Strona Główna Forum Wolnych od Alkoholu
"DEKADENCJA"

czyli rozmowy o alkoholizmie oswojonym i nie tylko...


FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  AlbumAlbum  Chat  DownloadDownload

Poprzedni temat «» Następny temat
Otwarty przez: yuraa
Śro 09 Cze, 2010 16:14
Nienawidzę siebie!
Autor Wiadomość
Urszula 
Trajkotka


Pomogła: 7 razy
Wiek: 69
Dołączyła: 23 Maj 2010
Posty: 1208
Wysłany: Nie 23 Maj, 2010 18:52   Nienawidzę siebie!


aktualny czas w Chicago,
czyli tam, gdzie teraz jest Urszula


Teraz, kiedy sama sobie ściągnęłam na łeb tragedię i doszło do katastrofy (utrata pracy), zastanawiam się, kiedy zaczęło się to moje uzależnienie.
Przyczyn już się domyślam: słabość charakteru, głupota, brak asertywności, brak akceptacji siebie przy nadmiernie wybujałych ambicjach i chęci bycia akceptowaną przez innych.
Alkohol dodawał mi pewności siebie w kontaktach z ludźmi, a także chwilowo pobudzał szare komóry. Np. najfajniejsze teksty (piosenki, wiersze), projekty graficzne, itp. najlepiej wychodziły mi po chlapnięciu paru drinków.
No, oczywiście, nie tylko "tfurczość" nakłaniała mnie do chlapnięcia!
Zanim zorientowałam się, że po alkoholu przychodzą mi pod czachę całkiem niezłe pomysły, najpierw zaczęłam pić w celach "terapeutycznych", czyli "zalewać robala".
Początkowo robal musiał być naprawdę duży, żebym chciała go utopić, stopniowo rozmiary robali zaczynały się zmniejszać.
Ale jeszcze nie musiałam pić codziennie. Ot, właśnie od czasu do czasu, gdy jakiś owsik pojawił się na horyzoncie to ja chlap w szyję i robal nie żyje.
Pewnie już wtedy byłam uzależniona, tylko nie dopuszczałam do siebie tej myśli.
No bo jak to, ja??? A w życiu! Piję, bo chcę, bo mi to pomaga, wcale nie dlatego, że muszę!
Tak było jeszcze w Polsce (wyjechałam z kraju 14 lat temu), w USA robactwo oblazło mnie ze wszystkich stron i coraz częściej poprawiałam sobie humor przez gardło.
Potrafiłam się przy tym tak świetnie kamuflować, że nikt nie zauważył mojej słabości.
Zresztą, nie piłam w dużych ilościach, nigdy się nie upijałam i stosowałam różne wybiegi, by nie było czuć ode mnie alkoholu, a swoje obowiązki wypełniałam solidnie.
Dopiero ponad rok temu zaczęłam sięgać po "lekarstwo" każdego dnia i w dalszym ciągu bardzo sprytnie to ukrywałam.
W "karierze alkoholika" wspinałam się coraz wyżej i wyżej, aż wreszcie nastąpił krach.
Upadek bardzo bolesny! Rozsypałam się fizycznie i psychicznie, przy okazji zraniłam rodzinę.
Jacek napisał/a:
"nie czas płakać nad rozlanym mlekiem"

Nie płaczę! Nienawidzę siebie, ale to nie znaczy, że się poddałam i nie będę próbować posprzątać kałuży "rozlanego mleka".
Szukam pomocy i widzę, że na tym forum również mogę ją znaleźć.
Dziękuję!
Ostatnio zmieniony przez Wiedźma Wto 25 Maj, 2010 19:33, w całości zmieniany 2 razy  
 
     
kiwi 
Trajkotka



Pomogła: 28 razy
Dołączyła: 23 Sty 2010
Posty: 1492
Wysłany: Nie 23 Maj, 2010 19:17   

