, to sama zaczniesz przy nich wariować...staaw - Śro 09 Mar, 2011 21:18 Ja tam jestem wdzięczny mojej mamie że nie próbowała uczynić mego życia lepszym przy pomocy narzędzi chirurgicznych migotka351 - Pią 11 Mar, 2011 22:12 Dla zachęty:
fragment "Błądzą wszyscy ale nie ja" Tavris i Aronson:
[..]Siłę napędową samousparwiedliwiania, źródłem energii, która wytwarza w nas potrzebę usprawiedliwiania własnych działań i decyzji-zwłaszcza błędnych-jest nieprzyjemne uczucie, które Festinger nazwał dysonansem poznawczym.
Dysonans poznawczy to stan napięcia, jaki powstaje, kiedy u danej osoby wspólwystępują dwa elementy poznawcze (myśli,postawy,przekonania,opnie), które są psychologicznie sprzeczne.Np."Palenie to głupota, papierosy mogą mnie zabić" oraz "palę 2 paczki dziennie".Dysonans wywołuje dyskomfort psychiczny o róznym nasileniu-od słąbych ukłuć po dominujące cierpienie.Ludzie nie moga spać spokojnie,dopóki nie znajdą sposobu, zeby go złagodzić.W wypadku palacza najlepszym sposobem złagodzenia dysonansu jest rzucenie palenia.Jeżeli jednak taka osoba próbowała to zrobić i poniosła porażkę, to musi zredukować dysonans poprzez przekonanie samej siebie, że palenie wcale nie jest takie szkodliwe albo, ze jest warte ryzyka, ponieważ pomaga się odprężyć i chroni przed otyłością(a przeciez otyłośc też szkodzi zdrowiu)Większośc palaczy skutecznie zmniejsza doświadczany przez siebie dysonans w jeden z takich pomysłowych-choć polegających na oszukiwaniu samego siebie-sposobów.Dysonans wzbudza w nas silny niepokój,ponieważ wyznawanie dwóch sprzecznych przekonań to igranie z absurdem, a jak zauważył Albert Camus-my,ludzie,przez całe zycie próbujemy przekonać siebie,że nasza egzystencja nie jest absurdalna[..]
[...]Teoria dysonansu obaliła również pochlebny dla nas pogląd, że my,ludzie-homo sapiens-przetwarzamy informacje w sposób logiczny i racjonalny.Okazało się zupełnie inaczej.Jesli nowe informacje są zgodne z naszymi przekonaniami, to uznajemy je za wiarygodne i użyteczne-myslimy: "zawsze to mówiłam".Jeżeli jednak napływające informacje są niezgodne z naszymi przekonaniami, to uważamy je za błędne lub głupie: "co za idiotyczny argument!" Nasza potrzeba zgodności jest tak silna, że kiedy jesteśmy zmuszeni rozważyć dowody sprzeczne z tym, w co wierzymy, na ogół potrafimy znaleźć sposób, aby skrytykować, wypaczyć lub zignorować te informacje, a co za tym idzie-podtrzymać, a nawet umocnić, swoje dotychczasowe przekonania.Tę gimnastykę umysłową określa się mianem "błędu konfirmacji"[..]
[..]w naszym mózgu znajduje się kilka martwych punktów-optycznych i psychologicznych-a jedną z jego najsprytniejszych sztuczek jest utwierdzanie nas w podnoszącym na duchu,lecz złudnym przekonaniu,że akurat my nie mamy ani jednego takiego miejsca.W pewnym sensie teoria dysonansu jest teorią martwych punktów-opisuje dlaczego i w jaki sposób ludzie mimowolnie zamykają oczy żeby nie dostrzegać ważnych zdarzeń i informacji, które mogłyby wzbudzić w nich wątpliwości, dotyczące zachowań i przekonań.Oprócz błedu konfirmacji nasz mózg wyposazony jest w kilka mechanizmów w służbie ego, któe pozwalają nam uzasadnić włąsne spostrzeżenia i przekonania jako trafne, realistyczne i bezstronne.Psycholog społeczny Lee Ross nazywa to zjawisko "naiwnym realizmem"-nieodpartym przekonaniem, że spostrzegamy obiekty i zdarzenia "takimi,jakie są".Zakładamy, ze inni rozsądni ludzie odbierają świat tak samo jak my.Jesli ktoś z nami się nie zgadza, to z pewnością nie widzi wystarczająco wyraźnie.Naiwny realizm tworzy labirynt logiczny,ponieważ opiera się na 2 założeniach:
po 1: ludzie otwarci i uczciwi powinni się zgodzić z rozsądną opinią
po 2 : wszystkie moje opinie z pewnością są rozsądne-gdyby takie nie były, nie wierzyłbym w ich słuszność.Zatem jesli tylko zdołam nakłonić swoich przeciwników, żeby mnie wysłuchali-abym mógł im powiedzieć jak jest naprawdę-na pewno się ze mną zgodzą.A jeśli się nie zgadzają, to na pewno nie są obiektywni[..]
[..]Ross i jego wspólpracownicy wykazali, że ludzie spostrzegają własne sądy jako bardziej obiektywne i niezależne niż poglądy innych po części dlatego, ze dzięki introspekcji wiedzą, co sami myślą i czują, ale nie mogą się dowiedzieć, co tak naprawdę dzieje się w umysłach innych.Kiedy dokonujemy introspekcji-zaglądamy do swoich serc i dusz-potrzeba unikania dysonansu każe nam wierzyć, że kierujemy się wylacznie szlachetnymi motywami.Uznajemy swoje zaangażowanie za źródło wiedzy i trafności sądów[..]
pzdr
ela:)migotka351 - Pią 11 Mar, 2011 23:29 Acha, i polecam jeszcze ksiązkę "Geny czy wychowanie"-Judith HArris - to nie czytanie tylko fajna przygoda wiele ciekawostek
pzdr
ela:)migotka351 - Pon 14 Mar, 2011 17:15 Kaci i kastraci :
Syn widzi, że wejście w związek z kobietą musi skończyć się dla niego tym, co spotkało ojca - wstydem, upokorzeniem, "wykastrowaniem". Rozmowa z psychoterapeutą Wojciechem Eichelbergerem
Jest pan ojcem dwóch synów. Zdradził ich pan.
