Strona Główna Forum Wolnych od Alkoholu
"DEKADENCJA"

czyli rozmowy o alkoholizmie oswojonym i nie tylko...


FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  AlbumAlbum  Chat  DownloadDownload

Poprzedni temat «» Następny temat
trudne życiowe wybory - prośba o wsparcie
Autor Wiadomość
Flandria 
Uzależniony od netu
DDA (Dzielna, Dobra, Aktywna)



Pomogła: 69 razy
Dołączyła: 28 Mar 2009
Posty: 3233
Wysłany: Śro 27 Lip, 2011 08:24   

Zosia napisał/a:
Niby przyjaciółka, ale coś pękło.


:pocieszacz:

zdaje się, że to bardziej jego przyjaciółka niż Twoja ...
 
     
Zosia 
Małomówny


Dołączyła: 04 Lip 2011
Posty: 23
Skąd: Polska
Wysłany: Nie 11 Lis, 2012 17:04   

Witajcie,
Odświeżam temat, chcąc się z Wami podzielić tym, co wydarzyło się przez ostatni rok. Od ostatnich wpisów stan się na jakiś czas ustabilizował, chyba czekałam (na cud...). Ale w środku coraz bardziej się gotowało. W międzyczasie Pan miał komisję aa, na którą się stawił. Ja sobie zafundowałam kilkanaście sesji z psychologiem i terapeutą uzależnień. Już czułam że muszę zbierać siły, że muszę w sobie obudzić konstruktywną złość. Komisja wydała orzeczenie w marcu. I był taki feralny tydzień, gdzie we środę byliśmy z dzieckiem u psychologa, we czwartek miał sprawę o orzeczenie przymusowego leczenia. U pani psycholog się Pan szanowny dowiedział ode mnie że biegli rozpoznali u niego chorobę, a i Pani psycholog dorzuciła swoje 3 grosze. We czwartek na rozprawie zasądzono u niego leczenie przymusowe, a w piątek zakomunikowałam mu że to koniec naszego związku. Generalnie w jeden tydzień został dojechany z każdej strony. Ja uznałam że nie mam nic do stracenia, bo mam już tego dość, a on i tak nie pójdzie się przecież leczyć, żeby nie wiem co. Jakie było moje zdziwienie, jak w poniedziałek poprosił mnie o rozmowę. Oświadczył, że on ma świadomość tego co wyprawia, że dociera do niego że się może zapić i że chce iść na leczenie, że ma już termin na 17 kwietnia. Pytam, po co in chce tam iść, czy jest świadom tego że jeśli podejmuje taką decyzję, to raczej powinna być to decyzja do końca życia? Czy jest gotów nie pić do końca życia? A on mi na to że chce iść na terapię, żeby mu pomogli to osiągnąć. No i szczęka mi opadła, bo tego to się nie spodziewałam. Raczej spodziewałam się jakiś obietnic z cyklu "ja już nigdy więcej" czy coś w tym stylu. I teraz są na szali z jednej strony jego choroba z obietnicą leczenia a na drugiej dziecko, ja, rodzina, moje uczucia. Wspaniałomyślnie powiedziałam mu że daję mu szansę. Że to będzie jedyna szansa. Że jesteśmy razem pod warunkiem że on się leczy, i nie pije. I że jak zacznie pić to ja się o tym dowiem i nie będzie zmiłuj. No i tak to mój alko zaczął pilnie chodzić na terapię.

Pół roku było tak miło jak nigdy. Naprawdę - jeśli tak by miało być, to proszę do końca życia.

W lipcu teść dostał udar, sparaliżowało go. Do tego zaczął wyczyniać dość wariackie brewerie. Mój Pan został z tym sam, bo tylko on jest z całego rodzeństwa na miejscu. A ojciec naprawdę dawał nieźle popalić. Mój Pan zaniechał terapii mówiąc że nie ma jak chodzić, bo ma myśli czym innym zajęte, i akurat w to wierzę, bo był moment że ojciec codziennie coś wywijał. Aby trochę odciążyć matkę Pan bywał kilka dni w tygodniu u niej, kilka dni u mnie. Ale zrobił się październik, i zaczęłam mu sugerować, że skoro stan ojca się w miarę ustabilizował, to może pora wrócić na terapię. Nie było odzewu. Jestem pewna że przez te pół roku nie pił.

