Strona Główna Forum Wolnych od Alkoholu
"DEKADENCJA"

czyli rozmowy o alkoholizmie oswojonym i nie tylko...


FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  AlbumAlbum  Chat  DownloadDownload

Poprzedni temat «» Następny temat
Jesli zapije to bedzie to przez psa sasiadow.
Autor Wiadomość
Ksenia34 
Towarzyski



Pomogła: 2 razy
Wiek: 50
Dołączyła: 13 Paź 2008
Posty: 411
Skąd: Irlandia
Wysłany: Nie 18 Lip, 2010 11:03   

Dlatego go nie wezme,chociaz ze mna to nie wiadomo.

Urszulo wszystko legalnie robi,ale wiesz jacy potrafia byc sasiedzi a w szczegolnosci do sasiadow polakow.gdybym mogla to wyprowadzilabym sie i juz,ale niestety jestem skazana na nich na 30 lat,no na 26 po 4 lata juz splacone :lol2: ,potem mam reke wolna.
_________________
Przestań sobie wyobrażać – doświadczaj tego, co rzeczywiste.
Przestań niepotrzebnie myśleć - zamiast tego patrz i smakuj.
 
 
     
jolkajolka 
Trajkotka



Pomogła: 8 razy
Wiek: 59
Dołączyła: 07 Sie 2009
Posty: 1388
Skąd: Warszawa
Wysłany: Nie 18 Lip, 2010 20:29   

Psy już wcześniej dokonaja żywota :(
_________________
"Potykając się można zajść daleko;nie wolno tylko upaść i nie podnieść się." Goethe
 
     
Urszula 
Trajkotka


Pomogła: 7 razy
Wiek: 69
Dołączyła: 23 Maj 2010
Posty: 1208
Wysłany: Pon 19 Lip, 2010 16:34   

Ksenia34 napisał/a:
wiesz jacy potrafia byc sasiedzi a w szczegolnosci do sasiadow polakow

