WSPÓŁUZALEŻNIENIE - trudne życiowe wybory - prośba o wsparcie
Zosia - Wto 05 Lip, 2011 00:49 Temat postu: trudne życiowe wybory - prośba o wsparcie Witajcie.
To forum wciąga jak chodzenie po bagnach :-) Zarwałam 4 ostatnie noce przy lekturze... i postanowiłam opisać moją historię.
Postaram się jak najkrócej :-(
6 lat temu poznałam "ponownie" mojego kolegę z liceum. Znaliśmy się z korytarza, tak na "cześć, co słychać", po liceum każdy poszedł w swoją stronę.
Po 15 latach przerwy spotkaliśmy się znowu i wybuchła wielka miłość, taka, co myślałam że mi się już nie zdarzy. Jak dwie połówki (sorry ) jabłka.
Oboje w tym czasie byliśmy po nieudanych związkach, które trwały 5 lat.
Jego picie w tamtym czasie nie było dla mnie niepokojące. Pił, jak większość mojego towarzystwa - na imprezach. Nie upijał się.
Na samym początku powiedział mi że ma chorobę afektywną dwubiegunową z jednym epizodem maniakalnym (długim, bo nie leczonym).
Gdy zaczęlismy się spotykać nie miał pracy, ewentualnie jakieś pojednycze zastrzyki gotówki.
Po paru miesiącach wspólnego życia wymyślił, że może uda mu się coś zdziałać w nieruchomościach. Niestety kilka tematów wlokło się w nieskończoność,
a nie mogąc wytrzymać presji i stresu, zaczął popijać. I tak popijał przez rok, codziennie. A ja, DDA, zapewne mu w tym nieźle pomagałam.
Mieszkał u mnie, miał oprane i posprzątane, Rodzice dawali mu pieniądze, które szły na papierosy i wódkę. I wtedy moja koleżanka, terapeutka, otworzyła mi oczy i namówiła na terapię. Oczywiście poszłam z nadzieją, że tam powiedzą mi co zrobić, żeby on nie pił (sic!)
Może sam fakt mojej terapii, może zmiany jakie we mnie i moim postępowaniu spowodowały, że problem na jakiś czas przestał istnieć, mój ukochany nie pił prawie pół roku.
Potem zaczęły się sporadyczne imprezy - pił umiarkowanie. Zarządziłam dom bez alkoholu, dostosował się. Sytauacja na tyle się unormowała, że 4 lata temu podjęliśmy decyzję o dziecku.
Jak byłam w piątym miesiącu zaliczył drugi epizod maniakalny. Dla tych co nie wiedzą: pobudzenie, euforia, maksymalne nakręcenie, 100 pomysłów na minutę, nie ma rzeczy niemożliwych. Mózg na najwyższych obrotach. Do tego brak snu i po kilku dniach, pomomimo euforii, zmęczenie, bo organizm wykończony niesutanną aktywnością. No i ten stan według niego najlepiej było zacząć "pacyfikować" alkoholem.
Nic bardziej mylnego - to tylko nakręcało jeszcze bardziej. Po 5 dniach jazdy non-stop poprosił żeby zawieźć go do szpitala psychiatrtycznego.
Posiedział wtedy chyba ze 3 tygodnie. Przez jakiś czas stronił od alkoholu. Otworzyliśmy małą firmę, miał zajęcie, jakieś zarobki. Ale z czasem zaczęło się okazyjne popijanie.
Trzeci epizod był 1,5 roku temu. wytrąciła go pewna rzecz z równowagi, sięgnął po alkohol, no i się znów nakręcił. W drugi dzień tej "jazdy" wezwałam w nocy pogotowie. Było dziecko, a wiedziałam że w nocy nie pośpię przy tej jego jeździe... no bo stres: co on wymyśli nowego, i przecież będzie pić do upadłego (wychodził pić na miasto i wracał) a przecież od rana będę musiała zająć się małym i być "w formie".
No i dziecku chciałam oszczędzić... widoków.
Siedział w szpitalu około 3 tygodni. Zapowiedziałam, że w dalszym ciągu dom jest bez alkoholu, że jak wróci pijany to nie wpuszczę.
Przez jakiś czas nie pił, potem zacżęły się pojednycze wypady. W firmie było dużo pracy, więc przysporzyło mu to także dużo stresu. Jak sam mówi, niegdy nie umiał sobie z nim radzić.
Chciałam żeby dziecko jak najczęściej było na wsi. Zaczęłam wyjeżdżać z małym, a on miał pracować w spokoju. W ciągu mojego pierwszego, 10-cio dniowego wyjazdu
zaliczł dwa ciągi po kilka dni. Drugi mój wyjazd także poświęcił pracy - nad flaszką. Trzeci także. W sumie zwisało mi to czy on pije czy nie, z jednym wyjątkiem. Bałam się że
np. spali mieszkanie. Zaśnie z papierosem, coś się zapali. Przez ten lęk miałam spieprzone wyjazdy. Przez cały rok był z nami tylko raz, na weekend. Udało mu się nie pić. Potem przyszła jesień, i maksymalne spiętrzenie pracy. Nie pił, ale się zajechał pracą. W styczniu i lutym był wykończony. Przez te ostatnie 1,5 roku on pracował właściwie na okrągło, tylko ja zajmowałam się dzieckiem.
Przestaliśmy spędzać ze sobą czas, trochę się nam "rozeszło". Z końcem zimy nagle zmarł mój Tata. Na trzeci dzień po kilkudniowym ciągu. To był szok. Wiosną przyszła kontrola skarbowa - wtedy mój alko poszedł w kilkudniowy ciąg, zostawił mnie z papierami i firmą o której nie miałam zielonego pojęcia, bo on wszystko prowadził. Przez kilka nocy wgryzałam się sama w temat, żeby móc jakoś odpowiadać na trudne pytania Pań z US (firma jest na mnie). Sporo zdrowia i nerwów mi to zjadło, oj sporo. Ponieważ pił wtedy w domu - nie mogłam go wyrzucić bo był mi potrzebny żeby w ogóle jakoś ogarnąć sprawy firmy, i chwilach trzeźwienia coś się dowiedzieć, odnaleźć papiery - zobaczyłam rzecz niemieszczącą się w głowie: leżał, wimiotował do miski, i popijał czystą
wódką. Jak już skończył ciąg zapowiedziałam - jeszcze jeden ciąg alkoholowy, i daję Ci 2 tygodnie na wybranie terapii. Jeśli tego nie zrobisz - zgłaszam sprawę o sądowy nakaz leczenia. Nie musiałam długo czekać, następny ciąg był po 3 tygodniach.
Odczekałam 2 tygodnie, zapytałam czy idzie się leczyć. Obśmiał się ze mnie. Na drugi dzień poszłam go zgłosić. Przyszło wezwanie z terminem. Nie stawił się. Niedługo pewnie przyjdzie kolejne...
Jest jeszcze inna strona tej sytuacji. Od 3 lat mój alko zażywa (...). Początkowo dostawał go na swoją chorobę jelit. Ale zasmakowało, oj zasmakowało.
A dawki coraz większe. Od jesieni brał (...) na śniadanie, obiad i kolację. Pomiędzy także. Jednym z efektów jest brak łaknienia. Więc dochodzi nieregularne odżywanie. Nie raz bywało tak, że po całym dniu tylko na (...), wieczorem szedł pić. Od grudnia stosunki stały się coraz bardziej napięte, przestał panować nad nerwami, traktował mnie jak psa, wyśmiewał że czegoś nie wiem, itp. Nie raz przepraszał za swoje wybuchy złości, ale po kilku dniach znów było piekło. Częściowo składam to na karb (...), ale poskładało się na to wszystko.
Miesiąc temu odstawił z dnia na dzień(...). Cały czas go namawiam na leczenie, bo po takich dawkach jakie brał, objawy odstawienia ma bardzo silne. I łaknienie narkotyku będzie sobie zaspokajał właśnie alkoholem. Obecnie jest wrakiem, zarówno fizycznym, jak i psychicznym. Nie ma na nic siły, nie mogę na niego liczyć w żadnej kwestii.
W kwietniu było wydarzenie, które mnie dość mocno zdenerwowało. Pojechałam z dzieckiem na całą niedzielę. Jak wróciłam, leżał pijany w łóżku, a na drewnianym stoliku była wypalona dziura i resztki filtra. Pod stolikiem sterta gazet. Bez komentarza.
Niedawno zaproponowałam wyjazd na weekend na wieś w trójkę i bez alkoholu. Przychylił się do pomysłu, pojechaliśmy w piątek. W sobotę o 22.00 oświadczył że wraca do domu. Wiadomo po co.
Ma duże kłopoty ze snem. Twierdzi że od liceum tak już ma. Że były już w szkole stresy, z którymi sobie na radził. Ale w dorosłym życiu zaczął sobie to spanie regulować alkoholem.
Alkohol jest w jego ocenie lekiem na wszelkie jego dolegliwości. Na chorobę afektywną, na chorobę jelit, na depresję, na bezsenność. Jakie to proste: kupić flaszkę, napić się, zapomnieć o problemach i w końcu się wyspać! Cały czas powtarza, że nie ma leków, które by na niego działały bo prawie wszystko już sprawdzał, nie ma lekarzy, którzy by byli mu w stanie pomóc. Już w to nie wierzę.
Od marca nagminnie wnosi pomimo zakazu alkohol do domu, na dodatek zaczął mnie okłamywać w tym temacie. Dodam, że przez 6 lat nigdy nie złapałam go na żadnym kłamstwie, nigdy także nie ukrywał alkoholu. A teraz doszło do tego że zostawił flaszkę na klatce i wychodził popijać. I co ja się czepiam - przecież nie wniósł wódki do domu :-)))
Od marca nadaje się do dłuższego pobytu w psychiatryku, gdyż praktycznie po każdym wypiciu wpada w dziwnie stany. Albo płacze, snuje opowieści o końcu świata, albo znów wpada w euforię, co w jego przypadku może rozhulać się do manii. Na wszelkie moje komentarze oświadcza, że ja mu chcę odebrać jego wolność... I taka jest prawda - alkohol jest jego lekarstwem na zło tego świata, jego odskocznią, jego wolnością.
Zaproponował 2 tygodnie temu wyjazd na wieś. Pomyślałam, super. Jednakże poprosił o dyspensę w kwestii picia, mówiąc "będę sobie delikatnie sączyć". Był w nawet dobrym humorze, więc ostatecznie się zgodziłam, wiedząc że jak pojadę sama, to on będzie pił w domu, a ja się znów będę denerwować czy nie zaśnie z papierosem.
W pierwszy wieczór było miło. Potem już tylko pił i spał. Od środy do niedzieli wypił 4,5 litra wódki, zaliczając zerwanie filmu w ostatni dzień. Na szczęście młody już spał...
Dziecko zmienia optykę. Po historii ze stolikiem, oraz kilku dziwnych stanach emocjonalnych po wypiciu, no i po cudownym ostatnim wyjeździe na wieś powiedziałam sobie - koniec. Podjęłam decyzję że musi się wyprowadzić. Warunkiem powrotu jest chęć podjęcia terapii alkoholowej oraz jej widoczne efekty, zmiana postawy życiowej. Nie wchodzi w rachubę samo podjęcie terapii. Na coś takiego się nie dam nabrać.
Nie było szans na rozmowę po powrocie ze wsi, a we czwartek oświadczył że idzie pić. W piątek rano znalazłam go pijanego przed kompem, słuchającego muzyki (właśnie głośna muzyka mnie obudziła). Przyznał, że przyniósł do domu alkohol. Więc powiedziałam że ma się ubrać i wyjść, zanim przyjdzie niania i obudzi się dziecko.
A on że nigdzie nie idzie. Skończyło się telefonem na pogotowie. Trochę nakłamałam, że ma zaczątki manii, ale nie widziałam innego wyjścia, żeby się go pozbyć. Zresztą jak znalazłam e-maile, które mi napisał temtej nocy, to raczej właśnie był na granicy manii...
Tak więc od piątku jest w szpitalu. Wczoraj kazał sobie spakować rzeczy, i wiem od jego rodziców że zamierza u nich mieszkać, jutro chce wypisać się ze szpitala.
Niestety nie jestem w stanie teściów nakłonić do zmiany opiekuńczej postawy. To ludzie wiekowi, i trudno im coś wytłumaczyć. Matka jest moim zdaniem współuzależniona, tyle że psychicznie, gdyż ojciec dawał im popalić. I to pomimo że w tamtym domu nigdy nie było alkoholu. Więc przyjmą go, a jest ryzyko, że niestety nie będą mu bardzo utrudniać picia. Choć światełko jest w tunelu - teściowa poprosiła o adres poradni. Mam nadzieję że pójdzie i znajdzie tam potwierdzenie wszystkiego tego co jej mówiłam.
Dziś uważam, że źródłem wszelkich jego chorób jest właśnie alkohol (no może za wyjątkiem choroby jelit). Od jego psychiatry wiem, że chorobę afektywną, w tak łagodnym przebiegu jak u niego, da się z powodzeniem tradycyjnie leczyć. Ale leczenie to wyklucza alkohol.
