zołza
Upierdliwiec Zołza
Dołączyła: 03 Maj 2013 Posty: 2219 Skąd: Małopolska
|
Wysłany: Śro 03 Gru, 2014 14:05 Jest nadzieja ...
|
|
|
Marek Dyjak: jest nadzieja!
Ola Kostrzewa
Spędziłam trzy intensywne dni z wydanym właśnie wywiadem-rzeką z Markiem Dyjakiem, na wywiad stawiłam się więc w postaci nieco drżącej. "Polizany przez Boga" to pięknie opowiedziana historia człowieka z życiorysem trudnym i skomplikowanym - alkoholizm, próba samobójcza, nieudane małżeństwa, nieustanne towarzystwo śmierci, nadwrażliwość i silna potrzeba tworzenia. Ale ostatecznie to dobro wygrywa. "Jest nadzieja" - powiedział mi sam artysta, który w przeciwieństwie do swojej ekspresji na scenie mówi wolno i cicho. Nie trzeba krzyczeć, żeby znaleźć tych, którzy będą chcieli słuchać.
[b]OLA KOSTRZEWA: Naprawdę tak bardzo nie lubi Pan udzielać wywiadów, czy to kokieteria?
Chodzi o to, co mówiłem w książce? Byłem na jednej wielkiej, prawie rocznej spowiedzi, na której też nie mogłem powiedzieć wszystkiego. Nie chciałem książki, w której bym opowiadał o rzeczach, które są nie wiadomo jak zabawne czy niebywałe. Mówiłem o prostych rzeczach, a chłopcy mnie zaganiali do narożnika. Różne stany towarzyszyły mi przy powstawaniu "Polizanego...", głównie jakiegoś rodzaju stan depresji, w którym jestem od jakiegoś czasu. Nie chwaliłem się bijatykami ani rzeczami, które dorosłemu, dojrzałemu facetowi już nie przystoją. Nie chciałem, żeby ta książka była efekciarka.[/b]
Trudno było się otworzyć?
Panowie Arkadiusz Bartosiak i Łukasz Klinke musieli mnie zagonić do kąta. Musi mi pani przyznać, że to jednak wchodzenie w bardzo osobiste sfery, które dotyczą również mojego obecnego życia. Nie chciałem nikogo urazić i mam nadzieję, że tego nie zrobiłem. Wszystko jest w zasadzie cały czas tak, jak było rok temu, tylko moja mama umarła.
Bardzo mi przykro, z Pana opowieści wyłania się obraz wspaniałej kobiety.
Mama była najważniejszym człowiekiem w moim życiu. Czasem zdarzyło się, że nie byłem cały rok w domu, ale to niczego nie zmieniało. Życie jest, jakie jest. Trzeba je przyjmować z prostotą. Ja późno zrozumiałem, że prostactwo to nie prostota i mam trochę grzechów na sumieniu. Jestem teraz na etapie spłacania win, który to potrwa do śmierci i dopiero po śmierci zacznie się naprawdę.
A czy taka spowiedź w formie wywiadu jest trudniejsza od tej muzycznej? W piosence można się ukryć za metaforą, poezją. Tu są nagie słowa.
Nie chciałem się kryć. Zresztą chłopaków od książki poznawałem w trakcie pracy nad nią i ten wywiad to też zapis naszej znajomości. Różnie między nami bywało.
To w książce faktycznie widać.
Raz prawie doszło do bójki, nerwy były bardzo poważne. Wycierpiałem tę książkę i, prawdę mówiąc, boję się do niej zaglądać, zobaczyłem dziś po raz pierwszy jakieś dwie strony. Na szczęście jest napisana tak małymi literami, że musiałbym kupić lupę, żeby cokolwiek tam odczytać.
Nie żałuje Pan? Czasem zdarza nam się wyjawić komuś swoją historię, a następnego ranka budzimy się i nie wiemy, dlaczego to zrobiliśmy.
A czego mam żałować? Wiem tylko, że ta cała opowieść jest przede wszystkim dla mojej córki, która, kiedy dorośnie, będzie mogła przeczytać o tym, kim jest jej tata.
No właśnie, wielokrotnie podkreśla Pan, że robi to dla Olgi, z którą od dawna nie ma kontaktu...
Tak teraz myślę, że za ciężka jest dla niej ta książka, Olga ma czternaście lat.
Ale czy to dobry sposób, żeby się z nią skontaktować? Paradoksalnie stworzenie takiej książki wydaje się w tym wypadku łatwiejsze niż wykręcenie numeru telefonu.