- Nie sądzę, choć miałem w tej sprawie potknięcie. Gdy chłopcy byli mali, tak intensywnie zajmowałem się własnym duchowym rozwojem, że mogli czuć się przez jakiś czas zaniedbywani.
Za dużo pan medytował?
- Tego nigdy za dużo, pod warunkiem że się nie odbywa kosztem naszych wcześniejszych zobowiązań wobec innych ludzi. Na szczęście, jeszcze nie za późno, zapaliło się światełko ostrzegawcze i dzieci zajęły właściwe miejsce w moim życiu.
Co to znaczy?
- Zrozumiałem, że miłość do dzieci, która znajduje swój praktyczny wyraz w ilości czasu i uwagi, jaką się im poświęca, też jest praktyką duchową. Kto wie, czy nie najważniejszą. Uczy bowiem uważnego przeżywania chwili, bycia tam, gdzie się jest.
Dlaczego tak trudno jest nam być z własnymi dziećmi?
- Nie zawsze potrafimy z nimi być. Często sami byliśmy zaniedbywani przez rodziców. Jeśli ojciec, będąc chłopcem, nigdy nie był przytulany, to skąd ma wiedzieć, że dobrze jest przytulać syna i w ten sposób uczyć go, czym jest ciepło, bliskość i wsparcie.
Wystarczy przeczytać parę książek lub zapisać się do szkoły dla rodziców. Warto też pójść na terapię, jeśli wiemy, że w rodzinie działy się niedobre rzeczy.
- Niektórzy rodzice tak robią i chwała im za to. Ale są wśród nich i tacy, którzy na rodzinną patologię są wyczuleni tak jak przysłowiowe kopalniane kanarki na gaz. Przesadzają.
Może mężczyźnie po prostu nie chce się opiekować własnymi pociechami, jest tyle ciekawszych zajęć niż układanie w nieskończoność domku z klocków.
- Najprawdopodobniej sami byli chłopcami opuszczonymi przez ojców, wychowywanymi przez kobiety i nie wiedzą, jak zajmować się synami. Wielu ojców ma poczucie, że odegrali swoją rolę, płodząc synów, i że później ich rola sprowadza się do zapewnienia bytu rodzinie. Nie pamiętają, jak bardzo sami kiedyś na próżno czekali na zabawę z ojcem w klocki.
Dlaczego ojciec jest taki bezcenny?
- Chłopcy mają instynkt eksploracji i walki, konstruowania i budowania, organizują sobie próby odwagi i inicjacje, szukają ryzyka, zbierają siniaki i blizny. Ojcowie rozumieją to lepiej niż matki. W rozsądnych granicach pozwalają synom doświadczać lęku i bólu, uczą odporności, wytrzymałości, dzięki czemu chłopcy nie wpadają w słodką pułapkę matczynej nadopiekuńczości.
Mało któremu ojcu chce się zginać kark i uczestniczyć choćby w nauce chodzenia syna.
- Po części dlatego, że ojcowie są coraz bardziej zapracowani. Część z nich nauczyła się, że sensem życia jest zabieganie o reputację i sukces. Trudno im docenić czas spędzany z dzieckiem. Wspólna zabawa w klocki czy układanki z trzy-, cztero-, pięcioletnim synkiem wydaje im się czasem straconym. Dlatego tak często nieświadomie zdradzamy syna w pierwszych latach jego życia, poświęcając czas raczej budowaniu swojej pozycji zawodowej i społecznej i takiej relacji z matką dzieci, która wspierałaby nasze aspiracje.
Czy taki model rodziny wynika ze zmian cywilizacyjnych?
- W miarę postępu rewolucji przemysłowej i informatycznej zanika gatunek ojców samodzielnych, wszechstronnych i niezależnych - gospodarzy i właścicieli - potrafiących budować, polować, hodować, uprawiać, naprawiać, walczyć, bronić, śpiewać i tańczyć - a także prawdziwie cieszyć się synem jako naturalnym spadkobiercą ojcowskiej duchowej i materialnej schedy. Zjawisko to dotyczy przede wszystkim dominującej w naszych czasach kultury miejskiej. Na wsiach i w małych miasteczkach tu i ówdzie takie ojcowskie relikty jeszcze przetrwały. Urbanizacja, industrializacja, opiekuńczość państwa, wszystko, co wydaje się pozytywnym dorobkiem naszych czasów, radykalnie zmienia tradycyjny model rodziny, jej strukturę i sens istnienia. Obecna sytuacja wiele wymaga od rodzin. Rodzina pozbawiona ekonomicznego, socjalnego i obyczajowego nacisku i lepiszcza w coraz większym stopniu swoje trwanie zawdzięczać musi więzi emocjonalnej i duchowej. Ale jak kultywować tę więź, skoro brakuje czasu na bycie razem? Tak działa, opisany w największym skrócie, mechanizm powodujący coraz powszechniejszy kryzys rodziny.
Kiedyś było lepiej?
- W przeszłości zainteresowanie ojca synem wiązało się z koniecznością przekazywania mu dorobku życia, fachu i warsztatu pracy. Ojciec musiał syna wiele nauczyć, aby to, czego wcześniej dokonał, nie zmarnowało się. Od trwałości rodziny w ogromnej mierze zależały szanse przetrwania jej członków. Sytuacja zewnętrzna czyniła z rodziny autonomiczny, spójny i odporny organizm, zdolny do przetrwania na przekór wszystkiemu. Ze względu na ekonomiczną i społeczną pozycję mężczyzn, od których sprawności i możliwości tak wiele zależało, związki ojców z synami były wówczas szczególnie ważne i mocne.