Wiem. Niestety...
Chociaż my, na szczęście, wiekszych problemów z sąsiadami w Chicago nie mieliśmy, mimo że mieszkamy w dzielnicy gęsto zaludnionej i na dobrą sprawę, zaglądamy sobie wzajemnie do okien.
Jeden tylko domek, bezpośrednio przylegający do naszej posesji z lewej strony, jest pechowy i z jego mieszkańcami nie zawsze udawało mi się dogadać.
Za to prawa strona jest O.K.!
Kiedy wprowadziliśmy się tu przed 13 laty, sąsiad pt. Kenneth (Amerykanin) przez pierwsze dni był dość nieufny. Ale wystarczyło zaprosić go z żoną na parapetówę i po kilku tygodniach sam zaproponował nam pomoc w różnych sprawach związanych z remontem. Za rady, porady i wskazówki, gdzie można kupić jakieś tańsze materiały do remontu, zaczęłam odwzajemniać się ruskimi pierogami i gołąbkami, które sąsiedzi uwielbiają! Teraz żyjemy jak w rodzinie, a może nawet i lepiej.
Dom dalej za Kenniem zajmuje Bob (tyż Hamerykaniec). No, z nim nie od razu poszło gładko. Kilkakrotnie wzywał nawet na nas policję.
Wtedy jeszcze mieliśmy własną małą firmę, zatrudnialiśmy pracowników i owi pracownicy zachowywali się rankiem przed wyruszeniem do pracy dość głośno. Bywało też, że wyjeżdżając autkami z garażu blokowali na kilka minut dróżkę na tyłach domów, która służy jako podjazd do garaży i którą śmieciarze wywożą nieczystości.
Niby Bobowi nie powinno to przeszkadzać, ale ogólnie nie lubi Polaków, więc szukał pretekstu, żeby "umilić" nam życie.
Tu zainterweniował Dobry Bozia zsyłając na Chicago wielką burzę. Bob akurat wyjechał gdzieś z rodziną na weekend zostawiając otwarte drzwi balkonowe i zalało im podłogę. Pytał Kenniego, czy nie zna kogoś, kto mógły szkodę tanio naprawić (z polisy ubezpieczeniowej nie opłacało się korzystać), a Kennie polecił mu nas i mój osobisty mąż osobiście zajął się tą podłogą. Za robocizną nie wziął nic ("po sąsiedzku"), zażyczył sobie tylko zwrotu kosztów za materiały.
Bob był tak uszczęśliwiony, że do dziś jest naszym najlepszym przyjacielem. Z jego żoną, Barbrą, często ucinamy sobie pogaduchy, wymieniamy się drobnymi prezencikami w okresie Bożego Narodzenia i Wielkiej Nocy, a kiedy w ogródku Boba dojrzewają pomidory i ogórki, jesteśmy zasypywani tym dobrem!
Dwa domy dalej też mieszka rodzina amerykańska (polskiego pochodzenia). Fajni ludzie, choć sąsiad patroszy ryby na trawniku i muszę potem prać mego osobistego kota. Przez kilka lat w ogóle się nie znaliśmy. Potem jakoś tak samo wyszło, że przy okazji spacerków ze straszą wnuczką zaczęłam z nimi rozmawiać. Zaoferowałam, że mogę zacerować im haftowany obrus (pamiatkę po babci) i... czasem nawet jakąś rybką nas częstują. Zupełnie bezinteresownie.
Z tyłu naszej posesji mieszkają Chińczycy. Też się dogadujemy. Ba, nawet wymieniam się z nimi sadzonkami roślin! Obok nich mieszkają Polacy, ale z nimi wymieniamy tylko grzecznościowe pozdrowienia. Cieszymy się, że nie usiłują szkodzić.
Natomiast domek z naszej lewej strony zmienił już kilka razy właściecieli i to nie jest fajne.
Początkowo mieszkało tam mieszane małżeństwo (on Amerykanin, ona z Gwatemalii), miłe, sympatyczne, z czwórką dzieci. Zero problemów! Ich dzieciaki bardzo chętnie przychodziły pobawić się z naszymi zwierzątkami (miałam jeszcze wtedy psicę), ja chętnie bawiłam się z dzieciakami, sielanka!!!
Sprzedali chatkę, przeprowadzili się do lepszej dzielnicy.
Na ich miejsce przyszli Polacy. Cieszyłam się, że będę mogła pogadać z sąsiadami bez łamania sobie języka, ale odetchnęlam z ulgą, kiedy bank odebrał im tę chałupę za niespłacany kredyt. Ludzi żal, niemniej to co się tam działo doprowadzało mnie do białej gorączki: imprezy codziennie, wrzaski, kłótnie, częste interwencje policji (wynajmowali pokoje i piwnicę lokatorom, którzy po pijoku wszczynali burdy), brud i smród.
Od banku domek odkupiła rodzina Kubańców. Ci zamienili chatę w prywatne ZOO - koty, psy, co jakiś czas pojawiało się u nich nowe zwierzę, którym zupełnie nikt się nie interesował. Nie mogłam patrzeć, jak się psiska męczą bez wody na upale, albo marzną w zimie na mrozie i zainterweniowałam anonimowo w kilku instytucjach. Pieski zostały zabrane do schroniska. A sąsiedzi musieli rozstać się również i z domem, bo tu i tym razem zainterweniował bank. Nie wyrabiali ze spłatą kredytu, więc sio na bruk! Straszne...
Teraz po lewej stronie mam Portorykańczyków. Młodzi, trochę dziwni (cóż, różnica kultur!), mają dwa pieski. Psy są bardzo zadbane, świetnie utrzymane, wyniańczone i cycackane. Od tej strony nie mam im nic do zarzucenia.
Za to oni zarzucają mój ogródek petami i śmieciami, które muszę zbierać po każdej weekendowej imprezie odbywającej się u nich. Próbowałam z nimi pogadać, ale to nic nie dało. Zwalają winę na wiatr, który przywiewa do nas zużyte serwetki i papierowe talerzyki... No, może mają rację? W każdym razie z wiatrem kłócić się nie zamierzam. Z nimi też nie, dopóki nie robią krzywdy własnym pieskom.
A w planach mam w ogóle oswojenie tych Portoryków. Wypatruję tylko okazji do dłuższej rozmowy, poczęstowania ich czymś, zaproszenia do siebie, ale tak, żeby nie zostało to odebrane jako narzucanie się i włażenie z butami w cudze życie.
 
