Strona Główna Forum Wolnych od Alkoholu
"DEKADENCJA"

czyli rozmowy o alkoholizmie oswojonym i nie tylko...


FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  AlbumAlbum  Chat  DownloadDownload

Poprzedni temat «» Następny temat
Alanonka, czy współuzależniona? Kwestia terminologii
Autor Wiadomość
Halibut 
Gaduła


Pomógł: 10 razy
Dołączył: 06 Paź 2008
Posty: 982
Skąd: Ocean Spokojny
Wysłany: Pią 24 Lut, 2012 10:10   

pietruszka napisał/a:
wiele, o ile nie większość, współuzależnionych zgłasza się na terapię czy decyduje się na pójście na Al-anon po to, by nauczyć się, co robić, by ich partner nie pił zwykle dopiero po czasie dojrzewa się do tego, by uważniej przyjrzeć się sobie. A czasem nie dojrzewa.


Masz rację ze mną właśnie tak było. Po raz pierwszy do terapeuty uzależnień udałem się po to żeby nauczył mnie nie pić, dopiero znacznie później uświadomiłem sobie gdzie leży prawdziwy problem. Więc można powiedzieć tak, że udanie się do terapeuty jest dopiero zrozumieniem i przyznaniem się do tego, że samodzielnie nie rozwiąże się swoich problemów, że potrzebna jest pomoc z zewnątrz. To nie jest równoznaczne z gotowością do wewnętrznej zmiany, która warunkuje wyleczenie. Żeby zgodzić się na zmianę trzeba zrozumieć i zaakceptować, że cześć naszej osobowości jest niedojrzała a motywy naszych działań i dążenia są w dużej mierze irracjonalne. Że dajemy się powodować emocjami wynikającym z naszych wewnętrznych nieuświadomionych konfliktów. Że tak naprawdę jesteśmy przedmiotem a nie podmiotem w relacjach z sobą i innymi ludźmi. To wymaga pokory, odwagi i bardzo boli, bo w jakiś sposób musimy zanegować samego siebie, odrzucić znaczącą cześć nas samych część, która do tej pory była przez nas akceptowana i rozumiana, jako integralna równowazna składowa całości.
Ostatnio zmieniony przez Halibut Pią 24 Lut, 2012 10:12, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
     
Halibut 
Gaduła


Pomógł: 10 razy
Dołączył: 06 Paź 2008
Posty: 982
Skąd: Ocean Spokojny
Wysłany: Pią 24 Lut, 2012 10:43   

Żeglarz napisał/a:
Jednak mam duże wątpliwości graniczące z pewnością, czy jednostronne wybaczenie jest w stanie trwale uzdrowić związek.


Pewnie, że nie jest jeżeli piszemy o związku dysfunkcyjnym. Można na to również spojrzeć tak. Nie wybaczasz po to by uchronić związek, wybaczasz dla siebie po to żeby pozbyć się destruktywnych emocji i uzyskać wewnętrzna równowagę. To jeden z elementów terapii składający się na całość leczenia. Zakładając teoretycznie, że cały proces skończy się powodzeniem, to wtedy zyskujesz prawdziwy, zdrowy ogląd i ocenę związku, w którym się znajdujesz i zyskujesz możliwość jego prawidłowej i zdrowej oceny, to kolei pozwala ci na podjecie właściwej decyzji, czy chcesz ten związek budować dalej na zdrowych, świadomych zasadach i relacjach, czy też trwanie w nim nie ma sensu.
 
 
     
Halibut 
Gaduła


Pomógł: 10 razy
Dołączył: 06 Paź 2008
Posty: 982
Skąd: Ocean Spokojny
Wysłany: Pią 24 Lut, 2012 11:16   

Żeglarz napisał/a:
Uczciwe, szczere wyjaśnienie pozwala na określenie co się wydarzyło, na ujawnienie intencji, na słowa "przykro mi, nie chciałem/nie chciałam", lub "przepraszam" i to może być (najczęściej tak właśnie jest) całkowicie wystarczające. Zadośćuczynienie bez kary.
Dopiero taka obustronna, pokorna postawa jest prawdziwie lecząca związek.