Gdzie są ci mężczyźni dziś? Prawie dwa miliony kobiet samotnie wychowują dzieci. To jedna czwarta polskich rodzin.
- Proces degradacji tradycyjnej rodziny trwa od setek lat, a stworzenie recepty na jej zdrowe funkcjonowanie we współczesnym świecie to zapewne zadanie dla kilku pokoleń. Prawdopodobnie będą musiały się radykalnie zmienić nasze oczekiwania związane z rodziną. Na razie ojciec w swojej tradycyjnej roli staje się coraz mniej potrzebny. Nie musi już budować, hodować, bronić, przekazywać. Coraz częściej nie musi nawet na rodzinę zarabiać, bo żona zarabia tyle samo albo więcej - a jak żona zawiedzie, to przecież państwo i tak nie da dziecku zginąć. Nie za dobrze to świadczy o mężczyznach, ale marksistowska teza, że byt kształtuje świadomość, wydaje się sprawdzać w obszarze męskich postaw rodzinnych.
Facet znika, bawi się albo pracuje, a dziecko siłą rzeczy zostaje przy matce.
- A matka jest coraz bardziej przemęczona, zniecierpliwiona i rozżalona. Nosi w sobie pokłady gniewu, który pod nieobecność ojca mimo woli przelewa na syna. Otwartym lub ukrytym - pod maską nadopiekuńczości - gniewem matka nieświadomie kastruje chłopca psychicznie. Nadmiernie ogranicza jego wolność i inicjatywę, a tym samym możność nabywania podstawowych atrybutów męskości, tj. zaufania do siebie, zdolności do konfrontacji i walki, odwagi, odporności, sprawności.
Część mężczyzn w końcu zabiera się do wychowania synów, gdy przestają być kłopotliwi - sami już jedzą, ubierają się i korzystają z ubikacji.
- Niestety, zbyt często u ojców wygrywa pokusa uczynienia z synów swoich kibiców i wielbicieli. Wynikająca z niskiego poczucia wartości potrzeba imponowania synom może ojcom mylić się z miłością. Ojciec jest wówczas przekonany, że dużo dla syna robi, a nie zdaje sobie sprawy, że buduje w nim nadmierne przywiązanie i pokorną postawę wobec autorytetów. Takie traktowanie przez ojców osłabia synom kręgosłup i może sprawić, że syn przez resztę życia pozostanie beznadziejnie wpatrzony w idealizowane, nieosiągalne wzorce, nie będąc w stanie ich realizować w życiu.
I co wtedy?
- Syn może nie być w stanie zbudować swojej niezależnej tożsamości. Dlatego tak często synowie alkoholików zostają alkoholikami, synowie pracoholików zostają pracoholikami, synowie ideologów ideologami itd.
A jeśli się zbuntuje? Zdarza się, że syn z wielbiciela zmienia się w krytyka, a czasami wręcz wroga.
- Syn opuszczony przez ojca, który jest tzw. zwykłym, szanowanym obywatelem, ma na ogół trudniej. Gdy się zbuntuje, często słyszy komentarz: "Takiemu dobremu ojcu przytrafił się taki trudny syn". On jednak musi przeciwstawić się ojcu, który go zawiódł. Aby zbudować swoją odrębną tożsamość, musi stać się kimś zupełnie innym niż ojciec. Ścieżka społecznej poprawności odpada, ponieważ idzie nią ojciec. Kończy się tym, że syn dryfuje w kierunku kibiców, gangów czy innych grup rówieśniczych, przy pomocy których próbuje stworzyć sobie substytut prawdziwego obcowania z ojcem.
A gdy ojciec nie jest "porządnym facetem", np. pije i bije?
- Synowie ojców jednoznacznie negatywnych, np. nadużywających używek i przemocy, paradoksalnie mogą łatwiej rozwiązać problem ojca. Często budują swoją tożsamość, podążając w zupełnie inną stronę niż ich ojcowie. Pracują nad sobą, dojrzewają, aktywnie poszukują pozytywnych wzorców. Dzięki temu często lepiej sobie radzą w życiu niż synowie ojców społecznie dostosowanych, ale nieradzących sobie w rodzinie.
Jestem przekonana, że ci szacowni toksyczni ojcowie uważają się za świetnych rodziców.
- Zdrada syna odbywa się często w sposób, z którego nader trudno zdać sobie sprawę. Ojcowie mogą wręcz żywić przekonanie, że poświęcają synom dużo czasu i uwagi. W swoim już dość długim życiu nie spotkałem rodziców, którzy chcieliby świadomie krzywdzić własne dzieci. Ogromna większość rodziców, w ramach swoich często bardzo trudnych uwarunkowań, stara się wypełniać swoje rodzicielskie zadania najlepiej, jak potrafi. Jeśli krzywdzimy swoje dzieci, to nieświadomie i w imię najlepszych intencji.
Mój ojciec bił mnie co kilka dni, a wyrosłem na przyzwoitego człowieka. Pasy mi nie zaszkodziły, dlaczego więc mam nie lać swojego syna, gdy mnie wkurzy - tak myśli tatuś bijący chłopca. Czy to jest zdrada?
- W gabinecie terapeutycznym najczęściej spotykałem się z kilkoma podstawowymi sposobami, w jaki ojcowie zdradzają synów. Pierwszy z nich, bardzo powszechny, to "niszczenie". Ojciec jako dziecko był ofiarą i sam - nieświadomie - staje się katem dla swojego syna.