Jak przeczytalam to co napisalas,w bardzo duzo momentach widzialam siebie.Poczatki picia...sa przewaznie mile (i tu wpadamy w pulapke alkoholu),pozniej....mniej mile (ale ciagle nie wierzymy ze my juz w pulepce siedzimy),na koncu...jest katastrofa (alkohol ma ogromna wladze,siedzimy w potrzasku).Tak bylo tez i mnie,przebieg tej choroby alkoholowej przebiega prawie u wszystkich tak samo.Ja poszlam do lekarza,on skierowal mnie do terapeuty ,i tak zaczela sie moja trzezwosc.Powolutku odbudowalam sobie zaufanie mojej rodziny,i nawet polubilam siebie sama.Stracilas prace....smutna sprawa,ale bez alkoholu masz szanse nowa znalesc,z alkoholem.....nigdy zadnej ! Wez sie za siebie....naprawde bardzo warto !!!!! Bez alk.zycie moze nie zawsze jest latwe...ale jakie przyjemne !!!
Pisz czesto i o wszystkim. Bedzie dobrze.....potrzeba troche czasu....ale bedzie dobrze !!!
Pozdrawia
zadowolona bo trzezwa
Kiwi
 
     
Urszula 
Trajkotka


Pomogła: 7 razy
Wiek: 69
Dołączyła: 23 Maj 2010
Posty: 1208
Wysłany: Nie 23 Maj, 2010 19:30   

evita napisał/a:
poczytaj wątki alko na tym forum !

artek napisał/a:
TO FORUM POMAGA , TO DZIAŁA , w moim przypadku. Trzymaj się tego i wygadaj .

Właśnie dlatego, że poczytałam wątki na tym forum i uświadomiłam sobie, że nie jestem sama jedna na świecie z moim problemem, jestem tutaj.
Problem uzależnienia nigdy nie dotykał mojej rodziny (nawet tej najdalszej), ale wiedziałam od zawsze czym jest alkoholizm. Z pogadanek w szkole, z różnych akcji społecznych, z życiowych obserwacji, itd., itp., etc.
W dzieciństwie i wczesnej młodości potępiałam alkoholików z całego serca i do bólu!
Z wiekiem (kiedy jeszcze sama nie zaczęlam pić) mój stosunek do alkoholików się zmienił. Zaczęłam im współczuć i podziwiać tych, którym udało się wyrwać ze szponów nałogu.
Sobie współczuć nie potrafię i nie domagam się od nikogo współczucia (po zbrodni musi nastąpić kara), wyciągam jedynie wstrętne, spocone łapska z wołaniem o pomoc.
Każdy Wasz post dodaje mi troszeczkę siły do umocnienia się w chęci trzeźwienia.
Skorzystam więc skwapliwie z możliwości wygadania się.
 
     
pterodaktyll 
Moderator
.....zmieniłem narodowość, jestem alkoholikiem....


Pomógł: 204 razy
Dołączył: 17 Mar 2009
Posty: 15070
Skąd: z...mezozoiku
Wysłany: Nie 23 Maj, 2010 19:36   

Urszula napisał/a:
Nienawidzę siebie

Może na dobry początek spróbuj zaakceptować samą siebie, taką jaką jesteś i próbuj powoli się zmieniać. Jesteś takim klasycznym przypadkiem jak ja i wielu mnie podobnych. Skoro nam udało się nauczyć jak żyć z tym problemem a właściwie pomimo tego problemu, to dlaczego ma się Tobie nie udać?
_________________
:ptero:
 
     
Urszula 
Trajkotka


Pomogła: 7 razy
Wiek: 69
Dołączyła: 23 Maj 2010
Posty: 1208
Wysłany: Nie 23 Maj, 2010 21:54   

