Strona Główna Forum Wolnych od Alkoholu
"DEKADENCJA"

czyli rozmowy o alkoholizmie oswojonym i nie tylko...


FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  AlbumAlbum  Chat  DownloadDownload

Poprzedni temat «» Następny temat
Renaty historia o braku problemu
Autor Wiadomość
renamar1 
Milczek


Wiek: 54
Dołączyła: 22 Kwi 2012
Posty: 9
Skąd: Kraków
Wysłany: Pon 23 Kwi, 2012 17:37   Renaty historia o braku problemu

Witajcie.
Tak sobie poczytałam, poczytałam... i pootwierałam drzwi, o których myślałam, że dawno już są zatrzaśnięte na cztery spusty. I miałam zamiar obrazić się na samą siebie, że sobie takie "kuku" sprawiam, ale postanowiłam obrażanie odłożyć na później. Skoro już mnie te wspomnienia dopadły, to niechże sobie chociaż upust dam, na monitor przeleję, a obrażę się później.
A może nawet zdarzy się tak, że ktoś przeczyta? :skromny:
Właściwie tej mojej historii tak od początku do końca nie opowiedziałam nigdy nikomu. Być może los podsunął mi wasze forum właśnie po to, żebym się z tym zmierzyła?
W ogóle ostatnio w moim życiu dziwne rzeczy się dzieją. Takie, które każą mi wracać na stare śmieci, rozdrapywać stare rany... i zaczynam mieć poczucie, że ja tych ran nie wyleczyłam do końca. Że ponaklejałam sobie takie śliczne,kolorowe plasterki...
No dobra.
Początek:
Nie było żadnej sielanki, nie było żadnego "love story". Byłam ja- dziewczę lat 17, wychowane przez apodyktyczną babcię, oddane na powrót do matki, zalęknione, zahukane, nie wierzące w nic poza tym, że jest brzydkie, nic nie warte. Wyszkolone, że o dobre słowo trzeba się postarać, na pochwałę zasłużyć, na nagrodę zapracować. Marzące o Wielkiej Miłości, o wyrwaniu się z chorego rodzinnego domu, o samych urokach bycia czyjąś dziewczyną, kobietą, żoną...
I takie JA poznało takiego ONEGO.
On był równie niedojrzałym, 17-letnim gówniarzem, wychowanym przez apodyktyczną ciotkę, bardzo przystojnym i bardzo nieprzystępnym. I ta nieprzystępność stała się dla mnie atrakcyjna. No bo to było przecież dobrze mi znane wyzwanie: zasłużyć na jego uwagę.
Zasłużyłam. A potem postanowiłam, że on zostanie moim mężem. To nic, że nie umiał się porządnie wysłowić. To nic, że nie czytał książek. Nie przeszkadzało mi także, że ganiał na imprezy w każdą sobotę, uchlewał się do nieprzytomności. Był przystojny. A - co najważniejsze- wcale mnie nie chciał. Więc ja chciałam jego coraz bardziej.
No i wreszcie go zdobyłam. To ja namówiłam go na to, żebyśmy sobie dziecko zrobili, żebyśmy się pobrali... To wszystko była moja chora potrzeba "mania" wreszcie własnej rodzinki, wizja szczęśliwości, radości, wspólnych spacerków, gotowania obiadków, przykładnego małżeństwa i rodzicielstwa.
Ze skóry wychodziłam, żeby udowodnić całemu światu (a mężowi mojemu przede wszystkim), że stworzona jestem do bycia gosposią, praczką, pomywaczką, sprzątaczką, niańką, wołem roboczym i nic nie wartym popychadłem. I-rzecz jasna- udowodniłam.
Środek:
Urodziła się córka. Maleńka, cudowna istotka, której nie potrafiłam kochać jak normalna matka, bo nikt mnie tego nie nauczył. Nikt mnie także nie nauczył jak kochać męża. Za to uczono mnie jak mu usługiwać, więc robiłam to perfekcyjnie. I na uczenie się bycia matką nie było już czasu.
Jeżeli czegokolwiek w moim życiu potwornie się wstydzę, to właśnie tego okresu. Kiedy obiad podany mojemu mężowi był ważniejszy, niż ukołysanie płaczącego dziecka. Kiedy błaganie go o możliwość przytulenia głowy do jego ramienia było silniejsze, niż przytulenie główki zrozpaczonej córeczki. Kiedy możliwość zajęcia się jego sprawami była priorytetem wobec zmiany mokrej pieluchy... Na samo wspomnienie do dzisiejszego dnia targa mną poczucie winy wobec mojej- dziś kończącej 21 lat - wspaniałej, cudownej, mądrej i najukochańszej córki...
W tym czasie uwielbiany przeze mnie mąż chlał regularnie w każdy weekend. W tygodniu nie mógł, bo kierowcą był z zawodu. A że obowiązkowy względem pracy był nieziemsko, więc w weekendy odpocząć i zrelaksować się potrzebował.
