Strona Główna Forum Wolnych od Alkoholu
"DEKADENCJA"

czyli rozmowy o alkoholizmie oswojonym i nie tylko...


FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  AlbumAlbum  Chat  DownloadDownload

Poprzedni temat «» Następny temat
"O wspaniałym rycerzu i zaklętej w zamek królewnie"
Autor Wiadomość
migotka351 
Małomówny



Wiek: 55
Dołączyła: 30 Paź 2008
Posty: 95
Wysłany: Wto 28 Gru, 2010 15:49   

Bez kryzysów nie ma życia
Człowiek świadomy, dojrzały, zadowolony z siebie nie potrzebuje cudzego – ma swoje. Nie musi zazdrościć, nie musi się porównywać i nie musi zabierać, nie musi kraść, nie musi napadać. Może uczyć, może coś darować, może się dzielić i pokazywać drogę. Nie ma autorytetów? Nieprawda! Po prostu ich nie słuchamy – mówi w wywiadzie dla Wirtualnej Polski psychoterapeutka Katarzyna Miller. Do księgarń trafiła właśnie najnowsza książka Katarzyny Miller Być kobietą i nie zwariować. Opowieści psychoterapeutyczne.

Czy poradnik psychologiczny jest dobrym startem do pracy nad swoim rozwojem?


Katarzyna Miller: W poradnikach pisze się: zrób to, zrób tamto. W tej książce nie ... To jest zapis mojej pracy terapeutycznej, jak rozmawiam, jak prowadzę grupę i pracę indywidualną na tle grupy. Można powiedzieć, że unosimy pokrywkę nad garnkiem, w którym się gotuje.
Ta książka powstała dlatego, że Monika Pawluczuk, która jest reżyserką filmową, przyszła na moją grupę i chciała zrobić film o tym, jak prowadzę grupę. Nie chciałam się na to zgodzić, ponieważ praca z grupą to rzecz bardzo intymna, praca łapana na gorąco nie zawsze jest czytelna dla innych, czasami jest za subtelna, czasami jest za trudna. Wymyśliłyśmy rozwiązanie: ona jeździła na moje grupy i na wykłady, nagrywała i z tego „zrobiłyśmy” warsztat. Monika bardzo się przydała ze swoją umiejętnością robienia scenariusza: każda grupa ma swój scenariusz, każda płynie wątkiem głównym albo paroma wątkami i każda tworzy swoją przestrzeń i swoją akcję, i swoją dynamikę. Dla potrzeb książki udało nam się ‘zrobić’ taką grupę, która jest i prawdziwa, i skompilowana: to wszystko co się dzieje jest możliwe, ale naraz i w taki sposób się nigdy nie stało. Również postaci zostały przez nas wymyślone; wszystkie są prawdziwe w tym sensie, że kobiety są do siebie bardzo podobne i bardzo różne. Z drugiej zaś realne kobiety, które uczestniczyły w warsztatach mogą być spokojne , ze to nie o nich, choć także przecież o nich. To jest o wszystkich.
Pytała pani o poradniki, czy one są potrzebne. Pewnie, że są potrzebne! Książki psychologiczne są potrzebne, tak jak potrzebna jest psychoterapia. Świat doprowadził się do takiego poziomu, że specjalni ludzie muszą się zajmować tym, czym właściwie powinniśmy zajmować się wszyscy: naszym rozwojem, naszą mądrością emocjonalną, umiejętnością rozwiązywania problemów, szczęśliwego życia, komunikacji z innymi. Tego powinniśmy się uczyć od przedszkola i w każdej rodzinie, bo dzięki temu mamy życie udane lub nie. Praca w takich grupach czy praca indywidualna z ludźmi pokazuje, że ktoś może mieć pieniądze, sławę, urodę, a i tak nie będzie ze sobą szczęśliwy, bo podstawowe rzeczy w jego życiu się nie stały lub nie wiedział, co z nimi zrobić, a później brnął w pewien rodzaj niedobrej strategii życiowej. Sukcesy zewnętrzne to nie to samo, co zadowolenie z siebie.
Mam nadzieję, że ta książka otwiera i dotyka ważnych dla życia kobiet obszarów, a nie „poradnikuje”. Oczywiście nie mam ambicji, żeby był to pełen przekrój damskich problemów, gdzieżby tam!, nawet paru świadomie tam nie ma. Jest tu przelot przez sprawy rodzicielskie, kłopoty z teściami, z przyjaciółkami, ze sobą, z mężczyznami: nowymi i starym mężem, mężem mocno patologicznym, co w Polsce zdarza się bardzo często. Jest to poradnik w tym, może, sensie, że można tu zobaczyć jakiś odprysk swoich spraw.

Pisze pani, że gdy pojawiają się bolesne uczucia, warto się im przyjrzeć, bo może to być dobre wyjście do zmiany, do pracy nad sobą. Na ile jednak jesteśmy w stanie sami to przeanalizować, dobrze zinterpretować, by nawet mimo najszczerszych chęci nie zabrnąć w ślepą uliczkę?