Podjęłam decyzję i już jej nie cofnę. Dość. Przelało się. Chcę mieć spokój, i nie czekać czy przyjdzie pijany czy tylko podpity, czy wniesie do domu alkohol czy nie, czy znów coś spali, czy nie. Chcę móc wyjechać na tydzień czy dwa do znajomych lub na wieś, bez wizji płonącego mieszkania.
Z jednej strony już bardzo tęsknię i zdaję sobie sprawę że postawiłam na szali mój związek, przyszłość mojej rodziny, z drugiej strony czuję ulgę, że w końcu podjęłam tak trudną decyzję. Pewnie się tak będę jeszcze jakiś czas miotać, ale już widzę że trochę odetchnęłam przez te kilka dni.
Młody już pyta o tatę - mówię że musiał wyjechać. Te pytania się pewnie będą pojawiać. To trudne, bo wiem że trzylatkowi tego nie wytłumaczę. Starsze dziecko pewnie obwini mnie o brak taty, dopiero dorosłe będzie w stanie zrozumieć. Ale temat dziecka to już będą pytania do mojego terapeuty.
Mój partner to człowiek o ponadprzeciętnej inteligencji, bardzo wrażliwy, o ogromnej wiedzy o świecie i biznesie.
Kocham go, i chciałabym z nim być do końca życia. Ale nie za taką cenę.
Wielokroć słyszałam od niego przez te wszystkie lata, że jestem z młodym wszystkim co on ma, że bardzo nas kocha, że nie wyobraża sobie życia bez nas.
Teraz z ciekawością małpy patrzę na moją sytuację, zadając sobie pytanie, jak to będzie z tą miłością...
Proszę was o wsparcie w tych trudnych dla mnie chwilach.
Zgodnie z naszym regulaminem usunęłam nazwę leku.
Klara
Wiedźma - Wto 05 Lip, 2011 01:33
Witaj Zosiu
Nocka późna już jest i wszyscy śpią - ja też właśnie się zwijam do łóżka.
Ale jutro (a właściwie dziś, ale za dnia) wpadną tu nasze dziewczyny współuzależnione
i będziesz miała z kim pogadać. A tymczasem spróbuj zasnąć - rano świat wyda się trochę fajniejszy.
Nowy dzień, nowe szczęście - jak mawia któryś z nas
Dobrej nocy Ci życzę
Ewa - alkoholiczka i lekomanka
szymon - Wto 05 Lip, 2011 04:12
Zosia napisał/a: | nie wyobraża sobie życia bez nas | i bez alkoholu...
jeżeli ten światowiec wystawia alkohol za drzwi to jest naprawdę źle, oszukuje siebie i ciebie... im szybciej zrozumie że ma problem tym lepiej dla niego.
Borus - Wto 05 Lip, 2011 05:34
Cześć Zosiu...
Marc-elus - Wto 05 Lip, 2011 06:09
Witaj Zosiu, Tomek, miłośnik sznapsa, się kłania
ZbOlo - Wto 05 Lip, 2011 06:20
Zosia napisał/a: | Witajcie. |
...witaj Zosiu, ZbOlo alkoholik...
Zosia napisał/a: | To forum wciąga jak chodzenie po bagnach :-) |
...nigdy nie chodziłem po bagnach, ale się domyślam, bo Dekadencja mnie też wciąga...
pietruszka - Wto 05 Lip, 2011 06:44
Cześć Zosiu
Klara - Wto 05 Lip, 2011 07:24
Witaj Zosiu
Zosia napisał/a: | zdaję sobie sprawę że postawiłam na szali mój związek, przyszłość mojej rodziny |
Pomyśl sobie tak "na trzeźwo", czy Twoją rodzinę w tej sytuacji jaka była, czekała dobra przyszłość?
Zosia napisał/a: | Starsze dziecko pewnie obwini mnie o brak taty, |
Jeśli byś tego związku nie przerwała, obwini Cię za to, że nie odeszłaś od taty (przerobiłam na własnej skórze )
Nie ma dobrego wyjścia, ale mniejszym złem jest uniknięcie eskalowania patologii.
Trzymaj się Zosiu!
Dasz radę
evita - Wto 05 Lip, 2011 08:11
Witaj Zosiu
Przeczytałam twoją historię z zapartym tchem i muszę przyznać, że podobnie jak Zbolo ZbOlo napisał/a: | ..nigdy nie chodziłem po bagnach | tak i ja nie ale ty weszłaś w niezłe bagno w tym twoim związku. Teraz podążasz jedyną słuszną drogą choć grunt pod twoimi nogami nadal jest grząski poprzez chwile zwątpienia ale wiem, że dasz radę więc życzę powodzenia i nie zbaczaj już nigdzie z tej obranej trasy
Ewa - współuzależniona
Ibik - Wto 05 Lip, 2011 09:29
Zosia napisał/a: | nie wyobraża sobie życia bez nas. |
i niestety alkoholu...
Witaj Zosiu.Jest szansa na ten związek,jak pozostaniecie w nim we trójkę,bez tego czwartego,bo to dominator.
Pozdrawiam Ibik,alkoholik.
Mysza - Wto 05 Lip, 2011 09:50
witaj
Zosia napisał/a: | moja koleżanka, terapeutka, otworzyła mi oczy i namówiła na terapię. |
skoro byłaś na terapii to wiesz już, że najważniejsze co powinnaś zrobić to zadbać o siebie, bo szczęśliwa Ty, to jest podstawa do twoich dobrych relacji z innymi.
Zosia napisał/a: | Podjęłam decyzję i już jej nie cofnę. Dość. Przelało się. Chcę mieć spokój, |
podobną decyzję podjęłam pół roku temu....pomogła i mnie i mężowi jak się teraz okazuje
trzymam kciuki i za Ciebie
bunia - Wto 05 Lip, 2011 09:58
Witaj Zosiu
kahape - Wto 05 Lip, 2011 13:13
Zosia napisał/a: | I tak popijał przez rok, codziennie. A ja, DDA, zapewne mu w tym nieźle pomagałam. | tu chyba jest poczatek Zosia napisał/a: | Matka jest moim zdaniem współuzależniona | to tak jak ty. Juz wkręciłas sie w mechanizmy współuzależnienia. Zosia napisał/a: | Z jednej strony już bardzo tęsknię | o właśnie Zosia napisał/a: | Kocham go | ciekawe za co? Za oszukiwanie, kłamstwa, brak oparcia, Zosia napisał/a: | postawiłam na szali mój związek, przyszłość mojej rodziny | jaki związek, jaka rodzina????
On jest związany z flaszką, jest dla niego najważniejsza, ważniejsza niz ty. Woli byc uchlany niż być z tobą, dzieckiem.... więc i "rodziny" tez nie ma.
Jest za to jakiś chory układ, w którym ty starasz się znaleźć równowagę. Zosia napisał/a: | Od marca nagminnie wnosi pomimo zakazu alkohol do domu | jak to!!! przeciez zabroniłaś!!! Gdzie twoja konsekwencja? Czy dla niego twoje słowo, decyzja..... nie ma znaczenia? nie liczy się?
Widzisz??? robi z tobą co chce, co mu sie podoba. Zosia napisał/a: | I wtedy moja koleżanka, terapeutka, otworzyła mi oczy i namówiła na terapię. Oczywiście poszłam z nadzieją, | i to jest budujące, daje nadzieję, szansę na zmiany w twoim życiu.
A jego.... pies drapał. Niech robi co chce.
pozdr
Pati - Wto 05 Lip, 2011 13:59
Witaj Zosiu
Uważam,że podjęłaś najlepszą decyzję dla Ciebie i dziecka.
Wiem,że wieeele przeszłaś a i teraz nie jest Ci łatwo.
Tylko myślę,że źle to już było a teraz już może być tylko lepiej.
Zosia napisał/a: | Podjęłam decyzję i już jej nie cofnę. Dość. Przelało się. Chcę mieć spokój, i nie czekać czy przyjdzie pijany czy tylko podpity, czy wniesie do domu alkohol czy nie, czy znów coś spali, czy nie. Chcę móc wyjechać na tydzień czy dwa do znajomych lub na wieś, bez wizji płonącego mieszkania. |
Rozumiem doskonale
kahape - Wto 05 Lip, 2011 14:21
Zosia napisał/a: | Oboje w tym czasie byliśmy po nieudanych związkach, które trwały 5 lat. | rozpadł się twój pierwszy związek Zosia napisał/a: | Podjęłam decyzję i już jej nie cofnę. Dość. Przelało się. | ten pewnie także.
Wg jakiego klucza wybierasz partnerów? Jak ich namierzasz, celujesz???? Zosia napisał/a: | Po 15 latach przerwy spotkaliśmy się znowu i wybuchła wielka miłość........ Jak dwie połówki (sorry ) jabłka. | jasne!!! DDA i alkoholik. Komplet, widzisz to Zosieńko?,
Wiesz o tym, że masz "skrzywiony celownik"???? (to chyba Tomoe) Zosia napisał/a: | Dziś uważam, że źródłem wszelkich jego chorób jest właśnie alkohol | a co jest źródłem twojej choroby?
Bo w warunkach w jakich ty żyjesz, zdrowy człowiek nie wytrzymałby długo, zwyczajnie by uciekł. A ty zostałaś, trwasz i jeszcze sie nad nim zastanawiasz.
Uważasz, że to jest..... normalne?
pozdr
Tomoe - Wto 05 Lip, 2011 14:51
kahape napisał/a: | "skrzywiony celownik"???? (to chyba Tomoe) |
Fakt, używałam tego określenia, ale sama je od kogoś zapożyczyłam.
Niestety, już nie pamiętam autora, bo chętnie bym podziękowała...
Zosieńko, chyba ci się już ulało, co?
Ja przez długie lata celowałam w psychicznych popaprańców, bo miałam równie głębokie jak absurdalne przekonanie, że to są wybitnie interesujący, wyjątkowi i niebanalni mężczyźni, którym w dodatku coś specjalnego się należy... i to koniecznie ode mnie...
Zosiu, jeśli nie jesteś zawodowym terapeutą ani psychiatrą i nie pobierasz wynagrodzenia za zajmowanie się popaprańcem, masz pełne prawo się na niego wkurzyć, pokazać mu drzwi i powiedzieć: WON!!!
Zosia - Wto 05 Lip, 2011 23:09
Wieści z frontu.
Zaproponował że mi pomoże z korektą pita. Powiedział że przyjedziemy ze szpitala, zrobimy korektę i potem go odwiozę. Ok. Ale za chwilę zadzwonił, że ma coś jeszcze do zrobienia, więc może zostanie do jutra. Powiedziałam stanowcze "NIE". Zadzwonił po 10 minutach, stwierdzając że mogę sobie zadzwonić do biura rachunkowego, a on nie musi mi pomagać - przyjęłam z uśmiechem, i chyba był zaskoczony, bo pewnie uważał że będę lamentować albo zrobię mu awanturę. 1:0 dla mnie
Mimo to pojechałam po niego do szpitala, właściwie tylko po to żeby osobiście zakomunikować mu mej decyzje. Wcale nie miałam ochoty mu pomagać, ale też nie chciałam załatwiać tej sprawy przez telefon, a chciałam mieć to jak najszybciej z głowy.
Żebyście słyszeli, jakie on mi dziś po drodze rzeczy wygadywał... w sumie to tłumiłam uśmiech, bo było jak z książki.
Jedziemy, a on mówi tak:
- byłem na wykładzie dzisiaj.
- Tak? I o czym był wykład?
- O uzależnieniach.
- I co się dowidziałeś?
- Większość z tych rzeczy to ja wiem, nic nowego się nie dowiedziałem. Tak się nie można leczyć.
- No ale leczenie nie polega na słuchaniu wykładów, tylko na pracy w grupie i z terapeutą.
- To ty ze mnie robisz alkoholika!!! - już miałam odpowiedzieć: "nie muszę robić..." - Problem to ja miałem kilka lat temu, teraz tylko nadużywam (naprawdę trudno było się nie roześmiać...)
- No... a wtedy byłeś alkoholikiem skoro mówisz że miałeś problem?
- No może tak.
Takich gagów było kilka, mnie pokazało tylko jak silny jest wyrobiony u niego mechanizm zaprzeczeń.
Pod jego domem złożyłam mu życzenia urodzinowe, i zakomunikowałam moje warunki. Był wstrząśnięty i wzruszony, co bardzo próbował ukryć. Oczywiście w jego mniemaniu to jest jego decyzja (wyprowadzka), a ma służyć ratowaniu związku, bo w jego mniemaniu mamy kryzys. Pitu- ritu.
Generalnie jestem w bojowym nastroju. Czuję swoją dużą siłę. Może głównie w moim samopoczuciu, ale to też coś.
evita - Śro 06 Lip, 2011 05:03
Zosia napisał/a: | Problem to ja miałem kilka lat temu, teraz tylko nadużywam |
Mój mąż mawiał, że on nie jest alkoholikiem tylko pijakiem. Różnica w jego mniemaniu jest taka, że alkoholik musi pić a pijak pije bo lubi dopiero jak na leczeniu zaliczył delirkę to przyznał się, że jest rasowym alkoholikiem
Trzymaj się Zosiu
beata - Śro 06 Lip, 2011 08:43
Zosia napisał/a: | Generalnie jestem w bojowym nastroju. Czuję swoją dużą siłę | A ja trzymam kciuki,żeby Ci się udało.