Pierwsze awantury urządzał jeszcze przed ślubem. Ale- co tam! To był znak, że musiałam postarać się bardziej. Zadbać o niego więcej. Z domu wychodzić mniej. Podporządkować się. Co czyniłam z rozkoszą.
Po ślubie awantury wpisały się w krajobraz naszego małżeństwa.
Z czasem uczyłam się z tym żyć. Na jego-rzecz jasna- warunkach.
Ja miałam być w domu, on jechał do pracy. Ja miałam siedzieć i słuchać, on rozkazywać.
I taki perfekcyjny związek małżeński trwał sobie, napawając mnie dumą i rozkoszą. I tylko gdzieś, jakiś mały, wewnętrzny głosik podszeptywał mi- skubany- że coś tu jest nie tak...
Po trzech latach opisanej wyżej sielanki, mąż zorganizował w domu sylwestrową imprezę. Pobił mnie na tej imprezie tak strasznie, że miałam podbite oba oczy, spuchnięty jak balon nos, złamany palec. Z płaczu, rozpaczy i zmęczenia, usnęłam... a on jeszcze wlazł mi do łóżka, żeby odebrać co mu należne ("bo jak mi tego nie dasz, to pójdę szukać gdzieś indziej").
Rano obudził nie ból i płacz. Ból-mój, płacz-jego.
(Po raz pierwszy wtedy dowiedziałam się co zrobić, żeby wzbudzić w nim poczucie winy i mieć przez chwilę takiego faceta, o jakim serce moje dziewczęce marzyło. Rzecz jasna, lekcję tę odrobiłam perfekcyjnie i w dalszym ciągu naszego małżeństwa wykorzystałam skrzętnie).
Nie pozwolił mi wtedy wstać z łóżka, dbał o mnie, pielęgnował, i-rzecz jasna- dopilnował, abym do lekarza nie poszła. A ja czułam się jak księżniczka w ramionach ukochanego...
Kilka miesięcy później, kiedy doszłam już do siebie, ból małżeństwa zaczął mnie jednak uwierać. W tym czasie nie miałam już żadnych koleżanek (wszystkie były niedobre), osłabły więzi z moją rodziną (wszyscy byli niedobrzy). Za towarzysza niedoli służyło mi wyłącznie własne dziecko. Po solidnej rozmowie na ten temat, poprosiłam męża wreszcie, żeby się wyprowadził. Zrobił to z radością. Wniosłam sprawę o rozwód. On natychmiast znalazł sobie "pocieszycielkę". Ja w związku z tym wpadłam w rozpacz i głęboką depresję. No i znów, znanym sobie sposobem, zaczęłam robić wszystko, żeby go odzyskać.
Odzyskałam. A sprawę w sądzie wycofałam.
Nie było żadnej sielanki. Było natomiast wypominanie ("no przecież to ty mnie wyrzuciłaś", "przecież to ty chciałaś rozwodu") oraz szantaż ("jak ci nie pasuje, to mogę się już dziś wyprowadzić", "są takie, które narzekać nie będą")itp.
Metoda kija i marchewki okazała się w moim przypadku niezawodna...
Urodziło się drugie dziecko. A potem trzecie.
Sytuacja zmieniała się, ewoluowała, przestałam się przejmować, że wraca pijany, zaczęłam się natomiast modlić, by nie wracał wcale. I utarł się schemat: w piątek chlanie, w sobotę chlanie, w niedzielę- przykładny tatuś, trzeźwienie, prysznic, wypachniony, zadbany, z dziećmi na spacer. Beze mnie, bo ja jakieś fochy stroiłam kretyńskie. Zamiast na ten spacerek z rodzinką, to ja obrażona w domu, Bóg raczy wiedzieć, o co.
I wtedy właśnie wpadłam w prawdziwą depresję.
I zaczęłam szukać pomocy. Bynajmniej-wcale nie w ośrodku terapii uzależnień. Szukałam jakiejś terapii rodzinnej, żeby nas wysłuchano, pogodzono, naprawiono.
A wściekłość moja i bezgraniczne oburzenie sięgnęły zenitu, kiedy każdy z terapeutów (a odwiedziłam ich chyba z 15) odmawiał mi pomocy i kierował do terapii uzależnień.
Jak to? Przecież ja nie miałam problemu z NIM, kiedy był pijany. Ja miałam problem z NIM,kiedy był trzeźwy! To wtedy był agresywny! To wtedy się awanturował! Niszczył moje rzeczy, kontrolował, nakazywał, zakazywał, żądał i wymagał. To trzeźwość była chora! Nie pijaność!
I dopiero wtedy, po 16 latach małżeństwa, dowiedziałam się, że mam męża-alkoholika...
Koniec:
Rozwiodłam się z wielkim hukiem 5 lat temu. Rozpoczęłam całkowicie nowy, całkowicie inny rozdział życia mojego i moich dzieci.
Nigdy w życiu nie powiem, że łatwiejszy. Ale zawsze powiem: LEPSZY.
Ale to już jest temat na następny post... :)
 