Uczciwe i szczere wyjaśnienie, określenie intencji, rozmowa, przyznanie się do błędu to właściwy model wyjaśniania spraw i rozładowywania napięcia.

Ale przecie często bywają poglądy sprzeczne na to samo wydarzenie, często rachunek krzywd i winy jest niemożliwy do ustalenia czy zaakceptowania przez dwie strony. Bo skala i ciężar wzajemnych przewinień mogą być różnie postrzegane. Przecież takie rozliczenie wzajemnych krzywd to nie matematyka, gdzie na skutek dodawania i odejmowania możemy dojść do wyliczalnego wyniku.
A co na przykład z takimi zdarzeniami jak zdrada, czy przemoc fizyczna lub psychiczna, czy tu wystarczy spokojnie wytłumaczyć sobie przyczyny i intencje, czy wystarczą słowa przykro mi, przepraszam? Moim zdaniem nie - potrzebne jest jednostronne wybaczenie.

Chciałem jeszcze zwrócić uwagę, że wybaczenie potrzebne jest przede wszystkim osobie skrzywdzonej, bo każdy jest odpowiedzialny za własną kondycje psychiczną.


Żeglarz napisał/a:
A przemilczanie, zamiatanie problemów pod dywan, jednostronne wybaczanie jest "przykładaniem plastra na nieoczyszczoną ranę" i prędzej, czy później rodzić będzie problemy.

Z tym zgadzam sie w stu procentach. W takiej sytuacji wybaczanie niewiele zmienia.
 
 
     
pietruszka 
Moderator


Pomogła: 232 razy
Wiek: 54
Dołączyła: 06 Paź 2008
Posty: 5443
Wysłany: Pią 24 Lut, 2012 14:17   

Halibut napisał/a:
To wymaga pokory, odwagi i bardzo boli, bo w jakiś sposób musimy zanegować samego siebie, odrzucić znaczącą cześć nas samych część, która do tej pory była przez nas akceptowana i rozumiana, jako integralna równowazna składowa całości.

Pokora i odwaga - te akurat zawsze mi przychodzą na myśl, kiedy myślę o gotowości do zmian. Ale masz rację - najbardziej boli właśnie to zanegowanie, odrzucenie jakiejś cząstki samych siebie, to jak wydzieranie żywcem cząstki naszej własnej osobowości. To faktycznie boli, bo okazuje się, że rzeczywiście "coś nie tak" z nami, i to na tyle "coś nie tak", że trzeba (a raczej dorasta się do tego, że chce się) to zmienić. Jak to Tomoe pisała? "dziadostwo to jest, ale moje dziadostwo, znajome, więc nie dam, nie puszczę".

Często słyszę wśród przeciwników terapii: "nie dam sobie prania mózgu zrobić, nie pozwolę w swojej głowie grzebać", a przecież z tym odbudowaniem własnego wnętrza to według mnie nie tak. Terapeuta, psycholog, czy psychiatra tego za nas nie zrobi, sami decydujemy się na zburzenie dotychczasowych poglądów, stereotypów,a nawet systemów wartości, które zagnieździły się w głowach, a potem sami (nikt tego za nas nie zrobi) budujemy je od nowa. Sama musiałam wiele wartości zakwestionować, odrzucić, przedefiniować, a nawet odnaleźć nowe własne, bardziej przystające do mojego "tu i dzisiaj". Bo moja rzeczywistość znacznie różni się od rzeczywistości mojej matki czy ojca na przykład. To już inny czas, inne realia.