Katarzyna Miller: Książka nie wystarczy. Książka to jest bodziec, pokazanie człowiekowi, że nie jest osamotniony w swoich problemach. Ludzie chętnie myślą, że tylko oni tak cierpią. Guzik prawda! Cierpią wszyscy: jedni częściej i bardziej destrukcyjnie, inni (ci szczęśliwcy, którzy mieli albo bardzo zdrowe rodziny, albo sami dostrzegli swoje mocne strony i z nich skorzystali, albo korzystali z pomocy w sposób konstruktywny) potrafią dobrze sobie radzić ze swoim cierpieniem. I nawet zaczynają je cenić jako jedną z rzeczy, którą się przeżywa. I to jest dojrzałość.
Bez kryzysów nie ma życia. Kryzysy pojawiają się w taki momencie, w którym te rzeczy, które mogliśmy zrobić, już zrobiliśmy, pożyliśmy sobie troszkę korzystając z naszych dotychczasowych osiągnięć i przychodzi czas, kiedy to nie wystarcza. Trzeba się zabrać za siebie na nowym poziomie, na nowym etapie przepracować jakieś ważne sprawy. Przepracować, czyli zauważyć - nie odrzucić, przeżyć, potem wydostać się z przeżycia, wyciągnąć wnioski, przerobić stare zachowania i utrwalić nowe. I znowu przez jakiś czas pożyć z wielką satysfakcją, że oto przekroczyłam kolejny kryzys, poradziłam sobie i jestem mądrzejsza o tę wiedzę, że za jakiś czas znów pojawi się kryzys. Nie wiem, za ile: za pięć, za siedem lat, różnie to bywa. Dużo ludzi od kryzysów ucieka, dużo ludzi się ich boi. Ludzie boją się tego, że życie płynie, chcieliby je raz na zawsze urządzić, a to się nie udaje. Potem mają poczucie niesprawiedliwości, że tyle się natrudzili, by postawić dom, wydać się za mąż albo zrobić dzieci. Raptem to nie wystarcza, bo po paru latach robią się jakieś afery. Najczęściej wtedy dopiero biorą się za siebie albo raczej chcieliby, by ktoś im powiedział, co mają zrobić lub co ma się stać, by przestało im być trudno.
Chciałabym, by w tej książce było widać, że mamy w sobie dużo zasobów, bardzo dużo mocy i możemy sobie radzić, ale nie możemy sobie radzić przy pomocy starych strategii, ponieważ wpadniemy w te same koleiny. W mojej książce nie jest napisane: zrób to i to. Czasem mówię co prawda np. uwiedź swojego męża, ale tylko wtedy, gdy jesteś na to gotowa i masz chęć. To jest już kolejny dzień rozmów, kobiety są otwarte i widzą, że nie tylko ten mąż im coś zrobił, ale one jemu też nie dają tego, na co on czeka. Jesteśmy odpowiedzialni za siebie i wobec innych. Wobec innych, nie za innych. Żeby się nauczyć radości z własnej odpowiedzialności trzeba przejść przez spotkania z ludźmi. Nie tylko książka, ale właśnie spotkania z terapeutą, spotkania z grupą, budowanie więzi, bezpieczeństwa, zaufania, sympatii, wielkiej radości, że ludzie mnie słuchają i rozumieją, a nie, że słyszę: „A tobie znowu czego się zachciewa? Nie wystarczy, że masz dom, dzieci i męża? Siedź na du*** i bądź zadowolona”.

Pierwszym tematem, który zostaje poruszony w książce, są relacje z mężczyznami. Pojawia się problem: mężczyzna jako punkt odniesienia i wyznacznik tego, czy kobieta jest szczęśliwa i spełniona. Dlaczego mamy tak ułożone w głowie?

Katarzyna Miller: My mamy w głowie nasrane, nie ułożone! Najpierw nam się zabrania szlajania, bycia latawicą. Gdy dziewczynka, która chce poznać chłopaków, jest zaciekawiona tym, co ma między nogami albo tym, co czuje, rodzina dostaje obłędu pod tytułem: „Co to będzie? Dziwka będzie!”, a nie, że może się czegoś dowie, nauczy. Zresztą gdyby oni ją nauczyli, to może nie musiałaby sama szukać. Ale gdzie tam! Jesteśmy bezradni jako rodzice, jako wychowawcy, jako nauczyciele. Groza! Porównując książki nasze ze szwedzkimi na ten temat...

Teraz jest skandal z Wielką księgą cipek...

Katarzyna Miller: Prawda? Polska nie ma cipek! W Polsce dziewczynki nie mają cipek! U nas się o tym nie powinno mówić, my jesteśmy bogobojnym narodem, katolickim, gdzie cipki nie występują! Dziewczynki mają siedzieć w domu, być grzeczne, gotować, prać, sprzątać, no i dawać du** tylko po to, żeby mężczyźni nie musieli chodzić do ku***, ale oni i tak pójdą, bo ta dziewczynka nie wie, co ma z seksem zrobić.
Po pierwsze dziewczynom jest bardzo trudno w domach, są wychowywane inaczej niż chłopcy i strasznie chcą się z tego domu wyrwać. Co je wyrwie? Mąż! Najczęściej nie mają tego okresu, gdy mieszkają same w swoim mieszkaniu, choć to się jednak, na szczęście, powoli zmienia. Często jednak jest tak, że pierwszy facet, który pochodzi koło dziewczyny, jest w stanie wyjąć ją z rodzinnego domu. Czyli z rączek rodziców prosto do rączek pana, który niekoniecznie jest dorosły, dojrzały i wie, czego chce. Oboje mają ochotę zaznać wolności, przyjemności i poznać siebie. Ale od nich się wymaga, żeby sami, nie wiadomo skąd, potrafili sobie poradzić. Jak ma im się udać małżeństwo? Skąd oni mają wszystko umieć? Przecież ich rodzice też sobie najczęściej nie poradzili i taki im dali wzór. Szybko pojawia się dziecko, często ciąża jest powodem małżeństwa. Wtedy wszyscy na tym źle wychodzą, a najbardziej dziecko. Ja bez przerwy pracuję z niechcianymi dziećmi! To jest tak smutne, ale jednocześnie tak powszechne, że powinniśmy się zacząć w tym wspierać. I czuć, że nie jesteśmy osamotnieni.


W związku z relacjami z mężczyznami oraz byciem singlem pisze pani również, że czas samodzielności jest czasem bardzo dobrym i twórczym...

Katarzyna Miller: ...może być, jeśli dziewczyna nie siedzi i nie przebiera nogami: „Już trzy tygodnie jestem bez faceta, już dwa miesiące, już siedem miesięcy...”


... kiedy możemy się dowiedzieć, kim jestem i czego chcę, ale jednocześnie otoczenie nie wspiera w tym: kobieta, która jest sama, ciągle postrzegana jest jako nie w pełni wartościowa.