 
     
Pati 
Gaduła
Inna od innych.DDA.



Pomogła: 13 razy
Wiek: 46
Dołączyła: 11 Gru 2010
Posty: 927
Wysłany: Pon 23 Kwi, 2012 17:54   

renamar1 napisał/a:
I dopiero wtedy, po 16 latach małżeństwa, dowiedziałam się, że mam męża-alkoholika...

W Twojej historii widzę dawną siebie.
Widzę też jak wielką prace wykonałam nad sobą i jak wiele w życiu zmieniłam.
Dziękuję Ci renamar :)
_________________
Najlepszym miejscem pod słońcem jest dom,w którym żyją ludzie ofiarujący sobie w najtrudniejszych chwilach tak rzadki dar,jak wybaczenie. (G.McDonald)
 
 
     
ulena 
Gaduła



Pomogła: 21 razy
Wiek: 53
Dołączyła: 16 Gru 2011
Posty: 674
Skąd: dzikie ostępy
Wysłany: Pon 23 Kwi, 2012 18:23   

renamar1 napisał/a:
Tak sobie poczytałam, poczytałam... i pootwierałam drzwi, o których myślałam, że dawno już są zatrzaśnięte na cztery spusty. I miałam zamiar obrazić się na samą siebie, że sobie takie "kuku" sprawiam, ale postanowiłam obrażanie odłożyć na później. Skoro już mnie te wspomnienia dopadły, to niechże sobie chociaż upust dam, na monitor przeleję, a obrażę się później.

Bardzo mądra decyzja , bo wbrew pozorom takie rany jesli nie są dobrze zaleczone to prędzej czy później się odnowią . Ja od dziecka (jestem DDA) wszystko co mnie bolało ignorowałam , "wyrzucałam" , "nie pamiętałam" - tak mnie się wydawało do momentu gdy moje dorosłe zycie jest do kitu, gdy nie radziłam sobie w związkach, bo -teraz to wiem- nie uporałam się ze swoimi ranami , więc jak mogłam być w porządku w relacji z innymi ludźmi, skoro nie byłąm w porządku ze sobą??? Mam duzy problem z mówieniem prawdy , bo ja dopiero się uczę szczerości i otwartości w szczególności wobec siebie, jesli moje demony przeszłości w końcu oswoję to i życie będzie o wiele znosniejsze i uczę się tego powolutku, bo nie da sie żyć usuwając wwszystko pod dywan , nawet najbardziej bolące rany trzeba ponownie otworzyć i wyczyścić z brudu, który w nich siedzi i dopiero wówczas zaszyć ale pamiętaj blizna zostanie, jednak nie bedzie bolała i sie co chwilę odnawiała. Życzę Ci Reniu byś dobrze oczyściła swe rany :okok:
_________________
MOJA SŁABOŚĆ JEST MOJĄ SIŁĄ
 
     
renamar1 
Milczek


Wiek: 54
Dołączyła: 22 Kwi 2012
Posty: 9
Skąd: Kraków
Wysłany: Pon 23 Kwi, 2012 18:44   

