To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Forum Wolnych od Alkoholu
"DEKADENCJA"

czyli rozmowy o alkoholizmie oswojonym i nie tylko...

WSPÓŁUZALEŻNIENIE - WSPÓŁZALEŻNOŚĆ - MOJA ..."ZBRODNIA"

Mysza - Wto 20 Gru, 2011 10:59
Temat postu: WSPÓŁZALEŻNOŚĆ - MOJA ..."ZBRODNIA"
Współzależność/ współuzależnienie...rozumiane poprawnie....moja zbrodnia na samej sobie.
Dysfunkcja która mnie toczy od wewnątrz.....niczym robal zdrowe drzewo...
Toczy mnie, ale i osoby z mojego otoczenia, bo żyjąc z taka dysfunkcją nie mogę normalnie żyć, nie mogę normalnie funkcjonować, nie mogę być....normalnie szczęśliwa/szczęsliwy

Piszę to po roku czasu, kiedy "zakończyłam" swoją terapię (w cudzysłowie, bo mam wrażenie że nigdy jej nie skończę, że dopiero rozpoczęłam właściwą wędrówkę w poznawaniu siebie), nie po to by sobie dowalić, zrobić przykrość, ale by pamiętać, że to nie uzależniony mąż/partner jest winny mojemu zachowaniu, mojemu złemu samopoczuciu, moim dołom, górom....huśtawkom emocjonalnym.... mojej rezygnacji, stagnacji, beznadziejnemu poczuciu przemijania....ale ja sama....

To ja sama jestem odpowiedzialna za to, czy biorę to moje życie w swoje dłonie i coś z nim robię, czy pozwalam, by inni nim kierowali.
Czy mam siłę i odwagę kreować sama siebie, czy cichutko będę siedziała w kącie i pozwolę ...niech sobie cieknie to moje życie...wolniej , szybciej...ale bez mojego zupełnie wkładu a tylko z moim milczącym udziałem i przyzwoleniem.
Piszę to....dla siebie i innych..."ku pamięci" i "ku przestrodze"....dla siebie, bym z powodu strachu, braku widocznych i łatwych rozwiązań.... nigdy do tego powracać nie chciała.
Do tego "wygodnictwa", choć tak często ciężko opłaconego potokami łez, stresem, czasem rozstrojem nerwowym, apatią, smutkiem, żalem, depresją....ale mimo wszystko...wygodnictwa, nic nierobienia, udawania, że problemów brak, czekania na innych... aż zrobią, aż się zmienią....

Żeby mi było dobrze...sama muszę się zmienić/zmieniać...tak jak zmienia się życie wokół mnie.

Od jakiegoś już czasu, prócz literatury o wiadomej tematyce....szukam i szukam i szukam....nowych, innych spojrzeń na to co mnie zatruwało przez tyle lat.
Ostatnio trafiłam na "samo sedno"mojej dysfunkcji....sama lepiej bym chyba tego nie opisała, nie określiła.

cyt." My, partnerzy nałogowców, mieliśmy na grubo przed związaniem się z naszymi chorymi połówkami ogromny problem ze współzależnością, bo bardziej niż nas samych słuchaliśmy powinności. Każdy z nas dostał w genach lub wychowaniu skrypt z podpowiedziami jak NIE żyć własnym życiem. Wgrano nam go. Jako partnerzy pijaków czy narkomanów lub hazardzistów itp. wzięliśmy przypisane nam role, weszliśmy w nie i dopasowaliśmy się, ale i bez naszych partnerów niszczylibyśmy sobie życie jako WSPÓŁZALEŻNI – za bardzo przejmując się życiem i innymi, za bardzo reagując miast kreować."
http://femka.net/zbrodnia-wspoluzaleznienia/

Chciałam wrzucić w pamiętnik, bo to takie..."bardzo moje" odczucia, bardzo mocno się z tymi słowami identyfikuję, bardzo mocno je czuję, ale niech będzie dla szerszego grona czytelników, może ktoś ma podobne przemyślenia....
Poza tym wydaje mi się że tutaj łatwiej będzie sobie podyskutować z różnymi spojrzeniami na ten problem :)

staaw - Wto 20 Gru, 2011 11:29

Mysza, głęboki szacun za ten tekst...
KICAJKA - Wto 20 Gru, 2011 11:52

Myszaczku bardzo się cieszę,że tak prędko potrafiłaś "zdiagnozować" u siebie całą tą otoczkę,
o której większość, bardzo długo nie ma zielonego pojęcia :okok: :buziak:

Niestety nasza "przeszłość" zawsze jest związana z "przyszłością"-
tylko odnas zależy w jaki sposób i jak długo,oraz z jakim skutkiem
będziemy nad tym pracować. :tak:

Ja wiedziałam,że zostanie we mnie "to cóś" na zawsze i muszę pilnować
aby wszystko działało prawidłowo. :skromny:

A po tylu już latach,wciąż znajduję rzeczy o których nie miałam pojęcia :szok:

Na szczęście, dzięki Dekadencji i Wam mogę wiele rzeczy wyłapać i skorygować. :buzki:

Mysza - Wto 20 Gru, 2011 12:00

Dziekuję Staawciu i Kicajko :buzki:
biorę to sobie jako "wynagrodzenie" za odwagę kiedy to siadałam przed terapeutką, lub stawałam przed lustrem i obalałam mit jaka to.....nieskończenie doskonała....byłam...
trudne i bardzo bolesne doświadczenie, jednak z perspektywy czasu ogromnie przydatne i bez tego ....ani kroku do przodu...... :)
a przecież wciąż idę.....

pietruszka - Wto 20 Gru, 2011 13:11

Mysza, tak czytam Ciebie i jestem pełna podziwu. Kawał dobrej roboty odwaliłaś nad sobą i to widać (a raczej można wyczytać). I wiesz co najważniejsze w tej orce, którą wykonałaś? Zdjęłaś różowe okulary i przyjrzałaś się sobie realnie, chociaż to obdzieranie do nagiej prawdy boli pewnie nieraz potwornie? Pamiętam, że sama nieraz wyłam wręcz z bólu, kiedy spod kolejnych warstw masek, ubranek, przebieranek, mechanizmów obronnych wyłaziłam na świat ja, bezbronna a jednak nie tak kryształowo czysta i rozlatywałam się kawałki. A potem się składałam z powrotem, zyskując po drodze świadomość, że część tych wstydliwych wewnętrznych przypadłości to nie moja wina, ze dostałam je niejako "w bagażu" na życie od najważniejszych osób w moim życiu. Że i owszem, choć mogę się teraz usprawiedliwić nieświadomością, to teraz już nie ma zlituj się i lepiej zacząć inaczej, zmienić się, ćwiczyć inne zachowania, przemyśleć, czy to, co i było dobre dla innych jest dobre dla mnie a przede wszystkim zacząć działać a nie siedzieć z założonymi rękami.


A co do tekstu? Podobne przemyślenia autorka zmieściła (o ile dobrze pamiętam) w swojej książce "Buty mojego męża". Wiem, że swojego czasu przez Polskę przebiegła dyskusja na temat terminologii czy to co nas dotknęło (same sobie to zrobiłyśmy? nie tak całkiem same? :mysli: ) to powinno nazywać się "współzależność" czy "współuzależnienie". Zgadzam się, że termin współuzależnienie nie jest zbyt szczęśliwym tłumaczeniem angielskiego określenia "Co-dependence", niejako stawiając żonę, partnerkę, męża, partnera, dziecko osoby pijącej nałogowo w roli współwinnych uzależnieniu. Kiedyś to też wywoływało we mnie bunt, złość. Ale... teraz mi przeszło... Wiem, co sama myślę o współuzależnieniu, wiem, jaka jest terapia tego świństwa, wiem jakie moje zachowania z tego wynikają, a że cóż nazwa jest ciut nieadekwatna? Trudno, stało się. Co ciekawe nie spotkałam się z jakąś większą akcją protestacyjną ze strony współuzależnionych, żeby to zmienić. Zresztą, czy da się zmienić coś, co weszło w język na stałe, przebija się na powierzchnię.


Myślę, że ważniejsze od nazewnictwa, że coraz głośniej się o tym mówi. Ze słowem współuzależnienie coraz częściej spotykam się w gazetach serialach, kulturze popularnej. I bardzo dobrze. Te 6 lat temu, kiedy wlazłam na pierwsze forum alkoholowe dla mnie szokiem było to określenie, przeczytałam je wtedy po raz pierwszy w życiu. Cieszę się, że zaczyna się o tym coraz więcej mówić. I o tym, ze jest pomoc dla takich osób jak ja.

A nazwa? Nazwa jest tylko nazwą. Tak samo leczy się gruźlicę, bez względu na to, czy nazwie się ją suchotami, tuberculosis, tuberkulozą, phthisis, wasting disease; white plague. I myślę, ze najważniejsze - to wyjść z tego paskudztwa, a nazwa? A kij tam z nazwą.