Witaj.
Pati - Śro 06 Lip, 2011 14:18
beata napisał/a: | A ja trzymam kciuki,żeby Ci się udało. |
Ja też,ja też
sabatka - Śro 06 Lip, 2011 14:30
przytulam cię mocno. przeszłaś dużo, teraz dbaj o dziecko i siebie.
a on jest duży, niech sobie sam radzi
ZbOlo - Śro 06 Lip, 2011 14:43
beata napisał/a: | ja trzymam kciuki |
Pati napisał/a: | Ja też,ja też |
sabatka napisał/a: | przytulam cię mocno. |
...a ZbOlo też może...????
szymon - Śro 06 Lip, 2011 15:24
ZbOlo napisał/a: | beata napisał/a: | ja trzymam kciuki |
Pati napisał/a: | Ja też,ja też |
sabatka napisał/a: | przytulam cię mocno. |
...a ZbOlo też może...???? |
szymon tez pomoże...
Wiedźma - Śro 06 Lip, 2011 15:47
No dobra, jak trzymać, to trzymać!
A ja to zwykle jeszcze czaruję
Jacek - Śro 06 Lip, 2011 15:56
cześć Zosiu
i ja się dołączę
pietruszka - Śro 06 Lip, 2011 16:02
Zosia napisał/a: | Generalnie jestem w bojowym nastroju. Czuję swoją dużą siłę. Może głównie w moim samopoczuciu, ale to też coś. |
Zosiu zadbaj o siebie, spraw sobie jakąś małą przyjemność, albo najlepiej kilka przyjemności, idź do fryzjera, obejrzyj ulubiony film, spotkaj się z przyjaciółką, idź na spacer, przypomnij sobie co lubisz robić, to doda Ci jeszcze pozytywnej energii. Swojego czasu też podjęłam podobną decyzję, po prostu chciałam przerwać to co się działo. Samo "wyrwanie się" psychiczne z kręgu kosztowało mnie mnóstwo energii, choć nie powiem, były to energetyczne dni Ale po kilku dniach nadszedł taki mały dołek, spadek sił i warto być na niego przygotowanym, dlatego takie ważne, by rozkładać siły
A tak na marginesie; nadal chodzisz na terapię, masz teraz kontakt z jakąś grupą samopomocową?
Zosia - Pią 08 Lip, 2011 01:01
Dziękuję Wam za słowa wsparcia. Dziś Pan wpadł wściekły i niewyspany po zarwanej nocy (przygotowywał dokumenty do biura rachunkowego), powyrczał, wsypał kawę - nieposprzątał, pozabierał jakieś rzeczy, i poszedł. Nawet się z dzieckiem nie przywitał. Dopiero jak wychodził to przytulił małego. Zdziwiło mnie że mówił o tym jak załatwić kwestię internetu na wsi - czyżby się wybierał? Oczywiście kpię sobie, ale to świadczy że myśli o wspólnym życiu. Tyle że na razie on uważa że to on się wyprowadził i wróci kiedy będzie miał ochotę. Wygląda że w przebłyskach normalności faktycznie mu zależy, skoro planuje coś na przód, a przecież im bardziej będzie mu zależało, tym większa szansa, że podejmie terapię, nie?
Kontakt i tak będzie częsty, z racji prowadzonej wspólnie firmy.
Ale tak szczerze mówiąc ostatnio tak rzadko się udzielał w domu, że wcale nie czuję jego braku. Od dwóch lat staje na głowie żeby rozkręcić firmę, ale płaci za to wysoką cenę. Pracuje na okrągło - zastanawiam się czy to też nie uzależnienie.... Jak nie pracuje, to śpi, jak nie śpi i nie pracuje to pije. NIC innego. Jak patrzę na to co się z nim dzieje, to aż dziw bierze, że może się tak człowiek zmienić. Za dużo pracy, do tego leki przeplatane ciągami, brak ruchu, brak odpoczynku - przepis na potwora
Głęboko jestem przekonana że terapia byłaby dla niego dobra. Zmieniłby swoją postawę, nauczył by się jak radzić sobie ze stresem i nerwami, zmienił może znajomych. Zresztą większość obecnych zraził do siebie swoją postawą (dzwonienie tylko z interesem, wykorzystywanie innych, nieliczenie się z innymi).
Generalnie humor mam niezły, wszystko po mnie spływa, nic mnie nie denerwuję, bo nareszcie nie czekam, czy będzie pić dziś, jutro czy za miesiąc.
A w przyszłym tygodniu jadę na wieś, nareszcie spokojna, że on nic nie wykręci i chałpa się nie spali - WARTO BYŁO!!! Co za spokój.
Skończyłam dziś malować pokój dla dziecka, jeszcze tylko kilka rzeczy wyszorować, i zaczynam urządzać
Ostatnio z terapeutą spotkałam się z 1,5 miesiąca temu, ale wtedy nie było jeszcze tak źle jak przez ostatnie tygodnie, i nie myślałam że tak szybko podejmę tą decyzję. Na razie mam sporo zajęcia - terapia pracą
Wybiorę się do mojego terapeuty pewnie niebawem, na razie nie mam żadnych rozterek ani wahań.
Trochę mnie tylko zbiła z pantałyku moja mama, która za jego wyskoki i niezbyt grzeczne zachowanie w ostatnich miesiącach, delikatnie rzecz ujmując, nie za bardzo za nim przepada. Nie wie o uzależnieniu od leków, o alkoholu tylko wspomniałam... nie chcę jej dokładać zmartwień, jeszcze się nie pozbierała po śmierci taty. Dziś powiedziała, że to się na pewno nie uda, że on pić będzie i basta, i że ona nie wierzy w cuda.
Ostatnio, myśląc o jej ogólnej postawie życiowej, o podejściu do wielu spraw i wydarzeń (zupełnie nie związanych ze mną), doszłam do wniosku, że choć taty już nie ma, to jej w dalszym ciągu przydałaby się terapia, bo swoje współuzależnienie niestety przenosi na wszystkie swoje działania w życiu. Kilka lat temu była na jednym spotkaniu, ale nie pasował jej młody wiek prowadzącej i młode dziewczyny w grupie. Uważała, że to bez sensu. Ja tak nie uważam, ale stało się, niestety zrezygnowała. Dziś myślę, że gdyby przeszła terapię, i zmieniłaby swoje postępowanie, to może tata by jeszcze żył. No ale można sobie gdybać
Nie wiem co będzie, i jak się to wszystko potoczy, ale na razie mam święty spokój i komfort psychiczny. I dobrze mi z tym
milutka - Pią 08 Lip, 2011 06:23
Witam Cię Zosiu Chce byś wiedziała ,że jestem pełna podziwu dla twojej osoby Dużo zrobiłaś dla siebie ,dla dziecka a przy tym dla męża ...Jesteś silną kobietą i stanowczą ...trzymaj się
Zosia - Pią 08 Lip, 2011 08:51
Chyba doszłam do wniosku, że nie mam czasu tracić życia. Czterdziestka się zbliża...
ZbOlo - Pią 08 Lip, 2011 08:54
Zosia napisał/a: | Chyba doszłam do wniosku, że nie mam czasu tracić życia. Czterdziestka się zbliża... |
...myślę, że to dobra postawa...
wampirzyca - Pią 08 Lip, 2011 09:48
w końcu jest powiedzenie ,,Zosia samosia'' tak trzymaj Pozdrawiam cieplutko
Wiedźma - Pią 08 Lip, 2011 13:01
wampirzyca napisał/a: | w końcu jest powiedzenie ,,Zosia samosia'' tak trzymaj |
No nie najszczęśliwiej użyłaś tego określenia, Wampi, bo akurat w terapii uzależnień i pochodnych
"Zosia Samosia" to osoba nie przyjmująca pomocy z zewnątrz
Truskawka - Pią 08 Lip, 2011 19:12
Zosia napisał/a: | - To ty ze mnie robisz alkoholika!!! - już miałam odpowiedzieć: "nie muszę robić..." - Problem to ja miałem kilka lat temu, teraz tylko nadużywam (naprawdę trudno było się nie roześmiać...) |
Podjęłaś bardzo dobra decyzję odchodząc. Jak widac na razie "twój alko" nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji w jakiej się znajduje... Zresztą jak większość alkoholików.
Będąc na tym forum jakiś czas, czytając różne posty i tematy przeczytałam kiedys bardzo ważną rzecz. Otóż alkoholik musi sięgnąć dna żeby miał się od czego odbić. Podejrzewam, że dla twojego męża dnem będzie to, gdy uświadomi sobie że mógł was bezpowrotnie stracić. Istnieją jednak również tacy, którzy "nigdy się nie odbijają", ale wtedy to ta wyprowadzka ma większy sens, bo życie z czynnym alkoholikiem to w pewien sposób samobójstwo przynajmniej dla psychiki człowieka a Ty kochana masz dziecko. Trzymaj się mocno.
Ps. Witaj- Patrycja- DDA i współuzależniona.
Truskawka - Pią 08 Lip, 2011 19:14
Zosia napisał/a: | Głęboko jestem przekonana że terapia byłaby dla niego dobra. |
Tylko aby podjął terapię musi jeszcze tego chcieć. A on nie chce najwyraźniej.
ZbOlo napisał/a: | Zosia napisał/a:
Chyba doszłam do wniosku, że nie mam czasu tracić życia. Czterdziestka się zbliża... |
Brawo
staaw - Pią 08 Lip, 2011 19:14
Truskawka napisał/a: | bo życie z czynnym alkoholikiem to w pewien sposób samobójstwo przynajmniej dla psychiki człowieka a Ty kochana masz dziecko. |
Powiedział bym że samobójstwo na raty...
Truskawka - Pią 08 Lip, 2011 19:15
staaw napisał/a: | Powiedział bym że samobójstwo na raty... |
Myślę że bardzo trafne określenia staaw
rybenka1 - Pią 08 Lip, 2011 20:29
Witaj Zosiu .
stiff - Pią 08 Lip, 2011 20:39
Witaj...
Zosia - Pią 08 Lip, 2011 23:07
Najbardziej zaskakuje mnie to, że teorię postępowania znam od kilku lat. Ale dopiero teraz dostałam jakiegoś kopa, żeby to wcielić w czyn. Mam koleżankę, która ma jazdy w domu włącznie z tym, że jej małżonek przystawia jej nóż do gardła i to przy dziecku. Ile ona jeszcze zniesie? Jest bita, zastraszana itp. Oczywiście mój szanowny wytyka to przy każdej okazji: zobacz, Kaśka to ma prze...., i ona to wytrzymuje, a ty nie możesz znieść jak ja się raz w miesiącu napiję. Mówię wtedy patrz na swoje życie, a nie na innych.
Pętla współuzależnienia zaciska się długo...
pietruszka - Sob 09 Lip, 2011 09:05
Zosia napisał/a: | Kaśka to ma prze...., i ona to wytrzymuje |
Uważam, że tak jak i dla alkoholików tzw. dno różnie wygląda, tak i dla współuzależnionych. Dla jednej będzie to własna depresja, brak środków finansowych, innej za mało jeszcze, że maż pijany wiózł dzieci samochodem, albo przyłoży nóż do gardła lub połamie żebra. Myślę, że coś na rzeczy ma tutaj instynkt samozachowawczy, choć i on w pełni nie działa u współuzależnionych. No i jeszcze tzw. siła w wytrzymywaniu "przeciwności życia". Jak często współuzależnione uważają się za "silne" i samowystarczalne kobiety.
W moim przypadku okazało się, że jestem słaba psychicznie, nie dość odporna na stres. No i całe szczęście... W mojej słabości... moja siła. Choć i tak w moim mniemaniu dość długo wytrzymałam, co dziś mi się w główce nie mieści. Ale nie było (jeszcze!) przemocy fizycznej, kradzieży, itd.
Ale może i dlatego jesteśmy nadal razem, bo jak Pietruszkowy wytrzeźwiał, to jeszcze nie było za nami ogromu krzywd do wybaczenia, a i tak trudno było mi się rozliczyć z poczuciem krzywdy i chęcią odwetu, bo w związku z alkoholikiem zawsze są straty, utracone szanse... Dziś cieszę się, że byłam słaba, że dość szybko zaczęło mi uwierać życie z czynnym alkoholikiem, a nie po dwudziestu czy trzydziestu latach. Moja mała odporność na stres okazała się być moim wybawieniem.
A przecież i tak nie byłam "zdrowa emocjonalnie". Zdrowe kobiety mają silny instynkt samozachowawczy i zwiewają w razie zagrożenia. No ale też fakt, ze we współuzależnienie nie wpada się jak śliwka w kompot, ale to długi proces. Za to wierzę, że można wyjść ze współuzależnienia.