Myślę, że z tym czyszczeniem to jest tak, że plamy zostają na zawsze. Choćby najlepsza pralnia, najlepsze środki chemiczne, z namaczaniem, czy bez namaczania...
Akurat teraz w moim życiu dzieją się takie sprawy, które zmuszają mnie niejako do powrotów.
Taka podróż wgłąb siebie. I tak sobie myślę, że po latach bolesne moje kawałki są już mniej bolesne. Ale wciąż są. Wszystko pamiętam. I razy, które mnie poraniły, i ciosy, które sama zadałam. I emocje, które podczas wszystkich wyżej wymienionych towarzyszyły mi nieodłącznie. Tyle, że teraz towarzyszą mi zupełnie inne :)
Myślę, że na dzień dzisiejszy mam w sobie coś, czego nie miałam dawniej: umiejętność rozpoznawania. Dawniej szłam starymi schematami jak w dym. Łatwo było manipulować. Dziś też zdarza mi się wracać na stare ścieżki. Tyle, że w połowie drogi często to dostrzegam. Zatrzymuję się wtedy i myślę sobie: "hmmm.... ja tu już kiedyś byłam.... i tu mi się nie podobało....". I wiem, że mam wybór: mogę iść dalej, mogę zawrócić. I tylko ode mnie zależy, co zrobię ...
 
 
     
ulena 
Gaduła



Pomogła: 21 razy
Wiek: 53
Dołączyła: 16 Gru 2011
Posty: 674
Skąd: dzikie ostępy
Wysłany: Pon 23 Kwi, 2012 18:58   

renamar1 napisał/a:
I tylko ode mnie zależy, co zrobię ...

Właśnie Renamar więc może tak wrócę do wątku z powitalni i do towarzystwa , z którym imprezujesz skoro źle się czujesz w ich towarzystwie to zrób tak byś dobrze sie czuła w towarzystwie tym lub innym , wszystko zalezy tylko od ciebie
_________________
MOJA SŁABOŚĆ JEST MOJĄ SIŁĄ
 
     
renamar1 
Milczek


Wiek: 54
Dołączyła: 22 Kwi 2012
Posty: 9
Skąd: Kraków
Wysłany: Pon 23 Kwi, 2012 19:21   

Ależ masz absolutną rację :)
Ja mam świadomość, że także w tym względzie wszystko ode mnie zależy. Cały kłopot w tym, że właśnie w tej dziedzinie mojego życia schematy są ode mnie silniejsze. Zawieranie nowych znajomości, przyjaźni, stanowi dla mnie trudność ogromną. Oczywiście cały czas staram się przełamywać w sobie tę trudność, w pocie czoła nad tym pracuję (o czym świadczy chociażby moja tutaj obecność) ;)
Nie jestem doskonała. I na swoje słabości także sobie czasem pozwalam. Choć nie ukrywam, że chciałabym ich dostrzegać coraz mniej :)
 
 
     
DanaN 
Towarzyski
Współuzależniona



Pomogła: 19 razy
Wiek: 55
Dołączyła: 24 Sie 2011
Posty: 473
Wysłany: Pon 23 Kwi, 2012 19:27   

renamar1 napisał/a:
zalęknione, zahukane, nie wierzące w nic poza tym, że jest brzydkie, nic nie warte. Wyszkolone, że o dobre słowo trzeba się postarać, na pochwałę zasłużyć, na nagrodę zapracować. Marzące o Wielkiej Miłości, o wyrwaniu się z chorego rodzinnego domu, o samych urokach bycia czyjąś dziewczyną, kobietą, żoną...