A tak na marginesie. Rozbawił mnie do łez jeden z komentarzy pod artykułem:
Cytat:
JUREK
13 marca 2010 - 19:11

ŻONA USIŁOWAŁA UZALEŻNIĆ MNIE PRZEZ CAŁĄ NASZA ZNAJOMOŚĆ.NIE BARDZO TO ROZUMIAŁEM I NIGDY NIE CHCIAŁEM SIĘ Z TYM POGODZIĆ.MÓJ BUNT I SPRZECIW NIC NIE WNOSIŁY.
NIE PODDAŁEM SIĘ ALE WPROWADZAŁEM SIĘ W PICIE ALKOHOLU
NAZWANO MNIE ALKOHOLIKIEM. NIE CZUJĘ SIĘ TYM.
PO KONTAKCIE ŻONY Z TERAPIĄ UZALEŻNIEŃ WIELE SIĘ ZMIENIA.
JA TEŻ CHODZĘ. BĘDĘ ŻONIE POMAGAŁ W UKSZTAŁTOWANIU INNYCH NIŻ DOTYCHCZAS POSTAW I ZACHOWAŃ.


:lol2: :lol2: :lol2:

Flandria - Wto 20 Gru, 2011 13:34

ja tak w kwestii nazewnictwa ... :oops:

jestem przyzwyczajona do tego, że określenie "współzależność" ma wydźwięk pozytywny.
Żyjemy w społeczeństwie pełnym różnego rodzaju współzależności, dzięki temu szybciej się rozwijamy, więcej możemy się nauczyć, więcej osiągnąć i nie jesteśmy skazani tylko na siebie samych.
To nie współzależność jest problemem, problemem jest zależność.
Każdy z nas jako dziecko jest zależny - od rodziców i opiekunów. Później powinien nastąpić czas niezależności - fizycznej, psychicznej i emocjonalnej. Współzależność jest ostatnim - najbardziej dojrzałym - etapem rozwoju. To etap, w którym dzięki osiągniętej wcześniej niezależności tworzymy dobre, owocne relacje.

I osiągnięcia etapu pt. współzależność życzę i Wam i sobie :)
pozdrawiam :)

Lila - Wto 20 Gru, 2011 14:03

Myszaczku, dziękuję za to, że podzieliłaś się swoimi refleksjami.
Nie jest łatwo się do tego przyznać, ale bliski jest mi ten fragment
myszaczek napisał/a:
wygodnictwa, nic nierobienia, udawania, że problemów brak, czekania na innych... aż zrobią, aż się zmienią....


i dziś znowu uświadomiłam sobie kawałek mojego czekania...
aż zrobi,
aż się zmieni...
To już jest inne czekanie, ale jednak...Został jakiś tego kawałek.

Na szczęście jest na to lekarstwo i
Cytat:
Żeby mi było dobrze...sama muszę się zmienić/zmieniać...


Pozdrawiam serdecznie :buzki:

Izzy - Wto 20 Gru, 2011 14:15

ja również Ci dziękuję za to co napisałaś, że dałaś szansę początkującym aby to przeczytać; zrozumiałam jedno-daleka droga przede mną....
pietruszka - Wto 20 Gru, 2011 14:19

Izzy napisał/a:
daleka droga przede mną....

eee tam daleka... najważniejsze to ją znaleźć i uznać, że to moja... a wtedy... dzieją się cuda (mniejsze i większe) A Ty Izzy już przecież idziesz, prawda? :kciuki:

Mysza - Wto 20 Gru, 2011 16:28

Racja, nie o nazewnictwo tu chodzi, a właśnie o naszą, czyli współuzależnionych samoświadomość....
Bo najprościej jest...całe zło, niepowodzenia w życiu, niespełnienie... wytłumaczyć jednym....bo on pije....jakież to wygodne....
Ze wszystkiego nas tłumaczy, na wszystko daje odpowiedż...i możemy sobie wygodnie pozostać w tej pozie cierpiętnicy, czekając na litościwe głaskanie po głowie...ewentualnie przyznać tylko...no tak, jesteśmy wprawdzie współuzależnione...ale przecież...to on pije.

Tylko dopóki my będziemy tą dysfunkcję pielęgnować i nie bedziemy chciały się nią zająć, bo to obnaży trochę inną naszą twarz, a większość z nas nie jest gotowa ani chętna, taką twarz zobaczyć ....dopóty on bedzie pił... bił.... będzie... hazardzistą... narkomanem...seksoholikiem...itp, itd.
Uzależnione będziemy od jego akceptacji i jego uznania. Jego obecności, jego potrzeb, jego miłości lub jej braku. A przecież nasze życie nie od tego powinno zależeć, nie w takich rękach powinno być.

I dlatego ważne jest, by potrafić przyznać się przed samą sobą, że nie jestem taka jaka myślałam że jestem,że też robie błędy i wreszcie, że...
za swoje życie....odpowiadam ja sama :)

A że boli...no cóż każde nowe życie przecież w bólach na świat przychodzi ;)

ulena - Wto 20 Gru, 2011 16:41

Myszaczku wielkieś uczyniła zawieruchy w sercu, moim . Do mnie powoli dociera , że moja kryształowość jakaś taka mętna jest i dzięki takim tekstom upewmniam się coraz bardziej w tej swojej niedoskonałości , niedostosowaniu się do świata, a do tej pory uważałam że to świat do mnie powinien się dostosować . Dziękuję Ci bardzo i życzę Ci dalszych sukcesów , bo taka osóbka jak Ty napewno na laurach nie spocznie :buzki:
Klara - Wto 20 Gru, 2011 16:52

Zabiłaś mi sporego klina Myszaczku :szok:
Łapię się na tym, że już nie wiem, które moje działania wynikają ze zwykłych ludzkich relacji, z konieczności oddania kawałka swojej "niepodległości" w zamian za kawałek cudzej.
Nie wiem, czy granice, które postawiłam są tam, gdzie trzeba i czy je w ogóle mam?
Nie wiem.
Chyba jest mi potrzebna jeszcze jedna terapia :szok:

Wuśka. - Wto 20 Gru, 2011 16:54

Mysza przeczytałam ten tekst z wielkim zainteresowaniem.
Kroczę po tej drodze od niedawna i takie przesłania są dla mnie ważne.
Nazwa jak nazwa, mi ona nie przeszkadza.

Mysza - Wto 20 Gru, 2011 18:33

Klara napisał/a:
Nie wiem, czy granice, które postawiłam są tam, gdzie trzeba i czy je w ogóle mam?

tak sobie myślę Klarciu, że jeśli Ci z nimi dobrze...to najpewniej są postawione w najlepszym dla Ciebie miejscu... :buzki:

Zaglądanie w siebie... dla niektórych żarty.......mnie ratuje kiedy nie wiem czy coś jest dobrze czy źle....pytam siebie jak mi z tym....i znajduję odpowiedzi ...dla mnie :)

Klara - Wto 20 Gru, 2011 18:43

myszaczek napisał/a:
dla niektórych żarty.

Ja nie żartuję :nie:

Edit:
Właśnie przyjechał nowy telewizor, który sobie sprawiłam no i........
....no i mam wyrzuty sumienia, że niepotrzebnie wydałam pieniądze, bo przecież z tego maleńkiego 20'' dowiadywałam się tego samego :(

pietruszka - Wto 20 Gru, 2011 18:48

myszaczek napisał/a:
Zaglądanie w siebie... dla niektórych żarty...

czasem sobie myślę, że najbardziej żartują z tego co, co sami się boją zajrzeć :mysli:

KICAJKA - Wto 20 Gru, 2011 19:47

Klara napisał/a:
Właśnie przyjechał nowy telewizor, który sobie sprawiłam no i........
....no i mam wyrzuty sumienia, że niepotrzebnie wydałam pieniądze, bo przecież z tego maleńkiego 20'' dowiadywałam się tego samego
Nie jesteś w tym sama... ;)
Mnie przebiegło -na szczęście tylko przebiegło- przez głowę,
po kiego diabła wydałam już kasę na router.... jak i tak muszę czekać
na nową jednostkę, aż córcia nazbiera kasę (czyli miech lub dwa) :tak:
To są chyba baaardzo stare zaległości w naszych głowach,
prawdopodobnie wychowanie w domu.... dawne czasy,oszczędności...
itp. itd. 23r

Klara - Wto 20 Gru, 2011 19:57

KICAJKA napisał/a:
To są chyba baaardzo stare zaległości w naszych głowach,

No właśnie. Absolutnie nie wypada zaspokajać SWOICH zachcianek, jeśli nie służą do zarabiania pieniędzy. Choćby malutkich, ale zawsze....
Nie potrafię odpoczywać, oglądać filmu (po co mi ten telewizor? :( ) bo mam wyrzuty sumienia, że marnotrawię czas.

Sama sobie szkodzę i sama sobie nie potrafię postawić granic.
O! Nareszcie coś zdefiniowałam :?