Sorry, będę przynudzać... Podobne do mojego piciorysy znacie przecież z autopsji.
Ale kiedy do Was piszę robi mi się troszeczkę-troszenieńkę lżej na duszy.
Zacznę może od końca:
W poniedziałek 17. maja trzeźwiuteńka jak nowonarodzone prosię wyszłam z domu, wsiadłam do autobusu i przesiadłam się na kolejkę. Z kolejki wysiadłam na najbliższym przystanku, przeszłam parę metrów wzdłuż torów i... jednak nie skoczyłam na szyny będące pod napięciem elektrycznym.
Sama nie wiem, co mnie przed tym powstrzymało. Lęk przed śmiercią, której przecież tak pragnę? Świadomość, że do jednego świństwa dołożę rodzinie następne? Myśl o córkach i wnuczkach? A może to, że w przypadku samobójstwa ani jeden dolar nie zostałby wypłacony mężowi z mojej polisy ubezpieczeniowej na życie?
Dwa dni wcześniej zostałam wylana z roboty na zbity zapijaczony pysk.
Zasłużyłam.
O tę pracę starałam się od roku. Pomogli znajomi, bo znaleźć pracę za tak wysoką stawkę godzinową, jaką dostałam już na wstępie, wcale nie jest łatwo. Poza tym miałam mieć ze strony pracodawcy opłacane pełne ubezpieczenie zdrowotne dla siebie i męża, musiałam tylko przepracować jeszcze bez zwolnień 9 miesięcy.
Początkowo pracowałam nieregularnie jako tzw. skoczek. Przerzucana byłam z budynku na budynek na zastępstwa, gdy któraś ze sprzątaczek była chora, albo na urlopie. W styczniu los się do mnie uśmiechnął, zwolnił się stały etat i załapałam się na stałe.
Radość była ogomna! Będzie więcej kasiorki, będziemy mogli się leczyć prawie za darmo i mąż będzie mógł przetkać sobie żyły (do tej pory nie było nas stać na ten zabieg).
Rzecz jasna, w momencie podjęcia stałej pracy próbowałam odstawić alkohol. W trzeźwości wytrzymałam jednak jedynie dwa miesiące. A i tak nie była to prawdziwa trzeźwość, bo w niedziele lubiłam sobie trzasnąć jakieś piwko, albo drineczka...
Przyuważyłam, że po "zażyciu" owego "przeciwbóla", faktycznie jakby mniej bolą mnie nadwyrężone w pracy stawy prawej ręki i kręgosłup. Zaczęłam powoli wracać do chlejstwa.
Nie chcę się w żaden sposób usprawiedliwiać ani przed Wami, ani przed sobą, ale chcę o tym napisać.
Powinnam być mądrzejsza i wiedzieć, że to nie jest praca dla mnie. Zbyt ciężka fizycznie. Psychicznie też, choć komuś mogłoby się wydawać, że sprzątaczka ma fajną robotę, nie musi się stresować, nie musi myśleć, odstawia szmatę i odkurzacz do szafki i fajrant!
Też tak mi się wydawało, kiedy pracowałam "na skoczka". Robota była, albo nie było, trzy, czasem pięć dni w tygodniu, przez pozostałe dni mięśnie i stawy dochodziły do siebie, nie było źle. W dodatku nie musiałam się specjalnie wysilać, bo sprzątałam sale wykładowe i wystarczyło wynieść śmieci, pościerać stoły i tablice, trochę odkurzyć podłogi i jak czegoś nie zdążyłam zrobić dziś, to robiłam następnego dnia (wiadomo, studenci i tak nabrudzą!).
Stały etat dostałam przy sprzątaniu biur i gabinetów lekarskich.
Ooo, od razu zorientowałam się, że tu nie będzie różowiutko!
Nie, żebym bała się roboty, albo była wybitnie leniwa, nie! Ale już w pierwszym tygodniu dostałam taki wycisk, że w niedzielę rano nie mogłam się podnieść z wyrka. Bolało mnie wszystko: ręce, nogi, stopy, krzyże, plecy, ramiona i szyja.