Tydzień temu coś mnie tknęło. Pokłóciliśmy się i jak wychodził (jechał do matki na dwa dni), to miałam wrażenie że jest w takim stanie że chyba jest bliski iść się napić. Wczoraj tknęło mnie jeszcze raz, bo na ogół na jeden wieczór to już do matki mu się nie chciało jeździć (dziś ma być u mnie, bo rano ma spotkanie w okolicy). I słusznie mnie tknęło, o czym przekonałam się dziś. Poszłam do sklepu i spytałam o transakcję sprzed tygodnia. Kobieta była tak miła że na podstawie daty i kwoty (a to wiedziałam z wyciągu z karty) podała mi pozycje na paragonie. I okazało się że tydzień temu, po awanturze, Pan sobie kupił wódkę i udał się do mamusi. Nic nie zjadł, zamknął się w pokoju i wcześnie poszedł spać (to wiem od matki, która mi powiedziała że miała wrażenie że on pił w ten dzień). Moja wersja: nic nie zjadł bo musiał się napić, jak się napił odechciało mu się jeść (on tak ma), a jak się sponiewierał to szybko zasnął. Na drugi dzień zapewne dokończył te pół litra. Na trzeci dzień przyjechał do nas tak zrelaksowany, tak miły, jakby w ogóle nic się nie wydarzyło, jakby nie było żadnej kłótni. Właśnie ten jego dobry humor wyostrzył moją czujność. Zawsze jak się napił na drugi dzień miał lepszy humor, bo wódką odreagowywał stresy.

Dziś stanęłam przed faktem, że właśnie przychodzi mi wcielić w czyn to co powiedziałam na wiosnę. Nie będzie bardzo trudno - raz już w końcu się na to zdobyłam. Tylko dalej tak trudno zrozumieć że dla alkoholika nie ma ratunku. I żal tego pół roku, kiedy było tak miło. Żal mi synka, bo już Tatuś nie będzie u nas częstym gościem o ile w ogóle. Właściwie to w pierwszym odruchu miałam ochotę wsiąść w taxi, pojechać do niego, zakomunikować mu że to koniec, nich odda mi samochód i przyjedzie spakować rzeczy. TYLKO dla tego tego nie zrobiłam że przez najbliższe 2 tygodnie bardzo potrzebuję jego pomocy do załatwienia pewnej bardzo ważnej dla mnie sprawy. Tylko on w tym momencie jest w stanie mi pomóc. Więc muszę schować dumę i jakoś będę udawać że nic się stało. Nie czuję się z tym najlepiej, bo postępuję interesownie, ale z drugiej strony czy on mnie też nie wykorzystuje?
Biznes jest biznes, więc staram się nie mieć skrupułów.
Wiem że muszę wcielić w życie to co mu zakomunikowałam na wiosnę. Kurcze, jak to mimo wszystko boli... było tak miło przez te pół roku. Z drugiej strony on powinien przecież wiedzieć że może szukać pomocy w kryzysie, w końcu był na kilkunastu zajęciach. Ale wybrał ten milszy (dla siebie) sposób. Cały czas wiedziałam że to nastąpi. Wiedziałam. Ale sądziłam w naiwności, że jak się przydarzy, to będzie jednorazowo, że wróci na terapię, że się będzie starał jakoś poprawić. Ale dzisiaj mam przeczucie że to raczej nie był jeden raz, i że wczorajszego wieczora też pił. Okaże się jak jutro będą rozliczone transakcje z karty.

Koleżanka zapytała mnie czy nie jest to dla mnie upokarzające, że sprawdzam wyciągi, że poszłam do sklepu sprawdzać paragon. Nie czuję się upokorzona, czuję się dumna, że nie pozwolę się oszukiwać. Bo gdyby nie moja czujność i przeczucie, dalej tkwiłabym miesiącami w przekonaniu że mój Pan troskliwie opiekuje się ojcem.

Jak tylko uporam się z tą sprawą co do której potrzebuję jego pomocy, będę musiała załatwić sprawę zgodnie z deklaracją z wiosny. Cóż, słowo się rzekło, kobyła u płotu.
Jedno mnie przeraża. Synek. 4-latkowi będzie ciężko zrozumieć, że tatuś nie będzie u nas spał. Jak sobie pomyślę o tym to mi serce pęka. Oczywiście wersja, obowiązująca od ponad roku, że tatuś śpi u babci bo dziadek jest chory, jest aktualna, ale ileż to moje dziecko będzie to brać za prawdę? Tak na prawdę w tej całej historii żal mi synka. Przez te pół roku mały bardzo jest za tatą, mają bardzo dobre relacje.