Stajemy się ofiarami ofiar?
- W związkach z dziećmi możemy łatwo spełnić nasze marzenie z czasów, gdy sami byliśmy ofiarą. Nie ryzykując utraty uczuć dziecka, tkwiąc w złudnym przekonaniu o własnych dobrych intencjach usprawiedliwiających wszystko - możemy łatwo wejść w rolę kata. Ojciec, który w dzieciństwie był upokarzany, chętnie demonstruje przed własnymi dziećmi swoją siłę i przewagę. Nie przepuszcza żadnej okazji, żeby pokazać, że jest lepszy. Nieświadomie dąży do tego, by udziałem dzieci stały się uczucia, które on sam przeżywał, gdy był dzieckiem. Dlatego odczuwa skrywaną satysfakcję, gdy doprowadza syna do płaczu, gdy go wyśmiewa, upokarza, kompromituje. Przez lata takiego traktowania w psychice dziecka postępuje korozja poczucia wartości i szacunku dla siebie samego. A przy okazji kumulują się ogromne ilości nieodreagowanego gniewu.
Kim są niszczący ojcowie?
- Większość z nich to ojcowie - w szerokim sensie tego słowa - uzależnieni. W uzależnienie łatwiej wpadają ludzie uciekający przed wyniesionym z dzieciństwa upokorzeniem, nierzadko spotęgowanym przez okoliczności ich dorosłego życia. To nie tylko ojcowie opętani przez używki, narkotyki, hazard lub seks. Równie dobrze mogą to być dogmatyczni ideolodzy lub fanatyczni religijni wyznawcy albo tak zwani ludzie żelaznych zasad i funkcjonariusze autorytarnych, hierarchicznych organizacji. Poniżają synów tak samo jak podwładnych, bo chcą się poczuć lepsi i silniejsi.
Co przeżywa bite dziecko?
- Odczuwa lęk podobny do tego, jaki pojawia się w stanach zagrożenia życia. Jeśli maltretowano nas w dzieciństwie, to w dorosłym życiu przeżywanie lęku szczególnie silnie skojarzone zostaje z uczuciem upokorzenia. Ten groźny syndrom: lęk i poczucie upokorzenia, jest często przykrywany, kompensowany silną agresją. Czasami bardzo wcześnie - nawet już w piaskownicy - zaczynamy szukać swoich ofiar.
Można być katem, nie bijąc?
- Istnieje odmiana nieświadomego upokorzenia dokonywana bez agresji fizycznej czy słownej, lecz poprzez znęcanie się emocjonalne nad dzieckiem. Popularną metodą jest stawianie nierealistycznie wysokich wymagań i karanie silną, dewaluującą dezaprobatą, gdy nie są spełniane. A także represyjna kontrola wkraczająca w intymne sfery życia dziecka, przesadne posługiwanie się karami ograniczającymi wolność (np. areszt domowy), upublicznianie poufnych informacji o dziecku, zawstydzanie go przy innych itp.
Ponieważ robimy to nieświadomie, na ogół uważamy się za znakomitych ojców, a to, że synowie więdną nam w rękach, uznajemy za niesprawiedliwy wyrok losu i jeszcze jeden powód do dewaluowania dziecka.
Z takim ukrytym katem dziecku trudniej sobie poradzić, trudno go zdemaskować i się z nim skonfrontować. Dziecko takiego ojca często połyka cały swój gniew i wstyd, obwinia i nienawidzi siebie - bo nie potrafi go właściwie zaadresować. Prawdopodobnie wyrośnie na człowieka o zaburzonym poczuciu wartości. Albo będzie obsesyjnie dążyć do władzy i przewagi nad innymi w sferze publicznej. Albo będzie cichym domowym tyranem. Albo poczuje się niegodnym wyrzutkiem i wyląduje na towarzyskim i życiowym marginesie. Dlatego ci spośród nich, którzy prą do władzy i znaczenia, nie tolerują ludzi z marginesu i odmiennych. Dostrzegają w nich bowiem swój własny cień, groźną potencjalną alternatywę własnego życia, której zaprzeczają i przed którą uciekają.
Kolejny zdradzający ojciec to taki, który chce, aby syn go podziwiał.
- Ten ojciec sam był kiedyś chłopcem niekochanym i niedocenianym. Teraz życie spędza na dowodzeniu sobie i światu, że jest coś wart. Wykorzystuje do tego wszystkie możliwe sytuacje, również związek z dziećmi. Rodzinie i dzieciom jest trochę lżej, jeśli jego potrzeba bycia podziwianym jest przynajmniej częściowo zaspokajana w obszarze pracy i kariery. Najtrudniej jest wtedy, gdy syn ma być jedynym świadkiem sukcesów, wielbicielem i entuzjastą swego ojca.
Taki ojciec przynajmniej jest obecny w życiu dziecka.
- Tak, ale to nie jest obecność dla syna. Takie bycie z synem służy przede wszystkim ojcu do kompensowania jego psychicznych deficytów. Syn siedzi i patrzy, jak tata rozbija namiot, rozpala ognisko, steruje jachtem, gra w tenisa, jeździ konno, bawi się czy pracuje. Patrzy, podziwia i czuje się niedoceniony i opuszczony. W końcu odkrywa, że najskuteczniej ściąga na siebie uwagę ojca, gdy go czymś niepokoi lub szokuje. Zaczyna chorować, opuszcza się w nauce, zachowuje się niezgodnie ze standardami ojca. Nie chce już być biernym kibicem i podziwiaczem ojca. Woli stać się dla niego kłopotem, ciężarem, przynosić mu rozczarowanie i wstyd - bo wtedy ojciec choć trochę zaczyna zajmować się nim, a nie tylko sobą.