KICAJKA - Wto 20 Gru, 2011 20:19

Klara napisał/a:
Nie potrafię odpoczywać, oglądać filmu (po co mi ten telewizor? ) bo mam wyrzuty sumienia, że marnotrawię czas.
Kiedy nie było wdomu jeszcze kompa a ja lepiej funkcjonowalam to:
można produktywnie oglądać/słuchaćTV-robutki ręczne-kilometry przerobione nadrutach,szycie wrękach,cerowanie..... :szok:
bardzo długo tak miałam,mimo sporej wiedzy alalonowskiej-
potem zrozumiałam,że to nie manic współnego ze współuzależnieniem :bezradny:
na szczęście ja sama, a i trochę życie zweryfikowało moje zachowania... ;)

pietruszka - Wto 20 Gru, 2011 20:45

Klara napisał/a:
marnotrawię czas.

jakie mi to bliskie...
nie umiałam odpoczywać, nawet jakbym leżała na hamaku i nic nie robiłam włączało mi się potworne poczucie winy, że marnotrawię czas...
kiedy robiłam coś dla siebie (jakieś robótki plastyczne, hobby, zainteresowania) - poczucie winy - bo to bezproduktywne zajęcia :shock:
Bo "prawdziwe" i "godne uwagi" są zajęcia przynoszące zysk, najlepiej finansowy.
Nawet do fryzjera chodziłam, bo w pracy trzeba wyglądać.
I tak zostałabym sobie pracoholiczką i uzależnioną od "robienia pieniędzy" gdyby życie brutalnie mnie nie zweryfikowało :bezradny:
I żal mi mojego ojca, kiedy słucha pochwał reszty rodziny na mój temat, bo krewni są zachwyceni naszą witryną genealogiczną i wzdycha: "ech... gdyby to przynosiło chociaż jakieś pieniądze", patrzy na moją biblioteczkę i wzdycha "ach fdyby za przeczytanie tylu ksiażek płacili... itd... Jemu wszystko kojarzy się z pracą, zarabianiem, wykorzystaniem okazji, robieniem kasy... Nawet teraz na emeryturze - głównym jego zajęciem jest kolekcjonowanie monet - bo to inwestycja, czytaniem wyników z giełdy (których i tak nie rozumie). Kiedy mówię mu, że coś robię dla przyjemności patrzy na mnie ze zgrozą. Czasem sobie myślę, że z moim bratem zostaliśmyspłodzeni nie podczas przyjemności, a w wyniku przeprowadzonej kalkulacji, czy to opłacalna inwestycja :bezradny: W sumie to mi go żal, ale cóż to jego życie :bezradny:

DanaN - Wto 20 Gru, 2011 21:24

Myszaczku dziekuję za ten tekst. :buzki:
Bardzo głęboko utożsamiam się z powyższym. Jest jak... napisany o mnie.
myszaczek napisał/a:
My, partnerzy nałogowców, mieliśmy na grubo przed związaniem się z naszymi chorymi połówkami ogromny problem ze współzależnością, bo bardziej niż nas samych słuchaliśmy powinności. Każdy z nas dostał w genach lub wychowaniu skrypt z podpowiedziami jak NIE żyć własnym życiem. Wgrano nam go.

Na jednym z pierwszych moich spotkań z terapeutą usłyszałam, że moje problemy nie zaczęły się z chwilą związania się z uzależnionym, ale ssałam je już z mlekiem matki.
Oczywiście przez całe lata nie byłam tego świadoma, zrzucałam całą winę na kogoś, na coś, nie widziałam w tym wszystkim siebie. Jedak nastał ten piękny dzień kiedy przebudziłam się, kiedy otworzyłam jedno oko później drugie..., kiedy weszłam na ścieżkę po której teraz idę. Wiem, że ścieżka ta jest długa, ale wiem też, że jest właściwa. Odkrywam coraz to nowe rzeczy.

Klara - Wto 20 Gru, 2011 21:34

pietruszka napisał/a:
I tak zostałabym sobie pracoholiczką i uzależnioną od "robienia pieniędzy"

Jeszcze do niedawna wydawało mi się, że to fajnie, że nic nie szkodzi, choć te pieniądze nie takie wielkie, ale przynajmniej spożytkowany czas......
Teraz nie wiem, jak sobie z tym poradzić.

A może pokochać jak smuteczki?

Mysza - Wto 20 Gru, 2011 21:34

DanaM napisał/a:
otworzyłam jedno oko później drugie..., kiedy weszłam na ścieżkę po której teraz idę. Wiem, że ścieżka ta jest długa, ale wiem też, że jest właściwa.

A ile przyjemności daje w odkrywaniu na nowo samych siebie....no bólu też nie szczędzi, żeby być uczciwym.... ;) ale przynajmniej...czujemy że żyjemy :mgreen:

pterodaktyll - Wto 20 Gru, 2011 21:39

Cieszę się. Myszowata :lol2: :okok:
DanaN - Wto 20 Gru, 2011 21:41

myszaczek napisał/a:
czujemy że żyjemy :mgreen:

jak najbardziej czujemy, że żyjemy... :)
a tak nawisem mówiąc teraz kiedy czytam
myszaczek napisał/a:
no bólu też nie szczędzi
to czarna dziura... z pewnością był ból, ale nie potrafię go w tej chwili skonkretyzować (może nie chce pamiętać o tym co bolesne)
Izzy - Wto 20 Gru, 2011 22:17

ja też nie umiem odpoczywać, nawet czasami jak czytam książkę, to się okazuje, że tylko patrzę, a tu myślę co i kiedy zrobić, co zaplanować itp i ciągłe poddenerwowanie, że nie zdążę
Borus - Wto 20 Gru, 2011 23:34

Izzy napisał/a:
ciągłe poddenerwowanie, że nie zdążę

Kiedyś też tak miałem i do niczego dobrego mnie to nie doprowadziło :uoee:

Teraz stać mnie na to, żeby powiedzieć sobie, że jutro też jest dzień i odpuścić... :luzik:

Babeta35 - Śro 21 Gru, 2011 09:18

OOOOOOOOOOOOO
Nie jestem sama, a myślałam że ja jedna jedyna na świecie tak mam :skromny:
A tu proszę :wysmiewacz: :wysmiewacz: :wysmiewacz:

Mysza - Nie 15 Kwi, 2012 18:26

odświeżę troszkę wątek :mgreen: i wrzucę kilka cytatów do zastanowienia...

jakiś czas temu trafiłam na pewien blog....okazało się później, że to fragmenty książki... następnej mądrej... czeka w kolejce do przeczytania...
przeczytałam jednak pewne interesujące "kawałki" i zaczęłam się zastanawiać, jak daleko już jestem...od dawnej siebie, że to co przeczytałam przyjmuję, zgadzam się z każdym słowem, rozumiem i akceptuję... jakieś dwa lata temu, na ten sam tekst pewnie bym wzgardliwie prychnęła, ewentualnie pomyślała, co on - autor... może o mnie wiedzieć.
Ale o mnie samej wiedzieć nic nie musi...wystarczy że wie i zna mechanizmy... i to już wystarczy, by do mnie przemówiło to co pisze...

" Lęk jest przepełniony przymusem. Na ścieżce lęku wszystko, cokolwiek by to było, robimy, bo musimy. Spodziewamy się, że inni zachowają się w określony sposób, także dlatego że muszą."

"Lęk sprawia, że nie szanujemy niczego, nawet siebie. Jeśli się nad tobą rozczulam, to znaczy, że cię nie szanuję, a ty nie możesz dokonywać swoich własnych wyborów. Jeśli wybieram za ciebie, nie szanuję cię w tym momencie. Skoro cię nie szanuję, staram się tobą rządzić i kontrolować cię."

"Jeśli walczymy o sprawowanie kontroli, wynika to z braku szacunku. Tak naprawdę wcale nie kochamy. To egoizm, a nie miłość. Chodzi nam tylko o te małe dawki, które sprawiają, że czujemy się dobrze. Kiedy nie mamy szacunku, zaczyna się wojna o władzę, ponieważ każdy chce odpowiadać, czyli decydować za drugiego. Muszę cię kontrolować, ponieważ cię nie szanuję. Muszę odpowiadać za ciebie, bo jeśli coś ci się stanie, zrani to i mnie, a ja nie chcę bólu."

"Lęk stawia mnóstwo warunków. Na ścieżce lęku będę cię kochać, jeśli pozwolisz mi sobą rządzić, jeśli będziesz dla mnie dobry, jeśli dopasujesz się do wizerunku, jaki ci stworzę. Ja zdecyduję, jaki masz być, a ponieważ nigdy taki nie będziesz, uznam, że to właśnie ty jesteś temu winien. Nieraz będę się za ciebie wstydzić, bo nie jesteś taki, jak sobie życzę. Jeśli nie wciśniesz się w te ramki, które ci wykreślę, będziesz mi zawadzać, drażnić, stracę do ciebie cierpliwość. Ja tylko udaję uprzejmość."