I znów, choć przecież dobrze znam odpowiedź, postawię idiotyczne pytanie: na litość Boską, czemu on to znów zepsuł? Nie mogę się pogodzić z tym że alkoholik jest w stanie zepsuć wszystko co go dobrego spotyka. Wiem czemu tak jest, ale pomimo to, pytanie to ciska się po głowie i nie daje spokoju.

I co wy na to wszystko? Tylko zanim mi napiszecie że byłam naiwna, że mu się dałam nabrać na obietnice leczenia, weźcie pod uwagę że mamy dziecko. Gdyby nie dziecko, już dawno byłoby po wszystkim.

Na koniec się pochwalę - od dwóch tygodni nie palę. Dumna i szczęśliwa jestem że się na to zdobyłam. Mam nadzieję że wytrwam, choć dziś po moim "odkryciu" miałam moment słabości... ale nie złamałam się :-)
 
     
pterodaktyll 
Moderator
.....zmieniłem narodowość, jestem alkoholikiem....


Pomógł: 204 razy
Dołączył: 17 Mar 2009
Posty: 15070
Skąd: z...mezozoiku
Wysłany: Nie 11 Lis, 2012 17:08   

Zosia napisał/a:
Gdyby nie dziecko, już dawno byłoby po wszystkim.

Lepiej późno niż wcale a dziecko rośnie i będziesz mu mogła wytłumaczyć dlaczego tato jest chory i dlaczego nie chce się leczyć ale wszystko w odpowiednim czasie..
_________________
:ptero:
 
     
pterodaktyll 
Moderator
.....zmieniłem narodowość, jestem alkoholikiem....


Pomógł: 204 razy
Dołączył: 17 Mar 2009
Posty: 15070
Skąd: z...mezozoiku
Wysłany: Nie 11 Lis, 2012 17:09   

Zosia napisał/a:
- od dwóch tygodni nie palę.

Moje gratulacje, witaj w klubie :mgreen:
_________________
:ptero:
 
     
pietruszka 
Moderator


Pomogła: 232 razy
Wiek: 54
Dołączyła: 06 Paź 2008
Posty: 5443
Wysłany: Nie 11 Lis, 2012 17:28   

Zosiu, a co przez ten czas zrobiłaś dla siebie? Piszesz o kilku spotkaniach z psychologiem. Czy to był terapeuta od współuzależnienia? Czy byłaś choć na jednym spotkaniu Al-anon?

Strasznie w tym wszystkim widzę Twoją koncentrację na nim... Nawet próbujesz go podświadomie tłumaczyć... :bezradny:
Mój Pietruch na samym początku terapii (chyba miał kilka miesięcy trzeźwości wtedy) też miał problem - jego matka miała udar, co prawda lekki, ale z samodzielnej osoby zamieniła się w osobę wymagającą pomocy. Brat Pietrucha mieszkał wtedy zagranicą. I Pietruch był jedyną osobą, która mogła i musiała zmierzyć się z problemem. Poradził sobie, nie przerywając terapii. Ba, w kółko powtarzał, że dobrze, że szczęście, że przestał pić, ze może jej pomóc, ale tym bardziej pilnie biegał na terapię.
Zosiu zadbaj przede wszystkim teraz o siebie...
Ostatnio zmieniony przez pietruszka Nie 11 Lis, 2012 17:28, w całości zmieniany 1 raz  
 
     
Zosia 
Małomówny


Dołączyła: 04 Lip 2011
Posty: 23
Skąd: Polska
Wysłany: Śro 24 Kwi, 2013 23:14   

No i wracam jak bumerang.
Wiem że zaraz się znajdzie osoba, co na mnie naskoczy, że znów za mało o mnie, za dużo o nim, itp.
I tu taka moja dygresja:
Poczytałam sobie sporo przez ostatnie kilka dni, i mam wrażenie, że niektóre posty bywają zbyt ostre w stosunku do osoby szukającej na tym forum pomocy. Nie mówię że nie są trafne, bo są, ale czasem za bezpośrednie. Nie na każdego działa wylanie zimnego wiadra na głowę. Czasem efekt jest odwrotny - pogłębia dołek. A na ogół każda osoba żaląca się na tym forum, jest już w wystarczająco głębokim dołku, i czasem nie trzeba jej butem w ten dołek dociskać.
Każdy dochodzi z czasem do mądrości, i każdy potrzebuje innego na to czasu.