Są też rodziny, w których ojcowie zachowują się, jakby mieli swoje dzieci w nosie. Wychowują je wyłącznie matki. Każda z nas na swojej drodze spotka nie raz "synka mamusi".
- Jest wiele powodów takich ojcowskich zachowań, ale synowie zawsze tak samo cierpią, gdy ojciec niby jest, ale go nie ma, bo z jakichś tajemniczych powodów kompletnie nie interesuje się swoim dzieckiem. Bywa, że takie bierne odrzucenie syna jest wynikiem homoseksualnych lęków ojca. Jego życie wypełnione jest udowadnianiem sobie i światu, że jest supermężczyzną, więc na dziecko nie ma tu miejsca. Ojciec unika kontaktu z synem, by nie nasilać swojego przerażającego autopodejrzenia o homoseksualne tendencje.
Inny powód: ojciec odrzuca syna, bo nie czuje się związany z jego matką. Wyznacza wówczas chłopcu rolę "synka mamusi", czyli deleguje go do roli opiekuna matki i kojącego plastra na jej serce. Wycofanie się ojca sprawia, że chłopiec, chcąc nie chcąc, staje się dla matki zastępczym oparciem. To może się rozwinąć w bardzo trudną dla syna sytuację edypalną, w której uzna, że jest pełnoprawnym partnerem matki, a w konsekwencji zacznie z nią wiązać także nadzieje na zaspokojenie swych potrzeb seksualnych. Taka sytuacja może być bardzo trudna do rozwikłania.
Następny patent na ojcowską zdradę to wbicie się przez mężczyznę w rolę "pantoflarza".
- Dzieje się tak, gdy mężczyzna przeżywa swój związek z żoną, jakby był jej bezwolnym, przerażonym dzieckiem. Wówczas nie jest w stanie podjąć jakiegokolwiek ryzyka, aby wspierać lub bronić swego syna w konfrontacji z matką - a syn prędzej czy później zaczyna czuć pogardę dla ojca. W dodatku wpada w ręce albo nadopiekuńczej, albo jawnie destrukcyjnej matki. Gdy dorośnie, może stać się podobny do ojca lub wypowie wojnę zarówno kobietom, jak i pantoflarzom, słabeuszom. Wtedy z grzecznego, układnego chłopca przeistoczy się w jego przeciwieństwo - zacznie zachowywać się agresywnie, wulgarnie, egoistycznie - nierzadko także aspołecznie.
Jeśli kobieta zakocha się w "zdradzonym", to jest już zatopiona. Przed nią życie z domowym wagarowiczem, przemocowcem albo narcyzem.
- Wybór takiego partnera - z reguły nieświadomy - wskazuje na to, że kobieta ma własne kłopoty ze sobą i z mężczyznami. Gdyby ich nie miała, to z pewnością nie związałaby się na stałe z partnerem tak bardzo skłonnym do zdradzania ewentualnego przyszłego syna, a nierzadko i jej samej.
Więc to ona jest winna? Przecież ona też została zdradzona!
- Nikt nie jest winny. I nie zajmujemy się tutaj rozdzielaniem win, lecz próbą refleksji nad skomplikowaną rodzinną rzeczywistością. Winna jest bowiem tylko klątwa pokoleń, które nieświadomie i bezrefleksyjnie powielały obowiązujące kulturowe wzorce rodzinne i wychowawcze. Czas zacząć o tym myśleć. Temu służy ta rozmowa. Poza tym przypisywanie wpływowi ojca i matki całej odpowiedzialności za to, co się dzieje z dziećmi, też jest nieuzasadnionym uproszczeniem. Psychologiczna rzeczywistość jest znacznie bardziej skomplikowana i nie daje się opisać za pomocą prostych zależności. Poza rodzicami w rodzinnej dramie bierze także udział rodzeństwo, dziadkowie, wujkowie, przyjaciele rodziców, sąsiedzi i nauczyciele. Niemniej możemy wyróżnić pewne, z konieczności uproszczone, typy zachowań dorosłych mężczyzn, które są skutkiem ojcowskiej zdrady i matczynych trudności z podołaniem samotnemu wychowywaniu potomstwa. O takiej - ogólnej i z konieczności nieco prowizorycznej - typologii właśnie rozmawiamy.
Kim więc zostaje chłopiec, którego ojciec przeznaczył na "synka mamusi".
- W wersji ekstremalnej może zostać wiecznym dzieckiem. Wtedy będzie mówił podwyższonym głosem, chodził drobnymi kroczkami ze spuszczoną głową i uniesionymi ramionami. Będzie albo nadmiernie wychudzony, albo z dużą nadwagą, sprawiając wrażenie zawstydzonego, smutnego chłopca skrzyżowanego ze staruszkiem. To syn, który zostaje z matką, bo albo stracił nadzieję na stanie się mężczyzną, albo przestał widzieć w tym cokolwiek atrakcyjnego. A nieświadoma siebie matka zapewne wiele zrobiła, by wzbudzić w nim poczucie odpowiedzialności za jej szczęście i życie, a zarazem uczucie bezradności wobec tej niemożliwej misji.
Niedojrzała seksualność takiego syna/opiekuna w połączeniu z lękiem przed odejściem od matki i tęsknotą za ojcem wyrażać się może tendencją do wchodzenia w kontakty seksualne z dziećmi, bo jedynie z nimi czuje się bezpiecznie. Ogrom wyrządzanego przy tej okazji zła na ogół nie dociera do jego świadomości. Czasami matka, w odruchu troski o dorastanie syna, "każe" mu się ożenić i "iść do pracy". Ale wypełniając jej oczekiwania, syn nie wydostaje się bynajmniej spod jej przemożnego wpływu. Nadal pozostanie ona najważniejszą postacią w jego życiu, ważniejszą od przyszłej partnerki i od ewentualnych dzieci.