Nie mogłem i nie chciałem do końca powiedzieć, dlaczego nie wykonałem jeszcze tego telefonu. To trudna sytuacja.
Dzieciństwo, walka z nałogiem, małżeństwa, rozwody, samobójstwo. O czym najtrudniej było mówić?
O mamie, o Oldze, o osobach, które kochałem, o tych, które są w sercu. Nie opowiedziałem przecież o wszystkich, nie ma tam tych największych szaleństw. Nie jest to na pewno pulp fiction, starałem się być grzeczny i z szacunkiem podchodzić do rozmówców. To przecież obcy faceci, z którymi trzeba było znaleźć te wspólne punkty, które sprawiły, że chciałem się z nimi podzielić tymi historiami. Ale moim głównym celem było stworzenie książki o pięknych ludziach, a nie o sobie. Moja osoba była może burzliwa, ale dzisiaj jestem spokojnym facetem z brzuszkiem, który pewnie zaraz zrzucę, bo wreszcie po przerwie biorę się do pracy.
W czasie prac nad "Polizanym przez Boga" miał Pan momenty, kiedy chciał wszystko przerwać i zarzucić ten projekt?
No pewnie, że tak, cały czas! Do tej pory mam. Dzisiaj wziąłem tę książkę do ręki i nie wiedziałem, czy płakać, czy się śmiać.
Teraz jest Pan tym spokojnym, ustatkowanym człowiekiem. Ale "Polizany..." to obraz człowieka, który przeżył największy upadek i podniósł się po nim.
Ale dziś już minęło trochę czasu od tego upadku, a przecież alkohol, narkotyki, używki... to tak naprawdę nie ma znaczenia, bo można z tego nie korzystać, a i tak być nieszczęśliwym i zagubionym. To jest przede wszystkim książka o relacjach z Bogiem, o nadziei, o tym, że prędzej czy później nadchodzi dobro.
Czyli ktoś, kto ma tak burzliwą duszę i tak pokręcony życiorys, może osiąść i odnaleźć spokój?
Już od trzech lat mieszkam z moją Ewą w Chełmie. Oczywiście, wilk w klatce nie zmienia swojej natury, zawsze będę Dyjakiem, ale wycofałem się z zewnętrznych okopów. Wszędzie spotykam ludzi, którzy zmagają się z podobnymi problemami... Ale mi nie jest źle, naprawdę nie jest mi źle.
Bardzo dobrze to słyszeć.
Też czekam na ten dzień, kiedy zadzwonię do córki, bo ten dzień nadejdzie, proszę mi wierzyć.
Porozmawiajmy przez chwilę o Pana wizerunku, bo jednak jest Pan w jakiś sposób kojarzony i z alkoholizmem, i z próbą samobójczą. Wiem, że w wywiadach pytają Pana głównie o te sprawy, ja nie będę, bo myślę, że wystarczy...
Tak, to jest dramat...
W książce jednak tych historii jest mnóstwo. Nie boi się Pan, że utrwali ona taki wizerunek Marka Dyjaka?
Wizerunek, wizerunek... ja nie dbam o żaden wizerunek! Nie robię z siebie kogoś, kim nie jestem. Oczywiście mógłbym powiedzieć coś więcej, ale to byłyby kolejne źle zrozumiane skojarzenia. Jestem zwykłym facetem, a moja opowieść życia jest podobna do opowieści wielu takich osób, również kobiet, które mają skomplikowane życiorysy i muszą się wiecznie dźwigać z ziemi, za wszystko płacić potrójnie. Podwójnie widzieć i potrójnie słyszeć, parafrazując Czyżykiewicza.
Często Pan mówi o śmierci i regularnie zapowiada swoją. Zastanawiam się, czy te półżarty nie są próbą oswajania tematu. Martwi się Pan śmiercią?
Może nie tyle martwię... Ja mam tylko jedno pragnienie w życiu. Nie chcę umrzeć jako zły człowiek. Zawsze musiałem z tym walczyć, bo żyli we mnie zarówno diabeł, jak i anioł. Dobro jest trudne, jak ktoś kiedyś powiedział, zło jest łatwe. Chociaż to nie oznacza, że zaraz zostanę jakimś ascetą! W końcu gruby jestem. A śmierć to śmierć, to jasne. Okazuje się, że w życiu człowieka najbardziej jasną rzeczą jest śmierć, nie ma nic bardziej pewnego. Jak się potoczy do końca ta historia... próbowałem już kilka razy ją wyprzedzać, żeby zobaczyć, co jest dalej... ale jak się pani domyśla, życie jednak wygrało.