Koleżanki w pracy pocieszały mnie, że po paru dniach wszystko się unormuje, po prostu moje ciało musi się przyzwyczaić do tej harówy.
Dobrze im było mówić, bo były potężnie zbudowane i mocne fizycznie, pracowały jedynie 5 dni w tygodniu i miały 2 dni czasu na odpoczynek. Ja miałam wolną tylko niedzielę, ale wydawało mi się, że mimo wszystko wydolę. Bardzo chciałam.
Nie wydoliłam.
Przy wzroście 158cm ważyłam 54kg (teraz jeszcze schudłam) i podnoszenie kilkudziesięciu worów ze śmieciami ważącymi często ponad 10kg musiało owocować bólem ścięgien, stawów i mięśni. Do tego podnoszenia ciężarow dochodziło jeszcze mycie kilkudziesięciu szklanych biurek, stołów, stolików i umywalek, czyszczenie sedesów, kafelków w kibelkach, kuchenek, parapetów, listew przypodłogowych, odkurzanie szafek i podłóg.
Każdego dnia do obskoczenia miałam 7 potężnych gabinetów podzielonych na różne mniejsze klitki (w sumie powierzchnia dużego supermarketu) i żeby było jeszcze fajniej odkurzanie wykładziny podłogowej na korytarzu.
Mogłabym sobie odpuścić dokładne sprzątanie (jak to czyniły inne sprzątaczki, za co często dostawały upomnienia i ochrzan) i przyoszczędzić się trochę, ale nie umiem niczego robić na pół gwizdka. Skoro miałam przykazane ścieranie kurzu na mokro, nie przyszło mi do głowy, że nikt nie pozna, że strzepnęłam pył piórkiem...
No i tak sama sobie dokopywałam.
A najbardziej dokopałam sobie tym "leczeniem" alkoholem. Przed pracą wlewałam w siebie parę łyków procentów - pomagało i na zmęczenie, i na poprawę nastroju.
Do pracy dojeżdżałam dwoma autobusami i kolejką, jazda zabierała mi ok. 1,5 godz., więc żeby stawić się w pełnym rynsztunku i gotowości bojowej na godz. 16:30, musiałam z domu wyjść już ok. 14:30.
Pracowałam do 12-stej w nocy i o tej porze mąż przyjeżdżał po mnie samochodem.
Tamtej soboty też przyjechał. Po raz ostatni.
Jak zwykle łyknęłam przed pracą małe co-nieco, zrobiłam sobie kawę, ale nie zdążyłam jej wypić, bo byłam już lekko spoźniona. Kawa została na półce w szatni.
Niby przysługiwała mi półgodzinna przerwa na lunch, jednak nigdy z niej nie korzystałam, bo po prostu nie wyrabiałam się z robotą. Tym razem tak jakoś nagle zachciało mi się tej zimnej kawy stojącej w szatni, że postanowiłam zrobić sobie przerwę na dwa łyki. Wpadłam do szatni, a tam akurat była jedna z koleżanek. Poczęstowała mnie łyczkiem koniaczku, który popiłam kawką, odzyskałam nadwątlone siły i jak na skrzydłach poleciałam myć doktorskie sraczyki.
Niestety, nie dokończyłam sprzątania. Moje obie boski zjawiły się po mnie w towarzystwie ochroniarza i nakazały natychmiastowe opuszczenie Raju.
Kiedy teraz myślę o tej pracy, wydaje mi się, że to jednak nie był taki znowu Raj! Mimo to, bardzo chciałabym cofnąć czas...
O pracę (i to tak dobrze płatną!) bardzo trudno! Zaczęłam się już za nią rozglądać, ale niestety, nie jeżdżę samochodem, a w Ameryce to kalectwo.
Pojęcia nie mam czy, kiedy i gdzie znajdę następną robotę...
Wierzę, że gdybym znów zaczęła przynosić do domu pieniążki, mąż trochę by mi odpuścił...
 