Tomoe - Sob 09 Lip, 2011 10:35
pietruszka napisał/a: |
A przecież i tak nie byłam "zdrowa emocjonalnie". Zdrowe kobiety mają silny instynkt samozachowawczy i zwiewają w razie zagrożenia. |
Czytałam ostatnio, że zdrowy człowiek - jeśli już uwikła się w niezdrowy dla siebie związek - to poświęca około dwóch lat, nie więcej, na próby uzdrowienia tego związku. Potem definitywnie z niego wychodzi.
pietruszka - Sob 09 Lip, 2011 11:09
Tomoe napisał/a: | zdrowy człowiek - jeśli już uwikła się w niezdrowy dla siebie związek - to poświęca około dwóch lat, nie więcej, na próby uzdrowienia tego związku. Potem definitywnie z niego wychodzi. |
O... to Alu widać, że zdrowiejesz... aż tak dużo czasu Ci nie zajęło wychodzenie ze związku... Choć nie da się ukryć, ze takie wychodzenie też jest bolesne. Ale ponoć, co nas nie zabije, to nas wzmocni. Ból hartuje duszę (choć chciałoby się go uniknąć ).
Myślę, że największym problem jest uświadomienie sobie, że dany związek szkodzi. Choć wciąż pozostaje dla mnie trochę zagadką, dlaczego jednym spadają klapki z oczu po kilku miesiącach, inne "trwają" przy "swoich" alkoholikach, przemocowcach i innych dysfunkcyjnych partnerach latami... Niby wiem: poziom skrzywienia celownika jest zależny właśnie od odporności psychicznej, od poczucia własnej wartości, od wzorców rodzinnych, i pewnie jeszcze trochę czynników by się znalazło.
I cały ambaras w tym, by się przebudzić, przetrzeć oczy i zacząć działać.
kahape - Sob 09 Lip, 2011 11:11
Tomoe napisał/a: | poświęca około dwóch lat, nie więcej, na próby uzdrowienia tego związku. Potem definitywnie z niego wychodzi | nasza terapka też tak mówiła, tak piszą w mądrych książkach...
Dlatego jeżeli jakaś osoba pisze, że jest z uzależnionym 3, 4 i więcej lat już wiadomo, że wkręciła się w mechanizmy współuzależnienia.
Kwestia tylko..... jak bardzo.
pozdr
Zosia - Sob 09 Lip, 2011 21:17
Mój alko zadzwonił dziś, mówiąc że przyjdzie się pobawić z małym, i może jak będzie już chłodniej po południu, to pójdziemy na spacer. Więc mówię przyjdź, pobaw się, weź młodego na spacer. A on na to, że myślał, że wszyscy pójdziemy. Był dość zdziwiony jak odmówiłam. Bo co to jest przepraszam? Szczęśliwa rodzinka??? W końcu to on się przecież wyprowadził żądając "sepraracji". Więc do dziecka - proszę bardzo, ale ja nie zamierzam się "towarzysko" udzielać. Przyszedł i jeszcze zapytał czy wystarczy dla niego obiadu - cóż... nie wystarczyło. U mamy ma teraz wikt i opierunek. U mnie nie jest wliczony do koryta
Ponoć zażywa antydepresanty, bo był w piątek u swojego psychiatry. I w ogóle jakiś taki dziś miły był... tylko nie myślcie że mięknę. Jestem przygotowana na takie podchody - moje warunki pozostają niezmienne. Ponoć jutro się wybiera z młodym na spacer... zobaczym - jak to lubi mówić młody .
Tomoe - Sob 09 Lip, 2011 22:24
kahape - Nie 10 Lip, 2011 09:39
Zosia napisał/a: | Więc mówię przyjdź, pobaw się, | to owszem Zosia napisał/a: | weź młodego na spacer. | myślisz, że można dać małe dziecko.... człowiekowi, który ma tak nie równo pod sufitem? Że można mu ufać? Że się nie nachleje? Zosia napisał/a: | Od marca nadaje się do dłuższego pobytu w psychiatryku, gdyż praktycznie po każdym wypiciu wpada w dziwnie stany. Albo płacze, snuje opowieści o końcu świata, albo znów wpada w euforię, co w jego przypadku może rozhulać się do manii. | piszę tak, ponieważ przyprowadziłam do domu synka sąsiadki. Siedział sobie na ławeczce w centrum miasta, a tatuś spał w najlepsze, uchlany.
Sąsiadka wierzyła/sądziła, że z dzieckiem to się nie napije, że obecność dziecka powstrzyma tatusia.....
Niestety, nie ma takiej siły. Nie ma żadnej świętości, wóda jest na pierwszym miejscu.
To jest silniejsze od niego.
Dlatego miej dziecko na oku.
pozdr
szymon - Nie 10 Lip, 2011 10:23
kahape napisał/a: | Niestety, nie ma takiej siły. Nie ma żadnej świętości, wóda jest na pierwszym miejscu.
To jest silniejsze od niego.
Dlatego miej dziecko na oku. |
i pewnie bedziesz sobie wmawiać, że jego to niedotyczy, że on jest inny od innych.
eee, wódka jest na pierwszym miejscu
Pati - Nie 10 Lip, 2011 11:30
Zosia napisał/a: | Dziękuję Wam za słowa wsparcia. Dziś Pan wpadł wściekły i niewyspany po zarwanej nocy (przygotowywał dokumenty do biura rachunkowego), powyrczał, wsypał kawę - nieposprzątał, pozabierał jakieś rzeczy, i poszedł. Nawet się z dzieckiem nie przywitał. Dopiero jak wychodził to przytulił małego. Zdziwiło mnie że mówił o tym jak załatwić kwestię internetu na wsi - czyżby się wybierał? Oczywiście kpię sobie, ale to świadczy że myśli o wspólnym życiu. Tyle że na razie on uważa że to on się wyprowadził i wróci kiedy będzie miał ochotę. Wygląda że w przebłyskach normalności faktycznie mu zależy, skoro planuje coś na przód, a przecież im bardziej będzie mu zależało, tym większa szansa, że podejmie terapię, nie?
Kontakt i tak będzie częsty, z racji prowadzonej wspólnie firmy.
Ale tak szczerze mówiąc ostatnio tak rzadko się udzielał w domu, że wcale nie czuję jego braku. Od dwóch lat staje na głowie żeby rozkręcić firmę, ale płaci za to wysoką cenę. Pracuje na okrągło - zastanawiam się czy to też nie uzależnienie.... Jak nie pracuje, to śpi, jak nie śpi i nie pracuje to pije. NIC innego. Jak patrzę na to co się z nim dzieje, to aż dziw bierze, że może się tak człowiek zmienić. Za dużo pracy, do tego leki przeplatane ciągami, brak ruchu, brak odpoczynku - przepis na potwora
Głęboko jestem przekonana że terapia byłaby dla niego dobra. Zmieniłby swoją postawę, nauczył by się jak radzić sobie ze stresem i nerwami, zmienił może znajomych. Zresztą większość obecnych zraził do siebie swoją postawą (dzwonienie tylko z interesem, wykorzystywanie innych, nieliczenie się z innymi). |
Jak dla mnie to jeszcze za dużo o nim w Twoich postach a mniej Ciebie Zosiu
staaw - Nie 10 Lip, 2011 12:40
Pati napisał/a: | Jak dla mnie to jeszcze za dużo o nim w Twoich postach a mniej Ciebie Zosiu | Jak dla mnie też...
Estera - Nie 10 Lip, 2011 15:46
witaj Zosiu
jestem Estera-współuzależniona. Muszę przyznać, że i tak jesteś bardzo dzielna. Ja nie miałam siły stawiać warunków. Chyba Pietruszka pisała, że każdy alko ma swoje dno i tak samo koalki. U mnie też nie było fizycznej przemocy, ale psychiczna w duuużym nadmiarze i prześladowanie róznej maści. Bez owijania w bawełnę: wykończyło mnie to całkowicie, i ciało i głowę. Dobrze zrobiłaś. Zyczę Ci z całego serca konsekwencji i spokoju wewnętrznego
Żeglarz - Nie 10 Lip, 2011 16:37
staaw napisał/a: | Pati napisał/a:
Jak dla mnie to jeszcze za dużo o nim w Twoich postach a mniej Ciebie Zosiu
Jak dla mnie też... |
Dla mnie również, ale jest to bardzo świeża, nowa Twoja Zosiu sytuacja, więc się nie dziwię, że emocje są cały czas na wysokim poziomie. Oraz że Twoje myśli kręcą się wokół swojej decyzji, nowej sytuacji i męża, który jakby nie było, jest jednym z głównych bohaterów tego "teatru".
Ja potrzebowałem ponad roku od wyprowadzki i w tym czasie pracy nad sobą, nad mechanizmamami współuzależnieniowymi, żeby uwolnić się od negatywnych emocji i krążenia myślami wokół swojej sytuacji i żony. Widzę też, że moje córki podobnego czasu potrzebowały, żeby dojść do równowagi emocjonalnej.
Życzę Ci Zosiu konsekwencji w swoich postanowieniach (twardej jak skała). Oraz mądrości, bo z pewnością będziesz poddawana różnorakim manipulacjom i grze na emocjach przez swojego męża, ale również wewnętrznej pokusie złagodzenia swojej postawy. Uważaj na zbyt pochopne interpretowanie drobnej poprawy u swego męża jako stanu trwałego. Ja, niewiele brakowało, popełniłbym taki właśnie błąd.
Zosia napisał/a: | Kocham go, i chciałabym z nim być do końca życia. Ale nie za taką cenę. |
Chciałbym Ci polecić dobrą książkę pt. "Koniec współuzależnienia" Melody Beattie. Są tam bardzo fajne rozdziały o uwolnieniu i uniezależnieniu emocjonalnym od swojego partnera przy jednoczesnym zachowaniu miłości.
Zosia napisał/a: | Wielokroć słyszałam od niego przez te wszystkie lata, że jestem z młodym wszystkim co on ma, że bardzo nas kocha, że nie wyobraża sobie życia bez nas. |
Może to być prawda. Jednak system iluzji i zaprzeczeń plus dodatkowo rozchwianie emocjonalne związane z depresją może powodować, że On to postrzega inaczej niż Ty, że nie dostrzega cierpienia, które Wam sprawia, że kręci się wokół swoich problemów oczekując tak naprawdę Twojego wsparcia. Ale Ty nie jesteś odpowiedzialna za jego chorobę. On sam musi podjąć stosowne leczenie zarówno depresji jak i uzależnienia. A Twoja twarda postawa tylko może mu w tym pomóc.
Więc tak trzymaj!!! Kochaj go i z miłości do niego bądź konsekwetna w tym co robisz, bo działa to korzystnie dla Was wszystkich, dla Ciebie, dla dziecka i dla Twojego partnera.
Pozdrawiam, Paweł
Zosia - Nie 10 Lip, 2011 23:26
Pati, Staaw - macie rację. Ale tak jak napisał Żeglarz - to jest świeże. Poza tym piszę dużo o moim alko, aby lepiej przedstawić sytuację. To są obecnie ważne wydarzenia w moim życiu, więc trudno mi tu Wam opisywać na jaki kolor pomalowałam dziecku pokój bo też tego nie dotyczy to forum. Po cichu wierzę, że ten związek jest jeszcze do uratowania, zakładając że druga strona zrobi coś dla siebie i będzie chciała zmienić swoje życie.
Żeglarz, dzięki za posta, jakoś tchnął we mnie optymizm.
Ale za surowe posty też dziękuję, bo inaczej bym popadła w zbytni optymizm...
Chcę jechać z dzieckiem na kilka dni na wieś. Wyobraźcie sobie że on wymyślił, że przyjedzie do nas na weekend... zaznaczając, że oczywiście bez alkoholu. Powiedziałam że nie ma takiej możliwości. No bo w końcu co to ma być? Niby zażądał "separacji" a tu nagle chce przyjeżdzać na wypoczynek? Szczerze mówiąc zaskakuje mnie jego rozumowanie, bo niby się wyprowadził, a tu takie propozycje. Na żadne przyjazdy i spędzanie czasu jak szczęśliwa rodzinka się nie zamierzam zgadzać. Czy on przypadkiem nie kombinuje że wszystko jakoś samoistnie wróci do normy???
sabatka - Nie 10 Lip, 2011 23:32
Zosia napisał/a: | Ale za surowe posty też dziękuję, bo inaczej bym popadła w zbytni optymizm... |
mój tyfus też jakiś czas już nie pije. ale nawet jśli przeżyjemy 10 lat na trzeźwo i tak zawsz będe miała na uwadze że zaraz może zacząć pić spowrotem
Pati - Pon 11 Lip, 2011 13:58
Zosia napisał/a: | Powiedziałam że nie ma takiej możliwości. |
I tego się trzymaj
Zosia napisał/a: | Czy on przypadkiem nie kombinuje że wszystko jakoś samoistnie wróci do normy??? |
Kombinował,kombinuje i będzie kombinował jeszcze dłuuuugo
Nie daj się
Tomoe - Pon 11 Lip, 2011 14:05
Zosia napisał/a: | Po cichu wierzę, że ten związek jest jeszcze do uratowania, zakładając że druga strona zrobi coś dla siebie i będzie chciała zmienić swoje życie. |
Aha, więc taki jest twój cel.
Chcesz na niego wpłynąć żeby przestał pić.
Na tym właśnie polega twoje współuzależnienie. Wypróbowujesz nową technikę bo dotychczasowe nie przyniosły rezultatu.