Wracając do opisanych poprzednio wydarzeń, tak jak napisałam, potrzebowałam jego pomocy przy pewnej sprawie, i nie chciałam robić sobie problemów. W efekcie rozciągnęło się to w czasie, zrobił się grudzień, trzy dni przed Wigilią umarł Tata mojego alko, w Wigilię mieliśmy pogrzeb. Dołek się zaczął pogłębiać. Zaczęłam mu wspominać, że może by tak wrócić na terapię. Ale co rusz byliśmy chorzy wszyscy, dziecko miało zapalenie płuc w styczniu, potem oskrzeli, a my na zmianę to anginy to oskrzela. W lutym było już z nim źle jeśli chodzi o psychikę. Do tego stopnia że jak go zbeształam że ma miernego psychiatrę, to powiedział żebym mu znalazła lepszego. Znalazłam, poszedł. Był ze 4 razy po każdym spotkaniu ma inne leki, niektórych niestety nie może zażywać. Ale dziś wiem że to wszystko nie ma sensu bez terapii. Leki owszem, ale bez terapii mu się nie uda.
Być może ten psychiatra to sugerował, ale przecież mój drogi Pan wie najlepiej.
Kolejną dołującą go rzeczą jest fakt że bardzo przytył. A jako że ja się ochudzam, stwierdził że się przyłączy. Super, razem większa motywacja. Tyle że on nie do końca się stosował do zaleceń diety, i choć powinno mu szybko spaść pierwsze 6 kilo, waga prawie nie drgnęła. No to znów gorszy humor. Do tego wyszło że kolejny lek od nowego psychiatry musi odstawić ze względu na efekty uboczne.
No i teraz będzie hit.
W piątek oświadczył mi że ma dość, że albo amfa, albo picie albo się powiesi (mój komentarz: na amfę nie ma kasy, na powieszenie się nie ma odwagi, jedyne co mu zostaje to pić). Więc tłumaczył dalej z pełnym przekonaniem: ponieważ on już nie wie co ma zrobić żeby schudnąć (a na diecie był całe 2 tygodnie - sic!), bo widzi że ja poleciałam już 7 kilo a on nic, a w ogóle to on nie może spać jak się nie naje (czy ktoś widział dietę żeby się można było najeść do syta? No hece po prostu). W związku z tym, ponieważ on już tak nie może, jedyne co mu pozwoli obniżyć wagę to znany mu od zawsze mechanizm, czyli jak pije, to nie czuje głodu. I tu oświadczył że jedzie na tydzień do mamy, aby tam wieczorami w spokoju raczyć się alkoholem, bo to jego jedyna szansa.
No normalnie "dieta alkoholowa" :radocha: . Co w tej głowie alkoholika się potrafi urodzić. To jest niebywałe.
Cała ta rozmowa była niestety przez telefon, bo ja byłam na zakupach. Wymyślił sobie to zapewne tak - "skoro o tym listopadowym zapiciu się dowiedziała (powiedziałam mu w styczniu że wiem), to teraz jak jej powiem otwarcie że jadę pić, to nie będzie żadne oszustwo i ona nie może mieć za to pretensji, bo przecież jadę pić żeby schudnąć". Ale cwane, nie? Tyle że ja znów muszę czekać z rozmowami - do piątku, bo od stycznia jest zaległy remanent - a jak pamiętacie firma jest na mnie.
No i tak myślałam sporo i dziś wiem, że to jest człowiek, któremu nic nigdy się nie chciało. Historia z ochudzaniem to potwierdza - on chce szybko, szybko, prosto, bez wysiłku i najlepiej od razu już. A wszyscy wiemy że odchudzanie i terapia są ciężką pracą i nie załatwi się ich w dwa tygodnie. Wtedy na wiosnę zeszłego roku był chyba na 8 zajęciach, potem wyszło z chorobą ojca. Jak napomykałam ostatnio o terapii, cały czas twierdził że te 8 spotkań dały mu dużo i ze nie myśli o piciu. Pitu-ritu. Właśnie pokazał co mu dało te 8 zajęć. W kilku sytuacjach, podczas naszych rozmów wychodziło, że on dalej nie ma bladego pojęcia o tej chorobie (np. był zdziwony że znajoma pije, bo przecież po 2 latach w końcu dostała pracę, więc po co ona dalej pije skoro ma zajęcie).