Katarzyna Miller: Proszę nie powtarzać tego koszmarnego stereotypu, bo go to utrwala. Ja mam poczucie, że to się jednak zmienia, przynajmniej w Warszawie. Trudniej jest w małych ośrodkach, ale są cudne kobity w mniejszych miastach, które pracują, mieszkają same, świetnie wyglądają, mają kupę zajęć, znajomych, wyjeżdżają, rozwijają się. Ten stereotyp bardzo się waha, w pewnych miejscach jeszcze się mocno trzyma, ale nie dokładajmy się do niego. Owszem, jest tak, że rodzina by chciała, żebyś już miała tę obrączkę, żebyśmy cię mieli z głowy. Nie wszyscy sobie zdają sprawę, że u nas zaobrączkowanych jest tylko 60% związków. Tego się na głos nie mówi, bo ponoć jesteśmy krajem rodzinnym. Guzik prawda! Rodzinność mamy w deklaracji, ale wszyscy terapeuci powiedzą (mam nadzieję, że jak jeden mąż), że to rodzina jest źródłem patologii. Można powiedzieć, że cywilizacja jest źródłem patologii, ale rodzina jest wykwitem cywilizacji. Mamy cywilizację czarnej pedagogiki, to znaczy wychowywania ludzi do posłuszeństwa rodzicom, którzy są nieszczęśliwi i czynią ze swoich dzieci równie nieszczęśliwych ludzi. Ale za to grzecznych! Co jakiś czas ktoś się wda w bandyctwo, bo jest tak strasznie umęczony i wściekły, że nic innego nie pozostaje, jak tylko iść i kogoś zarżnąć. Oczywiście specjalnie mówię tak grubo – jest kupa fajnych ludzi, ale oni są fajni wielkim kosztem! Bo trzeba być uprzejmym, miłym. Umowa społeczna jest bardzo trudna, wobec ludzi trzeba być uprzejmym, grzecznym, ale przecież wiemy, że często robimy dobrą minę do złej gry. Idzie taka cudna kobitka, wymalowana, paznokietki wykończone, obcasiki, prosto od fryzjera, a w środku smutek, rozpacz i błaganie! Gdzie ta miłość? Gdzie to szczęście? Gdzie ten spokój wewnętrzny? Gdzie zadowolenie z siebie? Co z tego, że ona tak pięknie wygląda? Ma poczucie, że zrobiła, co mogła, ale zrobiła rzeczy, które nie mają wiele wspólnego z wnętrzem, sensem i wartością życia. (Nie występuję przeciw frajdzie, jaką mają kobiety z zajmowania się swoją urodą, tylko przeciw kulturowemu specjalnemu aspektowi, który kobiety zmusza do bycia piękną) Ona robi to dlatego, że taką zrobioną facet zaprosi na randkę. Nie bardzo wiadomo, co na randce robić, a po jakimś czasie, nawet jak facet się w niej zakocha, to się zdziwi, że w boskim zameczku mieszka nieszczęśliwa dzidzia. Moim zdaniem to jest syndrom naszych czasów. Rodziny teraz już wspomagają kobiety w nauce, kobiety pracują, kobiety się uczą, kobiety mają niezłe pieniądze (chociaż ciągle jeszcze mniejsze, niż faceci). Rodziny mówią: „Zrób wykształcenie, zdobądź pracę, miej gdzie mieszkać, to sobie poradzisz”. Mają rację, bo kobiety sobie radzą. Mężczyźni nie umieją żyć sami. Kobieta umie, tylko tęskni: „Mam nieudane życie”. Ma od cholery udane życie! Jakby się pojawił jakiś rozkoszny alkoholik i ją załatwił, to dopiero miałaby życie! Mądre singielki bardzo często mówią: „Ja wolę poczekać albo nie mieć partnera, niż zgadzać się na faceta, przy którym będzie mi gorzej, niż jak jestem sama”. Podnosi się halo, że dzieci nie będzie! A po co tyle dzieci z kolejnych nieszczęśliwych ciąż, z powodu których ludzie niegotowi do miłości i współżycia, i wychowywania dziecka raptem stają się rodzicami?

Pisze pani, że radzenie sobie w życiu polega nie na tym, żeby się dobrze „zrobić”, ale żeby umieć samodzielnie zaspokoić deficyty, które wyniosło się z rodzinnego domu.

Katarzyna Miller: Zaspokoić braki albo zgodzić się na ich istnienie. Bardzo często musimy zdać sobie sprawę, że pewnych braków nigdy się nie nadrobi. Ludzie marzą o bezwarunkowej miłości. Bezwarunkowa miłość jest mitem, jest od niepamiętnych czasów opiewana w przepięknych dziełach sztuki, ale jest marzeniem. Może nam się zdarzyć tylko gdy jesteśmy niemowlęciem i gdy nasi rodzice są gotowi, żeby przyjąć na świat nową istotę, o której wiedzą, że ona nie jest dla nich, tylko że jest dla siebie. Że oni komuś dają życie, a nie sobie dają dziecko. To jest kolosalna różnica! Większość ludzi sobie robi dziecko, jeszcze gorzej – „dziecko się robi”, po prostu, bo dzieci „się ma”. Jak ktoś nie ma dzieci, ponieważ nie ma specjalnej ochoty, ludzie zaczynają mówić: „Jak to? Bez dzieci?” albo mamusia pyta: „Kiedy będę miała wnusia?”...

... albo: „Kto ci poda szklankę wody na starość?”

Katarzyna Miller: Najczęściej nikt nie poda! Starość to jest bardzo specjalna sprawa, której też nie umiemy. Nie umiemy, bo źle wychowujemy swoje dzieci. To jest epidemia: przekazujemy z pokolenia na pokolenie kolosalnie destrukcyjne rozwiązania. Całe szczęście, żeśmy chociaż wymyślili tę psychoterapię. Świat zatrząsł się w posadach jak zobaczył, co ludzie sobie robią. Dwie kolejne wojny światowe pokazały, że jesteśmy w stanie zupełnie się wykończyć. Ogromną różnicą w patrzeniu na ludzi jest to, że pojawiło się widzenie dziecka jako istoty, która poprzez swój rozwój uczy się być człowiekiem. Kiedyś dzieci traktowało się jak gotowych dorosłych. Wiedzy o ludziach nie było: była filozofia, która pytała o sens bytu, o moralność, jak żyć w grupach, by się nie pozarzynać i nie okraść. Stąd Dziesięć Przykazań. Tysiące lat nic nie zmieniły, dalej trzeba nas pilnować. Człowiek świadomy, dojrzały, zadowolony z siebie nie potrzebuje cudzego – ma swoje. I to w dodatku lubi. Nie musi zazdrościć, nie musi się porównywać i nie musi zabierać, nie musi kraść, nie musi napadać. Może uczyć, może coś darować, może się dzielić i pokazywać drogę. Nie ma autorytetów? Nieprawda! Po prostu ich nie słuchamy, zajmujemy się popkulturą.

