DOROSŁE DZIECI ALKOHOLIKÓW – DDA - Role DDA i DDD w dysfunkcyjnej rodzinie
pietruszka - Śro 12 Wrz, 2012 22:24 Temat postu: Role DDA i DDD w dysfunkcyjnej rodzinie Nie pamiętam, czy taki temat był, ale może się przyda. Kim byliście, jaka rola była Wam najbliższa? Dziecko-bohater, Dziecko we mgle, Kozioł Ofiarny czy Dziecko- Maskotka?
Osobiście grałam rolę Dziecka-Bohatera, byłam pilną uczennicą, wzorowe zachowanie, ba... jako mały szkrab ponoć zbierałam papierki na ulicy, czego nie mogła przeboleć moja mama, kiedy już podrosłam i zamieniałam się w bałaganiarę. Ale u mnie to w pewien sposób ewoluowało. Bo było we mnie trochę dziecka we mgle - w zależności od potrzeby i etapu, na którym znajdowała się rodzina. Moja mama uciekała w chorobę, oficjalnie zwaną nerwicą (mamy nie można drażnić, mamie trzeba dać spokój, mama źle się czuje...), dziś jestem pewna, że była to depresja. Ojca zwykle nie było, jako pracoholik większość czasu przebywał poza domem, jeśli był - to okropnie się kłócili, mamy nie należało męczyć, zawracać jej głowy. Co ciekawe - mój brat - klasyka Kozła Ofiarnego skupiał na sobie całą jej uwagę i miłość (według mnie wtedy). Potrzebował pomocy w lekcjach, sprawiał kłopoty wychowacze, więc ja się zajmowałam sobą, uczyłam się pilnie by zasłużyć na miłość lub.... udałam, że mnie nie ma by nie przeszkadzać i nie podpaść i zasłużyć na lanie z błahego powodu.
A jak było u Was?
Wiedźma - Śro 12 Wrz, 2012 22:33
pietruszka napisał/a: | A jak było u Was? |
Ja DDD byłam Dzieckiem we mgle.
Najchętniej bym zniknęła, żeby tylko nie zwracać na siebie uwagi rodziców.
Bo oni ciągle czegoś ode mnie chcieli, ciągle zmuszali mnie, żebym robiła coś na co nie miałam ochoty.
Ciągły nadzór i kontrola - ani zipnąć nie mogłam. A ja pragnęłam przede wszystkim świętego spokoju,
który w domu rodzinnym nie był mi dany. I dążenie do niego zostało mi na resztę życia...
smokooka - Czw 13 Wrz, 2012 07:37
W mojej rodzinie jest uzależniony ojciec i była przemocowa matka. Wraz z rozwojem popaprania mojej rodziny układałam się pod nią różnie. Jako mała dziewczynka byłam zewnętrznie maskotką rodzinną, jednak w duszy byłam dzieckiem we mgle. Po pójściu do szkoły wobec oczekiwań i wzrostu agresji matki z maskotki przekształcałam się w kozła ofiarnego, i w znaczeniu DDD/DDA i dosłownie dla agresywnych dzieci w szkole, nie tylko w klasie.
Moja dusza jednak pozostawała we mgle. Starałam się nie wchodzić nikomu w drogę, bo co krok to kop. W domu wieczne awantury, pretensje, nierealne wymagania, co powodowało moje zapadanie się w wewnętrzną przestrzeń, ukrywanie emocji, skumulowałam dzięki temu kopalnię złości i smutku w sobie. Za długo godziłam się na rzeczy niemożliwe do przyjęcia. Jako nastolatka w okresie buntu ścierały się we mnie nadal kozioł ofiarny i dziecko we mgle. Chciałam być bohaterem, ale w przyjętych rolach nie mogłam się przebić przez własne ograniczenia, nie wiedziałam jak uzyskać to czego chciałam - spokój, bezwarunkową miłość, uznanie, uwagę.
Z takim bagażem weszłam w dorosłe życie, uległa, przyjmująca wszystko jak leci, wiedząc, że nic mi się nie należy. Odkryłam niedawno, że zawsze czekałam aż się "coś stanie" z czego urodziła się moja postawa roszczeniowa.
JaKaJA - Czw 13 Wrz, 2012 10:28
Fajny temat
Ja,podobnie jak smooka i pietruszka-zmieniałam się. U mnie w domu pili wszyscy-Matka z jej konkubinem,brat i siostra no i ojciec,choć nie mieszkał z Nami widziałam jego picie bo mieszkaliśmy długo na jednym osiedlu.Jako maleństwo i najmłodsze dziecko w rodzinie-przez chwilę byłam maskotką, w okresie szkolnym długo byłam klasycznym kozłem ofiarnym,zbuntowałam się bardzo mocno ok. 13- 14 roku życia i weszłam w rolę bohatera i dziecka we mgle co zostało mi do dziś Zawsze mnie zastanawiało czemu nie jestem taka "określona" a ja poprostu by nie zwariować często uciekałam w swój świat kiedy juz byłam bardzo zmęczona ratowaniem rodziny. Dziś widzę,że to logiczne nawet bo brat zmarł gdy miałam jakieś 7 lat a siostra wyprowadziła się z domu jakoś chwile potem więc zostałam sama z tym bałaganem i trzeba było sobie jakoś poradzić.
Klara - Czw 13 Wrz, 2012 12:42
U mnie też się te role mieszały, a przecież w mojej rodzinie nie było alkoholu, "tylko" zimny wychów i zamordyzm.
Tak jak Jaka - byłam najmłodsza (ze sporą różnicą wieku między mną a rodzeństwem) i dość długo byłam maskotką. Dowiadywałam się np., że jako jedyną z czworga rodzeństwa ojciec czasami brał mnie na ręce.
Gdy bracia i siostra po kolei zakładali swoje rodziny i skłóceni z rodzicami opuszczali dom, stałam się bohaterem - dobrze się uczyłam, miałam jakieś tam talenty i bardzo się starałam, żeby nie zawieść pokładanych we mnie nadziei. Miewałam też własne spojrzenie na różne sprawy, jednak wyrażenie ich przez smarkulę było nie do pomyślenia, toteż mimo wewnętrznego buntu siedziałam cichutko jako to dziecko we mgle.
Tak jakoś z rok przed maturą zaczęłam ostrożnie wyrażać swoje zdanie i dyskutować z ojcem głównie na tematy polityczne. Szybko usłyszałam od mamy delikatną sugestię, że nie widzi możliwości, żebyśmy długo w zgodzie mieszkali pod jednym dachem , a dach tamtego domu był duży.
Małgoś - Czw 13 Wrz, 2012 20:41
U mnie w domu pił ojciec, a ja jako jedyna trzymałam z nim sztamę
Byłam starszą siostrą mojego brata - oczka w głowie mamusi. Wydaje mi się że pomieszało się u mnie dziecko niewidzialne z maskotką, a z czasem bywałam tez zbuntowanym kozłem ofiarnym. Nigdy nie byłam rasowym bohaterem (nie lubiłam się uczyć, nie lubiłam opiekować się bratem - bo i tak nigdy nie byłam doceniana).