Życie wygrało, no właśnie. Czy to jest tak, że jak się już "przeżyje śmierć", ta chęć życia jest większa niż kiedykolwiek?
Tak, ale nie przesadzałbym z tym. Moja mama, która umierała bardzo ciężko i smutno, do samego końca była pełna życia. Mimo że schudła do dwudziestu czterech kilogramów z całkiem sporej kobiety... bała się, że nas zostawia, bardzo nas kochała. A jeśli o mnie chodzi, miałem zwykle takie poczucie, że "a niech będzie jak ma być", staram się po prostu przyjmować to życie. Nie chciałbym oczywiście, żeby na świecie dochodziło do tylu bezsensownych tortur, cierpienia, gó***n, które oplatają ten świat i przesłaniają słoneczko. Ale śmierć jest też naturalna. Co chwilę ktoś umiera, dlatego nie przestaję nosić przy pasie czarnego sznura.
Nie boi się Pan, że po tej książce, która opowiada jednak o walce z własnymi demonami i jest szalenie szczera i otwarta, ludzie będą przychodzili do Pana na terapię?
Mieszkam w małym miasteczku, niedaleko Bugu, gdzie łowię ryby. Żyję sobie w swojej chałupce w blokowisku na końcu świata, ukryty i schowany. Nie wypada mi ton mentorski, bo byłem mistrzem popełniania pomyłek.
Może Pan jest schowany, ale myślę, że książka dotrze do tych ludzi, którzy podobnie czują. Ja czytając ją, czułam się na moment mniej samotna i to było bardzo dobre uczucie.
To potwierdza tylko, że cierpienie i samotność nie mają płci... ale zdarza się, że mają swój koniec. Mam nadzieję, że ta opowieść dodała pani otuchy. Wszystko przemija, jak mówił Stachura, nawet najdłuższa żmija.
Po tych wszystkich niesamowitych przeżyciach, które złożyły się na Pana życie... ma Pan jakieś odpowiedzi?
Nie ma jasnych odpowiedzi i też ich nikomu nie polecam. W życiu trzeba się kierować sercem.
Ale nie jest tak, że Marek Dyjak zakończył swoją historię. Ta nowa jej część to spokój, stabilizacja, kredyt, mieszkanie. Cieszy Pana perspektywa życia w ten sposób?
Oczywiście, że nie skończyłem, po prostu zamknąłem pewien etap człowieka w drodze. Teraz jestem dalej w drodze... ale mam dokąd wracać. Każdy wyjazd od momentu wyjechania jest powrotem. Wcześniej nie do końca wiedziałem, dokąd jadę – wędrowałem dla samego przemieszczania się, bycia tu i tam. Pijany pielgrzym – to w naszym kraju bardzo popularne zajęcie.
Jeśli chodzi o plany zawodowe, wiem, że szykuje się Pan do kolejnej płyty. Czy jest jednak coś w Pana życiu osobistym, co chciałby Pan teraz przeżyć?
Bardzo wielu ludzi ogromnie mi pomogło. Wybaczyli mi, podali rękę w potrzebie. Naprawdę, tych ludzi było bardzo wielu. Przeróżni kumple i kompani z najróżniejszych miejsc, którzy być może myślą, że już o nich nie pamiętam. A ja pamiętam. Chciałbym ich znów wszystkich spotkać.
Czyli za dwadzieścia lat możemy się spodziewać kolejnej części opowieści Marka Dyjaka?
Jeżeli będę żył, to tak... a może to był tylko taki jednorazowy wygłup. Nie mam pojęcia, co będzie.
Ma Pan nadzieję, że teraz po tej książce wreszcie przestaną pytać w wywiadach o alkoholizm i wszystkie te łatwe do sprzedania tematy?
Tak, jak najbardziej. Wszystko już o tym powiedziałem, mógłbym się co najwyżej odnosić do własnych słów... ale to też byłoby to samo.
To o co powinni pytać? Skoro wszystko do tej pory zostało już powiedziane.
Pojęcia nie mam... nie wiem, jak teraz będzie. Mimo śmierci mamy – a wiem, że ona jest gdzieś tu blisko – czuję się dobrze, jest w porządku, wracam. Stary i zmęczony, ale silny.
http://muzyka.onet.pl/wyw...-nadzieja/r8esl |
Ostatnio zmieniony przez zołza Śro 03 Gru, 2014 14:12, w całości zmieniany 1 raz |
|