Taaaak... jak bardzo dobrze jest mi to znane...

cytaty z książki "Ścieżka miłości"
Don Miguel Ruiz

Jacek - Nie 15 Kwi, 2012 20:00

Mysza napisał/a:
" Lęk jest przepełniony przymusem. Na ścieżce lęku wszystko, cokolwiek by to było, robimy, bo musimy. Spodziewamy się, że inni zachowają się w określony sposób, także dlatego że muszą."

a nie z wyboru???
zgodzę się do momentu - "Lęk jest przepełniony przymusem." ale dalej to już mój wybór i moja decyzja
Mysza napisał/a:
"Lęk sprawia, że nie szanujemy niczego, nawet siebie. Jeśli się nad tobą rozczulam, to znaczy, że cię nie szanuję, a ty nie możesz dokonywać swoich własnych wyborów. Jeśli wybieram za ciebie, nie szanuję cię w tym momencie. Skoro cię nie szanuję, staram się tobą rządzić i kontrolować cię."

ty możesz się starać,a ja nie muszę tego przyjąć,i wtenczas to ty godzisz się na moje
a moje nie musi być odwrotnością kierunku działania
a może być ustępliwością wzajemną ,poszanowaniem, akceptacją i zgodą podjęcia decyzji obopólnej

Mysza - Nie 15 Kwi, 2012 20:31

Jacek napisał/a:
zgodzę się do momentu - "Lęk jest przepełniony przymusem." ale dalej to już mój wybór i moja decyzja

tak, ale jeśli ten mój wybór i moją decyzję podejmuję pod presją tego paraliżującego lęku, obawy, strachu że mogę kogoś/coś utracić, jeśli nie potrafię zachować się naturalnie i zgodnie z tym jak bym chciała, bo paraliżuje mnie własnie lęk to...jest to mój wybór i moja decyzja...tylko dla mnie to "chory wybór i chora decyzja"...
(chociaż przed zrozumieniem i zaakceptowaniem pewnych prawd, nie zdaję sobie sprawy z pewnych dysfunkcji, jakie mam i jakie mną kierują)
Jacek napisał/a:
ty możesz się starać,a ja nie muszę tego przyjąć,i wtenczas to ty godzisz się na moje
a moje nie musi być odwrotnością kierunku działania
a może być ustępliwością wzajemną ,poszanowaniem, akceptacją i zgodą podjęcia decyzji obopólnej

to co piszesz Jacku, może mieć miejsce kiedy dwoje ludzi zdaje sobie sprawę z pewnych niedoskonałości, dysfunkcji, możliwości manipulacji i uleganiu mechanizmom przeróżnym i zgadzam się z Tobą, tylko...
ja te cytaty...odniosłam bardziej do czasu kiedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy w czym tkwię, co mną kieruje, jakie chęci i jakie żądze... :p
Mnie nie chodzi o to w jaki sposób ewentualnie reagował mój partner na moje zachowanie, mnie interesuje to...jak ja się zachowywałam, czym się kierowałam, do czego dążyłam, i co takimi działaniami chciałam uzyskać, a że kierował mną lęk i obawa...to nie podlega żadnej dyskusji... :)

Flandria - Nie 15 Kwi, 2012 20:54

Mysza napisał/a:
Jeśli się nad tobą rozczulam, to znaczy, że cię nie szanuję, a ty nie możesz dokonywać swoich własnych wyborów.

zszokował mnie ten tekst ...
bo ja się rozczulam ..., ale czy to znaczy, że nie szanuję drugiej osoby? że nie pozwalam jej dokonywać własnych wyborów? :mysli:

Mysza napisał/a:
Jeśli nie wciśniesz się w te ramki, które ci wykreślę, będziesz mi zawadzać, drażnić, stracę do ciebie cierpliwość.


Tutaj akurat nie mam problemu. Tzn. jestem pewna, że można kogoś kochać i jednocześnie mieć prawo wymagać od tej osoby "wciśnięcia się w ramki" własnych oczekiwań.
Tyle, że oczywiście jeżeli moje oczekiwania nie pokrywają się z tym czego chce ta druga osoba - to po prostu musimy się rozstać :bezradny:

pietruszka - Nie 15 Kwi, 2012 21:07

Flandria napisał/a:
Tzn. jestem pewna, że można kogoś kochać i jednocześnie mieć prawo wymagać od tej osoby "wciśnięcia się w ramki" własnych oczekiwań.

a czy to na pewno miłość?

Dziubas - Nie 15 Kwi, 2012 21:18

Flandria napisał/a:
jestem pewna, że można kogoś kochać i jednocześnie mieć prawo wymagać od tej osoby "wciśnięcia się w ramki" własnych oczekiwań.

Wydaje mi się, że autor miał odmienne zdanie.

Flandria - Nie 15 Kwi, 2012 21:19

pietruszka napisał/a:
a czy to na pewno miłość?

kochałam kogoś, kto nie spełniał moich oczekiwań
oczekiwałam, że będzie spędzał więcej czasu ze mną niż ze swoją matką, i że to ja, a nie jego matka będę wyższym priorytetem w jego życiu ...

Czy on mnie kochał? - nie wiem, może nie.

W każdym razie, od mężczyzny oczekuję konkretnych zachowań. Nie wyobrażam sobie być z kimś kto nie mieści się w tym moich "ramkach".

Mysza - Nie 15 Kwi, 2012 21:22

Flandria napisał/a:
bo ja się rozczulam ..., ale czy to znaczy, że nie szanuję drugiej osoby? że nie pozwalam jej dokonywać własnych wyborów?

Kiedy 50 letnia matka dzwoni do swojej 25 - 30 letniej córki....i przypomina:
- włóż czapkę, bo jest zimno
- załóż rękawiczki
- załóż długą kurtkę, żeby Ci nerek nie przewiało....
to pomijam już fakt że to jest chorobliwa nadopiekuńczość..ale jest to też brak szacunku do tej dorosłej córki, bo co owa matka jej w ten sposób przekazuje? że wg niej ta córka nie jest sama w stanie o siebie zadbać, że nawet o głupiej czapce w zimie nie pomyśli...więc co dopiero o kierowaniu własnym życiem...
taki sobie przykład...tylko :)

Flandria - Nie 15 Kwi, 2012 21:31

Mysza napisał/a:
Kiedy 50 letnia matka dzwoni do swojej 25 - 30 letniej córki...

i mówi:
- stęskniłam się za Tobą, dzwonię, bo chciałam Cię chociaż usłyszeć
- strasznie zimno na dworze, wymarzłam ostatnio, a co u Ciebie? też marzniesz?

to też jest rozczulanie ... a wcale niczego nie narzuca, nie odbiera szacunku itd :)

pietruszka - Nie 15 Kwi, 2012 21:35

Flandria napisał/a:
kochałam kogoś, kto nie spełniał moich oczekiwań

a nie kochałaś czasem tylko "wyobrażenia tego kogoś, gdyby mieścił się w te ramki" ?
Bo dla mnie miłość to przede wszystkim akceptacja drugiej osoby pomimo swoich wad, niedoróbek, skaz, rys, pęknięć? Takie "kocham, więc pozwalam Ci być sobą"?

pietruszka - Nie 15 Kwi, 2012 21:39

Mysza napisał/a:
Kiedy 50 letnia matka dzwoni do swojej 25 - 30 letniej córki....i przypomina:
Flandria napisał/a:
i mówi:

a co rozumiecie przez słowo "rozczulać się"? :mysli:
Można rozczulać się nad kimś, nad sobą, a można w czyjeś obecności...

Flandria - Nie 15 Kwi, 2012 21:41

pietruszka napisał/a:
a nie kochałaś czasem tylko "wyobrażenia tego kogoś, gdyby mieścił się w te ramki" ?
Bo dla mnie miłość to przede wszystkim akceptacja drugiej osoby pomimo swoich wad, niedoróbek, skaz, rys, pęknięć? Takie "kocham, więc pozwalam Ci być sobą"?

to jest "kocham, więc pozwalam Ci być sobą", właściwie nawet w 100 %, bo jeśli ten ktoś nie mieści się w "ramkach" moich oczekiwań to przecież nie każę mu się zmieniać tylko daję mu szansę na spotkanie osoby, która będzie miała takie ramki, w których on bez trudu się zmieści ...