Matka była taka bohaterką rodziny. Tym niewidzialnym zostałam gdy zwątpiłam w mozliwość zwrócenia na siebie uwagi i ta rola szybko przeszła w uciekającą z domu i zadającą się z obszarpanymi hipisami koźlicę ofiarną.
Linka - Pią 14 Wrz, 2012 16:17
nie wiedziałam, gdzie to napisać:
mój 17-letni syn stwierdził ostatnio, że niepotrzebny mu drogi lek na migrenę, jakoś sobie poradzi
przeraziłam się ...........powiedziałam, że jest moim i męża obowiązkiem zapewnić mu odpowiednie leki.
Jo-asia - Pią 14 Wrz, 2012 16:33
Zainteresował mnie ten temat, mój tata jest alkoholikiem...
ja jakoś nie skupiam się na moim DDA, bo słyszałam, że lepiej najpierw skończyć terapię...
znalazłam to:
"Kiedy maskotka musi poradzić sobie z czyjąś złością czy wściekłością, wobec
których bezsilni są dorośli domownicy tak naprawdę jest przestraszona i napięta. Ma poczucie, że jeśli nie może poprawić komuś nastroju, staje się niepotrzebna jak porzucona przytulanka."
po prostu się rozpłakałam, bo to o mnie
"Inną konsekwencją poświęcenia własnego
'ja' na rzecz stabilności rodziny bywa częste u DDA przeświadczenie: 'Nie ja jestem ważny ważniejsza jest
grupa (rodzina, klasa, zespół w pracy itp.)'. Towarzyszy temu nawyk dbania o potrzeby innych, o grupę,
z którą taki człowiek się identyfikuje. Kim naprawdę jestem? Jakie są moje mocne strony, a jakie słabe?
To najczęstsze pytania, z jakimi DDA przychodzą na terapię"
To były moje pierwsze pytania, jak opuściłam terapię zamkniętą
Marzena Kucińska
pietruszka - Pią 14 Wrz, 2012 19:10
Linka napisał/a: | przeraziłam się ...........powiedziałam, że jest moim i męża obowiązkiem zapewnić mu odpowiednie leki. |
Myślę, że to była właśnie ta odpowiedź
Z drugiej strony - można mu pogratulować dojrzałości, choć wiem, że może nie o taką dojrzałość Ci chodzi... Ale niektóre cechy DDA/DDD pomagają w życiu. I myślę, że to też dobra wiadomość.
Małgoś - Pią 14 Wrz, 2012 20:04
Jo-asia napisał/a: | Kim naprawdę jestem? Jakie są moje mocne strony, a jakie słabe? |
Wiele razy zastanawiałam się nad tym...
Długie lata szukałam, sprawdzałam, zmieniałam i o dziwo wszędzie potrafiłam się odnaleźć... a raczej dostosować Zawsze fascynowali mnie ludzie, a pracowałam z cyferkami.
Jo-asia napisał/a: | jakimi DDA przychodzą na terapię |
Ja poszłam z konkretnym już problemem - nie potrafię być matką. Okazało się, że nie stanowię wzoru zachowań, bardziej jestem kumplem niż autorytetem, ostoją, I nie wiem jak to zmienić.
esaneta - Sob 15 Wrz, 2012 10:41
Małgoś napisał/a: | Byłam starszą siostrą mojego brata - oczka w głowie mamusi |
tak było i w moim przypadku, od początku po dziś jestem bohaterem a wywodzący się z tego perfekcjonizm bardzo przeszkadza w życiu
Małgoś - Sob 15 Wrz, 2012 11:52
esaneta napisał/a: | wywodzący się z tego perfekcjonizm |
Też to mam i nie rozumiem skąd, bo nie widze w sobie bohatera
Ja byłam niewidzialna a potem zbuntowany kozioł...
Nigdy nie byłam dość dobra na bohatera, nigdy nikt nie doceniał mnie, ważny był tylko brat - księciunio, któremu pamiętam jak matka się schylała bo się bucik rozwiązał a ten manifestacyjnie nogą machał jakby jej pod noc chciał podstawić I nie wolno mi było zwracać mu uwagi, tylko jemu wszystko było wolno.
A co najsmutneijsze w tym wszystkim, to że teraz mój brat robi się bardzo podobny do ojca (którego potarfił wyzywac od śmieci).
endriu - Sob 15 Wrz, 2012 18:59
ja byłem bohaterem
piątki aż po koniec studiów
każde pół wakacji od szkoły średniej zarabianie na następną połowę
wszystkie prace domowe wkoło domu
a ojca albo nie było albo spał
olga - Sob 15 Wrz, 2012 21:37
Ja byłam kozłem ofiarnym. Nigdy dość dobra by zostać pochwalona. " i tak nic z Ciebie nie bedzie" tylko to pamietam z ust matki. W szkole uczyłam sie bylejako, z lekcji uciekałam. Dopiero jak poszłam na studia postanowiłam zostac bohaterem i jakoś tak mi bardzo dobrze szło. Ale ona nigdy tego nie doceniła. Wzięła i umarła.
Jras4 - Sob 15 Wrz, 2012 21:54
Dlamnie nie ma tu roli .. wideć jestem innym DDA
vilemo - Pią 30 Lis, 2012 13:48
Z tego co widzę, to i u mnie można co nieco zdiagnozować.
Dziecko- bohater to ja- chluba dziadków i matki samotnie mnie wychowujacej.
Zawsze sama, zawsze najlepsza.
Tak naprawdę większość ciepła domowego miałam bardziej ze strony babci a nie mamy, bo ona była zajęta- najpierw imprezami, potem praca i kolejnymi kandydatami na"tatusia".
A jak babcia zmarła, to już musiałam sobie radzic sama.
Potem gdy byłam w ósmej klasie- podjęłą decyzję że wyjedzie za granicę.
Miało byc na góra rok, było 15 lat.
Zostałam sama z dziadkiem.....
Znowu bohaterka , radząca sobie z domem i nauką i pomocą w gospodarstwie.
Teraz widzę, ze to normalna rodzina nie była- bo matka niedorosłą do swojej roli i dziadek wychowany jeszcze przed wojną.
Mam rację?
Enja - Nie 02 Gru, 2012 13:56
Ja byłam dzieckiem niewidzialnym. Zawsze odkąd pamiętam. Wiedziałam, że moim jedynym obowiązkiem jest nie sprawianie kłopotów. I trwa to do dzisiaj. Nie daję sobie prawa do zaspakajania swoich potrzeb. Zresztą tak naprawdę nawet tych potrzeb nie umiem zdefiniować.