A ja sądziłam, że ty już podjęłaś decyzje dotyczące zmian na lepsze w twoim życiu.
No cóż... widać to jeszcze nie ten etap.
Zosia - Pon 11 Lip, 2011 14:28
Tomoe. Owszem. Próbowałam już wszystkiego. Decyzja o tym, że nie może z nami mieszkać, jest kolejnym krokiem, mającym mi zapewnić spokój w domu. Decyzję podjęłam ze świadomością, że może być to koniec związku, i jestem z tym pogodzona.
W mojej ocenie, to nie zawsze jest tak, że jeśli on pije, to trzeba go od razu usunąć definitywnie ze swojego życia. To też człowiek, w mojej ocenie wartościowy, tyle że CHORY. To choroba, nie cecha charakteru. Czy usunęłabyś ze swojego życia kogoś kto jest chory? Chcę z nim być, ale on sam musi zrozumieć jaki ma problem i że musi go leczyć. Gdyby się zdecydował na leczenie, wiem że to będzie długa i trudna droga i dla mnie i dla niego. Ja nie chcę na niego wpływać - to powinna być jego decyzja. Jeśli podejmie próbę leczenia, poczekam parę miesięcy na jej jakieś wyniki. Jeśli po paru miesiącach nie będzie z jego strony żadnych decyzji, po prostu uznam, że każde musi iść swoją drogą. I to właśnie w mojej ocenie jest postępowanie mające być zmianą na lepsze w życiu.
A to że mam nadzieję, że to się jakoś ułoży - chyba trudno się dziwić, skoro mamy dziecko i przez 6 lat dzieliłam z nim życie?
Zosia - Pon 11 Lip, 2011 14:33
Sabatka, wiem że nawet po wielu latach abstynencji zdarzają się zapicia. Jestem tego świadoma. Wiem że życie z człowiekiem dotkniętym tą chorobą jest trudne. Ale tym będę się martwić, jak zacznie się leczyć. Na razie nic na to nie wskazuje, więc na zapas martwić się nie będę.
Tomoe - Pon 11 Lip, 2011 14:41
Zosia napisał/a: |
W mojej ocenie, to nie zawsze jest tak, że jeśli on pije, to trzeba go od razu usunąć definitywnie ze swojego życia
(...)
mamy dziecko i przez 6 lat dzieliłam z nim życie |
Gdybyś nieleczącego się alkoholika z rzekomym chadem usunęła definitywnie ze swojego życia teraz, po sześciu spędzonych z nim latach, nie powiedziałabym, że zrobiłaś to od razu. Powiedziałabym, że sześć wspólnych lat z nim dały ci tyle doświadczeń, że podjęłaś decyzję o rozstaniu.
Teraz widzę że te sześć lat to zbyt mało czasu i zbyt mało doświadczeń dla ciebie, aby podjąć decyzję o zakończeniu związku z tym człowiekiem.
Dajesz mu jeszcze czas na podjęcie decyzji o leczeniu i zaprzestaniu picia.
Wyznaczyłaś mu jakiś konkretny termin, czy zamierzasz czekać bezterminowo?
Marc-elus - Pon 11 Lip, 2011 14:45
Zosiu, tak czytam i przyznaje Ci racje w trybie myślenia, ale...
Zosia napisał/a: | I to właśnie w mojej ocenie jest postępowanie mające być zmianą na lepsze w życiu |
Czy jesteś w stanie przeprowadzić to postępowanie od A do Z, bez żadnych wyjątków typu "no przecież już 3mieś nie pije"? Jesteś na tyle twarda? Bo, choć nie znam współuzależnienia, wydaję mi się że Twój "zapał" może z czasem osłabnąć. Pamięć ludzka, jeszcze sterowana przez mechanizmy, może okazać się zbyt.... łagodnie mówiąc: niedokładna. Może zaraz pojawić się wiele "okoliczności łagodzących", możesz źle oceniać pewne sytuacje które nastąpią...
Trzymam kciuki za Ciebie....
Zosia - Pon 11 Lip, 2011 14:57
Ja mu nic na razie wyznaczać nie będę. Ponieważ według jego wersji, to on się wyprowadził, poczekam aż oświadczy że chciałby wrócić. Wtedy przypomnę mu, że nie chcę z nim mieszkać, dopóki nie zrozumie, że jest chory. Wyznaczanie terminów byłoby według mnie przymuszaniem go do leczenia. Jeśli od rozmowy o chęci powrotu upłynie miesiąc czy dwa, a on nie podejmie żadnych decyzji, wtedy uznam, że pora to definitywnie zakończyć.
Estera - Pon 11 Lip, 2011 14:58
Marc-elus ma rację, wiem to z własnego doświadczenia. Wpółuzależnienie sprawia, że osiąga się absolutne mistrzostwo w znajdywaniu "okoliczności łagodzących", nawet jeśli Ci się zdaje, że znasz mechanizmy itd.
Trzymaj się!
Tomoe - Pon 11 Lip, 2011 15:12
Zosia napisał/a: | Wyznaczanie terminów byłoby według mnie przymuszaniem go do leczenia. |
Wyznaczanie terminu byłoby jasnym, uczciwym komunikatem: "Albo do dnia tego i tego podejmujesz leczenie, albo ja zrobię to i to..."
Jasne postawienie warunków dałoby mu prawo do podjęcia decyzji.
Nie uważasz?
A teraz to on nawet nie wie czego ty od niego chcesz i oczekujesz.
kahape - Pon 11 Lip, 2011 17:28
Zosia napisał/a: | Czy usunęłabyś ze swojego życia kogoś kto jest chory? | oczywiście!!! Są przeciez choroby, które wymagaja odizolowania od zdrowego społeczeństwa np. zakaźne.
Alkoholik tez niestety musi byc odizolowany, więc na czas choroby - wypad!! mój drogi!! wypad!
I szczypac się nie powinnaś. On sie tobą nie przejmuje.
pozdr
Zosia - Pon 11 Lip, 2011 21:05
Tomoe, dam mu termin, ale dopiero jak on zechce wrócić. Teraz niech będzie tak jak on chce, czyli ta "separacja". Ale im dłużej on nie będzie chciał wrócić, tym krótszy będzie z mojej strony termin na podjęcie terapii. Podkreślam, że sam fakt jej podjęcia nie oznacza że przyjmę go z powrotem. Chcę zobaczyć efekty. I nie chodzi tu tylko o picie, ale o postępowanie w życiu i traktowanie inych. Bywało już że nie pił pół roku. Wiem że to potrafi. Ale nie zamierzam mieć już powtórki i kolejnej szarpanki.
Kahape - przestałam się szczypać, dlatego podjęłam takie decyzje jakie opisałam. "odizolowałam" mnie i dziecko od niego. Ale szansę dostaje, bo jest chory.
sabatka - Pon 11 Lip, 2011 21:19
Zosiu czytasz mój pamiętnik??
mój tyfus robi postępy ale i tak czasami jst to niezła rzeźnia.
pietruszka - Wto 12 Lip, 2011 06:47
Wiesz Zosiu, słowo "termin" to coś, czego warto się nauczyć. Termin i konsekwencja. Kiedyś w moim słowniku współuzależnionej dominowały takie słowa jak "może", "kiedyś" "jest szansa" i "zobaczy się". Takie słowa trzymają człowieka w stagnacji, w bezruchu, zdejmują z barków odpowiedzialność za własne życie. Niestety w związku z alkoholikiem "może" zwykle oznacza "nikłe szanse", a "kiedyś" to w 99,9% "nigdy",a życie umyka i powtórek nie będzie.
W związku z alkoholikiem warto nauczyć się mówić konkretnie, stanowczo, bez owijania w bawełnę i twardo i konsekwentnie trzymać się wcześniej wyznaczonych uzgodnień i nie dotyczy to tylko osoby alkoholika ale (i może przede wszystkim) samej siebie.
Dawno temu w pewną niedzielę przeprowadziłam tzw. ostateczną rozmowę. W rzeczywistości właściwie nastawiona byłam na rozstanie, ale dałam tzw. ostatnią szansę. Przede wszystkim sama chciałam się ratować, więc miałam już termin grupy Al-anon, na którą wybierałam się w najbliższą środę bez względu na to, czy on podejmie jakieś swoje próby, czy też nie. Zażądałam, że od razu, w tę niedzielę odstawia alkohol, bo tylko pod tym warunkiem może zostać w domu (no cóż... mieszkanie było moje ). A do środy ma czas zgłosić się na leczenie. W poniedziałek jeszcze na bezczelnego w czasie zakupów przy nim kupiłam duże worki na śmieci (takie 120 litrowe), bo przecież musi mieć w co się pakować. Pamiętam jak Tomoe pisała mi wtedy, "że nie karze się człowieka, który jest chory", ale nie umiałam sobie wtedy odpuścić tej złośliwej satysfakcji, pomimo, że go telepało od niedzieli, i żaden magnez , potas i witaminki mu nie pomagały (Dobrze, że nie wiedziałam, że takie gwałtowne odstawianie alkoholu może być groźne w skutkach, ale przeżył bez "błogosławieństwa" detoksu i może dobrze, bo lekko mu nie było). We wtorek był w poradni,nawet po wstępnej rozmowie z terapeutą. Oczywiście w środę byłam wtedy na "swoim" Al-anonie. I tak... zaczęło się nasze zdrowienie: każde z nas zajęło się sobą. Przeszłam pełny cykl terapii współuzależnienia, w miarę możliwości poświęcałam nawet weekendy na dostępne wtedy u mnie w poradni warsztaty asertywności, pracy nad złością, radzenia sobie ze stresem, poczucia własnej wartości, no i cały czas Al-anon. Pietruszkowy przeszedł swoją terapię, potem przekonał się i do AA. No ale całe to trzeźwienie to też nie było łatwe, pierwszych dwóch lat nie wspominam z sympatią.
Zosia - Wto 12 Lip, 2011 09:55
Sabatka, przez Ciebie siedziałam do 3 rano
Tomoe, Pietruszka - dzięki za przypomnienie i utwierdzenie w "terminach"...
sabatka - Wto 12 Lip, 2011 10:00
Zosiu a teraz przetraw i zastanów się co warto zrobić.
to twoja decyzja i ty za nią odpowiadać będziesz. no i dużo tż zależy od jego postawy
julianna83 - Śro 13 Lip, 2011 20:34
witaj Zosiu
pietruszka napisał/a: | w związku z alkoholikiem "może" zwykle oznacza "nikłe szanse", a "kiedyś" to w 99,9% "nigdy",a życie umyka i powtórek nie będzie |
mam wrażenie że słyszę mojego męża... może pójdę się leczyć, kiedyś się zgłoszę
czytając coraz więcej o innych osobach współuzależnionych i komentarze "weteranów" którzy już to przeszli widzę jak wiele błędów popełniłam i jak wiele razy uwierzyłam w kłamstwa ktorymi karmił mnie mój mąż
Pati - Czw 14 Lip, 2011 11:01
julianna83 napisał/a: | czytając coraz więcej o innych osobach współuzależnionych i komentarze "weteranów" którzy już to przeszli widzę jak wiele błędów popełniłam i jak wiele razy uwierzyłam w kłamstwa ktorymi karmił mnie mój mąż |
...''Nie daj się,ludzie niech swoje myślą,nie daj się z diabłem do piekła wyślą,nie daj się warto być zawsze tylko sobą''...
Zosia - Wto 26 Lip, 2011 01:10
Witajcie. Nie odzywałam się jakiś czas, bo właściwie nic się nie dzieje nowego. Pan sobie mieszka u mamy, raz w tygodniu wychodzi z kolegami - wiadomo w jakim celu. Z teściową nie rozmawiałam, bo i o czym - nie sądzę by była w stanie iść do jakiegoś terapeuty i zrozumieć co on do niej będzie mówił....
W międzyczasie byłam tydzień z młodym na wsi. Od paru lat tak nie wypoczęłam. W końcu nie myślałam czy pije, czy nie pije, czy mieszkanie się już pali czy jeszcze nie, czy on już się wódką nakręcił do manii, czy jeszcze nie. CO ZA SPOKÓJ!!!
Przychodzi prawie codziennie, załatwiać firmowe sprawy i posiedzieć z młodym. Tak jak przypuszczałam, spędza z nim teraz więcej czasu niż jak tu mieszkał...
Zakomunikowałam mu że wyjeżdżam na jakieś 2 tygodnie. A on na to, że świetnie, może pojedziemy w trójkę nad morze. Osłupiałam. Powiedziałam, że jak chce to sobie może jechać, ale ja z nim nigdzie się nie wybieram, i nie zamierzam udawać cudownej rodzinki. A on mi na to, że chyba trzeba iść na terapię małżeńską
Oczywiście powiedziałam że nie ma sprawy, pójdę z nim. Przecież każdy rozsądny psycholog mu powie, że nam nie jest potrzebna taka terapia, tylko jemu terapia uzależnień. Ale chce - nie ma sprawy. Właściwie, to nawet wolałabym rozmawiać przy psychologu, bo ja już z nim nie mam ochoty sam na sam rozmawiać, gdyż "dziad swoje, a baba swoje". Nic nie niego nie dociera. A tak to może psycholog mu coś uświadomi.