     
Kulfon 
Trajkotka
pacjent nie z tej ziemi



Pomógł: 41 razy
Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 1271
Wysłany: Nie 23 Maj, 2010 23:29   

Urszula napisał/a:
Pojęcia nie mam czy, kiedy i gdzie znajdę następną robotę...


pijac dalej ?? :mysli: - cheba nie masz najmniejszych szans :roll:

wiec, korzystajac z tego kopa w du** jakim byla strata pracy, idz za ciosem,
zadbaj o siebie i swoja trzewosc,
a wtedy powoli odzyskasz zaufanie a co za tym idzie i humor i szacunek do siebie, no i prace znow znajdziesz ;)
_________________

"Kto walczy może przegrać, Kto nie walczy już przegrał"
 
     
Urszula 
Trajkotka


Pomogła: 7 razy
Wiek: 69
Dołączyła: 23 Maj 2010
Posty: 1208
Wysłany: Pon 24 Maj, 2010 00:16   

Wybaczcie, ale w dalszym ciągu będę zanudzać.
Łudzę się, że kiedy wyrzucę z siebie frustracje, może uda mi się szybciej stanąć na nogi. Chcę sama z sobą dojść do ładu, zrozumieć siebie, jakoś usystematyzować i oswoić wszystkie zaszłości w moim piciorysie.
I tak przez ostatnie osiem dni o niczym innym nie jestem w stanie myśleć jak tylko o moim upadku, zatem takie ulanie żółci powinno mi ciuteczkę poprawić samopoczucie.
Poza tym liczę na to, że ktoś z Was coś mi jeszcze podpowie, zwróci uwagę na coś, na co sama uwagi nie zwróciłam.
Tym razem przeskoczę na początek piciorysu:
Dzieciństwo miałam dobre, choć niezbyt dostatnie. Miałam kochających rodziców, tzw. porządny dom i nic nie wskazywało na to, że wyrośnie ze mnie alkoholiczka.
Z nauką w szkole podstawowej nie miałam problemów, gładko przechodziłam z klasy do klasy na samych piątkach, nauczyciele mnie lubili, ba!, nawet stawiali innym za wzór pilności.
Mimo to, nigdy siebie nie lubiłam. Nie akceptowałam ani swojego wyglądu, ani nieśmiałości. Zazdrościłam innym dziewczynkom urody, ładnych ubrań, nawet rodziców!
Bo chociaż swoich bardzo kochałam i od Nich też odbierałam mnóstwo miłości, wychowywana byłam dość surowo. Nie myślę, by stawiali przede mną jakieś nadmierne wymagania, ale pamiętam z dzieciństwa częste poczucie winy, że oto nie sprostałam w czymś Ich oczekiwaniom.
W szkole zaczęły się zawiązywać pierwsze przyjaźnie, tworzyć koleżeńskie grupki, ja zawsze stałam z boku. Dziś rozumiem, że dlatego nikt nie chciał bawić się z "okularnicą", bo okularnica zawsze czuła się "ta gorsza", bała się odrzucenia i tym bardziej była przez rówieśników odrzucana.
Problem więc tkwił w mojej psychice, a nie w tym, że dzieciaki wyśmiewały moje ciuchy, patykowatość kończyn, czy krótkie trzymanie na smyczy w domu.
W szkole średniej było już nieco lepiej (młodzież jest mniej złośliwa, mniej okrutna i bardziej empatyczna od smarkaterii), ale poczucie niższej wartości jednak mnie nie opuściło. Tym bardziej, że w czasie dorastania przepoczwarzyłam się z patyczaka w tłuściutki baleronik.