Ale oddanie tego, co było wcześniej, co często towarzyszy nam od dzieciństwa boli, bo to jak wyrywanie zęba bez znieczulenia. Tylko po czasie wiem, że to co warto było wyrwać, to, co uważałam za cząstkę samej siebie tak naprawdę... mną nie było. To zwykle nie "moje", cudze, narzucone przez społeczeństwo, a szczególnie najbliższych: rodziców. Kiedy sobie uświadamiałam w czasie terapii kolejne pseudo-prawdy, które wgryzły się w moją świadomość, a może nawet podświadomość, kiedy w końcu decydowałam się je kwestionować, czasem odkrywałam, że otrzymałam je w spadku na przykład po ojcu (jak na przykład to, że czas poświęcony na zajęcia nie przynoszące wymiernych finansowych korzyści jest czasem zmarnotrawionym, bezużytecznym). Czasem takie odkrycie, do kogo przynależy się "to coś" pomaga rozstać się z tym z dużo mniejszym bólem, bo tak naprawdę - to "nie moje".
_________________

 
     
Flandria 
Uzależniony od netu
DDA (Dzielna, Dobra, Aktywna)



Pomogła: 69 razy
Dołączyła: 28 Mar 2009
Posty: 3233
Wysłany: Pią 24 Lut, 2012 15:48   

Halibut napisał/a:
Najgorsze jest to, że powoduje kryzysy tam gdzie nie powinno ich być.

Fakt
z tym sobie już trochę radzę (dzięki terapeutce od dzienniczka uczuć). Jeśli moje uczucia są nieadekwatne do sytuacji zastanawiam się "co mi to przypomina?". Choć przyznam, że czasami przydałby mi się ktoś, kto zwróciłby mi uwagę, że te i te moje uczucia/zachowania są nieadekwatne. :roll:
Ostatnio zmieniony przez Flandria Pią 24 Lut, 2012 15:49, w całości zmieniany 1 raz  
 
     
Flandria 
Uzależniony od netu
DDA (Dzielna, Dobra, Aktywna)



Pomogła: 69 razy
Dołączyła: 28 Mar 2009
Posty: 3233
Wysłany: Pią 24 Lut, 2012 16:01   

Żeglarz napisał/a:
Jednak, gdy wyzwalacze powrócą, powrócić może i dysfunkcja.

nie brzmi to przerażająco :)
najbardziej boję się, kiedy ktoś mnie straszy - "jeśli nie przepracujesz sobie czegoś tam to ... czeka Cie Sodoma i Gomora" (czerwony kolor, bo mam wtedy wrażenia, że to słowa ociekające krwią :mgreen: )
od razu mam wrażenie, że spotka mnie powtórka z dzieciństwa, kiedy nic nie byłam w stanie zrobić :bezradny:

przy takim, jak Twoje, postawieniu sprawy - wiem, że nadal mam jakiś wpływ na swoje życie, i jestem w stanie stawić czoła problemom ...
 
     
Żeglarz 
Gaduła



Pomógł: 31 razy
Dołączył: 04 Paź 2010
Posty: 991
Wysłany: Pią 24 Lut, 2012 18:12   

Flandra napisał/a:
czeka Cie Sodoma i Gomora" (czerwony kolor, bo mam wtedy wrażenia, że to słowa ociekające krwią

Mi Sodoma i Gomora zupełnie z czym innym się kojarzy :skromny: :wysmiewacz:
 
     
Żeglarz 
Gaduła



Pomógł: 31 razy
Dołączył: 04 Paź 2010
Posty: 991
Wysłany: Pią 24 Lut, 2012 18:33   

Halibut napisał/a:
Pewnie, że nie jest jeżeli piszemy o związku dysfunkcyjnym.

Mi od samego początku wydawało się , że piszemy o problemach związków dysfunkcyjnych, a nie o drobnych sprzeczkach kochajacych się, dojrzałych małżonków ;)
Halibut napisał/a:
Nie wybaczasz po to by uchronić związek, wybaczasz dla siebie po to żeby pozbyć się destruktywnych emocji i uzyskać wewnętrzna równowagę


Przebaczenie jest jednym z największych aktów dobra, miłości zwróconym w kierunku osoby która skrzywdziła. Ale ta dobroć oddziaływuje w obu kierunkach zarówno na zewnątrz jak i do wewnątrz.
Tym aktem zastępujemy złość dobrocią. A ona zawsze jest lecząca.
Tak samo jest, gdy przebaczenie zwracamy w swoim kierunku. Gdy przebaczamy sobie, zastępujemy złość dobrocią względem samego siebie.
 