Przeraża mnie, jak mój alko jest teraz zaburzony. Młody, ponieważ przebywa głównie z kobietami (ja, niania, babcia) mówi często "zrobiłam", "wzięłam", "zjadłam". I na to usłyszałam wczoraj od mojego miłego Pana, że powinnam zacząć mówić do dziecka jak facet, bo młody ciągle mówi jak dziewczynka. Dacie wiarę??? On nie widzi że problem wynika z tego że dziecko nie spędza wystarczająco dużo czasu z ojcem, tylko to JA mam coś z tym zrobić. No sytuacja jak z Monty Paytona. Czarny humor. Absurd.
Generalnie jest mi teraz dość dobrze, teraz widzę jaką miałam presję mieszkając z alko, choć w dalszym ciągu nie bardzo daję sobie radę ze śmiercią taty. Ciągle myślę o śmierci i sensie życia, i nie wiem czy się nie przejdę do jakiegoś specjalisty, bo niezbyt mi dobrze z tymi myślami
Odważyłam się iść w końcu na grób, ale nie wiele to zmieniło w moich uczuciach.
kahape - Wto 26 Lip, 2011 12:44
Zosia napisał/a: | każdy rozsądny psycholog mu powie | że najpierw ... Zosia napisał/a: | jemu terapia uzależnień | a potem Zosia napisał/a: | trzeba iść na terapię małżeńską |
Bo żyć z trzeźwiejącym, bez jakiegokolwiek wsparcia.... to bardzo trudna sprawa.
pozdr
Zosia - Śro 27 Lip, 2011 00:37
Zadzwoniła koleżanka ze Stanów. No i się zaczęło... jak mogłam wyrzucić go z domu, przecież teraz to on będzie pić na smutki, a w ogóle to nie po chrześcijańsku. No i że to ja go krzywdzę, i takie tam. Rozmowę skończyłam szybko, bo cóż na takie dictum można rzec? Ale to tylko po raz kolejny uświadamia mi o tym jak ludzie nie obeznani z tematem nic nie wiedzą i jakie popełniają błędy... sama je przecież popełniałam zanim poszłam na terapię.
Niby przyjaciółka, ale coś pękło. Urwała się nić porozumienia, bo bardzo skrytykowała moje decyzje. Na dodatek kazała mi się modlić.
Tylko nie myślcie że się przejęłam jej opinią
Borus - Śro 27 Lip, 2011 04:40
Zosia napisał/a: | jak mogłam wyrzucić go z domu, |
Bo Ty zła kobieta jesteś...
Marc-elus - Śro 27 Lip, 2011 05:53
Zosia napisał/a: | Zadzwoniła koleżanka ze Stanów. |
Trzeba było zaproponować niech go zaprosi....
Flandria - Śro 27 Lip, 2011 08:24
Zosia napisał/a: | Niby przyjaciółka, ale coś pękło. |
zdaje się, że to bardziej jego przyjaciółka niż Twoja ...
Zosia - Nie 11 Lis, 2012 17:04
Witajcie,
Odświeżam temat, chcąc się z Wami podzielić tym, co wydarzyło się przez ostatni rok. Od ostatnich wpisów stan się na jakiś czas ustabilizował, chyba czekałam (na cud...). Ale w środku coraz bardziej się gotowało. W międzyczasie Pan miał komisję aa, na którą się stawił. Ja sobie zafundowałam kilkanaście sesji z psychologiem i terapeutą uzależnień. Już czułam że muszę zbierać siły, że muszę w sobie obudzić konstruktywną złość. Komisja wydała orzeczenie w marcu. I był taki feralny tydzień, gdzie we środę byliśmy z dzieckiem u psychologa, we czwartek miał sprawę o orzeczenie przymusowego leczenia. U pani psycholog się Pan szanowny dowiedział ode mnie że biegli rozpoznali u niego chorobę, a i Pani psycholog dorzuciła swoje 3 grosze. We czwartek na rozprawie zasądzono u niego leczenie przymusowe, a w piątek zakomunikowałam mu że to koniec naszego związku. Generalnie w jeden tydzień został dojechany z każdej strony. Ja uznałam że nie mam nic do stracenia, bo mam już tego dość, a on i tak nie pójdzie się przecież leczyć, żeby nie wiem co. Jakie było moje zdziwienie, jak w poniedziałek poprosił mnie o rozmowę. Oświadczył, że on ma świadomość tego co wyprawia, że dociera do niego że się może zapić i że chce iść na leczenie, że ma już termin na 17 kwietnia. Pytam, po co in chce tam iść, czy jest świadom tego że jeśli podejmuje taką decyzję, to raczej powinna być to decyzja do końca życia? Czy jest gotów nie pić do końca życia? A on mi na to że chce iść na terapię, żeby mu pomogli to osiągnąć. No i szczęka mi opadła, bo tego to się nie spodziewałam. Raczej spodziewałam się jakiś obietnic z cyklu "ja już nigdy więcej" czy coś w tym stylu. I teraz są na szali z jednej strony jego choroba z obietnicą leczenia a na drugiej dziecko, ja, rodzina, moje uczucia. Wspaniałomyślnie powiedziałam mu że daję mu szansę. Że to będzie jedyna szansa. Że jesteśmy razem pod warunkiem że on się leczy, i nie pije. I że jak zacznie pić to ja się o tym dowiem i nie będzie zmiłuj. No i tak to mój alko zaczął pilnie chodzić na terapię.
Pół roku było tak miło jak nigdy. Naprawdę - jeśli tak by miało być, to proszę do końca życia.
W lipcu teść dostał udar, sparaliżowało go. Do tego zaczął wyczyniać dość wariackie brewerie. Mój Pan został z tym sam, bo tylko on jest z całego rodzeństwa na miejscu. A ojciec naprawdę dawał nieźle popalić. Mój Pan zaniechał terapii mówiąc że nie ma jak chodzić, bo ma myśli czym innym zajęte, i akurat w to wierzę, bo był moment że ojciec codziennie coś wywijał. Aby trochę odciążyć matkę Pan bywał kilka dni w tygodniu u niej, kilka dni u mnie. Ale zrobił się październik, i zaczęłam mu sugerować, że skoro stan ojca się w miarę ustabilizował, to może pora wrócić na terapię. Nie było odzewu. Jestem pewna że przez te pół roku nie pił.
Tydzień temu coś mnie tknęło. Pokłóciliśmy się i jak wychodził (jechał do matki na dwa dni), to miałam wrażenie że jest w takim stanie że chyba jest bliski iść się napić. Wczoraj tknęło mnie jeszcze raz, bo na ogół na jeden wieczór to już do matki mu się nie chciało jeździć (dziś ma być u mnie, bo rano ma spotkanie w okolicy). I słusznie mnie tknęło, o czym przekonałam się dziś. Poszłam do sklepu i spytałam o transakcję sprzed tygodnia. Kobieta była tak miła że na podstawie daty i kwoty (a to wiedziałam z wyciągu z karty) podała mi pozycje na paragonie. I okazało się że tydzień temu, po awanturze, Pan sobie kupił wódkę i udał się do mamusi. Nic nie zjadł, zamknął się w pokoju i wcześnie poszedł spać (to wiem od matki, która mi powiedziała że miała wrażenie że on pił w ten dzień). Moja wersja: nic nie zjadł bo musiał się napić, jak się napił odechciało mu się jeść (on tak ma), a jak się sponiewierał to szybko zasnął. Na drugi dzień zapewne dokończył te pół litra. Na trzeci dzień przyjechał do nas tak zrelaksowany, tak miły, jakby w ogóle nic się nie wydarzyło, jakby nie było żadnej kłótni. Właśnie ten jego dobry humor wyostrzył moją czujność. Zawsze jak się napił na drugi dzień miał lepszy humor, bo wódką odreagowywał stresy.
Dziś stanęłam przed faktem, że właśnie przychodzi mi wcielić w czyn to co powiedziałam na wiosnę. Nie będzie bardzo trudno - raz już w końcu się na to zdobyłam. Tylko dalej tak trudno zrozumieć że dla alkoholika nie ma ratunku. I żal tego pół roku, kiedy było tak miło. Żal mi synka, bo już Tatuś nie będzie u nas częstym gościem o ile w ogóle. Właściwie to w pierwszym odruchu miałam ochotę wsiąść w taxi, pojechać do niego, zakomunikować mu że to koniec, nich odda mi samochód i przyjedzie spakować rzeczy. TYLKO dla tego tego nie zrobiłam że przez najbliższe 2 tygodnie bardzo potrzebuję jego pomocy do załatwienia pewnej bardzo ważnej dla mnie sprawy. Tylko on w tym momencie jest w stanie mi pomóc. Więc muszę schować dumę i jakoś będę udawać że nic się stało. Nie czuję się z tym najlepiej, bo postępuję interesownie, ale z drugiej strony czy on mnie też nie wykorzystuje?
Biznes jest biznes, więc staram się nie mieć skrupułów.
Wiem że muszę wcielić w życie to co mu zakomunikowałam na wiosnę. Kurcze, jak to mimo wszystko boli... było tak miło przez te pół roku. Z drugiej strony on powinien przecież wiedzieć że może szukać pomocy w kryzysie, w końcu był na kilkunastu zajęciach. Ale wybrał ten milszy (dla siebie) sposób. Cały czas wiedziałam że to nastąpi. Wiedziałam. Ale sądziłam w naiwności, że jak się przydarzy, to będzie jednorazowo, że wróci na terapię, że się będzie starał jakoś poprawić. Ale dzisiaj mam przeczucie że to raczej nie był jeden raz, i że wczorajszego wieczora też pił. Okaże się jak jutro będą rozliczone transakcje z karty.
Koleżanka zapytała mnie czy nie jest to dla mnie upokarzające, że sprawdzam wyciągi, że poszłam do sklepu sprawdzać paragon. Nie czuję się upokorzona, czuję się dumna, że nie pozwolę się oszukiwać. Bo gdyby nie moja czujność i przeczucie, dalej tkwiłabym miesiącami w przekonaniu że mój Pan troskliwie opiekuje się ojcem.
Jak tylko uporam się z tą sprawą co do której potrzebuję jego pomocy, będę musiała załatwić sprawę zgodnie z deklaracją z wiosny. Cóż, słowo się rzekło, kobyła u płotu.
Jedno mnie przeraża. Synek. 4-latkowi będzie ciężko zrozumieć, że tatuś nie będzie u nas spał. Jak sobie pomyślę o tym to mi serce pęka. Oczywiście wersja, obowiązująca od ponad roku, że tatuś śpi u babci bo dziadek jest chory, jest aktualna, ale ileż to moje dziecko będzie to brać za prawdę? Tak na prawdę w tej całej historii żal mi synka. Przez te pół roku mały bardzo jest za tatą, mają bardzo dobre relacje.
I znów, choć przecież dobrze znam odpowiedź, postawię idiotyczne pytanie: na litość Boską, czemu on to znów zepsuł? Nie mogę się pogodzić z tym że alkoholik jest w stanie zepsuć wszystko co go dobrego spotyka. Wiem czemu tak jest, ale pomimo to, pytanie to ciska się po głowie i nie daje spokoju.
I co wy na to wszystko? Tylko zanim mi napiszecie że byłam naiwna, że mu się dałam nabrać na obietnice leczenia, weźcie pod uwagę że mamy dziecko. Gdyby nie dziecko, już dawno byłoby po wszystkim.
Na koniec się pochwalę - od dwóch tygodni nie palę. Dumna i szczęśliwa jestem że się na to zdobyłam. Mam nadzieję że wytrwam, choć dziś po moim "odkryciu" miałam moment słabości... ale nie złamałam się :-)
pterodaktyll - Nie 11 Lis, 2012 17:08
Zosia napisał/a: | Gdyby nie dziecko, już dawno byłoby po wszystkim.
|
Lepiej późno niż wcale a dziecko rośnie i będziesz mu mogła wytłumaczyć dlaczego tato jest chory i dlaczego nie chce się leczyć ale wszystko w odpowiednim czasie..
pterodaktyll - Nie 11 Lis, 2012 17:09
Zosia napisał/a: | - od dwóch tygodni nie palę. |
Moje gratulacje, witaj w klubie
pietruszka - Nie 11 Lis, 2012 17:28
Zosiu, a co przez ten czas zrobiłaś dla siebie? Piszesz o kilku spotkaniach z psychologiem. Czy to był terapeuta od współuzależnienia? Czy byłaś choć na jednym spotkaniu Al-anon?
Strasznie w tym wszystkim widzę Twoją koncentrację na nim... Nawet próbujesz go podświadomie tłumaczyć...
Mój Pietruch na samym początku terapii (chyba miał kilka miesięcy trzeźwości wtedy) też miał problem - jego matka miała udar, co prawda lekki, ale z samodzielnej osoby zamieniła się w osobę wymagającą pomocy. Brat Pietrucha mieszkał wtedy zagranicą. I Pietruch był jedyną osobą, która mogła i musiała zmierzyć się z problemem. Poradził sobie, nie przerywając terapii. Ba, w kółko powtarzał, że dobrze, że szczęście, że przestał pić, ze może jej pomóc, ale tym bardziej pilnie biegał na terapię.