„Zawsze odkąd pamiętam” – kiedy to przeczytałam, stwierdziłam, że to przecież niemożliwe. Nie mogłam się taka urodzić. Jakieś postępowanie moich rodziców musiało być przyczyną wykształcenia się takiej postawy. Ale najwcześniejszy epizod jaki pamiętam miał miejsce chyba jak miałam ok. 4-5 lat. W niedzielę wstawałam wcześnie, kiedy jeszcze wszyscy spali, przymykałam drzwi do swojego pokoju i po cichutku zajmowałam się sobą. Oglądałam książeczki, rysowałam. W życiu nie przyszłoby mi do głowy, żeby na przykład wpaść do rodziców do łóżka na poranne przytulanki.
Jak sięgam pamięcią jeszcze głębiej, to mam poczucie, że zawsze byłam sama, a w kontakcie z rodzicami kontrolowałam swoje zachowanie, nieustannie sprawdzając, czy wszystko co robię jest przez nich akceptowane. Karą za niewłaściwe zachowanie, było odesłanie mnie do mojego pokoju. Nie byłam bita, ani nikt na mnie nie krzyczał, ale również nikt ze mną nie rozmawiał i niczego nie tłumaczył .
ja - Nie 02 Gru, 2012 15:55
A ja to typowy bohater. Zawsze taka samodzielna ze sie slabo robi. Troche sie butowalam ale jakos mi z tym nie bylo dobrze. Wyszlam za maz wczesnie bo myslalam, ze sama sobie stworze szczesliwy dom. Taki ktorego nie mialam.
Agulka76 - Nie 02 Gru, 2012 16:50
Paniusia, jakbym o sobie czytała. B yłam dokładnie taka sama. Tylko mój ojciec jak byłam straszył mnie ze więcej mi nie pomoże ze mam na niego nie liczyć bo np nie chciałam zgasić światła lub opróżnić mu popielniczki albo z jakiegoś innego błahego powodu.A do tego mama chorowała psychicznie i zabierali ja do szpitala.Miałam i mam olbrzymie poczucie winy ze chorowała przeze mnie bo nie byłam wystarczająco grzeczna A ja zawsze zajmowałam się sobą.Czytałam książki układałam puzzle sprzątałam swój pokój nigdy nigdzie nie chodziłam rzadko ktoś do mnie przychodził..,Taka właśnie niewidzialna byłam
vilemo - Nie 02 Gru, 2012 16:54
ja napisał/a: | A ja to typowy bohater. Zawsze taka samodzielna ze sie slabo robi. Troche sie butowalam ale jakos mi z tym nie bylo dobrze. Wyszlam za maz wczesnie bo myslalam, ze sama sobie stworze szczesliwy dom. Taki ktorego nie mialam. |
Mnie tak sie marzył szczęśliwy dom, że tuż po maturze zaszłam w ciążę z chłopakiem, z którym nie udało się niestety stworzyć żadnej rodziny, ba nie chciał nawet uznać mojego syna.
Jak ja wtedy zawiodłam moją rodzinę.... Wtedy tak rozpaczliwie starałam się wszystkim pokazać że sobie poradzę mimo, tego że mam małe dziecko.
Skończyłam studium, potem poszłam na studia.
I w między czasie pojawił się P. świeżo po tym jak rozstał się z żoną.
Prawił mi komplementy, że ze mną na pewno mu sie uda stworzyć lepszy związek, bo ona go nie rozumiała, a ja jestem zupełnie inna,że mojego syna będzie traktował jak swojego.
I osaczył mnie jak pająk muchę.
A ja tylko chciałam mieć prawdziwą rodzinę, w której rodzice sie kochają, a dzieci mają do kogo mówić mamo i tato.
Enja - Nie 02 Gru, 2012 20:09
Agulka, miałaś bardzo dramatyczne dzieciństwo Wyobrażam sobie, że dla dziecka choroba matki jest ciężarem nie do udźwignięcia. Tym bardziej, że nie miałaś wsparcia ze strony ojca.
Mnie poczucie winy ominęło, byc może dlatego, że uznałam iż osoba tak mało znacząca jak ja, nie może być niczemu winna.
vilemo - Nie 02 Gru, 2012 20:20
Agulka76 napisał/a: | Paniusia, jakbym o sobie czytała. B yłam dokładnie taka sama. Tylko mój ojciec jak byłam straszył mnie ze więcej mi nie pomoże ze mam na niego nie liczyć bo np nie chciałam zgasić światła lub opróżnić mu popielniczki albo z jakiegoś innego błahego powodu. |
Mój P. tak się czasami zachowuje w stosunku do córki.
Ale ona ma na szczęście dość silny kręgosłup i nie przejmuje się tymi tekstami.
Od czasu kiedy uświadomiłam sobie jaka choroba rządzi jej ojcem, staram się jej tłumaczyć jak najwięcej a ze swojej strony dawać dużo miłości i aprobaty, I widzę, ze to działa.
olga - Nie 02 Gru, 2012 22:11
Vilemo cieszę się, że zaczęłaś mówić o sobie to pierwszy krok do wyzdrowienia
vilemo - Pon 03 Gru, 2012 06:07
olga napisał/a: | Vilemo cieszę się, że zaczęłaś mówić o sobie to pierwszy krok do wyzdrowienia |
Do tej pory Olgo nie mówiłam o tym, bo uważałam ze tak po prostu powinno być.
Szybko musiałam dorosnąć i dostosować się do tego , ze muszę sama prać gotować, sprzątać
i pomagać dziadkowi w gospodarstwie.
A i gdzieś pomiędzy- zdać egzaminy do liceum, uczyć się i zdać maturę.
Agulka76 - Pon 03 Gru, 2012 07:28
vilemo napisał/a: | Agulka76 napisał/a: | Paniusia, jakbym o sobie czytała. B yłam dokładnie taka sama. Tylko mój ojciec jak byłam straszył mnie ze więcej mi nie pomoże ze mam na niego nie liczyć bo np nie chciałam zgasić światła lub opróżnić mu popielniczki albo z jakiegoś innego błahego powodu. |
Mój P. tak się czasami zachowuje w stosunku do córki.
Ale ona ma na szczęście dość silny kręgosłup i nie przejmuje się tymi tekstami.
Od czasu kiedy uświadomiłam sobie jaka choroba rządzi jej ojcem, staram się jej tłumaczyć jak najwięcej a ze swojej strony dawać dużo miłości i aprobaty, I widzę, ze to działa. |
Tak Ci się tylko wydaje, ze ona się tym nie przejmuje.... Ja też się nie przejmowałam... A wylazło wszystko teraz po tylu latach...Mój ojciec tak samo teraz straszy moje dzieci i też niby nic sobie z tego nie robią.... Ale starszy syn już ma problemy emocjonalne, już mu się co jakiś czas zdarza się że ma załamanie nerwowe i zaczyna płakać z bezsilnosci i dopiero wtedy wyrzuca z siebie że dziadek go nie kocha.... Dobrze że przeciwstawiasz się swojemu m. że mu zabraniasz tak traktować córkę...wierzę że ją ochronisz przed konsekwencjami....
Jo-asia - Pon 03 Gru, 2012 07:46
vilemo napisał/a: | Mój P. tak się czasami zachowuje w stosunku do córki.