Najgorsze w tym jest to że mam duże rozterki. Wiem że w piątek, jak tylko on zrobi to rozliczenie, powinnam mu zakomunikować że to jest koniec, gdyż złamał dwa warunki, jakie postawiłam rok temu, i na które się zgodził (terapia i abstynencja - nie dotrzymał żadnego). Problemem jest fakt, że w głębi ducha muszę przyznać że go ciągle kocham.

Dziś jestem przekonana że przez wieloletnie picie pogłębiające problemy emocjonalne wpędził się w depresję. W ciągu ostatniego roku, po odstawieniu alkoholu, depresja się pogłębiła - on nawet kiedyś się użalał że odkąd nie pije czuje się coraz gorzej - ale depresja pogłębiła się właśnie dlatego że nie był w terapii. Ja jestem tego pewna. To jest chyba jedyne słuszne wytłumaczenie tej sytuacji?
Oczywiście on uważa że żadne spotkania mu nie pomogą, bo on ma za wiele problemów, ma depresją, ma nadwagę, ma afektywną - no bajki snuje, tak jakby był jeden jedyny i niepowtarzalny, i tylko on miał problemy. Nie byłam na spotkaniu aa, ale myślę że nie z takimi problemami ludzie się borykają.

Ja nie zamierzam mu już nic tłumaczyć - mam dość, wystarczająco się już nagadałam przez ostatnie lata. Jestem zmęczona. A on jest dorosły i inteligentny, wie gdzie szukać pomocy.
Problemem są moje uczucia. Jest mi ciężko, bo boję się że scenariusz będzie taki: ja mu powiem że koniec, on że wraca na terapię i prosi o szansę. I jak się zgodzę to jest ryzyko graniczące z pewnością że tak się będziemy bujać tam i z powrotem następne lata. Bo taki to chyba człowiek - mało co doprowadza w życiu do końca, a i przemęczać się nie lubi. Mam czekać następne kilka lat? Kurcze, mam 40 lat cf2423f
Ryzyko że historia się powtórzy jest bardzo duże, graniczące z pewnością. Mam straszne rozterki - z jednej strony uczucia, z drugiej rozsądek i fakty o których nie da się zapomnieć. Z jednej strony dociera do mnie jak podstępna to choroba, z drugiej są moje uczucia. Co robić? Co robić? Czuję w sobie coraz większą złość. Niby konstruktywna i budująca ta złość, niby wszystko oczywiste, ale decyzja dalej trudna.

Chciałabym coś robić w wolnym czasie, w weekendy - a ten jak nie śpi, to się źle czuje, jak się dobrze czuje to pracuje, a to go brzuch boli, a to głowa. Ciągle smutny, ciągle w dołku. Ciągłe narzekania i smutki. Więc ja ciągle jestem sama, ciągle muszę jakoś zapełniać sobie sama czas. I chyba tego czekania mam najbardziej dość.

Z drugiej strony wiem że przede wszystkim paraliżuje mnie fakt zostania zupełnie samej - i to jest może mój główny problem - nie będzie prosto znaleźć towarzysza na życie w tych chorych czasach. A, choć już teraz czuję się często samotna, wiem że to uczucie samotności się pogłębi. Chyba to jest rzecz której boję się najbardziej. Że już do końca życia będę sama jak palec. Nie mam za wielu znajomych i raczej ludzie za mną nie przepadają. Tak było od zawsze. Rodzina mało rodzinna i w rozsypce, znajomi mają mało czasu i swoje problemy.

Na razie plan jest następujący - w piątek rozmowa + komunikuję warunki (że ma się spakować, że ma określony na przepisanie firmy na siebie, że nie ma siedzenia u mnie w domu z dzieckiem, że ma się umawiać na spotkania z dzieckiem, itp. czyli zasady jak po rozwodzie), potem wyjeżdżam z młodym na wieś. I zamierzam odpocząć. A co on będzie robił w tym czasie mnie nie interesuje. Bo już zaczyna do mnie docierać bezsilność wobec tej choroby.