Mysza - Nie 15 Kwi, 2012 21:42

Flandria napisał/a:
i mówi:
- stęskniłam się za Tobą, dzwonię, bo chciałam Cię chociaż usłyszeć
- strasznie zimno na dworze, wymarzłam ostatnio, a co u Ciebie? też marzniesz?

chodzi o to, że tego już nie mówi...

poza tym...ja przytoczyłam te cytaty...bo mnie dokładnie one pasują do tego co znam z własnego życia...nie wrzuciłam ich tutaj jako "prawdy objawionej"... i nie oczekuję że każdy kto przeczyta przyklaśnie i powie że tak właśnie jest...
ja w swoich przemyśleniach, analizowaniach swoich zachowań...zgadzam się z tym co pisze autor...bo ja się podobnie zachowywałam...
a Twoje rozczulanie się Flandrio...nie wiem z czego wynika, czym się kierujesz... :)

pietruszka - Nie 15 Kwi, 2012 21:50

Flandria napisał/a:
to jest "kocham, więc pozwalam Ci być sobą", właściwie nawet w 100 %, bo jeśli ten ktoś nie mieści się w "ramkach" moich oczekiwań to przecież nie każę mu się zmieniać tylko daję mu szansę na spotkanie osoby, która będzie miała takie ramki, w których on bez trudu się zmieści ...

a miłość do dziecka? matki, ojca, rodzeństwa? Na przykład moi rodzice nie mieszczą się w moje ramki, a jednak kocham ich, choć czasem miałabym ochotę powiedzieć im, żeby poszukali sobie innej córki? ;)
Pietruch też nie mieści się w ramki moich wyobrażeń, mojego "szablonu wyidealizowanego mężczyzny". Ot zawsze podobali mi się bruneci, a on ciemny blondyn... a i jeszcze trochę to pewnie wyłysieje... I jak tu przyłożyć szablon, albo jakieś ramki...

pterodaktyll - Nie 15 Kwi, 2012 21:55

pietruszka napisał/a:
zawsze podobali mi się bruneci,
pietruszka napisał/a:
on ciemny blondyn.
pietruszka napisał/a:
jeszcze trochę to pewnie wyłysieje.
pietruszka napisał/a:
jak tu przyłożyć szablon, albo jakieś ramki...

Zwariowałaś? Perukę mu kup a nie jakieś ramki. Co to on obraz jakiś? g45g21

Flandria - Nie 15 Kwi, 2012 22:00

pietruszka napisał/a:
a co rozumiecie przez słowo "rozczulać się"?
Można rozczulać się nad kimś, nad sobą

dla mnie: rozczulać się nad kimś = rozczulać się nad sobą
Myślisz, że można to jakoś rozdzielić?
Jeśli kogoś darzę ciepłym uczuciem i przyjdzie mi do głowy, że marznie lub że mu z jakiegoś tam powodu źle to mi smutno ...
Chodzi mi o to, że można swoje uczucia przekazać w taki sposób, żeby nie wymuszać niczego na drugiej osobie, nie odbierać jej prawa do decydowania o sobie itd

Flandria - Nie 15 Kwi, 2012 22:10

pietruszka napisał/a:
Na przykład moi rodzice nie mieszczą się w moje ramki, a jednak kocham ich, choć czasem miałabym ochotę powiedzieć im, żeby poszukali sobie innej córki?

można wziąć rozwód z rodzicami
nie twierdzę, że to dobre rozwiązanie w Twoim przypadku, ale w niektórych - czasem lepiej odciąć się od rodziców
pietruszka napisał/a:
Pietruch też nie mieści się w ramki moich wyobrażeń, mojego "szablonu wyidealizowanego mężczyzny". Ot zawsze podobali mi się bruneci, a on ciemny blondyn... a i jeszcze trochę to pewnie wyłysieje... I jak tu przyłożyć szablon, albo jakieś ramki...

Stephen Covey pisał o "bankowym koncie emocji", które dotyczy każdej relacji. Te rzadkie blond włosy Twojego Pietrucha to najwyraźniej "wypłata" z takiego konta, ale pewnie dokonuje "wpłat", które sprawiają, że pomimo tak poważnej wady ( :mgreen: ) jaką niewątpliwie jest niewłaściwy kolor włosów wychodzicie "na plus". Innymi słowy - facet mieści się w jakichś tam Twoich ramkach.

pietruszka - Nie 15 Kwi, 2012 22:17

pterodaktyll napisał/a:
Co to on obraz jakiś? g45g21

no patrzę w niego jak w jakiś święty obrazek we4ed trzeźwy alkoholik on przecie :smieje:
pterodaktyll napisał/a:
Perukę mu ku
żadnych retuszy, peruk, tupecików- jeszcze mi jakaś koalka to moje cudo zagarnie, nie dam, mój ci on, wara, a kysz... ;) :smieje:

Flandria napisał/a:
dla mnie: rozczulać się nad kimś = rozczulać się nad sobą
Myślisz, że można to jakoś rozdzielić?

według mnie? tak.
Rozczulam się nad kimś: oj,bidusiu ty mój, niezaradna gapo, niezdaro, zrobię to za Ciebie, jeszcze sobie paluszki przytniesz tą wyrzynarką

Rozczulam się nad sobą: Oj, biedna ja, takiego głupola sobie wzięłam, niezdara, oferma taka, nawet gwoździa wbić nie umie, dziadyga jedna, a mówiła matka...

Rozczulam się w czyjeś obecności: Oj, jaki fajny ten mój men i taki zaradny, i czuły i pamiętał o naszej rocznicy i znów kupił mi moje ulubione konwalie i pamiętał, że chciałam mieć tę płytę i podobały się mi te kolczyki fny , tak mi się ciepło na serduszku zrobiło
No z tymi powyżej to mi się ten czasownik "rozczulać" kojarzy

pietruszka - Nie 15 Kwi, 2012 22:23

Flandria napisał/a:
Te rzadkie blond

na razie to wcale nie są rzadkie, ale cóż... patrzę na życie bez różowych okularów... jego koledzy już są łysi... taka kolej rzeczy :bezradny: mam nadzieję, że i bez włosów będę go kochać :bezradny:
Flandria napisał/a:
że pomimo tak poważnej wady ( :mgreen: )

pogodziłam się już z tym okropnym niedopatrzeniem i ogłosiłam bezsilność :bezradny:

Mysza - Nie 15 Kwi, 2012 22:24

pietruszka napisał/a:
Rozczulam się nad kimś: oj,bidusiu ty mój, niezaradna gapo, niezdaro, zrobię to za Ciebie, jeszcze sobie paluszki przytniesz tą wyrzynarką

Rozczulam się nad sobą: Oj, biedna ja, takiego głupola sobie wzięłam, niezdara, oferma taka, nawet gwoździa wbić nie umie, dziadyga jedna, a mówiła matka...


Pietrucha ff4ghh
bo mnie się właśnie rozczulanie podobnie kojarzy, tylko nie bardzo potrafiłam "ubrać w słowa", z takim litowaniem się nad kimś/nad sobą...a to wg mnie prowadzi dalej do ...braku szacunku...i do kogoś i do siebie
jesteś wielka ergr

Flandria - Nie 15 Kwi, 2012 22:51

pietruszka napisał/a:
No z tymi powyżej to mi się ten czasownik "rozczulać" kojarzy

mnie się słowo "rozczulać" w ogóle nie kojarzy z mówieniem, tylko z konkretnym uczuciem
pewnie dlatego nie mogłam zrozumieć o co chodzi :bezradny:

pietruszka - Nie 15 Kwi, 2012 23:09

Flandria napisał/a:
mnie się słowo "rozczulać" w ogóle nie kojarzy z mówieniem, tylko z konkretnym uczuciem

a mi z nadmiarem różniastych uczuć, a nie tylko z synonimem "wzruszyć się". Nawet wzruszyć się można na smutno, tkliwie, z czułością, z żalem. Tylko trudno, nawet przy pomocy emotki, a tym bardziej suchego słowa przybliżyć emocje, uczucia.

Chyba warto szukać wpierw uściślenia, co, kto, jak rozumie, jak definiuje - bo stąd często kłopoty ze wzajemną komunikacją. Dlatego pytałam się, co rozumiecie przez "rozczulanie się" - bo pewnie i kilka innych "definicji" znalazłoby się. Dla mnie to całe "rozczulanie się" bardzo nieprecyzyjne jest. Ale z uczuciami tak jest. Trudno jest "opowiedzieć", dużo łatwiej przekazać mową ciała, ale tutaj to raczej trudne jest.

Flandria - Pon 16 Kwi, 2012 00:05

pietruszka napisał/a:
Chyba warto szukać wpierw uściślenia, co, kto, jak rozumie, jak definiuje - bo stąd często kłopoty ze wzajemną komunikacją.

masz rację :)

OSSA - Pon 16 Kwi, 2012 02:20

Flandria napisał/a:
W każdym razie, od mężczyzny oczekuję konkretnych zachowań. Nie wyobrażam sobie być z kimś kto nie mieści się w tym moich "ramkach".


Moim zdaniem na dłuższy czas nie da się nikogo wcisnąć w ramki, to jakby od ciebie facet oczekiwał, że zawsze będziesz młoda, ładna i zgrabna. Nawet nie wiem jak będziesz się starała i tak wypadniesz z tej ramki.
Jeśli faktycznie kogoś kochasz, na kimś ci zależy, chcesz z nim być i ten związek ma się rozwijać to obie strony powinny ustalić jakieś granice, których przekraczać nie wolno, reszta jest sprawą wzajemnych uzgodnień, tolerancji i zrozumienia .