Ale ona ma na szczęście dość silny kręgosłup i nie przejmuje się tymi tekstami. |
sytuacja moja i córki była inna, nie mniej też uważałam, że ma "silny kręgosłup" i po niej to spływa
poczytaj, jeśli chcesz wiedzieć jak było naprawdę... inna - moje drugie imie
Agulka76 - Pon 03 Gru, 2012 07:50
vilemo napisał/a: | olga napisał/a: | Vilemo cieszę się, że zaczęłaś mówić o sobie to pierwszy krok do wyzdrowienia |
Do tej pory Olgo nie mówiłam o tym, bo uważałam ze tak po prostu powinno być.
Szybko musiałam dorosnąć i dostosować się do tego , ze muszę sama prać gotować, sprzątać
i pomagać dziadkowi w gospodarstwie.
A i gdzieś pomiędzy- zdać egzaminy do liceum, uczyć się i zdać maturę. |
Vilemo nawet nie wiesz jak mi tym postem pomogłaś Ja dokładnie takie samo miałam podejście jak zmarła moja mama. Jak z automatu z dnia na dzień zaczęłam sprzątać, gotować ojcu i sobie, robić zakupy.... Miałam wyrzuty sumienia, ze w weekend znajomi wyciągają mnie np nad wodę a ojciec bez obiadu zostaje... a on jeszcze to potęgował, bo strzelał focha, że ja jadę a jego nie zabieram W wieku 17 lat zamiast myśleć o swoim rozwoju o studiach, to zajmowałam się ojcem, zrezygnowałam ze studiów bo musiałabym wyjechać.Poszłam do pracy zaraz po szkole i od tamtej pory tak zostało: praca dom, dom praca... Tyle ze doszedł m. i dzieci... No i w tym roku w kwietniu jeszcze doszła depresja i silna nerwica oraz stany lękowe... Całe życie myślałam tylko o innych, a nie o sobie... W dzieciństwie myślałam tylko zeby mamy nie zdenerwować,żeby się nie rozchorowała, byłam posłuszna ojcu zeby nie przestał mnie kochać ( bo też zdarzało się ze gdy byłam nieposłuszna mówił ze mnie nie będzie kochać ) Jak zmarła mama to przejęłąm jej obowiązki domowe bo tak mnie wyszkolili...a o sobie nie myślałam wcale... i tak mi zostało, bo nawet teraz mam wyrzuty sumienia ze chodzę na terapię, bo przecież inni mają i mięli gorzej Nie potrafię zrobić coś tylko dla siebie, zeby się z tym nie gryźć... W zerszłym roku chodziłam na basen, odchudziłam się o 15 kg.. teraz nie chodzę i przytyłam spowrotem bo uważam, że nie powinnam się zajmować sobą tylko rodzina i dziećmi... i w chwili obecnej jestem na najlepszej drodze do rzucenia terapii bo m uważa, że wymyślam, i że nie powinnam chodzić bo mi nic nie jest
Agulka76 - Pon 03 Gru, 2012 07:58
Paniusia napisał/a: | Agulka, miałaś bardzo dramatyczne dzieciństwo Wyobrażam sobie, że dla dziecka choroba matki jest ciężarem nie do udźwignięcia. Tym bardziej, że nie miałaś wsparcia ze strony ojca.
Mnie poczucie winy ominęło, byc może dlatego, że uznałam iż osoba tak mało znacząca jak ja, nie może być niczemu winna. |
Wiesz, ja dopiero teraz wiem że mam poczucie winy... u nas w domu nie rozmawiało o uczuciach... a mi nie wolno było się denerwować, płakać... bo potrafiłam się zanosić od płaczu, a raz nawet zemdlałam i zabrali mnie do szpitala. Matka twierdziła, ze mam słabe serce( co było nie prawdą, bo przebadałam się jak byłam dorosła i serce mam jak dzwon) od małego dawali mi środki uspakajające. Najpierw syropki potem mojej matki psychotropy, żebym tylko się nie denerwowała, żebym nic nie czuła,Podejrzewam, ( bo nie pamiętam)że jak mama była w szpitalu ja leciałam na środkach uspokajających bo tak ojcu było wygodniej..
Scarlet O'Hara - Sob 08 Gru, 2012 13:49
pietruszka napisał/a: |
A jak było u Was? |
Ja byłam dzieckiem nie stwarzającym problemów.Zaradna,poukładana,dbająca o swoje interesy,dobrze się uczyłam, zawsze w pierwszej trójce klasowej.
Ojciec jak nie pracował to pił , jak był trzeźwy to był posągiem jak pijany to fantazjował,na poważne rozmowy go brało o życiu itp.itd.
Matka hipochondryczka (nerwica) zawsze wszyscy byli lepsi ,mądrzejsi a ten to a ten tamto ale to co ja było mało zauważane.
Jak ojciec pił i po imieninach w nocy wyzywał matkę od najgorszych w swoich pijackich omamach zazdrosci to ja wstawałam w nocy i robiłam "porządek".Stawałam w obronie matki gdy w tym czasie mój 2 lata młodszy brat"spał".
Miałam kiedyś do nich wiele żalu o pewne rzeczy.
Dziś kiedy sama jestem matką wiem,że wiele błędów robi się nieświadomie.Wiem ,że się starali,kochali nas i wychowywali najlepiej jak potrafili zważywszy na to,że sami mieli nie ciekawe dzieciństwo więc skąd mieli brać wzorce?
kiedyś były inne czasy i publikacje na temat alkoholizmu były mało dostępne więc skąd moja mama zależna od ojca miała szukać pomocy?
Moja mama sama DDA ,współuzależniona,mój ojciec DDA ,alkoholik podejrzewam ,że wtedy nawet nie istniało takie sformułowanie jak DDA .
Mój brat chodzi na terapię dla DDA ja nie czuję takiej potrzeby kopać i grzebać w dzieciństwie obwiniając niczym nie świadomych rodziców.
Wiem ,że chcieli dobrze i się starali ,wiem,że zrobiliby wszystko by włos z głowy mi/nam nie spadł ,że gdyby mogli nieba by mi/nam przychylili a to ,że po drodze robili błędy? Kto ich nie robi.
Mama zawsze wszystko widziała w czarnych kolorach,uprawiała czarnowidztwo," krakała " i zawsze wykrakała , bała się ryzyka,była i jest bierna ,kocha narzekać,użalać się nad sobą,na pytanie co tam słychać odp.jest jedna boli ją to czy tamto .Taka jest .Jednak kiedy chcę by ktoś mnie podniósł na duchu nie dzwonię do niej bo by mnie dobiła (nie celowo), jak zaczyna narzekać kończę rozmowę,nie podejmuję tematu i tak się przed tym bronię.
Z pełną świadomością mogę powiedzieć NIE MAM DO NICH O NIC ŻALU.
I tak naprawdę myślę sobie ,że gdyby nie ta postawa matki (której ja nie cierpiałam) nie byłabym dziś tym kim jestem.Zawsze starałam się być jej przeciwieństwem.