A gdy zaniedbana przez partnera matka ćwiczy swoją kobiecość na synku?
- Wtedy syn doświadcza bólu uwiedzenia i odrzucenia. Mama chce być podziwiana i wielbiona, a jednocześnie pozostaje dla syna niedostępna, bo w istocie kieruje swoje - z reguły nieświadome - uwodzicielskie zachowania do nieobecnego ojca. Uwodzenie polega na wzbudzaniu zachwytu i nadziei na bliskość, a jednocześnie byciu całkowicie nieosiągalnym. Czasami samotna matka bardziej chce być podziwiana przez syna, niż być dla niego wspierającym, kochającym rodzicem - bo podziw ze strony syna dostarcza jej tak pożądanego zastępczego uznania dla jej kobiecej atrakcyjności. Wtedy syn, gdy dorośnie, prawdopodobnie wstąpi na ścieżkę Don Juana, by nieustannie zdobywać coraz to nowe kobiety, ale nigdy nie oddać się tej jednej. Mimo jednoczesnej wielkiej tęsknoty za takim spotkaniem. Będzie potrafił dać kobietom tylko to, co dostał od matki; rozkochiwanie i zachwycanie, przeżywanie egzaltowanych uniesień - lecz jego serce, by nie przeżyć raz jeszcze bólu uwiedzenia i odrzucenia, będzie w istocie pozostawać zamknięte.
Playboyem zostaje z kolei syn używany przez matkę do prowadzenia gry z ojcem?
- Z takiego doświadczenia w chłopcu odkładają się z jednej strony pokłady gniewu, z drugiej przekonanie, że związki między ludźmi, a w szczególności między kobietami i mężczyznami, polegają na manipulacji i wykorzystywaniu. Jeżeli matka jest dominująca i traktuje go przedmiotowo, budzi w dziecku przerażenie. Strach zbliżyć się do kogoś takiego. Jedynym ratunkiem dla chłopca jest strategia biernego oporu, uciekanie w świat fantazji i odcinanie się od własnego ciała. Gdy dorośnie, będzie potrzebować silnych bodźców, żeby cokolwiek poczuć. Ale najbardziej odciętą, niedostępną krainą jego ciała pozostaje serce, które boi się zaangażować. W tej sytuacji jedynym sposobem na zapewnienie sobie upragnionego i zbawiennego kontaktu z kobietami jest uwodzenie i seks bez zobowiązań. Kobieta słyszy: "Pozwól mi być blisko, ale nie ograniczaj mnie i nie zobowiązuj do czegokolwiek". Playboy wyraża miłość jedynie poprzez łóżkowe igraszki. Po wyjściu z sypialni staje się innym człowiekiem. Wycofuje się ze wszystkiego. Kobiety nazywają takich mężczyzn "nocnymi poetami".
Jaką krzywdę wyrządzili rodzice takim mężczyznom, którzy o całe zło świata obwiniają kobiety?
- Tak uważają dorośli chłopcy, którzy nie wiedząc o tym, noszą w sercu żal, strach i gniew przeniesiony z dzieciństwa w dorosłe życie. Zostali zdradzeni przez ojca i pozostawieni sam na sam z agresywną, niepanującą nad emocjami, pełną żalu i seksualnie zaniedbaną matką. Stali się jej uwiedzioną i zarazem przerażoną ofiarą. Na przykład najpierw chłopiec słyszy: "Pozwól, że się przy tobie przebiorę". Za chwilę: "Och, jaki brzydki chłopczyk, podgląda mamę". Albo: "Chodź, przytul się do mamy". A za chwilę: "Jak ci nie wstyd wchodzić mamie do łóżka". Nieświadome uwodzenie przez matkę może się też odbywać w kontekście zbyt daleko sięgających w intymność dziecka czynności higienicznych czy zabiegów leczniczych. Np.: "Chodź, mama cię umyje". A za chwilę: "Brzydki chłopiec! Czym ty się tam bawisz! Połóż ręce na kołdrze".
To tortura.
- Bycie na przemian uwodzonym i w poniżający sposób odrzucanym przez matkę może spowodować, że na resztę życia chłopiec straci ochotę i możliwość zbliżenia się do kobiety. W skrajnych wypadkach wyparta nienawiść do matki w połączeniu z przemożną potrzebą doświadczania bliskości z kobietą mogą nas zaprowadzić na tragiczne i przerażające manowce okrucieństwa i gwałtu. Jeśli odważymy się związać na stałe z kobietą, to na pewno z kobietą uległą i spełniającą nasze ukryte pragnienie, by matka poczuwała się do winy. Winną i przepraszającą, że żyje, dopuszczamy do naszych łask i wspaniałomyślnie dzielimy z nią łoże.
Szukanie miłości w objęciach innych mężczyzn jest także skutkiem ojcowskiej zdrady?
- Czasami na tym tle mogą pojawić się psychogenne zaburzenia tożsamości płciowej. Gdy ojciec jest uległy, zalękniony, upokarzany przez dominującą, autorytarną matkę, wtedy syn, patrząc na ojca, myśli: "Nie chcę być taki jak on". Takie postanowienie zawiera w sobie potencjalną groźbę odmowy bycia mężczyzną dla kobiet, a nawet bycia mężczyzną jako takim. W dodatku, by uniknąć represji ze strony matki, zasłużyć na jej przychylność i poprawić własną samoocenę, syn wchodzi z nią w sojusz przeciwko ojcu. Sam zdradzony, szybko zdradza ojca i przystępuje do obozu matki. Nie zdaje sobie sprawy, że zaczyna gardzić sam sobą jako mężczyzną, a jednocześnie otwiera pole dla ogromnej tęsknoty za wymarzonym ojcem.
Gdy taki chłopiec dorośnie, związek z kobietą jawi mu się jako katastrofa.