Jeśli chodzi o moje dzieci i przykład z czapką, odpowiedź jest krótka jestem dużym chłopcem potrafię się ubrać , jeśli nie chcą by właziła z butami w ich życie wyraźnie to mówią. Czy mi się to podoba :mysli: nie koniecznie, chętnie bym im dołożyła do tej czapki, szalik i rękawiczki. :mgreen:

Mysza - Śro 12 Wrz, 2012 08:49

znalazłam fajną bajkę, trochę długa :szok: ale wrzucam, bo dość znajoma wydała mi się postać króla... :mysli:
zastanawiałam się tylko, jak nawiązać do tematu, a tu proszę

OSSA napisał/a:
na dłuższy czas nie da się nikogo wcisnąć w ramki,


Bajka o ocalonym królestwie
Autor: Ewa Roman


Był sobie król i królowa. Król był człowiekiem pedantycznym i wymagającym. Tak właściwie to nikt nie potrafił sprostać jego wymaganiom. Nie uznawał żadnego autorytetu, bo nikt nie był wystarczająco idealny i bez skazy, by król mógł go za autorytet uznać.
Nikogo też tak naprawdę nie szanował, bo szanować mógł tylko ludzi idealnych i bez skazy. Często też z tego samego powodu chodził naburmuszony i obrażony, a najbardziej wtedy, gdy królowa nie potrafiła sprostać jego wymaganiom.

Król, jak każdy zresztą król, miał poważne plany co do przyszłości królestwa. Były to jego plany indywidualne, do których zawsze przekonywał tak długo królową, aż zaakceptowała je jako plany wspólne. Jednak poważne plany wymagały sporego wysiłku, wszystkie po jakimś czasie przerastały króla i jego możliwości i stawały się dla niego uciążliwe. Król zostawiał więc po jakimś czasie każdą rozpoczętą inwestycję, a królowa próbowała za każdym razem ratować je, aby przynajmniej odzyskać to, co zostało zainwestowane. Choć nie lubiła gwałtownych zmian w swoim życiu, musiała się do nich przyzwyczaić.

A król wciąż porzucał kolejne strategie rozwoju królestwa, zostawiając je królowej, bądź zastępując je innymi.
Królowa z początku starała się jak mogła. Wiele rzeczy robiła, żeby sprostać wymaganiom króla. Zmęczona jednak ciągłym jego niezadowoleniem i jego widzimisię, zostawiła wszystkie sprawy pałacu w jego rękach. Sama zaś zajęła się porządkowaniem spraw królestwa wyższej rangi. Król zaś ograniczył swoje panowanie do obszaru samego pałacu. Czasami, gdy inni potrzebowali jego pomocy, chętnie pomagał w sprawach, które lubił robić i na których znal się znakomicie. Wtedy był szczególnie niezastąpiony. W takich przypadkach był bardzo zadowolony nie tyle ze swojej pracy, co z faktu, ze ludzie proszący o pomoc wykonywali bez ociągania i sprzeciwu wszystko, cokolwiek on zarządził. Jeżeli jednak przymuszali go do trzymania się ich pomysłu, wówczas narzekał głośno w pałacu na ich dziwne wymysły.

Król i królowa mieli dwoje dzieci, ale król nie mógł ich kochać, bo nie spełniały wymogów, jakie z punktu widzenia króla powinny spełniać dzieci. Kilkanaście lat próbował nagiąć je tak, aby mieściły się dokładnie w wyznaczonych przez niego ramkach, ale jeśli już prawie się mu udało, one znów rosły i znowu trzeba je było naginać. Tu trzeba jednak koniecznie nadmienić, że ramki miały dokładnie wymiary króla i tak naprawdę tylko on mógł się do nich dopasować. One próbowały się poddać temu naginaniu, gdy były małe, i cierpiały przy tym wyginaniu. Gdy jednak trochę podrosły, z prób wyginania pozostał tylko żal do króla, ze pozbawił ich ojca.
Król jak każdy król miał mnóstwo służby, ale oddalił po kolei wszystkich służących, bo żaden z nich nie potrafił wykonać swojej pracy wedle oczekiwań i norm wytycznych króla. Gdy pozostał tylko jeden, ostatni już służący, król wykonał potrzebną czynność za niego, zakładając z góry, że i tak nie zrobi tego jak należy.

Sam prał swoje rzeczy, odwiedzał targ, aby zakupić potrzebne do jedzenia produkty. Miał swoje upatrzone do tego miejsca. Sam też gotował. W dni wolne był nawet skłonny oddać swe panowanie w kuchni królowej, ale bez przerwy był nękany wątpliwościami, czy to, co ona ugotuje, da się zjeść. Mogła przecież cos rozlać, rozsypać, a co gorsza, nawet spalić garnki. Dlatego słysząc odgłos nastawianych garnków zaraz zjawiał się w kuchni, by nic nie uszło jego królewskiej uwadze, bowiem kupował tylko tanio i pożytecznie. Wszystko to było dla niego, jak sam mawiał, wielkim ciężarem, ale nie było a całym świecie człowieka, który mógłby to zrobić równie dobrze, równie oszczędnie i równie porządnie, jak sam król.
Wpadł na pomysł, żeby wydać edykt, w którym mógłby wyrazić swój problem, a jednocześnie z człowieka niezrozumianego,( bowiem już nikt nie rozumiał, o co mu tak naprawdę chodzi ), stać się człowiekiem zrozumianym i zaakceptowanym. Tak, to naprawdę mogłoby go uwolnić od problemu.
Wyszedł na taras pałacu i przemówił:

Drodzy poddani: ( tu miał na myśli także królową i dwoje dorosłych już dzieci ) Chciałem wszystkim ogłosić, że jestem Człowiekiem Niezastąpionym i nikt nie może mnie w tym zadaniu zastąpić, postanowiłem jako Idealny Człowiek przygotować dla was Idealne Ramy. Powinniśmy wszyscy być jednością. Ale żeby tą jedność osiągnąć, musicie dopasować się do tych ram w Idealny Sposób z dwóch powodów: po pierwsze, że sam pomysł jest Idealny, a po wtóre, że Ramy są Idealne. Jestem w stanie pomóc wam tą doskonałość osiągnąć, musicie tylko z oddaniem i bez szemrania poddać się mnie, Niezastąpionemu i Idealnemu. Musicie zmieścić się w ramach moich oczekiwań, a możecie to osiągnąć myśląc jak ja i czyniąc wszystko jak ja. Poza Idealnymi Ramami nie ma nic, dlatego chcąc d alej mieszkać w moim królestwie, musicie zaakceptować mój Idealny Pomysł.

W ten sposób sam zastawił na siebie pułapkę i wpadł w straszne sidła. Z jednej strony bowiem zdawał sobie sprawę, że jest Człowiekiem Niezastąpionym, z drugiej zaś obarczonym ponad miarę zadaniami, w których nikt inny nie potrafił go zastąpić. Chciał od tego ciężaru uciec, ale przecież jak ma uciec, skoro nie ma takiego człowieka, który go zastąpi, a poza tym straciłby kontrolę nad swoim Idealnym Pomysłem. Na dodatek Pomysł okazał się nie tak wcale Idealny, bo gdyby taki był, wszyscy poddani krzyknęliby : Hura!
Efekt był jednak inny: prawie wszyscy poddani odeszli, bo nie mieli ochoty na Idealny Pomysł. Woleli Swoje Ciasne Ramy bardziej niż Idealne Ramy, nawet wtedy, gdyby pochodziły z Idealnej Głowy Idealnego Króla. Gdzieś na boku została garstka poddanych: Królowa i dwoje dzieci. Smutno im było, gdy widzieli porażkę Króla. Król podszedł do nich i orzekł:
- Czy i wy chcecie odejść?
- My nigdzie nie odchodzimy. My zostajemy w Swoich Ciasnych Ramach - odrzekli zgodnie.
- W takim razie, skoro poza Idealnymi Moimi Ramami nic nie istnieje, nie ma was. Mogę odejść.
- Nie zostajemy sami. Jest nas wielu. Wielu Nieidealnych. - odpowiedziała Królowa.
- Zrobiłaś mi to, co najgorsze! - z wyrzutem powiedział Król.
- Nie czuje się winna. Wszystko to, co ci ślubowałam, dotrzymałam. A że nie jestem Idealną Żoną? Cóż, nie było takiego zdania w obietnicy małżeńskiej.

Król wyjechał. Pewno sam przed sobą nie może pogodzić się z porażką Swojego Idealnego Pomysłu. Poddani potrzebowali jednak Króla. Po niedługim czasie wszędzie było słychać radosne okrzyki: Wiwat Królowa!!! Poddani wybrali ją. Mogła ich zrozumieć i zaakceptować, bo była taka jak oni, Nieidealna. I w tym była jedność!

Źródło: www.psychotekst.pl

Iwonka73 - Nie 16 Wrz, 2012 15:48

Mysza napisał/a:
Tylko dopóki my będziemy tą dysfunkcję pielęgnować i nie bedziemy chciały się nią zająć, bo to obnaży trochę inną naszą twarz, a większość z nas nie jest gotowa ani chętna, taką twarz zobaczyć ....dopóty on bedzie pił... bił.... będzie... hazardzistą... narkomanem...seksoholikiem...itp, itd.
Uzależnione będziemy od jego akceptacji i jego uznania. Jego obecności, jego potrzeb, jego miłości lub jej braku. A przecież nasze życie nie od tego powinno zależeć, nie w takich rękach powinno być.