renamar1 napisał/a:
On był równie niedojrzałym, (...) bardzo przystojnym i bardzo nieprzystępnym. I ta nieprzystępność stała się dla mnie atrakcyjna. No bo to było przecież dobrze mi znane wyzwanie: zasłużyć na jego uwagę.
Zasłużyłam. A potem postanowiłam, że on zostanie moim mężem. To nic, że nie umiał się porządnie wysłowić. To nic, że nie czytał książek. Nie przeszkadzało mi także, że ganiał na imprezy w każdą sobotę, uchlewał się do nieprzytomności. Był przystojny. A - co najważniejsze- wcale mnie nie chciał. Więc ja chciałam jego coraz bardziej.
No i wreszcie go zdobyłam.

o :szok: :szok: :szok: to o mnie chyba to "moja historia"
Jakie niemal bliźniacze podobieństwo sytuacji do mojej...

Chciałam wtedy "wszystkim powiedzieć" Ja wam jeszcze pokażę jaką ja rodzinę potrafię stworzyć. To nic, że alko... ja go zmienię...
Pokazałam..... pokazałam tylko sobie do czego może doprowadzić moje ówczesne skrzywione myślenie :bezradny:
 
     
matiwaldi 
[*][*][*]


Pomógł: 16 razy
Wiek: 59
Dołączył: 03 Mar 2012
Posty: 1046
Wysłany: Pon 23 Kwi, 2012 19:28   

renamar1 napisał/a:
Być może los podsunął mi wasze forum właśnie


jakie wasze......teraz to już chyba NASZE co ...? :okok:
_________________
To be, or not to be, that is the question:...
 
     
renamar1 
Milczek


Wiek: 54
Dołączyła: 22 Kwi 2012
Posty: 9
Skąd: Kraków
Wysłany: Pon 23 Kwi, 2012 19:37   

Mati- dziękuję. Pomału zaczynam się oswajać :)
Ula- myślę, że te nasze historie nie są odosobnione. Za każdym razem zadziwiają mnie te mechanizmy. Każdy z nas ma przeświadczenie o wyjątkowości swoich losów, a tu nagle okazuje się, że w tej samej cierniowej koronie chodzimy. Na własne życzenie, na dodatek :)
 
 
     
evita 
[*][*][*]


Pomogła: 75 razy
Wiek: 58
Dołączyła: 03 Wrz 2009
Posty: 2895
Skąd: wielkopolska
Wysłany: Wto 24 Kwi, 2012 06:46   

renamar1 napisał/a:
Za każdym razem zadziwiają mnie te mechanizmy. Każdy z nas ma przeświadczenie o wyjątkowości swoich losów, a tu nagle okazuje się, że w tej samej cierniowej koronie chodzimy

Fakt :/ na początku mojej bytności tutaj również sądziłam, że jestem wyjątkowo pokrzywdzona przez los i drugiej takiej męczennicy to ze świecą szukać :) a tu niespodzianka :szok: czytam ciebie a jakbym w swoim wątku była... nie muszę też zaglądać za zamkniete drzwi sąsiadki żeby wiedzieć co przeżywa ze swoim mężem czynnym alko.
_________________
spragniona niecodzienności,stęskniona do nadzwyczajności ...
 
 
     
KICAJKA 
Trajkotka
współuzależniona-stara al-anonka



Pomogła: 101 razy
Wiek: 64
Dołączyła: 28 Wrz 2009
Posty: 1555
Skąd: śląskie
Wysłany: Wto 24 Kwi, 2012 13:51   