Jestem niezależna( zawsze byłam) ,zaradna,wymyślę,zorganizuję,załatwię zakombinuję, a jej jak ktoś nie dał to nie miała , jak ojciec nie zadbał to nie pogłówkowała całe życie nie pracowała i byla na łasce dając się poniżać a to już dla mnie jest nie do przyjęcia.
pietruszka - Sob 08 Gru, 2012 14:35
Scarlet O'Hara napisał/a: | obwiniając niczym nie świadomych rodziców.
Wiem ,że chcieli dobrze i się starali ,wiem,że zrobiliby wszystko by włos z głowy mi/nam nie spadł ,że gdyby mogli nieba by mi/nam przychylili a to ,że po drodze robili błędy? Kto ich nie robi. |
myślę, że nie o to chodzi w całej terapii DDA/DDD.
Ba... mi właśnie po przepracowaniu dzieciństwa łatwiej było zamknąć przeszłość.
Dla mnie przepracowanie dzieciństwa było wpierw konfrontacją z bólem,cierpieniem, zaniedbaniem, które odczułam nie jako świadoma dorosła, ale jako nieświadome, bezbronne dziecko, które na siebie brało winę za zaniedbania w sferze emocjonalnej (w moim przypadku również fizycznej). Co z tego, że teraz jako dorosła potrafię spojrzeć mądrzej, bardziej wyrozumiale, z dystansem? U mnie wewnątrz i tak było pełno głęboko schowanego smutku, żalu, złości z dzieciństwa. Dopiero jak pozbyłam się tego balastu mogłam odetchnąć i zabrać się za naprawienie niedoborów, które potrzebuję jako osoba dorosła
pannamigotka - Nie 09 Gru, 2012 09:32
Czytam Was w tym wątku i Wam zazdroszczę.
Ja nie wiem jaka byłam, jaka jestem. I nie wiem dlaczego. Ja nawet nie wiem, co czuję.
Terapeutka powiedziała mi, że jestem jak dziecko we mgle. Nie wiem, co za mną, co przede mną. Myślę, że w związku z tym jest mi trudniej ozdrowieć ( i szczerze straciłam nadzieję na jakąkolwiek poprawę, o czym też poinformowałam terapeutkę)...
W zasadzie mogłabym się tutaj podpisać po każdym i pod nikim. Bo wszyscy opisują moje stany z dzieciństwa, ale czy mogę się identyfikować ze wszystkimi, tak odmiennymi opisami?
Czuję, że gdybym potrafiła się zidentyfikować, to byłoby mi łatwiej.
smokooka - Nie 09 Gru, 2012 09:39
Migotko, "dziecko we mgle" to jedna z form reakcji jakie przybierają dzieci z rodzin alkoholowych, czy dysfunkcyjnych. Nie dziw się sama sobie, nie rób sobie wyrzutów, daj sobie prawo do tego zagubienia. Z czasem, dzięki terapii powolutku, w swoim czasie zaczniesz odkrywać samą siebie. Ja na początku miałam dokładnie tak samo, w ogóle nie wiedziałam jakie mam uczucia, a zawsze narzekałam jaka jestem bardzo emocjonalna. Dziś po 10 miesiącach troszkę już odkryłam, jeszcze mam sporo przed sobą. Wiem, że kiedy przerobię już współuzależnienie i trening rozwoju osobistego, prawdopodobnie terapię grupową dla alkoholików, wezmę się za DDA. Dzięki terapeutce indywidualnej osiągnęłam już pewną formę identyfikacji, świadomości jak mam narąbane w głowie, tak więc powoli mam nadzieję osiągnąć pożądany stan świętego spokoju. Będzie dobrze, nie łam się Migotko
Enja - Nie 09 Gru, 2012 11:14
Migotko, często jest tak, że nie można się zidentyfikować jednoznacznie z jedną z ról. Ja jestem (przynajmniej tak to czuję) w przeważającym stopniu niewidzialnym dzieckiem, ale znajduję w sobie cechy np. kozła ofiarnego, a pewnie jakbym pogrzebała to i bohater by się znalazł.
Ale tak naprawdę niezależnie od roli droga do uporania się z demonami dzieciństwa jest dla wszystkich taka sama.
Ja jestem dopiero na starcie tej drogi (dopiero jestem zapisana na konsultacje), ale pomogła mi już sama świadomość, że jestem DDA i mogę coś z tym zrobić.
Nie trać nadziei Na pewno już wiele w swoim życiu zmieniłaś i nie warto tego zmarnować
Klara - Nie 09 Gru, 2012 11:36
Enja napisał/a: | często jest tak, że nie można się zidentyfikować jednoznacznie z jedną z ról. |
Role w rodzinie zmieniają się i przenikają.
Polecam tę książkę:
plusio - Pon 10 Gru, 2012 23:25
ja koziol ofiarny jestem
Wiedźma - Pon 10 Gru, 2012 23:30
smokooka - Pon 10 Gru, 2012 23:58
plusio napisał/a: | ja koziol ofiarny jestem |
Świadomość to pierwszy krok do zmiany
plusio - Wto 11 Gru, 2012 00:03
no jak bede mial ze 70 lat to moze wkoncu dojde do siebie z tymi moimi zasranymi problemami
plusio - Wto 11 Gru, 2012 00:04
tylko jak dociagnac do 70 jak tu co dzien mysli samobojcze. tragedia
szymon - Wto 11 Gru, 2012 00:06
choroba pchnęła do zmian, do pracy nad sobą
pietruszka - Wto 11 Gru, 2012 16:59
Dalszy ciąg swoich narzekań Plusiu znajdziesz tu: http://komudzwonia.pl/viewtopic.php?t=7517 W tym temacie apeluję o pisanie na temat!
nena - Pon 28 Sty, 2013 22:44 Temat postu: Re: Role DDA i DDD w dysfunkcyjnej rodzinie A jak było u Was?[/quote]
, chyba bylam dzieckiem niewidzialnym.nie wiem,
tak po krotce:
- brat zawsze sie lepiej uczyl
- brat byl ladny.
- z bratem nie bylo problemow
- chyba brat byl tym ulubionym, pierwszym dzieckiem w rodzinie
ja:
-zastosowano wobec mnie tzw. zimny chow to znaczylo ze : nie mozna mnie bylo brac na rece, zebym sie nie przyzwyczaila i nie darla potem geby, jak brat ze chce na rece - wiec lezalam a potem siedzilam w lozeczku i patrzylam na swiat smutnymi oczami(slowa mojej babci-mowi ze to bylo przykre widziec mnie tak- dobra , ja tego nie pamietam)
- chodzilam na wagary
- palilam papierosy, i wogole
-zawsze sie balam zabierac glos gdziekolwiek i jakkolwiek
-mowiono: Nena , jak sie urodzila to byla taaaaka brzydka....( bo wczesniak)
Nena, nigdy o nic nie prosila , nigdy nic nie chciala( uwazalam ze nic mi sie dobrego nie nalezy od swiata)
-gdy ojciec byl w szpitalu( dziesaitki razy),wiec zawsze wtedy mu nosilam siaty owocow, lakoci, itd, moj brat zaniosl mu raz banana.( he he he). ojciec potem mowi : ty nigdy nic nie bedziesz miala, bo nie umiesz oszczedzac, wydajesz pieniadze jak leci, nie umiesz sciskac pieniedzy jak twoj brat, twoj brat jest rozsadny, wiec znow kurde bylam ta gorsza, ale to juz jak wyszedl ze szpitala. bo jak w nim lezal, to sie cieszyl ze mu kupowalam to wszystko, kiim bylam? chyba niewidzialna.