- Nie chce stać się takim mężczyzną jak ojciec. W dodatku, patrząc na to, co dzieje się między matką a ojcem, widzi, że wejście w związek z kobietą musi skończyć się dla niego tym, co spotkało ojca - wstydem, upokorzeniem, "wykastrowaniem". Wiele zależy od tego, co się dalej wydarzy w jego życiu. Tak czy owak będzie podatny na wszelkie próby uwiedzenia ze strony mężczyzn. Bardzo potrzebuje ich towarzystwa, silnych i opiekuńczych ramion. Pragnie kogoś, kto jest dla niego wzorem, intelektualnym i emocjonalnym partnerem, a nie gapą i ciamajdą jak ojciec.
Będąc gejem, mężczyzna i tak jest najczęściej odrzucany i upokarzany przez swoje środowisko.
- Tak, bo ciężko uciec od takiego dziedzictwa. Dorosły syn przeżywa te same emocje co ojciec, tyle że ojca upokarzała matka, a jego heteroseksualne otoczenie. Syn chce być za wszelką cenę inny od ojca, a podąża dokładnie jego śladem. Te same emocje i traumy stają się udziałem ich obu.
Homoseksualizm jest reakcją na zdradę ojca?
- Nie wszystko o gejach i nie wszystkich gejów da się do końca zrozumieć w tych kategoriach. Tylko u części homoseksualnych mężczyzn psychogenne uwarunkowania są wyraźne i być może decydujące. Zaryzykowałbym jednak przypuszczenie, że coraz powszechniejszy męski homoseksualizm jest wielkim wołaniem o prawdziwego ojca.
Co powinien robić ojciec, aby przekazywać synowi cenne dziedzictwo męskości?
- Myślę, że rozwiązaniem, po które wielu z nas, ojców, może sięgać, jest budowanie z synami wspólnych obszarów zainteresowań i wykorzystywanie czasu wolnego do tego, aby - choć w pewnej mierze - dokonywał się proces przekazu z ojca na syna. Synowie bardzo potrzebują być z nami na wyprawie, w od-
osobnieniu, w trudnych warunkach, gdzieś, gdzie trzeba się sprawdzić, dobrze się porozumiewać i liczyć na siebie nawzajem. Bardzo potrzebują być z nami w domu, gdy matka pracuje poza domem, wypoczywa albo zwiedza świat. Potrzebują doświadczać męskiej samodzielności, a także dowiadywać się tego, że matka nie jest wyłącznie od "siedzenia w domu" i opiekowania się mężczyznami, że ona też ma w świecie do załatwienia swoje ważne sprawy.
Jeśli rodzice nas zaniedbywali, jak mamy poczuć potrzebę uważnego bycia z własnymi dziećmi?
- Dobrze jest szukać okazji, które pomogłyby nam odnaleźć w sobie tęsknotę za tym, co nas samych nie spotkało. Jeśli tę tęsknotę w sobie znajdziemy, to będziemy wiedzieli, że nasze dzieci tęsknią za tym samym. W trudnej sytuacji są ci z nas, którzy są bardzo zapracowani - a takich jest na pewno większość Musimy zdobyć się wtedy na pokonanie w sobie zmęczenia i niechęci do kontaktu z kimkolwiek, nawet z własnymi dziećmi, na pokonanie nieprzepartej potrzeby zalegania przed telewizorem czy przeglądania gazety, i uchronić te bezcenne godziny, które zostają w życiu, aby coś zrobić z dziećmi. Dać im poczucie, że są na tyle ważne, iż jesteśmy gotowi z czegoś dla nich zrezygnować.
Najtrudniejsza relacja: w niej kształtuje się męstwo syna, a na największą próbę wystawia się miłość (także własną) ojca. O tym, dlaczego tak trudno się udaje, dlaczego my, Polacy, tak boleśnie ją przeżywamy, dlaczego ojciec tak jest przywiązany do swojej wersji syna - rozmawiamy z Jackiem Wasilewskim, psychologiem społecznym, który napisał sztukę "Ojciec Bóg".
Zaczyna się od dumy: narodził się syn!
Innymi słowy: JA go stworzyłem! Od pierwszej chwili jesteśmy częścią ojca, na jego obraz i podobieństwo - wszyscy wokół to potwierdzają: oczy wykapane, nos wykapany... Znasz to? (śmiech) Aby uzyskać własną tożsamość, musimy więc z ojcem powalczyć. Rośniesz, a on zaczyna się denerwować, bo przecież niby wciąż jesteś na obraz i podobieństwo i wciąż jesteś na stworzonym przez niego terytorium, i co?! Robisz coś nie tak. Masz swoje odchyły, słabości... Denerwuje się, bo nie chcesz robić pewnych rzeczy równie dobrze jak on.
I powtarza: a ty, synek, dużo jeszcze musisz się nauczyć.
To jeden z paradoksów tej relacji. Z jednej strony, ojciec chce, aby syn osiągnął jak najwięcej, traktuje go ambicjonalnie, chce jak najwięcej z niego wycisnąć. Z drugiej jednak, zrobi wszystko, aby udowodnić synowi, że wciąż jest od niego lepszy.
W tym stworzonym przez siebie Edenie to w końcu on jest bogiem.
Tak często myśli o sobie, więc mówi synowi: tych owoców masz nie ruszać, ale jak chcesz, to możesz się tu trochę poszwędać. Ważnym momentem dla każdego ojca jest dzień, w którym przyzna, że nie jest doskonały i że nie wszystko wie. Zauważ, że u nas ojciec wie wszystko - jak się powinno grać w piłkę, jak rządzić krajem, jak zbudować domek dla ptaków, a przede wszystkim wie, jak my, synowie, powinniśmy robić to, co robimy.
Zero błędu.