     
Tomoe 
(banita)


Pomogła: 106 razy
Dołączyła: 01 Cze 2009
Posty: 4791
Skąd: Śląsk
Wysłany: Wto 20 Lip, 2010 07:46   

Fajne sąsiedztwo.
W Monachium tubylcy o czymś takim mówią "multi kulti". :)
 
 
     
Urszula 
Trajkotka


Pomogła: 7 razy
Wiek: 69
Dołączyła: 23 Maj 2010
Posty: 1208
Wysłany: Wto 20 Lip, 2010 23:22   

Tomoe napisał/a:
Fajne sąsiedztwo.

Całkiem fajne! Nie mam na co narzekać, poza tymi kiepami i śmieciami lądującymi w moim ogródku po portorykańskich imprezach.
Ale może i to z czasem się zmieni?
O ile utrzymamy domek i jakimś cudem uda mi się zapchać nienasyconą gardziel banku...
 
     
Urszula 
Trajkotka


Pomogła: 7 razy
Wiek: 69
Dołączyła: 23 Maj 2010
Posty: 1208
Wysłany: Wto 03 Sie, 2010 16:14   

Hej, Kseniu!!! 2ff3
Co tam u Ciebie i u psów sąsiadów?
Nie odzywasz się i nie wiem, jak sobie w końcu poradziłaś z tematem.
 
     
jolkajolka 
Trajkotka



Pomogła: 8 razy
Wiek: 59
Dołączyła: 07 Sie 2009
Posty: 1388
Skąd: Warszawa
Wysłany: Wto 03 Sie, 2010 16:54   

Oooo i ja jestem ciekawa. Napisz coś Kseniu!
_________________
"Potykając się można zajść daleko;nie wolno tylko upaść i nie podnieść się." Goethe
 
     
Ksenia34 
Towarzyski



Pomogła: 2 razy
Wiek: 50
Dołączyła: 13 Paź 2008
Posty: 411
Skąd: Irlandia
Wysłany: Pon 16 Sie, 2010 10:39   

Jolu corka wrocila i troche wiecej obowiazkow,do tego tydzien temu takze mama przyleciala do soboty i mam zajety czas.
Co do psow,to nadal je przywiazuja,ale juz nie tak czesto i na krocej.Nawet zauwazylam ze biega po ogrodzie raz na jis czas.
Ja na szczescie nie zapilam,ale mysle ze bylam blisko i kazdy pretekst bylby dobry.
_________________
Przestań sobie wyobrażać – doświadczaj tego, co rzeczywiste.
Przestań niepotrzebnie myśleć - zamiast tego patrz i smakuj.
 
 
     
jolkajolka 
Trajkotka



Pomogła: 8 razy
Wiek: 59
Dołączyła: 07 Sie 2009
Posty: 1388
Skąd: Warszawa
Wysłany: Pon 16 Sie, 2010 18:12   

Ważne,że dałaś radę. :okok:
A i psy może jakoś przywykną. Albo ludzie zmądrzeją :mysli:
_________________
"Potykając się można zajść daleko;nie wolno tylko upaść i nie podnieść się." Goethe
 
     
Ksenia34 
Towarzyski



Pomogła: 2 razy
Wiek: 50
Dołączyła: 13 Paź 2008
Posty: 411
Skąd: Irlandia
Wysłany: Wto 17 Sie, 2010 11:15   

Ludzie raczej nie zmadrzeja,ale fajnie ze chociaz troche zmienilam zywot psa.sasiadka sie do mnie nie odzywa :nie: ,ale mam to w du....,do niczego mi nie potrzebna,a jesli bedzie bede szukac sposobow innego rozwiazania.
wogole ja mysle ze jakos u mnie cos slabo mi idzie niby nie pije ale ostatnio coraz wiecej mysli o alkoholu,meetingi mi nie pomagaja,nie wiem o co chodzi.Modle sie bo tylko to mi pozostalo. :prosi:
_________________
Przestań sobie wyobrażać – doświadczaj tego, co rzeczywiste.
Przestań niepotrzebnie myśleć - zamiast tego patrz i smakuj.
 