Maciejka - Pon 04 Lut, 2013 14:57
Ja miałam plątaninę ról. Dla ojca i dalszej rodziny byłam bohaterem, dla matki kozłem ofiarnym i dla ojca tez jak mu się sprzeciwiałam, w szkole różnie niewidzialnym dzieckiem i bohaterem, zastępowałam często rodziców bo ojciec wstydził sie chodzić do szkoły bo nauczyciele pokazywali mu, że sobie nie radzi. Byłam często wzywana do innych nauczycieli jak któreś z rodzeństwa sobie nie radziło. Pełniłam jeszcze inne role np; małego rodzica dla reszty rodzeństwa, emocjonalnego partnera dla ojca, byłam rywalką dla matki , maskotka też się pojawiała.
rufio - Pon 04 Lut, 2013 15:11
Niewidzialny to byłem do wieku 14 lat kiedy buchłem cała wypłate ojcu i poszedłem na paczki . Od tamtej pory zawsze mnie widzieli
Zagubiona - Pon 04 Lut, 2013 23:04
Ogólnie w rodzinie to byłam bohaterem (zawsze dobre oceny, zawsze wzór do naśladowania, obiad zrobi- jako sześciolatka, tatę uspokoi itp.) po śmierci taty, dla mamy stałam się kozłem ofiarnym, no bo już nie byłam potrzebna żeby tatę uspokoić czy słuchać jego żali po alko.
Po tym jak nażarłam sie tabletek i wylądowałam na płukaniu żołądka na jakiś czas stałam się niewidzialna ale to tylko tak na pół roku, a później to przestało mnie interesować co o mnie myśli i jak mnie traktuje mama- tylko czasem w chwili słabości mnie to zaboli
Nobody - Czw 14 Mar, 2013 12:45
vilemo napisał/a: | olga napisał/a: | Vilemo cieszę się, że zaczęłaś mówić o sobie to pierwszy krok do wyzdrowienia |
Do tej pory Olgo nie mówiłam o tym, bo uważałam ze tak po prostu powinno być.
Szybko musiałam dorosnąć i dostosować się do tego , ze muszę sama prać gotować, sprzątać
i pomagać dziadkowi w gospodarstwie.
A i gdzieś pomiędzy- zdać egzaminy do liceum, uczyć się i zdać maturę. |
Miałam podobnie
Tyle, że dużo wcześniej... Moja mama ma swoją firmę, w której pracowałam mając 11/12 lat, jednocześnie chodząc do szkoły (oczywiście dziennej - nie wiem, jak to godziłam) i mając niezłe oceny, średnia zawsze przeszło 4 była (choc uważałam, że jestem słaba...)
W liceum już nie pomagałam, stałam się przez to złą córką, byłam już "dorosła" i mogłam robic to, co chcę, w sumie to zawsze mogłam robic to, co chce. Mając 11 lat już imprezowałam ostro na sylwku i nie tylko... A oni nie wiedzieli z kim jestem, gdzie i po co. I ich to nie obchodziło. Nie odczułam tego, że mam rodziców. A z drugiej strony odczuwam ich - bo są fizycznie... I mnie ranią. Matka pije, biła, rzuca przedmiotami, znęcała się psychicznie, wyzywała, dręczyła, wmawiała mi, że będę taka jak babcia (która choruje na schizofrenię), że ona nie jest złą matką, są gorsze, ona miała gorzej, jej matką ją biła o futrynę, a nas ona tylko biła szpilkami po głowie itp. nie zabiła nas i mamy byc jej wdzięczni za to (ja i mój brat). zawsze mielismy to, czego potrzebowalismy (finansowo) choc to też nie do konca prawda, bo był okres, że straciliśmy mieszkanie, co 3 lata przeprowadzki, więc strasznie się czułam, uczyłam się niemieckiego 2 lata, i nagle w 3 klasie podstawówki musiałam przestawic się na angielski, dzieci się śmiały, a ja dopiero teraz wiem, co wtedy czułam. zbieralismy puszki, by było na chleb... i wódkę dla mamy. od taty nie mam wsparcia. często powtarza słowa matki, mówi, że jestem podobna do niej. to jest straszne. a na dodatek mój brat cpa i zaczyna chlac. kradnie... nic się nie dokłada, rzucił naukę już dawno, a ma 22 lata. nic nie robi. a jak pojdzie do pracy, to wszystko wyda wiadomo na co. w domu codziennie są awantury. ja mam 19 lat chodzę do szkoły policealnej, ale zamierzam w tym roku wyjechac na studia. matka mówi, że to ja jestem problemem i że jestem dorosła i mam wy***rdalac, jak coś mi się nie podoba. mój ojciec chce, żebym została, choc często też powtarza słowa matki, że nie muszę tu mieszkac, że wszczynam awantury itd. mój brat mnie też dotykał, ma nasrane we łbie. teraz mam pokój bez jednej ściany, więc praktycznie łóżko mam obok niego, nie mogę wytrzymac tego napięcia w sobie. już nieraz budziłam się a on na mnie patrzył, odkąd tu mieszkamy, tak nie było, ale i tak się boję! dlatego muszę stąd uciec. mam nadzieję, że dostanę się na studia.
ojej... kilka razy już opowiadałam o sobie na forach, ale za każdym razem robię to w inny sposób i za każdym razem czuję się lepiej
wrzeciono - Pią 15 Mar, 2013 00:09
Nobody napisał/a: | vilemo napisał/a: | olga napisał/a: | Vilemo cieszę się, że zaczęłaś mówić o sobie to pierwszy krok do wyzdrowienia |
Do tej pory Olgo nie mówiłam o tym, bo uważałam ze tak po prostu powinno być.
Szybko musiałam dorosnąć i dostosować się do tego , ze muszę sama prać gotować, sprzątać
i pomagać dziadkowi w gospodarstwie.
A i gdzieś pomiędzy- zdać egzaminy do liceum, uczyć się i zdać maturę. |
Miałam podobnie
Tyle, że dużo wcześniej... Moja mama ma swoją firmę, w której pracowałam mając 11/12 lat, jednocześnie chodząc do szkoły (oczywiście dziennej - nie wiem, jak to godziłam) i mając niezłe oceny, średnia zawsze przeszło 4 była (choc uważałam, że jestem słaba...)