Długi mi ten post wyszedł. Gaduła jestem, przepraszam - piszę co mi się nasuwa, żeby jak najwięcej z siebie wyrzucić. To trochę pomaga. Wałkuję temat tam i z powrotem bo mam chaos w głowie od piątku, a to wałkowanie mi pomaga utwierdzić się w moich decyzjach. Taką mam w każdym razie nadzieję.
Ostatnio zmieniony przez Zosia Śro 24 Kwi, 2013 23:17, w całości zmieniany 2 razy  
 
     
Klara 
Uzależniony od Dekadencji


Pomogła: 264 razy
Dołączyła: 24 Lis 2008
Posty: 7861
Wysłany: Czw 25 Kwi, 2013 07:10   

Zosia napisał/a:
Wto 05 Lip, 2011 01:49 trudne życiowe wybory - prośba o wsparcie

Dzisiaj 0:14
Zosia napisał/a:
Wałkuję temat tam i z powrotem bo mam chaos w głowie od piątku

:nie:
Zobacz od kiedy piszesz o chaosie.
Z własnego doświadczenia wiem, że miałaś go wcześniej, bo od wystąpienia problemu do jego nazwania mija często bardzo dużo czasu.
Zrobiłaś coś z tym? Poszłaś na terapię? Odwiedziłaś Al-Anon?
_________________
"Kiedy się przewracasz, nigdy nie wstawaj z pustymi rękami." /przysłowie japońskie/
 
     
pietruszka 
Moderator


Pomogła: 232 razy
Wiek: 54
Dołączyła: 06 Paź 2008
Posty: 5443
Wysłany: Czw 25 Kwi, 2013 07:11   

Zosia napisał/a:
Poczytałam sobie sporo przez ostatnie kilka dni, i mam wrażenie, że niektóre posty bywają zbyt ostre w stosunku do osoby szukającej na tym forum pomocy. Nie mówię że nie są trafne, bo są, ale czasem za bezpośrednie. Nie na każdego działa wylanie zimnego wiadra na głowę.

Tak sobie myślę Zosiu, że to nasze forum to łagodne jest dość w porównaniu do innych. A inna sprawa, że sama zauważam, że już coraz trudniej mi wrócić do tamtego czasu, kiedy było bardzo źle i byłam w głębokim dołku. Bardzo trudno z powrotem wczuć się w tamte uczucia - no i nie ukrywam - właściwie to już za nic bym nie chciała wrócić do tamtego okresu, tamtego samopoczucia, tamtej traumy. I myślę, że nie jestem jedyna - jest tu kilka dziewczyn po terapiach, alanonach, które zmieniły swoje życie (bez względu na to, co alkoholik zrobił ze swoim życiem) i chyba każda z nas życzyłaby innym też wyjścia z tego marazmu, jakim jest współuzależnione życie z czynnym alkoholikiem, bo naprawdę szkoda życia na ten cały smutek, złość, lęki, huśtawkę emocji, i tej całej otoczki, którasię na takie życie składa.

Zosia napisał/a:
Nie mam za wielu znajomych i raczej ludzie za mną nie przepadają.
Jednym z objawów współuzależnienia jest chęć izolacji, zamknięcia się w czterech ścianach. Zresztą, mając TAKI problem w domu zwykle nie ma się ochoty na pogaduchy o *p****, więcej energii wydatkuje się na przybranie maski, by nikt nie zauważył, nie pytał. Możliwe Zosiu, że to nie tak, ze ludzie za Tobą nie przepadają, - a dajesz się im poznać? Czy boisz się odrzucenia?
_________________

 
     
pannamigotka 
(konto nieaktywne)

Pomogła: 33 razy
Wiek: 59
Dołączyła: 14 Lip 2012
Posty: 1416
Wysłany: Czw 25 Kwi, 2013 07:22   

Chciałam coś napisać, no ale skoro nie życzysz sobie kubła...
Chcesz klepania po pupci, to nie do mnie :nie:
Choć kiedyś też tego potrzebowałam, tego klepania, nie przyjmowałam krytyki, ale wzięłam się w garść, nie tłumaczyłam, że idę wolniej, tylko zrobiłam pierwszy krok (al-anon, terapia). Dopóki nic nie zrobisz to nie zmieni się nic, ale to Twoje życie, żyjesz tak jak tego chcesz.....
 
     
jal 
Gaduła
Alkoholik dozgonny.