 
     
Urszula 
Trajkotka


Pomogła: 7 razy
Wiek: 69
Dołączyła: 23 Maj 2010
Posty: 1208
Wysłany: Wto 17 Sie, 2010 15:07   

Ksenia34 napisał/a:
meetingi mi nie pomagaja,

Mnie też. Chodzić chodzę, staram się pilnie (choć biernie) uczestniczyć, słuchać, myśleć, rozważać, ale niewiele mi to daje. Czasem nudzi, czasem rozdrażnia...
Praca z terapeutką jest o wiele skuteczniejsza.
No i mam wsparcie ze strony rodziny!
 
     
yuraa 
Moderator


Pomógł: 111 razy
Wiek: 61
Dołączył: 06 Paź 2008
Posty: 4274
Skąd: Police
Wysłany: Wto 17 Sie, 2010 16:19   

Urszula napisał/a:
Ksenia34 napisał/a:
meetingi mi nie pomagaja,

Mnie też.


zaraz zaraz, a czego oczekujecie dziewczyny?
że nagle po wyjściu z mityngu swiat rózowy się wyda?? że znikna kłopoty , bolączki i chęć picia precz pójdzie??
mityng to nie lekarstwo. mityng to spotkanie ludzi z problemem alkoholowym, podczas tego spotkania niektorzy potrafia sie tylko chwalić jak to potrafili pić i biadolic jak to teraz nie umieja zyć.
a przecież jest program 12 kroków i z załozenia mityngi miały być właśnie skupieniem sie nad tym jak zyć by nie wrócić do picia. żyć zgodnie z zasadami AA.

a tak po za tym, to jeśli nie pijecie dziewczyny to te mityngi cos tam jednak w waszych glowach pozmieniały
_________________
:yura:
żaden tam niezaszczepiony.
Po prostu obywatel czystej krwi
 
 
     
jolkajolka 
Trajkotka



Pomogła: 8 razy
Wiek: 59
Dołączyła: 07 Sie 2009
Posty: 1388
Skąd: Warszawa
Wysłany: Wto 17 Sie, 2010 16:57   

To chyba już tak jest,że raz jest lepiej,a raz gorzej. Ja wcale nie chodzę na mityngi i przez większość czasu o alkoholu nawet nie wspomnę. Ale przychodzą dni,kiedy coś się w tej łepetynie dziwnego telepie. Niestety taki już mój los alkoholika,zawsze ten wyzwalacz będzie czychał na okazję. Ale wiem jedno,bez mojej pomocy flaszka sama na mnie nie napadnie i nie wleje mi się do gardła. :)
_________________
"Potykając się można zajść daleko;nie wolno tylko upaść i nie podnieść się." Goethe
 
     
Ksenia34 
Towarzyski



Pomogła: 2 razy
Wiek: 50
Dołączyła: 13 Paź 2008
Posty: 411
Skąd: Irlandia
Wysłany: Wto 17 Sie, 2010 17:15   

Wlasnie yurus masz zupelna racje,tylkomnie jakos nie wychodzi te stosowanie krokow,bo tu na mitingach nie przerabia sie ich,czasem bardziej pomaga mi skoczenie na kawke po :okok: ,.
wazne ze nie pije,a to juz duzy sukces reszta mam nadzieje jakos sie dotrze.No a dzis poszlam umowic sie na spotkanie,w ktorym zapisze sie na roczny kurs dotyczacy opieki nad ludzmi starszymi,bo siedzenie mnie wykancza.No i prace trzeba tez znalezc.Mam nadzieje ze kurs mi pomoze.
_________________
Przestań sobie wyobrażać – doświadczaj tego, co rzeczywiste.
Przestań niepotrzebnie myśleć - zamiast tego patrz i smakuj.
 
 
     
stiff 
Uzależniony od netu



Pomógł: 38 razy
Wiek: 64
Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 4912
Wysłany: Wto 17 Sie, 2010 18:17   

Wydaje mi sie, ze to czy mityngi pomagają lub nie, zależy wyłącznie od naszego nastawienia...
Ja uciekałem na mityngi przed alko, bo wierzyłem, ze samo uczestnictwo w mityngu
daje mi gwarancje, ze chęć napicia sie minie i to sie sprawdzało,
bo mityng pozwalał mi naładować akumulatory i uwierzyć, ze można nie napić sie,
przetrzymać...
Ale to było po terapii, bo przed to chodziłem tylko po to, aby sie nauczyć pic kontrolowanie,
albo aby sobie udowodnić, ze można wracać do picia i przestawać, bo inni tak robią
i maja sie dobrze...
_________________
Jesteś taką osobą, jaką decydujesz się być...
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Nie możesz ściągać załączników na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Google
WWW komudzwonia.pl

antyspam.pl


Alkoholizm, współuzależnienie, DDA. Forum wsparcia
Strona wygenerowana w 0,61 sekundy. Zapytań do SQL: 12