Chciałabym wrócić do deficytów. Czy nie jest tak, że co prawda sama mogę zapewnić sobie to, czego mi zabrakło, ale w ten sposób nie pójdę nigdzie dalej, bo będę zajęta budowaniem fundamentów? Jakbym uczyła się alfabetu, podczas gdy powinnam już płynnie czytać.

Katarzyna Miller: Nawet alfabetu nie będę się uczyła! Będę lizała rany, będę zmieniała opatrunki na starych ranach. Albo robiła sobie nowe.
Ważne jest zrozumienie, że kiedy się urodzimy, bardzo rzadko dostajemy uwagę, prawdziwą czujną uwagę skierowaną na to, żeby poznać dziecko, dać mu się rozwijać w zgodzie z jego osobistym wyposażeniem.. Dostajemy przeważnie przykaz, jacy mamy być dla rodziców i jak spełniać ich oczekiwania i wyobrażenia. Dziecko jest niewiarygodnie plastyczne, ma w sobie dużo możliwości, bogactwa, a rodzice są dla niego wyrocznią. I długo jedynym układem odniesienia. Dzieci muszą się podporządkować temu, co się dzieje, co jest wymagane i co popłynie do nich od rodziców. Zawsze polecam książki Alice Miller, którą wielbię jako moją starszą siostrę albo przewodniczkę w psychoterapii i psychologii: ona to nazywa czarną pedagogiką. Tresurą posłuszeństwa. Po swoim własnym wychowaniu rodzice są najczęściej tragicznie bezradni, tkwią w analfabetyzmie emocjonalnym a jednocześnie w marzeniu o bezpieczeństwie, spokoju, a najbardziej o dobrobycie. To jest pułapka, gdzie tu miejsce na bezwarunkową miłość do dzieci, jak się siebie samego ( w dodatku nieświadomie), nie cierpi.
Pani powiedziała bardzo ważną rzecz: patrzymy do tyłu, staramy się zatrzeć bolesność przystosowywania się, ale przeszłość trzyma nas mocno, trudno nam się rozwijać, patrzeć do przodu, trudno nam być twórczymi. Jednocześnie to też się zdarza, ponieważ ludzie twórczy, nieprzypadkowo, obracają w twórczość swoją traumę. Każda sztuka przekracza traumę albo nią żyje. Ja się dziwię, jak można kręcić horrory i je oglądać, ale tłumy ludzi chodzą na horrory, bo mają ulgę, że sobie sami zafundowali lęk, a nie, że to on ich napadł. To jest ta gra ze sobą! I to jest życie do tyłu! Jak można uważać ćwiartowanie człowieka za rozrywkę? Ciągle mamy to samo średniowiecze, gdy największą rozrywką było oglądanie krwawych kaźni w tłumie na rynku. A lęk egzystencjalny mamy w sobie od zarania dziejów, ciągle nie poradziliśmy sobie z lękiem. Niech pani zobaczy, że to, że my sobie ułatwiamy życie, wcale nie oznacza, że sobie z nim coraz lepiej radzimy. Wręcz przeciwnie: zdejmujemy z siebie konieczność rozwoju naszych prawdziwych wewnętrznych mocy.


Chciałam zapytać właśnie o lęk i rozwój: punktem wyjścia może być kryzys, prawda? My się tego boimy. Pani pisze, że jest to strach przed zobaczeniem siebie prawdziwą i zaakceptowania tego, że jestem zbiedzona, słaba, nie taka, jaka powinnam być. Czy nie jest tak, że boimy się kryzysu nie tylko dlatego, że on jest bolesny, ale dlatego, że ten mrok może nie minąć i okazać się jedyną prawdą o nas?

Katarzyna Miller: Boję się tego, że będzie bolało, ale boję się również tego, czego nie znam, że wyjdzie ze mnie monstrum. To może bardzo powstrzymywać ludzi przed zajrzeniem w siebie, głównie dlatego, że pamiętają przerażenie, jakie rodzice przeżywali, gdy mówili: „Jaka ty jesteś?! Co ty zrobiłaś?! Opanuj się! Co z ciebie będzie?!”, jakby z nas miało wyjść nie wiadomo co. Rodzice mówią do dzieci gorsze rzeczy i robią im rzeczy, od których włos się na głowie jeży, nie mówiąc już, że nawet je zabijają. Oczywiście wielu robi więcej rzeczy wspomagających niż destrukcyjnych. Jest w psychologii pojęcie ‘wystarczająco dobra matka’. Ona bardziej lubi niż nie lubi, więcej pogłaszcze niż nie pogłaszcze, więcej uzna niż nie uzna. Wtedy człowiek wie, że ma w sobie i to, i to. I światło i jakiś mrok.
Ten mrok, o którym Pani mówi u Junga nazywa się ‘Cieniem’. To jest piękne, poetyckie określenie pokazujące, że mrok jest stale z tyłu, nie chcemy go widzieć, ale on i tak za nami chodzi. W Cieniu jest ukryte to wszystko, czego w nas nie chcieli, nie znosili nasi opiekunowie np. złość, której nie wolno nam było objawiać. I której, w związku z tym, myśmy też nie chcieli. Więc ktoś wypełniony długo zbieraną, nieujawnioną wprost złością może się bardzo bać, ze jak tylko jej upuści to ona zaleje „cały świat”. Chcę ludzi uspokoić: w środku nie czyha monstrum ani żaden potwór. Uczucia są zawsze mniejsze od nas. Ale jest potrzebne i pomocne, by nie przeżywać tego samemu, po to jest terapia, po to są terapeuci. Ktoś nas ukrzywdził, ktoś inny może nam pomóc wyjść z tego i zwrócić np. prawo do złości. Na początek może się jej wylać sporo, ale bardziej wyleje się ona jako fala pozwolenia na przeżycie jej i jeżeli się to robi w bezpiecznych warunkach, przy kimś, kto wie, o co chodzi, to nic się nie stanie. Dużo gorzej, jak się tego nie zrobiło świadomie, a człowiek już nie może wytrzymać. Wtedy może być strasznie i niebezpiecznie.