I dlatego ważne jest, by potrafić przyznać się przed samą sobą, że nie jestem taka jaka myślałam że jestem,że też robie błędy i wreszcie, że...
za swoje życie....odpowiadam ja sama
Właśnie :uoee: A ja się faktycznie uzalezniłam od obecności, miłosci, porzeb, a teraz jego braku :szok: I choć rozumiem coraz bardziej siebie, to jestem zła, ze się co trzeci dzień cofam...
całe szczęscie, że znam siebie na tyle i mam w sobie samokrytycyzm, aczkoliwek czasami za duży ;) Pracuje nad tym... Nikt nie jest idealny :skromny:

A Bajkę o ocalonym królestwie przanalizowalam i doszłam do wniosku, ze w przeszłości stosowałam "ramy", jednakże wychowywanie i opieka nad córką niepełnosprawna te ramy obaliły, nauczyły mnie pokory i ogromnej tolerancji :tak:
Mysza napisał/a:
Mogła ich zrozumieć i zaakceptować, bo była taka jak oni, Nieidealna.
I ja nie jestem idealna i teraz mi z tym dobrze. Ta bajka poprawiła mi nastrój :skromny:
darekd - Nie 16 Wrz, 2012 16:08

Czytając zastanowiłem się chwilę...
Jeżeli cofasz się co trzeci dzień, a pozostałe dwa idziesz do przodu, to może to cofanie jest Tobie potrzebne, a mimo wszystko i tak jesteś do przodu o 2.5 kroków tygodniowo?
Każdy ma swoje tempo...

Mysza - Nie 16 Wrz, 2012 20:24

darekd napisał/a:
Każdy ma swoje tempo...

ważne, by to zrozumieć i nie zmuszać się do czegoś na co nie jest się gotowym...
podjęte działania tylko wtedy dają efekt, kiedy jesteśmy co do nich przekonani i wiemy, że inaczej zrobić/postąpić nie możemy, nie chcemy

darekd - Pon 17 Wrz, 2012 07:50
Temat postu: własne tempo
własne tempo jest tutaj najważniejsze. Sam doskonale wiem, jakie są koszty, kiedy narzucam sobie wysokie tempo, nie będąc gotowym na danych "ruch". U mnie wynika to z dążenia do perfekcjonizmu, obowiązkowości oraz chęci nie zostawiania niczego na później.
Na pewnym momencie swojej drogi usłyszałem pytanie, które nadal we mnie jest:

"Mówisz, że kto stoi w miejscu, ten tak naprawdę się cofa.
A co jeżeli masz przed sobą przepaść?"


Czas zatrzymania się staje się więc dla mnie czasem na zebranie sił, a co ważniejsze, czasem na przyjrzenie się "przepaści" i zastanowienie jak - z największą korzyścią dla siebie, rozwoju - ją pokonać. Oczywiście o ile jej pokonanie lub walka ma sens :) [/b]

dromax - Pon 17 Wrz, 2012 08:17

darekd napisał/a:

Jeżeli cofasz się co trzeci dzień, a pozostałe dwa idziesz do przodu, to może to cofanie jest Tobie potrzebne, a mimo wszystko i tak jesteś do przodu o 2.5 kroków tygodniowo?
Każdy ma swoje tempo...

:lol: Można latać samolotem, jeździć szybkim autem, można rowerem albo chodzić piechotą.
Ale czy nie szkoda czasu?

pterodaktyll - Pon 17 Wrz, 2012 09:10

dromax napisał/a:
Można latać samolotem, jeździć szybkim autem, można rowerem albo chodzić piechotą.
Ale czy nie szkoda czasu?



Krocz spokojnie wśród zgiełku i pośpiechu - pamiętaj jaki pokój może być w ciszy

:)

Mysza - Pon 17 Wrz, 2012 12:15

Cytat:
Można latać samolotem, jeździć szybkim autem, można rowerem albo chodzić piechotą.
Ale czy nie szkoda czasu?


i można wsiąść w bolid formuły1 i rozpiep**** się na pierwszym zakręcie...
Ale...czy nie szkoda życia?

Iwonka73 - Wto 18 Wrz, 2012 14:18

darekd napisał/a:
Każdy ma swoje tempo...
Lepiej dla mnie jak tempo będzie wolne ale celowe swiadome i z pozytywnym skutkiem pogodzenia się ze swoją "nieidalnoscią" , niz tak jak żyłam szybko, spontanicznie, chaotycznie, i z poczuciem winy, dążącą do idału w oczach innych i dla innych....

:skromny:

Mysza - Wto 09 Kwi, 2013 09:59

Przeczytałam i pomyślałam, że wrzucę to tutaj, być może ktoś zechce wyjść... ze swojej kolejki ;)

Ofiarowanie

"- Kto ostatni w kolejce do ofiarowania?
- Ja, mam numerek 852, a pani?
- Mam 853. Długo się czeka?
- Nie, szybko idzie. A pani w imię czego składa ofiarę?
- W imię miłości, a pani?
- Ja dla dzieci, wszystko bym za nie oddała…
- A co pani składa w ofierze?
- Swoje życie osobiste. Wszystko dla dzieci. Ze wszystkiego rezygnuję. Z nikim się nie spotykam, wszystkiego w domu muszę dopilnować. Nic sobie nie kupuję, nigdzie nie chodzę. Rzuciłam dobrą pracę, żeby być bliżej domu, teraz sprzątam w przedszkolu, żeby osobiście dzieci doglądać. Nic dla siebie nie chcę.
- Rozumiem panią. A ja składam swoje uczucia w ofierze. Wie pani, z mężem mi się dawno nie układa… ma inną. Mąż nie chce odejść pierwszy, mówi, że się przyzwyczaił do mnie. Ja też nie potrafię odejść – żal mi go… I tak sobie trwamy… O! Pani numerek się świeci! Boję się, co będzie jak nie przyjmą mojej ofiary?
853 zwija się w kłębek i czeka na swoją kolej. 852 długo nie wychodzi, w końcu drzwi do gabinetu się otwierają i 852 stoi oszołomiona.
- No i co? Co pani powiedzieli? Przyjęli ofiarę?
- Nie... Powiedzieli, że okres próbny. Kazali jeszcze się zastanowić.
- Jak to??? Dlaczego???
- Pani kochana, oni mnie spytali czy przemyślałam wszystko, bo to przecież nieodwracalne. Powiedziałam im, że dzieci jak dorosną to docenią, co matka dla nich poświęciła. A oni mi film pokazali. O mnie, o mojej przyszłości. Jak córka za mąż wyszła i się wyprowadziła do innego miasta, a syn dzwoni tylko raz w miesiącu. Ja go w tym filmie pytam dlaczego, a on mówi, żebym się do jego życia nie wtrącała i zajęła sobą. A jak mam się sobą zająć, kiedy się nigdy sobą nie zajmowałam, nie umiem!
- No to teraz ja idę… 853 się świeci…
- Dzień dobry pani. Proszę usiąść. Co pani nam przyniosła?
- Uczucia…
- Rozumiem… Proszę pokazać.
- Niech pan patrzy, niewiele tego, ale świeżutkie, nienoszone, pół roku mają dopiero…
- Co pani chce w zamian?
- Ocalić rodzinę.
- Czyją? Pani? A co tam jest do ocalenia?
- Mąż ma kochankę, dawno.
- A pani?
- Ja od pół roku mam kogoś…
- Te uczucia, co pani przyniosła, to do tego nowego?
- Tak. Żeby tylko ocalić rodzinę.
- Jaką rodzinę? Przecież sama pani mówi, że mąż ma inną kobietę, a pani innego mężczyznę, gdzie tu rodzina?
- Ale rozwodu nie było! Wciąż jesteśmy małżeństwem!
- I to pani odpowiada?
- Nie!
- Ale wymienić na nowy związek pani nie chce?
- Nie… to nie są jakieś wielkie uczucia…
- No to skoro pani ich nie szkoda, to poproszę, może pani złożyć ofiarę.
- Ale słyszałam, że film jakiś pokazujecie, o przyszłości… Dlaczego ja nie mogę obejrzeć?
- Różne tu filmy pokazujemy. Jednym o przyszłości, a innym o przeszłości… A pani pokażemy o teraźniejszości. Włączam proszę patrzeć.
- To ja??? Masakra, jak ja wyglądam??? To kłamstwo!!! Przecież dbam o siebie!
- Cóż, pani stan ducha przekłada się na wygląd.
- Ale jak to??? Przygarbiona jakaś jestem, usta zacięte, oczy mętne, włosy oklapnięte…
- Tak wyglądają ludzie kiedy ich dusza płacze…
- A co to za chłopiec? Taki słodki… O, tuli się do mnie!
- Nie poznaje pani? To pani mąż, w pani projekcji.
- Mąż??? Bzdura!!! Mąż jest dorosłym człowiekiem!
- A w głębi duszy jest małym chłopcem. I tuli się do mamusi…
- Ale tak mi wpojono w dzieciństwie, że kobieta musi być silniejsza, mądrzejsza, bardziej stanowcza. Że musi wspierać męża.
- No i tak pani ma: silna, mądra, stanowcza mamusia kieruje swoim chłopcem-mężem. I przytuli i nakrzyczy, ukarze i wybaczy, pożałuje i nakarmi.
- Ale przecież nie jestem mamusią tylko żoną! A on ma kochankę! Lata do niej, a potem wraca, a ja go i tak kocham!
- Oczywiście, ma się rozumieć, chłopiec się bawi w piaskownicy i wraca do domu, do ukochanej mamusi. Popłacze trochę w fartuch, pokaja się… Dobra, koniec oglądania. Będziemy finalizować. Składa pani miłość w ofierze czy nie?
- A przyszłość? Nie pokazaliście mi przyszłości!
- Bo jej pani nie ma. Przy takiej teraźniejszości pani chłopiec ucieknie, jak nie do innej kobiety, to w chorobę. Albo w ogóle – donikąd. Znajdzie sobie sposób wyrwania się spod mamusinej spódnicy. Przecież sam ma ochotę dorosnąć…
- To co mam robić? Dla kogo będę się ofiarowywać?
- To już pani powinna lepiej od nas wiedzieć. Podoba się pani rola mamusi widocznie. Bardziej, niż żony. Mamusie też bywają kochane. No to jak? Będzie pani składać ofiarę? W imię ocalenia tego co jest i żeby pani mąż pozostał synkiem?
- Nie, nie wiem, nie jestem gotowa… muszę pomyśleć…
- Dajemy czas na myślenie.
- A co ja mam zrobić, żeby mąż… no… tego… wydoroślał?
- Przestać być mamusią. Odwrócić się twarzą do siebie i nauczyć się być Kobietą. Atrakcyjną, tajemniczą, zajmującą, pożądaną. Taką, której ma się ochotę podarować kwiaty i śpiewać serenady pod oknem, a nie płakać na ciepłej miękkiej piersi.
- Pomoże?
- Z reguły pomaga. Ale tylko pod warunkiem, że się pani zdecyduje być Kobietą. Jakby co – proszę przyjść. Uczucia ma pani piękne, z przyjemnością je weźmiemy. Wie pani ile osób marzy o takich uczuciach? Jak się pani zdecyduje je ofiarować – zapraszamy!
- Pomyślę…
853 wychodzi w zamyśleniu z gabinetu, tuląc do piersi swoje uczucia. 854 umierając z niepokoju podnosi się z krzesła i zmierza w kierunku otwartych drzwi.
- Gotów jestem ofiarować swoje potrzeby, żeby tylko mamusia była zadowolona…,- szepcze 854.
Drzwi się zamykają. W poczekalni siedzą ludzie tuląc swoje marzenia, talenty, cele, plany, karierę, możliwości – wszystko to, co postanowili złożyć w ofierze…"