W liceum już nie pomagałam, stałam się przez to złą córką, byłam już "dorosła" i mogłam robic to, co chcę, w sumie to zawsze mogłam robic to, co chce. Mając 11 lat już imprezowałam ostro na sylwku i nie tylko... A oni nie wiedzieli z kim jestem, gdzie i po co. I ich to nie obchodziło. Nie odczułam tego, że mam rodziców. A z drugiej strony odczuwam ich - bo są fizycznie... I mnie ranią. Matka pije, biła, rzuca przedmiotami, znęcała się psychicznie, wyzywała, dręczyła, wmawiała mi, że będę taka jak babcia (która choruje na schizofrenię), że ona nie jest złą matką, są gorsze, ona miała gorzej, jej matką ją biła o futrynę, a nas ona tylko biła szpilkami po głowie itp. nie zabiła nas i mamy byc jej wdzięczni za to (ja i mój brat). zawsze mielismy to, czego potrzebowalismy (finansowo) choc to też nie do konca prawda, bo był okres, że straciliśmy mieszkanie, co 3 lata przeprowadzki, więc strasznie się czułam, uczyłam się niemieckiego 2 lata, i nagle w 3 klasie podstawówki musiałam przestawic się na angielski, dzieci się śmiały, a ja dopiero teraz wiem, co wtedy czułam. zbieralismy puszki, by było na chleb... i wódkę dla mamy. od taty nie mam wsparcia. często powtarza słowa matki, mówi, że jestem podobna do niej. to jest straszne. a na dodatek mój brat cpa i zaczyna chlac. kradnie... nic się nie dokłada, rzucił naukę już dawno, a ma 22 lata. nic nie robi. a jak pojdzie do pracy, to wszystko wyda wiadomo na co. w domu codziennie są awantury. ja mam 19 lat chodzę do szkoły policealnej, ale zamierzam w tym roku wyjechac na studia. matka mówi, że to ja jestem problemem i że jestem dorosła i mam wy***rdalac, jak coś mi się nie podoba. mój ojciec chce, żebym została, choc często też powtarza słowa matki, że nie muszę tu mieszkac, że wszczynam awantury itd. mój brat mnie też dotykał, ma nasrane we łbie. teraz mam pokój bez jednej ściany, więc praktycznie łóżko mam obok niego, nie mogę wytrzymac tego napięcia w sobie. już nieraz budziłam się a on na mnie patrzył, odkąd tu mieszkamy, tak nie było, ale i tak się boję! dlatego muszę stąd uciec. mam nadzieję, że dostanę się na studia.
ojej... kilka razy już opowiadałam o sobie na forach, ale za każdym razem robię to w inny sposób i za każdym razem czuję się lepiej |
uciekaj moja droga na studia, odetnij się od tego środowiska przynajmniej na tyle na ile się da teraz. to chyba najlepsze co można zrobić. trzeba robić to co najlepsze dla Ciebie. i nie słuchaj co mówią o Tobie! bo jesteś wspaniałą osobą i nie dawaj się poniżać i nie zastanawiaj się czy mają rację. nie mają racji. nie mają prawa, walcz o siebie. nikt nie ochroni Twojej godności za Ciebie, tylko Ty możesz to zrobić. TERAZ JUŻ TO WIEM.
ulena - Sob 16 Mar, 2013 15:15
rufio napisał/a: | Niewidzialny to byłem do wieku 14 lat kiedy buchłem cała wypłate ojcu i poszedłem na paczki . Od tamtej pory zawsze mnie widzieli |
do 13 roku życia byłam w szkole- dziecko we mgle, w domu- bohater , maskotka no ale jak trafiłam do punkowców to wtedy pokazałam pazury i ojcu tyranowi, i mamie zahukanej i bojącej się własnego cienia, a juz szczególnie "gówniarstwu " w szkole, które mnie mialo za nic. Wtedy to stałam się prawdziwym "kozłem ofiarnym". Później w życiu przybierałam wiele cech po kolei , w zależności co mnie się najbardziej opłacało i niestety pomimo, że lawirowalam jakoś tam to nigdy ani się nie akceptowałanm (o lubieniu mowy nie było), ani nie byłam szczęśliwą i zadowoloną osobą.
Rufio rozumiem doskonlae, bo mnie rodzice od 13roku życia widzieli tyle co. Po podstawówce już w domu nigdy nie mieszkałam , chyba że odwiedzając.
Teraz jestem pogodzona z rodzicami i dziękuję Sile Wyższej za te doświadzcenia, które doprowadzily mnie do disiejszegi stanu , wiedzy, akceptacji milości do siebie , ludzi, świata, chociaż jeszcze nieraz staję się tym zagubionym dzieciakiem ale coraz rzadziej
Anonymous - Pią 22 Mar, 2013 19:04
koziołek, bo rodzice nie chcieli drugiego dziecka, miała być aborcja, ale w końcu postanowili tego śmiecia nie ukatrupić już na starcie. Wymyślili inną taktykę bym cierpiał. Wmawianie mi codziennie że jestem złem całego świata i to wszystko moja wina, że ojciec pije itp. Dzięki Wam kochani
maria-1212 - Wto 26 Mar, 2013 12:42
Bohater rodzinny - już będąc nastolatką stałam się powiernikiem mojej współuzależnionej mamy - do dziś się z tym zmagam - ze względu na wykonywany przeze zawód doprowadziłam do założenia niebieskiej karty, komisji w Mopr oraz zmotywowania mamy do uczestnictwa w grupie osób współuzależnionych...Przez to zawsze brałam za wszystko odpowiedzialność, w każdej sferze życia...
Jak jest dzisiaj?
Staram się walczyć o siebie...uczę się być egoistyczna i dbać o siebie...a nie rezygnować z siebie dla innych...Staram się walczyć, a nie podporządkowywać się tej sytuacji...
Myślę, że moja terapia nie będzie skuteczna, jak dalej będę żyła życiem moich rodziców...
Zapraszam do wzięcia udziału w badaniu w osobnym wątku:
http://komudzwonia.pl/viewtopic.php?t=7949
esaneta - Śro 27 Mar, 2013 07:50
maria-1212 napisał/a: | Myślę, że moja terapia nie będzie skuteczna, jak dalej będę żyła życiem moich rodziców... |
zdecydowanie tak.
Czy wciąż mieszkasz z rodzicami? Czy utrzymujesz się sama, czy oni na Ciebie łożą?
maria-1212 - Śro 27 Mar, 2013 09:22
Tak, mieszkam...ale razem utrzymujemy dom - wspólnie opłacamy...każdy ma swój azyl...ja mieszkam na dole, oni na górze
Pati - Czw 28 Mar, 2013 04:46
Ja byłam kozłem ofiarnym i dzieckiem we mgle
Wszystko co ojcu się przytrafiało w życiu to była moja wina.
Ciągle słyszałam,że jestem taka jak matka i tak będę robić w życiu jak matka.
Na dzień dzisiejszy jakoś nie piję alko i nie porzuciłam własnych dzieci.
Swoje frustracje wyrzucał na mnie.
Od kiedy pamiętam motto mojego ojca było...,,tylko Ci łeb upi******ć i do kibla wrzucić''...
W szkole to zależało od sytuacji jak brata bili to ja leciałam go bronić.