To mi przypomina inne zagadnienie z pani książki: kontrolę członków rodziny. Jak znaleźć umiar między z jednej strony luzem, a z drugiej strony – ochroną przed zagrożeniem?

Katarzyna Miller: Proszę zobaczyć taki piękny obraz: małe dziecko zaczyna chodzić najpierw na czworaka, potem na nóżkach, z tyłu za nim idzie tatuś albo mamusia i NIE STRASZY: „Uważaj, bo się wywrócisz! Uważaj, bo się ubrudzisz! Nie idź, nie zaglądaj! Nie dotykaj pieska, bo cię ugryzie!”, a po prostu ciepło patrzy, co się dzieje. Nie zatrzymuje dziecka tylko uważnie podąża za nim, kiedy jednak widzi, że jego cudowny bachor doczworakował do czegoś naprawdę niebezpiecznego np. schodów, dopiero wtedy jednym ruchem swoich dorosłych, długich nóg zatrzymuje się przed nim, podnosi je i przekłada albo zastawia mu drogę: „Wracaj, kochanie”. Nie ma afery, nie ma lęku, nie ma straszenia dziecka. Jest uwaga i przytomność umysłu. Trzy pierwsze lata życia to dla dziecka najważniejszy okres. Jest to podwalina totalna. My się strasznie boimy tej wiedzy. Bardzo nas to męczy: „To ja już jestem wtedy prawie gotowa?”; Tak, tam jest baza mojej odwagi, mojego zaufania do siebie, poczucia ważności, poczucia wartości. Na szczęście można potem różne rzeczy przepracować, zmienić, ale jak to się mówi: ogóreczek lekko kiszony już nigdy nie będzie z powrotem całkiem surowy. Lepiej dobrze zaczynać od początku. Najszczęśliwsi ludzie to tacy, którzy mają szczęśliwych rodziców. Jak robię wykłady, na których siedzi sto bab, jednym z moich pierwszych pytań jest: „Której z was mama jest zadowolona?”. Niech pani zgadnie, ile się podnosi rąk?

Jedna?

Katarzyna Miller: Jedna, dwie, trzy, maksymalnie cztery. Na setkę! Przecież to groza! Te córki marzyłyby, by ich matki były szczęśliwe. Pół życia oddają, by matka była szczęśliwa.

A te matki, które nie są szczęśliwe, nie pozwalają córce być szczęśliwą.

Katarzyna Miller: Ale oczywiście! Los kobiety: „Co ty myślisz, że tobie będzie lepiej? Zobaczysz sama, jak będziesz miała dzieci! Tak się *j**** z dziećmi, zobaczysz, ty też będziesz miała za swoje!”. Przecudny przekaz, tylko szczęście czuć, tylko kwitnąć. Potem musimy odgruzować tę piwnicę. To jest naprawdę długa praca. Ona jest fascynująca, ja ją uwielbiam, natomiast dla niektórych ona jest przerażająca. Niektórzy się poddają, niektórzy chcą się tylko trochę lepiej poczuć i już.
Jest w tej książce postać, która stawia opór. Ja ją rozumiem. Ona tyle zainwestowała w swój wygląd, w swoją idealność, a gdy ja jej mówię, że ta idealność nie jest tak ważna jak jej nieidealność, ona ma poczucie, że ja chcę jej zrobić krzywdę. Ja to nazywam brakiem prawdziwej refleksji i nie ma to nic wspólnego z inteligencją. To jest właśnie ten analfabetyzm emocjonalny: kupę rzeczy wiemy, umiemy, potrafimy się nauczyć, jesteśmy świetne zawodowo, jesteśmy świetne jako gospodynie domowe, słynne z elegancji, urody i wdzięku, po czym się okazuje, że emocji nie kumamy ni cholery. Robi się wewnętrzny mur. Można mieć hipotezę, że jej było bardzo trudno, że rodzaj przymusu, presji, wymagań, jakie na nią nałożono był tak nieprzenikliwy, że ona nawet odetchnąć nie mogła. I taka się zrobiła. Dostawała za to nagrody: jest cudna, piękna, zadbana, a że jest nieszczęśliwa? „Kochanie, twoja mamusia też! O co ci chodzi? Czego ty kobieto chcesz? Takie jest życie!”. A życie może być boskie! Ale tylko wtedy, gdy zaczniemy mieć z nim realny kontakt, a nie przez te mury, zasieki, które nam zbudowano. Mury milczenia, jak pisała Alice Miller. Tak jak w „Białej wstążce” reżyserii Haneke, to jest wielki, wstrząsający film. Co się dzieje z tymi dziećmi? Rodzi się w nich psychopatia, bandytyzm, bo musieli ulec bezlitosnej bezwzględności rodziców, nazywanej przez nich fałszywie jako troska i opieka.. W całym filmie jest jedna, inna niż wszystkie z dziećmi scena, gdy mały jeszcze i nieuszkodzony tak jak już reszta dzieci, chłopczyk przychodzi do ojca z prawdziwą troską i miłością: „Tatusiu, ty jesteś smutny”. Ten ojciec nie wie, co ze sobą zrobić. Nie umie odpowiedzieć, nie umie przyjąć, jest bardzo poruszony i totalnie bezradny wobec tak pięknego i jednocześnie tak zagrażającego faktu, ze jest ktoś go poczuł, przejął się jego stanem…

I przyniósł mu ptaszka...