Renatko napiszę Ci tak:
mimo iż mój mężulo nie pije od 18 lat,
ja wyedukowana stara Al_anonka,
mam świadomość,że jak uzależnieni,tak samo i my współ
musimy pamiętać kim i czym jesteśmy. :tak:
Wprawdzie nie przechodziłam typowej terapii,
bo w tamtych czasach jeszcze takowej u nas nie było,
ale wiedza jaką zdobyłam na grupach oraz otwartych spotkaniach AA,
jak również aktywne uczestniczenie w życiu klubowym
abstynentów -pomogły mi wyprostować wtedy wiele "ścieżek myślowych".
Wszystko czego się nauczyłam stosuję w wielu aspektach życia,
nie tylko w relacjach związanych z uzależnieniem
i współuzależnieniem czy wychowaniem córki.
Cała moja zdobyta wiedza + to fantastyczne forum
pomagają mi nie zboczyć z obranego kierunku. :buzki:
Dzięki czytaniu tych,które są lub przeszły
profesjonalną terapię -uczę się dalej,
dowiaduję się nowych rzeczy o sobie,
lub łapię się na błędach i mogę je skorygować. :skromny:
Doskonale wiem,że nic nie da się załatać,pozaklejać
i udawać,że już wszystko dobrze,bo nie ma obok osoby pijącej. :tak:
Jeśli nie będę pilęgnować tego co zdobyłam,
mogę znaleźć się w "ślepym zaułku" i zepsuć sobie
komfort jaki sobie ciężko (przez kilkanaście lat)
wypracowałam . 23r
Oczywiście życzę Ci abyś sobie wszystko "wyprostowała" :pocieszacz:
Będę trzymać :kciuki:
_________________
" Jestem dzieckiem wszechświata nie mniej niż drzewa i gwiazdy,mam prawo być tutaj..."
http://www.youtube.com/wa...feature=related
Ostatnio zmieniony przez KICAJKA Wto 24 Kwi, 2012 13:53, w całości zmieniany 1 raz  
 
     
renamar1 
Milczek


Wiek: 54
Dołączyła: 22 Kwi 2012
Posty: 9
Skąd: Kraków
Wysłany: Wto 24 Kwi, 2012 19:24   

Dziękuję :)
Ja nie wiem jak to się stało, ale do Al Anon nie trafiłam w czasie moich zmagań z mężem-alkoholikiem. Nikt nie podpowiedział, nie zasugerował... w ogóle trafiałam wtedy w różne, dziwne miejsca. Dziś wiem, że te miejsca doprowadziły mnie do zwycięstwa nad samą sobą, jednak teraz dostrzegam jak bardzo brakowało mi wtedy towarzystwa osób podobnych do mnie... I nie pijących...
Właściwie, to do dziś mi brakuje.
No i dlatego tutaj trafiłam :)
 
 
     
olga 
Uzależniony od netu



Pomogła: 77 razy
Dołączyła: 01 Wrz 2011
Posty: 4353
Skąd: Hagen
Wysłany: Wto 24 Kwi, 2012 19:31   

98l9i
 
     
dromax 
Gaduła
abstynencki styl życia



Pomógł: 2 razy
Wiek: 73
Dołączył: 27 Lis 2010
Posty: 525
Skąd: Zielona Góra
Wysłany: Wto 24 Kwi, 2012 22:10   

:oops: Gdy tak czytam te historie...tę RENAMAR1 i inne potwierdzające podobieństwo - to łapki opadają!
:shock: To WSPÓŁUZALEZNIENIE to potworna dysfunkcja. Coś strasznego! Toż to gorsze od uzależnienia alkoholowego. To jest tragiczne! Dlaczego te wszystkie kobiety tak chcą cierpieć? W imię czego?
_________________
http://bez-dymka.cba.pl
 
     
renamar1 
Milczek


Wiek: 54
Dołączyła: 22 Kwi 2012
Posty: 9
Skąd: Kraków
Wysłany: Śro 25 Kwi, 2012 06:46   

Nie chcą właśnie. A cierpią.
Tak, jak alkoholicy nie chcą pić, a piją.
My dokładnie tak samo musimy sięgnąć dna. WŁASNEGO dna. Upodlić się, upokorzyć, postradać honor, godność i ambicję. I dopiero wtedy, spod tej całej kupy gnoju, zerknąć na świat z innej perspektywy.
Masz rację. Współuzależnienie jest gorszą chorobą niż alkoholizm. Mam wrażenie, że alkoholicy myślą szybciej i jaśniej. Rzecz jasna ci, którzy myślą w ogóle ;)
Pomyślałam sobie, że może by tak opowiedzieć o tym, jak sięgnęłam dna... Może komuś dzięki temu choćby jedno oko się nieco uchyli...
To zakładam nowy wątek.
 
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Nie możesz ściągać załączników na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Google
WWW komudzwonia.pl

antyspam.pl


Alkoholizm, współuzależnienie, DDA. Forum wsparcia
Strona wygenerowana w 0,34 sekundy. Zapytań do SQL: 11