No, przesada! Taki tłuściutki ten baleronik to znowu nie był, ale kilka zbędnych kilogramów odbierało mi chęć do życia. "Przyjaciółki" radziły mi zmianę stylu ubierania się, by maskować sadełko, he, he... Podśmiechiwały się poza moimi plecami z mojego wyglądu, a ja zamiast to ignorować, być ponad to, masochistycznie torturowałam się podsłuchiwaniem ich rozmów.
Tak bardzo chciałam być piękna i interesująca! Rodzice odmawiali sobie wszystkich przyjemności, by kupić mi i bratu nowe buty, kurtkę, czy podręczniki szkolne. Rozumiałam to, nie miałam żalu, nie stawiałam żądań, ale nieustająco porównywałam modne fatałaszki innych dziewczyn z moimi swetrami wydzierganymi własnoręcznie przez Mamę ze starej włóczki, albo spódnicami przerobionymi ze starej kiecki Babci. I znowu czułam się gorsza.
Obok wyglądu dołował mnie też zawsze domowy regulamin.
Koleżanki i koledzy dostawali kieszonkowe, ja musiałam prosić o kilka złotych na oranżadę na wycieczce szkolnej. O tym, żebym zarobiła własną kasiorkę np. przy zbiorze truskawek nawet mowy nie było! Byłam za młoda, a wiadomo, co czyha na młode dziewczyny w obcym miejscu!
Koleżanki i koledzy wychodzili na imprezy, na dyskoteki, mnie nawet nikt nie zapraszał, bo wiadomo było, że i tak nie przyjdę. W domu musiałam być o 21:00 i nie było uproś!
Koleżanki poprawiały sobie urodę podciągając tuszem rzęsy, moi Rodzice twierdzili, że najodpowiedniejszymi kosmetykami dla młodej panienki są mydło i woda.
Koleżanki miały swoich chłopaków, sekrety z nimi związane, mną nikt się nie interesował. No jasne, taką szarą myszą?!
Pomimo tego, okresu nauki w liceum nie wspominam źle. Ogólnie byłam akceptowana, wszyscy wiedzieli, że można na mnie liczyć przy podpowiedziach i ściąganiu na klasówkach, że nie polecę z jęzorem do psorów, ani nie wywinę nikomu świństwa jakimiś plotami.
Tylko, że mnie i tego było mało!!! Chciałam być taka jak inne dziewuchy; zwracać na siebie uwagę, błyszczeć w towarzystwie, budzić podziw, itd.
Pragnienie to było tak silne, że zaczęłam przeginać w drugą stronę. Zaczęłam kreować się na zwariowaną abnegatkę, której jest wszystko jedno jak wygląda i co ludzie o niej myślą.
To moje fałszywe wcielenie zostało zaaprobowane przez rówieśników, a ja jeszcze bardziej się "znielubiłam".
Kiedy wreszcie poznałam tego "jednego jedynego", wyglądało na to, że przynajmniej on zaakceptował mnie taką jaką jestem, skoro zechciał się ze mną ożenić. Byłam szczęśliwa!
I ze strachu przed utratą tego szczęścia podporządkowałam mu się w zupełności. To był błąd, ale 35 lat naszego małżeństwa oceniam i tak na 4+.
Niestety, wóda zrujnowała mi tę przystań. A tak naprawdę zrujnowałam ją sobie osobiście sięgając po wódę.
 
     
Wiedźma 
Administrator


Pomogła: 193 razy
Dołączyła: 04 Paź 2008
Posty: 9686
Wysłany: Pon 24 Maj, 2010 00:41   