Pomógł: 13 razy
Dołączył: 16 Maj 2010
Posty: 814
Skąd: świętokrzyskie

Wysłany: Czw 25 Kwi, 2013 08:12   

Zosia - zmniejszaj nadal komfort picia i pokazuj drogę... to jedyny słuszny kierunek.

Wspieram ciepło :)
_________________
Mam bardzo silną wolę... robi ze mną co jej się tylko podoba.
Mój fotoblog
 
     
pterodaktyll 
Moderator
.....zmieniłem narodowość, jestem alkoholikiem....


Pomógł: 204 razy
Dołączył: 17 Mar 2009
Posty: 15070
Skąd: z...mezozoiku
Wysłany: Czw 25 Kwi, 2013 08:58   

Faktycznie, nie ma Cie co "kopać". Sama sobie już wystarczająco "dowalasz". Widać suma "zysków" z tego patologicznego związku dalej w jakiś sposób przewyższa sumę "strat" jakie ponosisz i możesz tak dalej.........Rozsądnych wyborów życiowych życzę i...............spadam :papa:
_________________
:ptero:
 
     
Zosia 
Małomówny


Dołączyła: 04 Lip 2011
Posty: 23
Skąd: Polska
Wysłany: Czw 25 Kwi, 2013 09:53   

Klara napisał/a:

Z własnego doświadczenia wiem, że miałaś go wcześniej, bo od wystąpienia problemu do jego nazwania mija często bardzo dużo czasu.
Zrobiłaś coś z tym? Poszłaś na terapię? Odwiedziłaś Al-Anon?


Pierwsze problemy były już w 2004. W 2005 byłam na terapii dla współuzależnionych. Być może był jakiś efekt tej terapii, bo Pan zaprzestał picia na jakiś czas. Powrócił do niego bardzo powolutku, no ale się rozpędził z czasem.
Od jesieni 2011 do wiosny 2012 chodziłam do psychologa, terapeuty uzależnień. Starałam się uporać ze śmiercią Taty, i nabrać sił do zakończenia związku. Wtedy to była bardzo trudna decyzja, ale w końcu ją podjęłam. I byłam jej pewna i w pełni przekonana o jej słuszności. Nie spodziewałam się że on pójdzie na terapię. Ta jego decyzja była niespodziewana i była dużym zaskoczeniem.
Ostatnio zmieniony przez Zosia Czw 25 Kwi, 2013 09:57, w całości zmieniany 1 raz  
 
     
Zosia 
Małomówny


Dołączyła: 04 Lip 2011
Posty: 23
Skąd: Polska
Wysłany: Czw 25 Kwi, 2013 10:01   

pannamigotka napisał/a:
Chciałam coś napisać, no ale skoro nie życzysz sobie kubła...

To może taki malutki kubełek....? fsdf43t
 
     
Zosia 
Małomówny


Dołączyła: 04 Lip 2011
Posty: 23
Skąd: Polska
Wysłany: Czw 25 Kwi, 2013 10:13   

jal napisał/a:
Zosia - zmniejszaj nadal komfort picia i pokazuj drogę... to jedyny słuszny kierunek.

Dziękuję. Tyle że wspierałam go już wystarczająco długo, nie uważasz? Zmęczyła mnie obserwacja czy dziś jest w lepszym humorze czy w gorszym, i co go aktualnie boli a co już nie. Ja mu już pokazałam drogę - pokazałam mu że to nie ja z niego zrobiłam alkoholika, bo orzekła to niezależna komisja.
Być może moje wątpliwości wynikają ze tego że ja nie wiem czy go dalej wspierać czyli np. zgodzić się na dalsze wspólne życie pod warunkiem leczenia, czy to definitywnie zakończyć. Bo niestety historia pokazuje, że on może to leczenie znów przerwać i tak się będziemy wozić następne lata. Jestem rozdarta między uczuciami a rozsądkiem.
 
     
Zosia 
Małomówny


Dołączyła: 04 Lip 2011
Posty: 23
Skąd: Polska
Wysłany: Czw 25 Kwi, 2013 10:17   

pterodaktyll napisał/a:
i możesz tak dalej\


Nie, nie mogę. Dlatego tu jestem.
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Nie możesz ściągać załączników na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Google
WWW komudzwonia.pl

antyspam.pl


Alkoholizm, współuzależnienie, DDA. Forum wsparcia
Strona wygenerowana w 0,29 sekundy. Zapytań do SQL: 14