Katarzyna Miller: Prawda? Żeby mu było lepiej. Ten człowiek nie wie, co zrobić. Nie potrafi podziękować, nie potrafi się ucieszyć, nie potrafi powiedzieć: „Jesteś kochany”, nie potrafi powiedzieć: „Nie wiem, co z tym zrobić”. Tylko mu się twarz zmienia, nie panuje nad sobą, czuje, że stało się coś niezwykłego. I tyle. Chwila przemija. I dalej będzie robił swoje. To dziecko przerosło dorosłego, ale wiadomo, że za dwa, trzy lata będzie się musiało przystosować, bo inaczej go zniszczą.

I skończy jak brat przywiązany do łóżka.

Katarzyna Miller: Tak. Z białą wstążką. Biała wstążka, czarna pedagogika. Haneke jest taką Alice Miller w kinie. Bezpardonowo pokazuje, co robimy sobie wszyscy.


Przerażające jest to, że dokładnie o tym samym pisze Bernhard, Jelinek, Streeruwitz. Czyli to nie jest jeden głos.

Katarzyna Miller: To są ludzie, którzy mówią prawdziwym głosem swego narodu. Głosem ludzi naszej kultury. Psychologia mówi już od stu lat, że człowiek dorosły zaczyna się w dziecku. Takie będziemy mieli narody, takich będziemy mieli ludzi, jakich wychowamy. Nie chcemy brać tego pod uwagę, dalej w szkole uczymy, ile nóg ma stonoga i siedź równo w ławce i nie przeszkadzaj. Co ma robić dziecko? Nie przeszkadzać! Jakie dzieci są nieszczęśliwe? Wie pani?


?

Katarzyna Miller: Czyste. Fajne, nie? „Nie ubrudź się, bo mama przed chwilą uprała”. Dziecko ma stać i się nie ruszać, najlepiej nie oddychać. Włączać się, jak ma powiedzieć ‘dzień dobry’, ukłonić się, zjeść grzecznie, żeby mamusia czuła, że jest dobrą matką. I ma przynosić piątki i szóstki. Dlaczego? Bo Franio ma szóstki. To jest cały problem. Albo: „Moje dziecko nie musi nic robić, tylko się uczyć, nic więcej”, to ja mówię, że jakbym miała pistolet maszynowy, to chętnie bym go użyła. Co to znaczy: nic więcej? To jest robot? W ten sposób zabija się dziecko. Ma się dostać do najlepszej szkoły, potem ma zostać najlepszym adwokatem w mieście i kupić najlepszy samochód. I wtedy jest dowód: „Nasza rodzina jest wspaniała, mamy takie wspaniałe dziecko!”.

Czy osoba, która była wychowywana za takimi zasiekami, za murami milczenia, ale do której zaczyna docierać, że może być inaczej, ma szansę dać swojemu dziecku coś lepszego?

Katarzyna Miller: Tak, może, przeważnie tak się dzieje. Dotyczy to ludzie, którzy wątpią. Bo nie odpowiedzi są ważne, ale pytania, wątpliwości. W książce mówię o tym, jak Jung jako dziesięcio- czy jedenastoletni chłopak zobaczył, że Bóg robi kupę. Przecież to jest fenomen! To dziecko było wyposażone w taką siłę, było obdarzone Duchem Świętym, zobaczyło rzeczy, których nikt z dorosłych nie widział. On ośmielił się podważyć ideę Boga. Bóg wypina d**ę i robi kupę na swój kościół?! To jest powiedzenie: „NIE, wszystkim sztywnym, unieruchamiającym życie dogmatom! Ja chcę szukać!”
Kultura poszła bardziej w stronę Freuda, niż Junga. Freud uległ cywilizacji, Jung się jej przeciwstawił. Freud się schował za swoimi pacjentami i usiadł z tyłu kozetki, żeby go nikt nie widział. To była terapia pod tytułem: „Ja jestem niedotykalny, bo jestem terapeutą”. Wiele szkół poszło w tym kierunku. Inne poszły w drugą stronę: człowiek jest tylko człowiekiem i aż człowiekiem, terapeuta i klient tworzą spotkanie, człowiek leczy przez to, że jest człowiekiem, a nie lustrem. Nikt z lustra nie dostanie odpowiedzi na swoje pytania.
Jak ktoś ma wątpliwości, to jest osobą, która zachowała zdrowy rdzeń. Czuje, że coś jest nie tak i zaczyna szukać. Oczywiście słyszy w sobie, a także na zewnątrz: „Nie szukaj! Będzie niewygodnie, narazisz się, nie będą cię lubić”. Jeśli ktoś szuka to jest wielce prawdopodobne, że znajdzie. To jest ruch nadany naszej energii. Przyroda jest żywa, energia jest żywa, jak wypuszczamy naszą energię w dobrą stronę, w stronę szukania prawdy, wszystko co żywe zaczyna nam pomagać.

Czyli po prostu trzeba się otworzyć na jej przepływ.

Katarzyna Miller: Tak. I trzeba za tym iść. Najważniejszą rzeczą jest to, że mamy w sobie czujnik. W głowie mamy sieczkę, chaos, szum, ale gdzieś w środku człowieka jest odpowiedź. Człowiek wie, po jakim spotkaniu czuje się zmęczony, po jakim nie, w tym fotelu jest wygodnie, w tamtym nie, w tej rodzinie rozluźnił się, wypoczął i polubił ludzi, a tu siedział jak na szpilkach i chciał wyjść. My to wiemy! Nikt na nas niczego nie wymusi! Szefa się albo szanuje albo nie. Albo chce się od tego nauczyciela uczyć albo nie. To jest nasz wewnętrzny wskaźnik.

Ciało zna odpowiedź.