Powiem Ci, Urszula, coś, co prawdopodobnie wyda Ci sie dziwne,
ale dobrze się stało, że straciłaś tę pracę i że tak bardzo to przeżywasz.
Być może właśnie w ten sposób uratowałaś swoje życie.
Alkoholik bardzo często potrzebuje takiego ciosu, aby się otrząsnąć, dostrzec swój problem i zacząć coś z nim robić.
My to nazywamy sięgnięciem dna i odbiciem się od niego.
Dopóki tego dna nie sięgniemy - nie odczuwamy zbyt dotkliwie tego co robimy sobie i swoim bliskim.
Dopiero taki wstrząs pozwala nam spojrzeć z innej perspektywy na swoje życie.
Każdy ma swoje dno i te dna często bardzo różnią się od siebie i znajdują się na różnych poziomach.
Dla jednego może to być pierwsza wizyta w wytrzeźwiałce, dla innego wejście w konflikt z prawem,
strata pracy, wypadek spowodowany po pijaku, rozwód, odebranie dzieci itp, itd...
Są też tacy, których dno znajduje się tak nisko, że nigdy nie zdołają go osiągnąć,
gdyż w międzyczasie umierają wykończeni swoim chlaniem.
Oni po prostu grzęzną w mule i pozostają w nim na zawsze :/
Życzę Ci, Urszulo - tak jak to już powiedział Kulfon -
żeby strata pracy okazała się dla Ciebie właśnie tym dnem,
od którego się odbijesz i wypłyniesz na powierzchnię :buziak:


PS
Twoje wspomnienia z dzieciństwa są zadziwiająco podobne do moich...
_________________
Anioły dlatego latają, że lekce sobie ważą...
Co Wiedźma robi po godzinach
 
     
Urszula 
Trajkotka


Pomogła: 7 razy
Wiek: 69
Dołączyła: 23 Maj 2010
Posty: 1208
Wysłany: Pon 24 Maj, 2010 01:23   

Wiedźma napisał/a:
Twoje wspomnienia z dzieciństwa są zadziwiająco podobne do moich...

Droga Wiedźmo!
Podejrzewam, że wspomnienia z dzieciństwa bardzo wielu ludzi są nawet identyczne z moimi, ale przecież ci ludzie nie stoczyli się na dno!
Chcę zrozumieć, co ze mną się stało? Dlaczego akurat ja tak przechlapałam swoje życie? Miałam w zasadzie wszystko, straciłam wszystko, obudziłam się z ręką w nocniku.
Czy to egoizm i zbytnie zapatrzenie się w siebie (z odrazą i niechęcią, ale jednak w SIEBIE!) doprowadziło mnie tu, gdzie jestem?
Nigdy nie uważałam się za egoistkę. Zupełnie bezinteresownie zasuwałam tam, gdzie ktoś potrzebował pomocy, chętnie dzieliłam się z innymi tym, co mogłam im ofiarować i nie liczyłam przy tym nawet na jakieś dowartościowanie się tym sposobem. Zwyczajnie i po prostu, czasem ze współczucia, czasem z litości, a czasem z miłości rozdawałam się kawałek po kawałku. O sobie wtedy w ogóle nie myślałam, bo ważny był drugi człowiek, chęć ulżenia mu w czymś, sprawienia przyjemności, itp.
A może właśnie należało pomyśleć przede wszystkim o sobie?
Kurcze, gubię się w tym wszystkim...
Nie chcę straszyć, ale jutro zamierzam opisać początki mojego kontaktu z alkoholem.
Teraz włażę pod prysznic i do wyrka. Liczę na to, że tej nocy uda mi się przysnąć na dłużej i nie przyśni mi się nic związanego z chlaniem gorzały i moją obecną sytuacją.
Pozdrawiam!
 
     
evita 
[*][*][*]


Pomogła: 75 razy
Wiek: 58
Dołączyła: 03 Wrz 2009
Posty: 2895
Skąd: wielkopolska
Wysłany: Pon 24 Maj, 2010 08:02   

Wiedźma napisał/a:
PS
Twoje wspomnienia z dzieciństwa są zadziwiająco podobne do moich...