Jednak chowałam się częściej po kątach żeby mnie nikt nie zauważył i nic ode mnie nie chciał.
Wbito mi do głowy,że jak nie mam nic mądrego do powiedzenia to lepiej żeby milczeć.
Pamiętam,że baaaardzo się starałam żeby ZASŁUŻYĆ sobie na miłość ojca.
Sprzątałam,gotowałam,prałam (matka nas porzuciła)robiłam ojcu piękne laurki i nic zero reakcji.
Dopiero jak coś odwaliłam żeby zwrócić na siebie jego uwagę lub popełniłam jakiś błąd to wteeeedy zostałam zauważana.
Bo było na kim się wyżyć i kogo opierdzielić no i można było wytknąć wszystkie błędy i niepowodzenia dzieciakowi
Cały czas miałam poczucie,że robię jeszcze za mało dla niego.
O rany jakie to smutne
Klara - Czw 28 Mar, 2013 08:55
Pati napisał/a: | O rany jakie to smutne |
To już BYŁO Pati
Zamknij te drzwi za sobą i ŻYJ!
Pati - Czw 28 Mar, 2013 12:31
Te drzwi są już zamknięte Klarciu
Kiedy przebaczyłam moim rodzicom mam to za sobą.
Wybaczyć to nie znaczy zapomnieć.
Czasem jak poruszam właśnie takie tematy na mityngach czy tutaj to czuję smutek po prostu, ale na szczęście tylko na chwilkę
Żyję oj żyyyyyyję
Iwa - Czw 28 Mar, 2013 22:41
Większość z dziecka „niewidzialnego”... trochę z bohatera;
ifyso - Wto 13 Sie, 2013 11:04
Moją strategią była rola niewidzialne dziecko. Wycofanie się z życia, uciekłam w świat swojej wyobraźni i marzeń. Samotność, choroba sieroca, czyli słuchałam muzyki i bujałam się siedząc albo leżąc w łóżku i snułam swoje fantazje o szczęśliwym życiu. Zatopić się w swoim świecie i mieć święty spokój.
W domu ciągle awantury urządzane przez ojca. Na trzeźwo, ale nigdy nie było wiadomo, kiedy tata dostanie szału i na czym się: skupi, na obiedzie, na porządkach w domu, na mnie. Ten jego dudniący ryk. Matka, zapłakana kobieta bluszcz. Nienawidzi ojca i jednocześnie jest od niego zależna całkowicie. Chciałam zasłużyć na pochwałę ojca, pastowałam podłogi, wcześnie wzięłam się za gotowanie, pieczenie ciast, wędkowanie (tata wędkuje) i nic, uznania nie było. Nie znałam czułości, przytulania, uśmiechów.
Przyszły wraz z dorastaniem marzenia o pięknej miłości. Jedyna rzecz, która mi się w życiu nie udaje, to są właśnie związki z mężczyznami. Każdy następny partner jest gorszy od poprzedniego. Jakby ciążyła nade mną jakaś klątwa. Teraz najbardziej boli, bo wreszcie ktoś chce ze mną być, żyć ze mną i ja z nim chciałam. Mój partner okazał się być alkoholikiem.
Rok temu skończyłam terapię. Przed poznaniem mojego obecnego partnera. Uczyłam się wielu nowych zachowań, np. poprosić o to czego mi potrzeba, choćby o otworzenie lub zamknięcie okna. Jak mi powiedziała pani psycholog, że automatyczne reakcje i zachowania zawsze będą we mnie tkwić. Trzeba te nowe wyuczone zachowania powtarzać, utrwalać i być świadomą, że zawsze mam wybór, jak się zachować, jak zareagować, jakie wybrać myśli. Zawsze mamy wybór i to jest piękne!!!!
Ann - Czw 20 Lut, 2014 09:22
pietruszka napisał/a: | Kim byliście, jaka rola była Wam najbliższa? Dziecko-bohater, Dziecko we mgle, Kozioł Ofiarny czy Dziecko- Maskotka? |
Ja w swoim życiu byłam chyba wszystkim po trochu.
Dziecko-bohater, bo zawsze byłam dzielna, nigdy nie płakałam, od 12 roku życia nie okazywałam swoich emocji. Pancerny człowieczek, żadnej szczeliny aby dostać się do żywego. Skrupulatnie pilnowałam od tego czasu aby nikt mnie nie naruszył.. mojej przestrzeni, mojego azylu..
W tym wolałam być jednocześnie dzieckiem we mgle, niewidocznym, zagubionym w tym co działo się wokół.. wolałam zniknąć kiedy w domu była wojna o niespełnione ambicje matki. Wolałam nie istnieć i być całkowicie niewidoczna - a to nie było trudne.
Byłam dzieckiem maskotką , bo matka zawsze chwaliła się idealnym obrazem córki, obrazem jaki posiadała w swojej głowie.. niezależnie od moich zachowań ona nadal miała swoje postrzeganie na to wszystko. Musiałam być idealna, uczyć się najlepiej. To akurat przychodziło mi lekko, ale w pewnej chwili ciężar odpowiedzialności był tak wielki, że zaczęłam robić wszystko aby zmienić swoje oblicze, na takie w jakim było mi wygodnie..
i to był czas kiedy chciałam być zauważona, nie chciałam żeby mnie oglądali jak na wystawie, ale żeby mnie widzieli. Nie udało się.. Więc znieczulałam się i wróciłam w swoją 'bezpieczną' mgłę.
Kozioł Ofiarny, czułam się zawsze odpowiedzialna za emocje mojej matki.. czułam się winna, kiedy się na mnie wściekała.. i czuję się winna do dziś, choćby tylko krzywo na mnie spojrzała. Uciekam jak pies z podkulonym ogonem i przynoszę w zębach dla niej jakąś 'zabawkę - nagrodę'.. a później się o to na siebie wściekam.
Dziś stojąc u progu terapii, w momencie kiedy z wielkim hukiem spadły mi z nosa różowe okulary i klapki się odsłoniły.. jest to dla mnie ciężarem, który zagraża mojej abstynencji.
Usłyszałam ostatnio potwierdzenie moich przypuszczeń - tak, Twoja rodzina jest dysfunkcyjna. Jak to w ogóle brzmi?!
Moja miłość do matki jest chora, pełna bólu, współodpowiedzialności za sprawy, które wcale nie powinny mnie dotyczyć, a jednocześnie jest w tym nienawiść, której nie umiem sobie wybaczyć, że w ogóle miała prawo się pojawić. Bo przecież ona może być zupełnie nieświadoma, że to tak boli przez te lata.. nieświadoma, gdzie mnie to zaprowadziło. To, ale nie tylko to.. bo powodów mojego picia jest pewnie dużo więcej..
Słoneczko - Wto 08 Lip, 2014 21:03
Ja byłam dzieckiem bohaterem od 5ego roku życia
olga napisał/a: | Ale ona nigdy tego nie doceniła. Wzięła i umarła. | moka matka tez wzięła i umarła
|
|