     
Żeglarz 
Gaduła



Pomógł: 31 razy
Dołączył: 04 Paź 2010
Posty: 991
Wysłany: Pią 24 Lut, 2012 18:47   

Halibut napisał/a:
A co na przykład z takimi zdarzeniami jak zdrada, czy przemoc fizyczna lub psychiczna, czy tu wystarczy spokojnie wytłumaczyć sobie przyczyny i intencje, czy wystarczą słowa przykro mi, przepraszam? Moim zdaniem nie - potrzebne jest jednostronne wybaczenie.

Jeżeli to będą słowa nie poparte postawą, czynami zdecydowanie mogą być nie wystarczające.
 
     
Żeglarz 
Gaduła



Pomógł: 31 razy
Dołączył: 04 Paź 2010
Posty: 991
Wysłany: Pią 24 Lut, 2012 19:02   

pietruszka napisał/a:
Wiesz Żeglarz, u nas nigdy nie było takiej sceny pokutnej, ........ Każde z nas przeszłość przepracowała sobie podczas terapii,

Dobrze, że znaleźliście sposób na porozumienie. Widać, że oboje dobrze przerobiliście swoją terapię i oboje chcieliście tej zmiany.
pietruszka napisał/a:
Do anioła mi bardzo daleko. Może właśnie dlatego patrzę bardziej po ludzku i bardziej wyrozumiale, tolerancyjnie...

Myślisz, że anioły nie są wyrozumiałe i tolerancyjne? ;)
Ja mam wręcz przeciwne wyobrażenie aniołów :)
 
     
pietruszka 
Moderator


Pomogła: 232 razy
Wiek: 54
Dołączyła: 06 Paź 2008
Posty: 5443
Wysłany: Pią 24 Lut, 2012 19:05   

Żeglarz napisał/a:
zastępujemy złość

Poczucie krzywdy jest uczuciem bardziej złożone: to złość, smutek, żal, przygnębienie, niechęć taki misz- masz w jednym
_________________

 
     
pietruszka 
Moderator


Pomogła: 232 razy
Wiek: 54
Dołączyła: 06 Paź 2008
Posty: 5443
Wysłany: Pią 24 Lut, 2012 19:06   

Żeglarz napisał/a:
Myślisz, że anioły nie są wyrozumiałe i tolerancyjne? ;)

takie ludzkie anioły? nie- przecież są święte i wymagają równej doskonałości od innych ;)
_________________

 
     
Żeglarz 
Gaduła



Pomógł: 31 razy
Dołączył: 04 Paź 2010
Posty: 991
Wysłany: Pią 24 Lut, 2012 19:14   

pietruszka napisał/a:
takie ludzkie anioły? nie

Znam ludzkie anioły, podobne do niebiańskich :)
Są wspaniałe :)
 
     
Flandria 
Uzależniony od netu
DDA (Dzielna, Dobra, Aktywna)



Pomogła: 69 razy
Dołączyła: 28 Mar 2009
Posty: 3233
Wysłany: Pią 24 Lut, 2012 19:58   

Żeglarz napisał/a:
Mi Sodoma i Gomora zupełnie z czym innym się kojarzy

Sodoma i Gomora w sensie: zła kobieta ze mnie, więc czeka mnie za to kara

ale fakt - użyłam skrótu myślowego :mgreen:
 
     
Halibut 
Gaduła


Pomógł: 10 razy
Dołączył: 06 Paź 2008
Posty: 982
Skąd: Ocean Spokojny
Wysłany: Nie 26 Lut, 2012 12:31   

pietruszka napisał/a:
Często słyszę wśród przeciwników terapii: "nie dam sobie prania mózgu zrobić, nie pozwolę w swojej głowie grzebać", a przecież z tym odbudowaniem własnego wnętrza to według mnie nie tak. Terapeuta, psycholog, czy psychiatra tego za nas nie zrobi, sami decydujemy się na zburzenie dotychczasowych poglądów, stereotypów,a nawet systemów wartości, które zagnieździły się w głowach, a potem sami (nikt tego za nas nie zrobi) budujemy je od nowa. Sama musiałam wiele wartości zakwestionować, odrzucić, przedefiniować, a nawet odnaleźć nowe własne, bardziej przystające do mojego "tu i dzisiaj". Bo moja rzeczywistość znacznie różni się od rzeczywistości mojej matki czy ojca na przykład. To już inny czas, inne realia.