Katarzyna Miller: Oczywiście. Ciało – także nasz wehikuł – jest nami, ono mówi do nas. Pozwólmy na płacz, na ziewanie, na ruch, na taniec, tylko przytomnie, z uwagą. Cudne rzeczy może człowiek robić ze sobą, nigdy nie jest nudno.
Poszerzajmy miejsca, w których możemy rozmawiać. Ta książka ma chwile śmieszne, ponieważ mam poczucie humoru i lubię się śmiać, ale one znalazły się tam również dlatego, by ludzie poczuli, że to jest frajda zajmować się sobą, że można się popłakać, ale i obśmiać. Bycie razem, w grupie to też takie chwile, gdy przestajemy się obawiać, co o nas pomyślą inni. Że możemy się razem cieszyć. Dlatego książka jest lekka. Ale to jest pozorna lekkość. Trzeba ją przeczytać jeszcze raz, by w tym, co tak lekko przeszło, znaleźć treści, które wcale nie są tak lekkie i proste.

Rozmawiała Marta Buszko



http://ksiazki.wp.pl/tytu...753,wywiad.html
_________________
"Nie jest łatwo znaleźć Szczęście w sobie, ale nie można Go znaleźć nigdzie indziej.. "
"..masz TO, na CO godzisz się.."
Ostatnio zmieniony przez migotka351 Wto 28 Gru, 2010 15:56, w całości zmieniany 1 raz  
 
     
Tomoe 
(banita)


Dołączyła: 01 Cze 2009
Posty: 4791
Skąd: Śląsk
Wysłany: Śro 29 Gru, 2010 10:41   

Dzięki. :)
Już jestem po lekturze "Chcę być kochana...." i czuję się zachęcona do lektury tej drugiej książki. :)
 
 
     
migotka351 
Małomówny



Wiek: 55
Dołączyła: 30 Paź 2008
Posty: 95
Wysłany: Czw 30 Gru, 2010 23:34   

Witam wszystkich po przerwie.
Ostatnio było o tych żabkach, grzałkach i operatorach grzałek.
COś na ten temat jest w ksiazce Wredni Ludzie Jay CArter'a.

oto fragment


2.OFIARA

Z całym szacunkiem, jeżeli zamierzasz wiązać się z przedstawicielem tego najbardziej toksycznego jednego procenta, z autentycznym , świadomym swych działań umniejszaczem, ponieważ sądzisz, że poradzisz z nim sobie, to powinieneś parę rzeczy wiedzieć. On musi kontrolować, Jest to sprawa życia i śmierci jego ego. Jeżeli uzna się za gorszego od ciebie, będzie to dla niego bodźcem, aby cię zniszczyć i w końcu w pełni kontrolować. Jeżeli zdarzy ci się zachorować, mieć kłopoty czy znaleźć się w dołku, zrobi wszystko, co możliwe, aby sytuacja się nie zmieniła, Jeżeli masz ochotę wdać się w tę grę, twoja sprawa. Twój umniejszacz może być czarującym, skłonnym do ryzyka i prawdopodobnie bardzo inteligentnym człowiekiem. Jeżeli “rozpali cię”, baw się dobrze, dopóki możesz. Jednak nieszczęście czyha tuż za progiem. Możesz myśleć, że nigdy nie staniesz się bezbronny, nie znajdziesz się w dołku. Lecz sam się o to prosisz. pozostając w związku z przedstawicielem “1%”. Tak więc... bon voyage!

Życie w ciągłym stresie, związanym z koniecznością ustawicznego reagowania na umniejszacza, może prowadzić do chorób psychosomatycznych. Znałem wielu ludzi związanych z umniejszaczem małżeństwem lub więzami krwi. Byli ich ofiarami i zazwyczaj cierpieli na owrzodzenie żołądka i dwunastnicy lub niedomogą serca, niektórzy na raka czy inne choroby. Codzienny stres, związany z odpieraniem ataków umniejszacza zżera, nawet jeżeli radzisz sobie z tym bardzo dobrze. I jak to zwykle bywa w przypadku prawdziwego umniejszacza, musisz sobie z tym radzić, radzić, radzić... ad nauseam, ad infinitum. Wrzeszczący i szalejący umniejszacz może nagle zmięknąć, jeśli go opuścisz, może się nawet przyznać do tego, że umniejszał cię. Stanie na głowie, aby dostać cię z powrotem. Wyzna nawet, jak ciężko mu było bez ciebie.

Nie ma większego znaczenia, czy umniejszacz jest świadomy tego, co robi, czy nie. W każdym przypadku jest za to odpowiedzialny. Nie ma znaczenia, czy ktoś strzela do ciebie świadomie... umrzesz i tak i tak. Niekiedy trudniej nawet poradzić sobie z umniejszaczem, który działa nieświadomie. Skonfrontowany ze swoimi postępkami, może powiedzieć: Skąd wziąłeś takie głupie pomysły? To ty umniejszasz moją wartość, oskarżając mnie o niedocenianie twoich zalet! Słuchając takich słów, będziesz miał pewnie ochotę rozerwać go na strzępy. Musisz jednak wziąć pod uwagę parę spraw. Po pierwsze, on cię dewaluuje nieświadomie. Można z dużym prawdopodobieństwem założyć, iż był kiedyś związany z umniejszaczem (matka, ojciec. przełożony, współmałżonek). Gdy się rozzłości, w taki sposób okazuje swój gniew. Jako “nieświadomy umniejszacz” z trudem tylko poddaje się jakiejkolwiek konfrontacji. Nikt nie lubi myśleć o sobie jako o umniejszaczu. I znów to nie twoja sprawa, że on nie chce dostrzec swoich problemów. Musisz go traktować tak, jakby był ich świadom. Moim zdaniem najlepsze, co możesz zrobić to: (1) pokazać mu je, (2) nie poddawać się i (3) oddzielić się od niego, jeśli nie chce ich dostrzec. Dojdzie do tego okrężną drogą dopiero wtedy, gdy stanie wobec faktu, że traci ciebie.

Charakterystyka ofiary

Ludzie zwykle chętnie słuchają innych, ale po wielu latach lekceważącego i poniżającego traktowania tracą na to ochotę. Ludzie zwykle chętnie dopuszczają możliwość własnych błędów. Gdy jednak umniejszacz ustawicznie wytyka nam, co robimy źle, możemy przestać przyznawać się do omyłek w jakiejkolwiek sprawie.