*znalazłam na fejsie

smokooka - Wto 09 Kwi, 2013 10:01

Mysza napisał/a:
*znalazłam na fejsie
ja też :radocha:
Mysza - Wto 09 Kwi, 2013 10:09

smokooka napisał/a:
Mysza napisał/a:
*znalazłam na fejsie
ja też :radocha:

może przeczyta ktoś, kto nie znalazł na fejsie :mgreen:

pterodaktyll - Wto 09 Kwi, 2013 10:13

Mysza napisał/a:
może przeczyta ktoś,

Przeczytałem, dobry tekst........ :okok:

olga - Wto 09 Kwi, 2013 10:21

ja też przeczytałam, mądre, pouczające
Scarlet O'Hara - Wto 09 Kwi, 2013 17:58

:mysli: mądre.......
spoko - Wto 09 Kwi, 2013 19:47

przeczytalam,daje duzo do myslenia
KICAJKA - Śro 10 Kwi, 2013 14:41

Dobre i mądre :okok:
Duszek - Śro 10 Kwi, 2013 19:21

Mysza napisał/a:
A co ja mam zrobić, żeby mąż… no… tego… wydoroślał?
- Przestać być mamusią. Odwrócić się twarzą do siebie i nauczyć się być Kobietą. Atrakcyjną, tajemniczą, zajmującą, pożądaną. Taką, której ma się ochotę podarować kwiaty i śpiewać serenady pod oknem, a nie płakać na ciepłej miękkiej piersi.


hm...chyba jestem...a raczej byłam właśnie taką mamusią dla mojego M... :(
Dobry i pouczający tekst :mysli:

Mysza - Pon 09 Wrz, 2013 13:40

Jako że, na czasie jest ostatnio "odkurzanie", to ja też się w owy nurt wpiszę i napiszę :mgreen: że :

WARTO i jeszcze raz WARTO poddać się temu co się wewnętrznie czuje, co się myśli, co się chce, temu do czego czasem "podskórnie", wbrew spekulacjom umysłu dążymy i "garniemy się".
Temu, co dla nas czasem emocjonalnie "niewygodne", a dla naszego przerośniętego EGO "nieracjonalne i nieopłacalne"
Wbrew i na przekór lękom i strachom, które obejmują i paraliżują.
Warto, bo bez takiego "sprawdzam" nigdy się nie dowiemy jaką ścieżką idziemy, i czy tą którą chcemy?
Nie damy sobie szansy poznać ludzi, doświadczyć nowych emocji, znajomości, miejsc.
Warto, bo inaczej okradamy siebie z bogactwa uczuć, i nie szkodzi że czasem mniej przyjemnych,one wszystkie są nam potrzebne, z czasem się o tym przekonujemy
Warto, bo tutaj...znana i banalna prawda "dopóki nie ruszymy - stoimy w miejscu", a przecież chodzi o to, by "iść ciągle iść w stronę słońca...

Odważnych wciąż kroków... sobie i wszystkim życzę :)

smokooka - Pon 09 Wrz, 2013 13:41

Myszko :buziak: Idziemy? :tak:
Mysza - Pon 09 Wrz, 2013 13:46

smokooka napisał/a:
Idziemy?

Idziemy Smooku :buziak: , bo wędrówki...fajne są ;)

szymon - Pon 09 Wrz, 2013 16:05

jak idziecie tam, gdzie akurat myślę, to idem z Wami ;)
smokooka - Pon 09 Wrz, 2013 17:37

:radocha: Mysza, Szymek to idziemy :radocha:
Mysza - Pon 09 Wrz, 2013 19:37

szymon napisał/a:
jak idziecie tam, gdzie akurat myślę, to idem z Wami

tam właśnie :lol:

mam pytanie, bo ponoć było tu coś o młodej userce :mgreen: ...gdzie się to podziało jeśli mogę zapytać nieśmiało :oops: i jeszcze poproszę, żeby wróciło na miejsce, jeśli jest to możliwe

buziaki dla Moderacji :buzki:

szymon - Pon 09 Wrz, 2013 19:50

Mysza napisał/a:
gdzie się to podziało jeśli mogę zapytać nieśmiało


a co? kable forumowe już podkablowały? judasze, żeby tylko se punkta nabić :uoee:

moderacja chodzi zestresowana i omyłkowo poszło w ... (też nie pisze gdzie)
jedyna nadzieja w matce...
trzeba napisać 10 postów z prośbą o cudowne powrócenie tego, bez wygaszania, wtedy to tu wróci :skromny:

Mysza - Pon 09 Wrz, 2013 19:58

szymon napisał/a:
moderacja chodzi zestresowana i omyłkowo poszło w ... (też nie pisze gdzie)
jedyna nadzieja w matce...

skoro tak, to nie będę moderacji dodatkowo stresować,
a Pani Matce głowy zawracać :mgreen:
cofam swoją prośbę
może siem jeszcze powtórzy ta... młoda userka :p

pietruszka - Pon 09 Wrz, 2013 20:49

Jak ktoś chce poczytać o marszobiegach, to są tutaj:
http://www.komudzwonia.pl...p=630013#630013

Mysza - Pon 09 Wrz, 2013 20:53

dziękuję Pietruszko :buziak:
Mysza - Sob 19 Paź, 2013 12:58

Nie wiedziałam gdzie, ale najlepiej będzie u siebie to wrzucić

"...Reset, Backspace, Control, Control

Depilacja gustu
I farbowanie wrażeń
Lifting oczekiwań
Sterylizacja marzeń

Control, Control
Control, Control..."



najlepsza jest... rozmowa na końcu
bo... kto lubi???
choć niektórzy uparcie twierdzą, że OWA... jest potrzebna, nie piszą tylko, że im samym!

endriu - Sob 19 Paź, 2013 15:35

Mysza, :okok:

lubię Luxtorpedę, niedawno dwie ostatnie ich płyty chodziły na okrągło u mnie w samochodzie :D

szymon - Sob 19 Paź, 2013 22:09

Mysza napisał/a:
OWA... jest potrzebna, nie piszą tylko, że im samym!


mi potrzebna i to bardzo szybko :lol:

Mysza - Pon 21 Paź, 2013 08:52

szymon napisał/a:
Mysza napisał/a:
OWA... jest potrzebna, nie piszą tylko, że im samym!


mi potrzebna i to bardzo szybko :lol:

daj ogłoszenie na słupie :p


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group