Ale oddanie tego, co było wcześniej, co często towarzyszy nam od dzieciństwa boli, bo to jak wyrywanie zęba bez znieczulenia. Tylko po czasie wiem, że to co warto było wyrwać, to, co uważałam za cząstkę samej siebie tak naprawdę... mną nie było. To zwykle nie "moje", cudze, narzucone przez społeczeństwo, a szczególnie najbliższych: rodziców. Kiedy sobie uświadamiałam w czasie terapii kolejne pseudo-prawdy, które wgryzły się w moją świadomość, a może nawet podświadomość, kiedy w końcu decydowałam się je kwestionować, czasem odkrywałam, że otrzymałam je w spadku na przykład po ojcu (jak na przykład to, że czas poświęcony na zajęcia nie przynoszące wymiernych finansowych korzyści jest czasem zmarnotrawionym, bezużytecznym). Czasem takie odkrycie, do kogo przynależy się "to coś" pomaga rozstać się z tym z dużo mniejszym bólem, bo tak naprawdę - to "nie moje


Oczywiście żadnego przypadku neurozy nie można rozpatrywać bez kontekstu kulturowego i obrazu dzieciństwa, relacji z rodzicami rówieśnikami, jak również w mniejszym stopniu późniejszego życia. Wykorzenić trzeba w sposób chory wdrukowane przez ważne w naszym życiu osoby i społeczeństwo postawy, jak również zapożyczone wartości i niewłaściwe sposoby radzenia sobie z problemami, czyli mechanizmy obronne, czyli to, co nazwałaś pseudo prawdami. Jednak to tyko cześć problemu, te wdruki uaktywniają mechanizmy neurotyczne, które powodują głębsze zmiany w procesie postrzegania siebie i otaczającego nas świata. Po pierwsze identyfikując się z zapożyczeniami i mechanizmami obronnymi oddalamy się od własnego ja, czyli przestajemy być sobą, co rodzi wewnętrzny konflikt i rozdarcie i zmusza do zbudowania fałszywego równoległego obrazu siebie, po drugie stosowanie zapożyczonych dysfunkcyjnych mechanizmów powoduje niedostosowanie do rzeczywistości i błędne zachowania i decyzje, co uderza w nasze poczucie wartości. W związku z powyższym kompensując utratę własnego ja i obniżone poczucie wartości wynikające z nieadekwatności i niedostosowania budujemy wyidealizowany obraz siebie. Co w konsekwencji powoduje głęboki dysonans pomiędzy prawdziwym ja a fałszywym wyidealizowanym neurotycznym ja. I intuicyjnie odczuwamy dwoistość naszej natury, a świadomie odczuwamy emocjonalne napięcie z tym związane, które powoduje destrukcyjne emocje skierowane do siebie, takie jak na przykład agresja i nienawiść. Ale wracając do głównego wątku ja widzę to tak – bolesne zanegowanie własnego ja to zanegowanie wyidealizowanego neurotycznego obrazu siebie, czyli wstępne rozbicie neurotycznej struktury. Ten krok dopiero pozwala na uświadomienie sobie wdruków i ich odrzucenie, co jest już konsekwencją uzyskanego wglądu co jest moje a co nie i wcale nie musi być bolesne, przeciwnie może dawać satysfakcję z odzyskiwania siebie. Wedłuk tej właśnie kolejności. Być może się mylę, może można zrobić to na odwrót albo równocześnie.
 
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Nie możesz ściągać załączników na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Google
WWW komudzwonia.pl

antyspam.pl


Alkoholizm, współuzależnienie, DDA. Forum wsparcia
Strona wygenerowana w 0,28 sekundy. Zapytań do SQL: 11