Tak, bo kiedy powie "OK, miałeś rację. To ja się pomyliłem" przestanie być bogiem! Zupełnie się pogubi, bo nie będzie wiedział co dalej. Jak dalej być ojcem. Kultura, w jakiej żyjemy, za wiele mu nie pomoże.
Łatwiej być kapralem.
My, ojcowie, jesteśmy nastawieni bardziej na mówienie niż na słuchanie. Mniej zwracamy uwagę na potrzeby dziecka, za bardzo na to, czy ono przestrzega naszych reguł. Polscy ojcowie są zapatrzeni w siebie i skupieni wyłącznie na tym, aby mieć posłuch. Nie na tym, aby mieć dzieci. W tym sensie mieć dzieci, że być dla nich ojcem, do którego ze wszystkim mogą przyjść.
To wymaga miękkości.
U nas uważa się, że lepiej straszyć ojcem. Obowiązuje obraz ojca, który wróci do domu i nie będzie słuchał, tylko zapyta, dlaczego to nie zostało zrobione. Nic dziwnego, że niemal każdy rozpoznaje własnego ojca w tym starotestamentalnym karzącym Bogu - takiego, który nie umiał przytulić, więc karał. Nie wiedział, jak stworzyć więź z dzieckiem, więc aby cokolwiek je z nim łączyło, stawał się kapralem. Wszyscy Polacy noszą ten cierń ojcowski. Ta zadra jest czasem tak wielka, że wielu mówi: Będę sobie sam radził. Latami nie odzywają się do ojca. To coś jakby klątwa wisząca nad tą relacją. A kiedy ojciec w końcu jest gotów, by zmienić się w ojca wspierającego, orientuje się, że został w życiu sam.
Może po prostu oni nie mieli i my nie mamy wzorców innego ojcostwa.
To prawda i nieprawda zarazem. Prawda, bo rzeczywiście ojcowie naszych ojców poumierali na wojnie albo walczyli o wolną Polskę. Albo odeszli do innej kobiety. A nawet jak nie odeszli, to jakby walczyli całe życie nie dla swoich dzieci - skoro one czują się przez nich opuszczone. Myślę, że jest w Polsce duży problem. Dlatego taki ojciec ze Starego Testamentu doskonale oddaje mit Ojca Polaka, który mówi "Ma być tak i tak, bo ja tak powiedziałem". Jak w "Gnoju" Kuczoka.
A nieprawda?
A nieprawda, bo jest Nowy Testament. Więc taki wzorzec innego ojcostwa mamy skąd brać. A nie bierzemy, bo być ojcem miłosiernym, czyli ojcem inaczej pojmującym tę stawianą nam za wzór twardość - to bardzo trudne zadanie. W przypowieści o synu marnotrawnym twardość ojca polega na twardości wobec siebie, nie wobec syna. Tam ojciec rezygnuje z siebie, żeby odzyskać syna! On wie, że nie karanie, ale wybaczenie jest tym, co da synowi siłę. W Polsce ta relacja między synem a ojcem, która polega na szukaniu mądrości w graniu miękkością i surowością, jest mocno zaburzona. Nie ma wzorców codziennej troski, afirmacji przyjaźni typu "ja i synowie". Ojcom bardzo trudno jest zaakceptować coś, co moglibyśmy nazwać kobiecością w nich samych: mniejszy radykalizm w poglądach, większą otwartość na ludzi. W psychologii nazywamy to wspólnotowym podejściem do innych.
Wielu facetów odpuszcza, bo nie umieją się w tym znaleźć.
Ojcostwo to wielkie zadanie. Nasza kultura zbyt łatwo przyzwala się z niego wycofać. Faceci rezygnują, zrzucając to na wychowawców, matki, szkołę.
Da się określić ten moment nie do przeskoczenia, który każe się wycofać?
Kiedy dziecko zaczyna się buntować, każdy ojciec staje przed wielkim dylematem. Musi uwierzyć w syna! Przypowieść o synu marnotrawnym bardzo ładnie to pokazuje. Że tylko wtedy, kiedy ojciec powie: "OK, chciałbym, aby ci się udało, ale aby udało ci się po twojemu", syn także ma szansę któregoś dnia uwierzyć w ojca. I wrócić do niego, nawet wówczas, gdy mu się nie uda. Dlatego nawet jeśli uznajemy, że to, co sobie chłopak wymyślił, to totalna głupota, że wszystko straci, że straci nawet to, co mu powierzamy - trzymamy za niego kciuki. Prawdziwie dojrzały ojciec uznaje bunt syna i chce, żeby mu się udało.
Większość mężczyzn mniej lub bardziej świadomie się jednak wycofała.
I przychodzi taki dzień, kiedy ich własny ojciec odsuwa się w cień, a oni - czyli my - coraz bardziej zauważamy, że stajemy się jak on. Tak samo siadamy, tak samo wrzeszczymy na dzieci, tak samo się izolujemy, z równą łatwością wpadamy w alkoholizm. Stajemy się jak nasi ojcowie.
Od których całe życie staraliśmy się uwolnić.
Uciekając, izolując się, buntując. Skutek jest zawsze odwrotny, bo zawsze pozostaje pragnienie prawdziwego spotkania z ojcem. Tęsknota za nim. Bez przebaczenia to zaczyna ciążyć jak klątwa. W przypowieści o synu marnotrawnym ten syn może wrócić do domu, bo wierzy w ojca. Że on go przyjmie. Ojciec z kolei jest ojcem, który tej wiary nie zawodzi, potrafi się ucieszyć powrotem syna. I to jest fajne, bo zamiast udowadniania sobie, kto miał rację i kto teraz triumfuje - to przecież oczywiste - na wzajemnym zaufaniu mogą dalej budować swoją relację. To naprawdę fantastyczna historia. W naszej kulturze za mało z niej bierzemy.