Zosiu zadbaj przede wszystkim teraz o siebie...
Zosia - Śro 24 Kwi, 2013 23:14
No i wracam jak bumerang.
Wiem że zaraz się znajdzie osoba, co na mnie naskoczy, że znów za mało o mnie, za dużo o nim, itp.
I tu taka moja dygresja:
Poczytałam sobie sporo przez ostatnie kilka dni, i mam wrażenie, że niektóre posty bywają zbyt ostre w stosunku do osoby szukającej na tym forum pomocy. Nie mówię że nie są trafne, bo są, ale czasem za bezpośrednie. Nie na każdego działa wylanie zimnego wiadra na głowę. Czasem efekt jest odwrotny - pogłębia dołek. A na ogół każda osoba żaląca się na tym forum, jest już w wystarczająco głębokim dołku, i czasem nie trzeba jej butem w ten dołek dociskać.
Każdy dochodzi z czasem do mądrości, i każdy potrzebuje innego na to czasu.
Wracając do opisanych poprzednio wydarzeń, tak jak napisałam, potrzebowałam jego pomocy przy pewnej sprawie, i nie chciałam robić sobie problemów. W efekcie rozciągnęło się to w czasie, zrobił się grudzień, trzy dni przed Wigilią umarł Tata mojego alko, w Wigilię mieliśmy pogrzeb. Dołek się zaczął pogłębiać. Zaczęłam mu wspominać, że może by tak wrócić na terapię. Ale co rusz byliśmy chorzy wszyscy, dziecko miało zapalenie płuc w styczniu, potem oskrzeli, a my na zmianę to anginy to oskrzela. W lutym było już z nim źle jeśli chodzi o psychikę. Do tego stopnia że jak go zbeształam że ma miernego psychiatrę, to powiedział żebym mu znalazła lepszego. Znalazłam, poszedł. Był ze 4 razy po każdym spotkaniu ma inne leki, niektórych niestety nie może zażywać. Ale dziś wiem że to wszystko nie ma sensu bez terapii. Leki owszem, ale bez terapii mu się nie uda.
Być może ten psychiatra to sugerował, ale przecież mój drogi Pan wie najlepiej.
Kolejną dołującą go rzeczą jest fakt że bardzo przytył. A jako że ja się ochudzam, stwierdził że się przyłączy. Super, razem większa motywacja. Tyle że on nie do końca się stosował do zaleceń diety, i choć powinno mu szybko spaść pierwsze 6 kilo, waga prawie nie drgnęła. No to znów gorszy humor. Do tego wyszło że kolejny lek od nowego psychiatry musi odstawić ze względu na efekty uboczne.
No i teraz będzie hit.
W piątek oświadczył mi że ma dość, że albo amfa, albo picie albo się powiesi (mój komentarz: na amfę nie ma kasy, na powieszenie się nie ma odwagi, jedyne co mu zostaje to pić). Więc tłumaczył dalej z pełnym przekonaniem: ponieważ on już nie wie co ma zrobić żeby schudnąć (a na diecie był całe 2 tygodnie - sic!), bo widzi że ja poleciałam już 7 kilo a on nic, a w ogóle to on nie może spać jak się nie naje (czy ktoś widział dietę żeby się można było najeść do syta? No hece po prostu). W związku z tym, ponieważ on już tak nie może, jedyne co mu pozwoli obniżyć wagę to znany mu od zawsze mechanizm, czyli jak pije, to nie czuje głodu. I tu oświadczył że jedzie na tydzień do mamy, aby tam wieczorami w spokoju raczyć się alkoholem, bo to jego jedyna szansa.
No normalnie "dieta alkoholowa" . Co w tej głowie alkoholika się potrafi urodzić. To jest niebywałe.
Cała ta rozmowa była niestety przez telefon, bo ja byłam na zakupach. Wymyślił sobie to zapewne tak - "skoro o tym listopadowym zapiciu się dowiedziała (powiedziałam mu w styczniu że wiem), to teraz jak jej powiem otwarcie że jadę pić, to nie będzie żadne oszustwo i ona nie może mieć za to pretensji, bo przecież jadę pić żeby schudnąć". Ale cwane, nie? Tyle że ja znów muszę czekać z rozmowami - do piątku, bo od stycznia jest zaległy remanent - a jak pamiętacie firma jest na mnie.
No i tak myślałam sporo i dziś wiem, że to jest człowiek, któremu nic nigdy się nie chciało. Historia z ochudzaniem to potwierdza - on chce szybko, szybko, prosto, bez wysiłku i najlepiej od razu już. A wszyscy wiemy że odchudzanie i terapia są ciężką pracą i nie załatwi się ich w dwa tygodnie. Wtedy na wiosnę zeszłego roku był chyba na 8 zajęciach, potem wyszło z chorobą ojca. Jak napomykałam ostatnio o terapii, cały czas twierdził że te 8 spotkań dały mu dużo i ze nie myśli o piciu. Pitu-ritu. Właśnie pokazał co mu dało te 8 zajęć. W kilku sytuacjach, podczas naszych rozmów wychodziło, że on dalej nie ma bladego pojęcia o tej chorobie (np. był zdziwony że znajoma pije, bo przecież po 2 latach w końcu dostała pracę, więc po co ona dalej pije skoro ma zajęcie).
Najgorsze w tym jest to że mam duże rozterki. Wiem że w piątek, jak tylko on zrobi to rozliczenie, powinnam mu zakomunikować że to jest koniec, gdyż złamał dwa warunki, jakie postawiłam rok temu, i na które się zgodził (terapia i abstynencja - nie dotrzymał żadnego). Problemem jest fakt, że w głębi ducha muszę przyznać że go ciągle kocham.
Dziś jestem przekonana że przez wieloletnie picie pogłębiające problemy emocjonalne wpędził się w depresję. W ciągu ostatniego roku, po odstawieniu alkoholu, depresja się pogłębiła - on nawet kiedyś się użalał że odkąd nie pije czuje się coraz gorzej - ale depresja pogłębiła się właśnie dlatego że nie był w terapii. Ja jestem tego pewna. To jest chyba jedyne słuszne wytłumaczenie tej sytuacji?
Oczywiście on uważa że żadne spotkania mu nie pomogą, bo on ma za wiele problemów, ma depresją, ma nadwagę, ma afektywną - no bajki snuje, tak jakby był jeden jedyny i niepowtarzalny, i tylko on miał problemy. Nie byłam na spotkaniu aa, ale myślę że nie z takimi problemami ludzie się borykają.
Ja nie zamierzam mu już nic tłumaczyć - mam dość, wystarczająco się już nagadałam przez ostatnie lata. Jestem zmęczona. A on jest dorosły i inteligentny, wie gdzie szukać pomocy.
Problemem są moje uczucia. Jest mi ciężko, bo boję się że scenariusz będzie taki: ja mu powiem że koniec, on że wraca na terapię i prosi o szansę. I jak się zgodzę to jest ryzyko graniczące z pewnością że tak się będziemy bujać tam i z powrotem następne lata. Bo taki to chyba człowiek - mało co doprowadza w życiu do końca, a i przemęczać się nie lubi. Mam czekać następne kilka lat? Kurcze, mam 40 lat
Ryzyko że historia się powtórzy jest bardzo duże, graniczące z pewnością. Mam straszne rozterki - z jednej strony uczucia, z drugiej rozsądek i fakty o których nie da się zapomnieć. Z jednej strony dociera do mnie jak podstępna to choroba, z drugiej są moje uczucia. Co robić? Co robić? Czuję w sobie coraz większą złość. Niby konstruktywna i budująca ta złość, niby wszystko oczywiste, ale decyzja dalej trudna.
Chciałabym coś robić w wolnym czasie, w weekendy - a ten jak nie śpi, to się źle czuje, jak się dobrze czuje to pracuje, a to go brzuch boli, a to głowa. Ciągle smutny, ciągle w dołku. Ciągłe narzekania i smutki. Więc ja ciągle jestem sama, ciągle muszę jakoś zapełniać sobie sama czas. I chyba tego czekania mam najbardziej dość.
Z drugiej strony wiem że przede wszystkim paraliżuje mnie fakt zostania zupełnie samej - i to jest może mój główny problem - nie będzie prosto znaleźć towarzysza na życie w tych chorych czasach. A, choć już teraz czuję się często samotna, wiem że to uczucie samotności się pogłębi. Chyba to jest rzecz której boję się najbardziej. Że już do końca życia będę sama jak palec. Nie mam za wielu znajomych i raczej ludzie za mną nie przepadają. Tak było od zawsze. Rodzina mało rodzinna i w rozsypce, znajomi mają mało czasu i swoje problemy.
Na razie plan jest następujący - w piątek rozmowa + komunikuję warunki (że ma się spakować, że ma określony na przepisanie firmy na siebie, że nie ma siedzenia u mnie w domu z dzieckiem, że ma się umawiać na spotkania z dzieckiem, itp. czyli zasady jak po rozwodzie), potem wyjeżdżam z młodym na wieś. I zamierzam odpocząć. A co on będzie robił w tym czasie mnie nie interesuje. Bo już zaczyna do mnie docierać bezsilność wobec tej choroby.
Długi mi ten post wyszedł. Gaduła jestem, przepraszam - piszę co mi się nasuwa, żeby jak najwięcej z siebie wyrzucić. To trochę pomaga. Wałkuję temat tam i z powrotem bo mam chaos w głowie od piątku, a to wałkowanie mi pomaga utwierdzić się w moich decyzjach. Taką mam w każdym razie nadzieję.
Klara - Czw 25 Kwi, 2013 07:10
Zosia napisał/a: | Wto 05 Lip, 2011 01:49 trudne życiowe wybory - prośba o wsparcie |
Dzisiaj 0:14
Zosia napisał/a: | Wałkuję temat tam i z powrotem bo mam chaos w głowie od piątku |
Zobacz od kiedy piszesz o chaosie.
Z własnego doświadczenia wiem, że miałaś go wcześniej, bo od wystąpienia problemu do jego nazwania mija często bardzo dużo czasu.
Zrobiłaś coś z tym? Poszłaś na terapię? Odwiedziłaś Al-Anon?
pietruszka - Czw 25 Kwi, 2013 07:11
Zosia napisał/a: | Poczytałam sobie sporo przez ostatnie kilka dni, i mam wrażenie, że niektóre posty bywają zbyt ostre w stosunku do osoby szukającej na tym forum pomocy. Nie mówię że nie są trafne, bo są, ale czasem za bezpośrednie. Nie na każdego działa wylanie zimnego wiadra na głowę. |
Tak sobie myślę Zosiu, że to nasze forum to łagodne jest dość w porównaniu do innych. A inna sprawa, że sama zauważam, że już coraz trudniej mi wrócić do tamtego czasu, kiedy było bardzo źle i byłam w głębokim dołku. Bardzo trudno z powrotem wczuć się w tamte uczucia - no i nie ukrywam - właściwie to już za nic bym nie chciała wrócić do tamtego okresu, tamtego samopoczucia, tamtej traumy. I myślę, że nie jestem jedyna - jest tu kilka dziewczyn po terapiach, alanonach, które zmieniły swoje życie (bez względu na to, co alkoholik zrobił ze swoim życiem) i chyba każda z nas życzyłaby innym też wyjścia z tego marazmu, jakim jest współuzależnione życie z czynnym alkoholikiem, bo naprawdę szkoda życia na ten cały smutek, złość, lęki, huśtawkę emocji, i tej całej otoczki, którasię na takie życie składa.
Zosia napisał/a: | Nie mam za wielu znajomych i raczej ludzie za mną nie przepadają. | Jednym z objawów współuzależnienia jest chęć izolacji, zamknięcia się w czterech ścianach. Zresztą, mając TAKI problem w domu zwykle nie ma się ochoty na pogaduchy o *p****, więcej energii wydatkuje się na przybranie maski, by nikt nie zauważył, nie pytał. Możliwe Zosiu, że to nie tak, ze ludzie za Tobą nie przepadają, - a dajesz się im poznać? Czy boisz się odrzucenia?
pannamigotka - Czw 25 Kwi, 2013 07:22
Chciałam coś napisać, no ale skoro nie życzysz sobie kubła...
Chcesz klepania po pupci, to nie do mnie
Choć kiedyś też tego potrzebowałam, tego klepania, nie przyjmowałam krytyki, ale wzięłam się w garść, nie tłumaczyłam, że idę wolniej, tylko zrobiłam pierwszy krok (al-anon, terapia). Dopóki nic nie zrobisz to nie zmieni się nic, ale to Twoje życie, żyjesz tak jak tego chcesz.....
jal - Czw 25 Kwi, 2013 08:12
Zosia - zmniejszaj nadal komfort picia i pokazuj drogę... to jedyny słuszny kierunek.
Wspieram ciepło
pterodaktyll - Czw 25 Kwi, 2013 08:58
Faktycznie, nie ma Cie co "kopać". Sama sobie już wystarczająco "dowalasz". Widać suma "zysków" z tego patologicznego związku dalej w jakiś sposób przewyższa sumę "strat" jakie ponosisz i możesz tak dalej.........Rozsądnych wyborów życiowych życzę i...............spadam
Zosia - Czw 25 Kwi, 2013 09:53
Klara napisał/a: |
Z własnego doświadczenia wiem, że miałaś go wcześniej, bo od wystąpienia problemu do jego nazwania mija często bardzo dużo czasu.