Urszula napisał/a:
Podejrzewam, że wspomnienia z dzieciństwa bardzo wielu ludzi są nawet identyczne z moimi

dziwne bo i ja mam takie odczucia jakbym czytała skrawki mojego życia głównie jeśli chodzi o rodziców ...
pewnie sami nie zdajemy sobie nawet sprawy jak bardzo okres dzieciństwa rzutuje na nasze dalsze poczynania i to co się dzieje w naszych umysłach :(
Urszula napisał/a:
Nie chcę straszyć, ale jutro zamierzam opisać początki mojego kontaktu z alkoholem.

takie straszenie jest jak najbardziej na miejscu na tym forum :) ku przestrodze ...
_________________
spragniona niecodzienności,stęskniona do nadzwyczajności ...
 
 
     
artek 
Towarzyski



Pomógł: 3 razy
Wiek: 53
Dołączył: 16 Maj 2010
Posty: 180
Skąd: kraków
Wysłany: Pon 24 Maj, 2010 08:28   

Nie patrzyłem ,która tam u ciebie Urszulo godzina , tzn.kiedy zaczniesz opisywać , ale bądź pewna ,że nie pozostaniesz bez "słuchaczy". Ja będę czekał. I WILL!! ;)
_________________
A gdybym pokazał ci moją ciemną stronę
To co byś wtedy zrobiła ?
 
 
     
yuraa 
Moderator


Pomógł: 111 razy
Wiek: 61
Dołączył: 06 Paź 2008
Posty: 4274
Skąd: Police
Wysłany: Pon 24 Maj, 2010 09:03   

artek napisał/a:
Nie patrzyłem ,która tam u ciebie Urszulo godzina ,

ja sprawdzilem teraz tutaj 10;00 w Chicago 4;00
_________________
:yura:
żaden tam niezaszczepiony.
Po prostu obywatel czystej krwi
 
 
     
jal 
Gaduła
Alkoholik dozgonny.



Pomógł: 13 razy
Wiek: 76
Dołączył: 16 Maj 2010
Posty: 814
Skąd: świętokrzyskie
Wysłany: Pon 24 Maj, 2010 11:27   

Urszula - głowa do góry ,już pierwszy krok zrobiłaś oby tak dalej... pisz,pytaj i działaj.

PD - janusz
_________________
Mam bardzo silną wolę... robi ze mną co jej się tylko podoba.
Mój fotoblog
 
     
emigrantka 
Gaduła
a ja jestem prosze pana na zakrecie ...



Pomogła: 12 razy
Wiek: 56
Dołączyła: 09 Lut 2010
Posty: 706
Wysłany: Pon 24 Maj, 2010 12:33   

Urszula, witaj
alkoholicy sa bardzo podobni do siebie ,nic co napiszesz Nas nie zaskoczy ,wazne abys poczula ze nie nie jestes sama
pozdrawiam
_________________
"Alkoholicy mają wspólne drzewo genealogiczne: wszystkim im odbija palma" :-D.
 
 
     
Urszula 
Trajkotka


Pomogła: 7 razy
Wiek: 69
Dołączyła: 23 Maj 2010
Posty: 1208
Wysłany: Pon 24 Maj, 2010 14:49   

artek napisał/a:
Nie patrzyłem ,która tam u ciebie Urszulo godzina

Trzeźwa, moi Drodzy, trzeźwa godzina!
W tej chwili w Chicago jest 9:00 rano, czyli w Polsce 4:00 po południu.
Zwykle o tej porze już byłam po śniadanku, kawce i... no właśnie!!!
Dzisiaj jestem tylko po śniadanku i zielonej herbacie.
Wraz z procentami odstawiłam również kawę, pepsiorę, redbulka i wszelkie gazowane napoje.
Sporo można się dowiedzieć na tym Waszym - teraz już i moim - forum...
Dzięki, że jesteście!!! :)
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Nie możesz ściągać załączników na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Google
WWW komudzwonia.pl

antyspam.pl


Alkoholizm, współuzależnienie, DDA. Forum wsparcia
Strona wygenerowana w 0,3 sekundy. Zapytań do SQL: 13