Zrobiłaś coś z tym? Poszłaś na terapię? Odwiedziłaś Al-Anon? |
Pierwsze problemy były już w 2004. W 2005 byłam na terapii dla współuzależnionych. Być może był jakiś efekt tej terapii, bo Pan zaprzestał picia na jakiś czas. Powrócił do niego bardzo powolutku, no ale się rozpędził z czasem.
Od jesieni 2011 do wiosny 2012 chodziłam do psychologa, terapeuty uzależnień. Starałam się uporać ze śmiercią Taty, i nabrać sił do zakończenia związku. Wtedy to była bardzo trudna decyzja, ale w końcu ją podjęłam. I byłam jej pewna i w pełni przekonana o jej słuszności. Nie spodziewałam się że on pójdzie na terapię. Ta jego decyzja była niespodziewana i była dużym zaskoczeniem.
Zosia - Czw 25 Kwi, 2013 10:01
pannamigotka napisał/a: | Chciałam coś napisać, no ale skoro nie życzysz sobie kubła... |
To może taki malutki kubełek....?
Zosia - Czw 25 Kwi, 2013 10:13
jal napisał/a: | Zosia - zmniejszaj nadal komfort picia i pokazuj drogę... to jedyny słuszny kierunek.
|
Dziękuję. Tyle że wspierałam go już wystarczająco długo, nie uważasz? Zmęczyła mnie obserwacja czy dziś jest w lepszym humorze czy w gorszym, i co go aktualnie boli a co już nie. Ja mu już pokazałam drogę - pokazałam mu że to nie ja z niego zrobiłam alkoholika, bo orzekła to niezależna komisja.
Być może moje wątpliwości wynikają ze tego że ja nie wiem czy go dalej wspierać czyli np. zgodzić się na dalsze wspólne życie pod warunkiem leczenia, czy to definitywnie zakończyć. Bo niestety historia pokazuje, że on może to leczenie znów przerwać i tak się będziemy wozić następne lata. Jestem rozdarta między uczuciami a rozsądkiem.
Zosia - Czw 25 Kwi, 2013 10:17
pterodaktyll napisał/a: | i możesz tak dalej\
|
Nie, nie mogę. Dlatego tu jestem.
Mysza - Czw 25 Kwi, 2013 10:19
Zosia napisał/a: | W 2005 byłam na terapii dla współuzależnionych. Być może był jakiś efekt tej terapii, bo Pan zaprzestał picia na jakiś czas |
tym stwierdzeniem, które pogrubiłam zaprzeczyłaś kompletnie temu co napisałaś...
Terapia dla współuzależnionych jest tylko i wyłącznie dla WSPÓŁUZALEŻNIONYCH i ma służyć im samym... nie temu żeby alkoholik zaprzestał picia ...od tego są terapie dla alkoholików.
Zosia napisał/a: | zakończenia związku. Wtedy to była bardzo trudna decyzja, ale w końcu ją podjęłam. I byłam jej pewna i w pełni przekonana o jej słuszności. |
a moim zdaniem... gdybyś była w pełni przekonana co do słuszności tej decyzji nic by Ci nie przeszkodziło we wprowadzeniu jej w życie i konsekwentnym trzymaniu się tego co postanowiłaś.
Ale ponieważ Twoja terapia dla współ...nie dała efektów ( bo skoro oczekiwałaś, że po niej alkoholik przestanie pić, to dać nie mogła) to każdy najmniejszy powód Zosia napisał/a: | Nie spodziewałam się że on pójdzie na terapię. Ta jego decyzja była niespodziewana i była dużym zaskoczeniem. |
był dobry by decyzji o rozstaniu nie wprowadzać w życie, lub by nie trzymać się konsekwentnie swoich postanowień...
Zosia - Czw 25 Kwi, 2013 11:04
Mysza, początkowo szłam na terapię myśląc że oni mi tam powiedzą co zrobić żeby on nie pił. Tam szybko mnie wyprowadzili z błędu, i zaczęłam myśleć o sobie. Rzecz w tym, że myślę że to zmiana mojej postawy wobec jego picia sprawiła że on poczuł że przegina i próbował się zacząć kontrolować przez jakiś czas. Może masz rację - terapia nie była zbyt owocna, skoro dałam się na to nabrać. Ale ciągle w tym wszystkim jest problem - dalej go kocham. I to jest teraz mój problem.
I tylko dlatego dałam mu szansę i przystałam na ustalenie warunków. Trudno tak ot, przekreślić największą miłość życia. Jakbym go znienawidziła było by prosto.
A tak miotam się między uczuciami a rozsądkiem. Bo wiem że teraz decyzja o rozstaniu już nie będzie mogła podlegać negocjacjom. Po prostu przeraża mnie że zostanę naprawdę SAMA.
Ja wiem że macie rację, że trzeba ten kubeł zimnej wody przyjąć na głowę, ale serce mi pęka z rozpaczy, że nie wyszło. Że mój syn będzie cierpiał, bo oczywiście mniej niż z Tatą-alkoholikiem, ale będzie. Nasze rozstanie będzie dla niego dramatem, który może zrozumie dopiero za wiele lat.
Widzę jaki wychodzi rachunek zysków i strat - ale serce pęka. Miało być pięknie. Jest ból i żal, stracone nadzieje na stabilizację w życiu.
Gdyby nie dziecko, nie byłoby mnie tu. Mam poczucie klęski i tego że znów będzie kolejne dziecko z rozbitej rodziny. Kto je zaprowadzi do szkoły jak będę chora? Jak będę pracować jak on będzie chory? (moich klientów nie obchodzi L4 a pracuję sama). Wiem że są większe dramaty życiowe. Ale dziś to jest moja tragedia. Dziś widzę w oddali dwa dna: jedno jako współuzależnionej, drugie jako osoby której w życiu nie wyszło.
Kończę bo chyba dziś nie jest dobry dzień, nie widzę już przez łyz klawiartry.
pannamigotka - Czw 25 Kwi, 2013 11:38
Zosia napisał/a: | To może taki malutki kubełek....? | Nie, raczej nie. Albo zmieniasz SIEBIE i wychodzisz ze współuzależnienia, zaczynasz myśleć trzeźwo, albo w tym tkwisz. Tu nie ma miejsca na półśrodki. Tak jak z piciem
A jak przeczytałam, że Twoja terapia przyniosła skutki, bo mąż przestał pić, to ja się zastanawiam co to była za terapia, bo chyba nie terapia współuzależnienia a jakieś leczenie uzależnienia przez żony (w-h-a-t?!). Też chodzę na terapię współuzależnienia i w ogóle o alkoholiku nie gadam.
olga - Czw 25 Kwi, 2013 11:42
Zosiu to nie Tobie nie wyszło i nie przez Ciebie nie wyszło.
pannamigotka - Czw 25 Kwi, 2013 11:45
Zosia napisał/a: | chyba dziś nie jest dobry dzień, nie widzę już przez łyz klawiartry. |
Zostaw to na dziś, skoro masz duże emocje, wycisz się, może masaż, basen, spacer, rower?
Może jutro będzie lepszy dzień i to wszystko nie będzie takie trudne. Osobiście uważam, że na ten moment bez terapii nie dasz rady sama, nie wytrwasz, bo wciąż będziesz mylić miłość ze strachem/ uzależnieniem do drugiej osoby. Wsparcia poszukaj na Al-Anon, to bezpieczne miejsce, raczej bez zimnej wody, kubłów itp Dlatego terapia z mityngami tak dobrze się uzupełniają.
Zosia - Czw 25 Kwi, 2013 11:47
Migotko,
Na mojej terapii też o alkoholikach nie było mówione, za to było o mechanizmach jakie rządzą współuzależnionymi, o dzieciństwie, o naszych uczuciach i problemach. Próbuję wam wytłumaczyć, że zmiana mojej postawy (przestałam sprzątać po nim, przestałam za niego załatwiać, przestałam się wstydzić, itp.) spowodowała że on się na chwilę opamiętał i próbował się starać.
olga - Czw 25 Kwi, 2013 11:52
myślę, próbował uśpić Twoja czujność, załagodzić sprawę, że była to tylko przerwą w piciu
pannamigotka - Czw 25 Kwi, 2013 12:07
Zosia napisał/a: | przestałam za niego załatwiać, |
Calusieński przedługi post był o nim. Rozstaliście (?) się, a Ty nadal o nim. I wszystko co w nim było, to nic innego jak opis głębokiego współuzależnienia. Byłam pewna czytając go, że nigdy nie byłaś na żadnej terapii.
Nawet jeśli terapia chwilowo pomogła (Tobie) to współuzależnienie ma charakter nawrotowy. Może teraz masz po prostu coś na kształt nawrotu? Możesz spokojnie szukać pomocy u specjalisty, co Ci gorąco polecam, póki jest Ci źle. Bo jak tylko poprawi Ci się samopoczucie to o terapii zapomnisz
Klara - Czw 25 Kwi, 2013 13:49
Zosia napisał/a: | Mam poczucie klęski i tego że znów będzie kolejne dziecko z rozbitej rodziny. Kto je zaprowadzi do szkoły jak będę chora? Jak będę pracować jak on będzie chory? (moich klientów nie obchodzi L4 a pracuję sama). Wiem że są większe dramaty życiowe. |
Zapamiętaj Zosiu, że alkoholizm jest chorobą PROGRESYWNĄ i jeśli Twój mąż jeszcze dziś jest w stanie sprostać tym obowiązkom, to za jakiś czas już niekoniecznie.
Za jakiś czas nie będziesz mogła liczyć, że zaprowadzi syna do szkoły, bo już od rana będzie stał pod sklepem czekając na otwarcie, żeby szybko kupić piwo, albo coś mocniejszego.
Jeśli zostawisz go z dzieckiem, to po powrocie z pracy będziesz miała (w najlepszym razie) leżące zwłoki, a dziecko będzie się pilnowało samo. Piszę, że w najlepszym razie, bo może być, że pan będzie w knajpie.
Tak, nie będziesz osobą samotną. Będzie was więcej niż jest teraz, bo oprócz syna i męża będziesz miała nieodłączny alkohol...
...a, może jeszcze będą długi które kto będzie spłacał? No zgadnij!
Mysza - Czw 25 Kwi, 2013 14:31
Zosia napisał/a: | terapia nie była zbyt owocna, skoro dałam się na to nabrać |
Zosiu... terapia bez chęci wprowadzenia zmian u samej terapeutyzującej się... pozostaje tylko... terapią
Na nic nie ma wpływu, niczego nie polepsza ani niczego nie pogarsza... pozostaje obojętnym dodatkiem, kolejnym niemiłym obowiązkiem dnia codziennego...
Zosia napisał/a: | dalej go kocham. I to jest teraz mój problem. |
Miłość... to nigdy nie jest problem
Tylko ... czy to jest miłość, czy to jest lęk przed samotnością i potrzeba bycia z kimś???
Skoro twierdzisz że go kochasz... to pewnie i szanujesz, więc pozwól mu robić to co chce, żyć tak jak chce, być takim człowiekiem jakim chce... nawet chorym...
Potrafisz? czy czujesz, że chcesz go, ale takiego... jakiego sama byś "ulepiła" swoimi oczekiwaniami...
...to nie jest chłopczyk z plasteliny... to wolny człowiek, dokonujący własnych wyborów...
Miej i Ty swoje, trzymaj się ich konsekwentnie, a wtedy będziesz się miała szansę przekonać, czy to faktycznie
"największa miłość życia".
Zosia napisał/a: | Jakbym go znienawidziła było by prosto. |
Nieprawda...nigdy nienawiść nie jest prosta i łatwa... i na pewno w niczym nie pomaga, zawsze godzi w nas samych, nieświadomie sami sobie wyrządzamy największą krzywdę... bo rykoszetem wraca ze zdwojoną siłą...
mama Meli - Czw 25 Kwi, 2013 17:32
Podziwiam , ze jeszcze masz siłę na ciągnięcie tego wózka , przepraszam ale sama mam męża przyjmującego leki antydepresyjne i nasenna,pijacego i postanowiłam że, muszę zmienić swoje życie , bo on mnie po prostu zabijał swoją osobą.Kiedys myślałam że umrze beze mnie, jeździłam do szpitala,płakałam ,cały świat kręcił się wokół niego.Też myślałam, że moje dzieci żle zniosą to , że są z rozbitej rodziny, ale o dziwo moja starsza córka uważa ,że to najlepsze dla nas wszystkich, za dużo widziala.Twój syn też zacznie niedługo zauważać, uwierz mi.Zmieniam swoje życie, już się nie boję ,że zostanę sama,przecież to nie koniec świata, a jestem w podobnym wieku.Robię postępy na terapii-wg mojej terapeutki, jestem coraz silniejsza, wiem ,ze moje słowa niczego nie zmienią , bo sama musisz zapragnąć zmiany,przepraszam ,ale odnoszę wrażenie ,że ty nie prowadzisz już swojego życia ,ty żyjesz życiem swojego alko-wciąż
|
|