Umniejszacz nadużywa gotowości do słuchania go, robiąc tak wiele krytycznych i złośliwych uwag, że ofiara zamyka się w sobie i w ogóle przestaje słuchać, aby uniknąć strasznego uczucia że znów okaże się iż nie ma racji. Ten system obrony pozwala ofierze nie słyszeć umniejszacza. Chroni przynajmniej częściowo, przed bólem umniejszonej wartości, lecz taka reakcja może spowodować, ze człowiek przestaje słuchać kogokolwiek. Ofiara umniejszacza może zacząć stwarzać pozory kogoś, kto zawsze ma całkowitą rację. Straciła już wszelką ochotę na słuchanie i uznawanie własnych błędów.

Być może znasz kogoś, kto niewiele słucha, ale dużo mówi. Czy taka osoba miała w przeszłości swojego umniejszacza?

Kto inny, okaleczony w przeszłości przez umniejszanie jego wartości, może być bardzo cichy i nieśmiały. Boi się otworzyć usta z obawy przed kolejnym umniejszaniem. Może sprawiać wrażenie że odrzuca wszelką przyjaźń, lecz przyczyną tego jest lęk. Osoba nieśmiała jest zwykle - rzecz jasna - spokojna i powściągliwa, ale też może to być rezultat kontaktów z umniejszaczem, który deptał jej samoocenę, ilekroć otworzyła usta. Istnieje ogromna różnica między kimś, kto jest spokojny z wyboru, a kimś kto jest usztywniony przez lęk.

Jeszcze innym sposobem reakcji na umniejszanie wartości jest zamknięcie się w uporze. Osoby takie czasem uważają, że mają “silną wolę” i nigdy się nie mylą. Wyrobiły sobie taką postawę pod wpływem umniejszacza, w kontaktach z którymi najlepszą obroną było nieustępowanie nigdy, bez względu na okoliczności.

Jak możemy poprawić nasze zachowanie, jeśli nie potrafimy słuchać innych i nie możemy sobie pozwolić na pomyłki? Niszczenie ofiarowanego nam przez Boga daru porozumiewania się z ludźmi to jedna z największych krzywd, jakie można wyrządzić drugiemu człowiekowi. Niszczymy ten dar również sami gdy godzimy się na ograniczanie lub zniekształcanie naszej zdolności do komunikowania się ze strachu przed umniejszaczem.

Na ogół wiemy, co może się stać, gdy Joe zrani Freda. Fred może zechcieć wtedy zranić Joe’ego. To takie proste. Ktoś robi coś, aby cię zranić, wówczas ty możesz nabrać ochoty odpłacić mu tym samym.

Większość ludzi nie zdaje sobie jednak sprawy, że zwykle sekwencja wydarzeń jest następująca:

Joe robi krzywdę Fredowi (tj. Joe dewaluuje wartość Freda).
Fred nie zdaje sobie sprawy, że Joe go zranił, niemniej jednak jest mu z tym źle.
Joe widzi, że Fred czuje się nieswojo, widzi również że Fred nie ma zamiaru się rewanżować.
Joe chcąc usprawiedliwić swoje działania, zaczyna wymyślać “rozsądne” powody dla których zranił Freda. Szuka motywacji własnych działań. Może sobie powiedzieć: “Cóż, każdy, kto pozwala deptać po sobie, zasługuje na zranienie” albo też “Co za niedołęga, tacy ludzie zasługują na to, by po nich deptać”.
Z chwilą gdy Joe usprawiedliwi swoje postępowanie wobec Freda, będzie je kontynuował.
Joe traci szacunek dla Freda, ponieważ Fred pozwala siebie krzywdzić.


Taki stan rzeczy może trwać - aż Fred załamie się psychicznie (może zrobić jakieś głupstwo) lub wreszcie zbuntuje się i powie coś w rodzaju “Słuchaj, do diabła! Nie chcę więcej słyszeć twoich @# * .

Pewnie znasz takiego kogoś, kogo uważasz za dobrego człowieka, kto wytrzymuje z partnerem zmieniającym życie w piekło. Najczęściej jest to kobieta i dziwi cię, że ona się na to godzi, a ona prawdopodobnie czuje, że nie zasługuje na nic lepszego. Nie potrafi zaakceptować ludzi, którzy są dla niej mili, a pociągają ją ludzie, którzy ją przytłaczają.

Umniejszacz nie zawsze jest potworem. Bierno-agresywna ofiara potrafi sama tworzyć lub prowokować sytuacje,. w których pokazuje, jak jest mało warta. Fred mógł się sam ustawić w roli “chłopca do bicia” przez słodki do obrzydzenia sposób bycia i czołganie się u nóg Joe’ego. Czy spotkałeś kiedyś człowieka, którego miałeś ochotę kopnąć? Osoba taka może sprawiać wrażenie najsłodszej w całej okolicy, lecz często popełnia nieświadomie “drobne błędy”, nie biorąc za nie odpowiedzialności. Może np. bez przerwy spóźniać się i zawsze znajduje sobie usprawiedliwienie, pada przed tobą na kolana i sprawia, że wyglądasz jak @# * , czując się nieswojo w jej towarzystwie. Taki człowiek zawsze sam siebie poniża. Na każdym kroku komunikuje: “spójrz jaki jestem odrażający”.

Zwykle nie mamy szacunku dla kogoś, kto nie szanuje sam siebie. Gdy gratulujesz komuś takiemu, zlekceważy twoje słowa, gdyż nie może mieć dobrego mniemania o sobie. Nawet jeśli jest wspaniałym człowiekiem, będzie przyciągał umniejszaczy niczym magnes. Zdecyduje się cierpieć, przebywając z kimś kogo ty uważasz za potwora, zamiast miło spędzać czas z tobą. A gdy jesteście razem, będzie bez przerwy opowiadał ci, jakim jest nieszczęsnym, bezradnym pechowcem. Musi udowodnić sobie, iż jest nic nie znaczącą ofiarą losu. Będzie robił wszystko, by otoczenie ciągle potwierdzało tę opinię.

W jego przeszłości był jakiś umniejszacz... i teraz ma na stałe swego prześladowcę w głowie. Uzewnętrznił umniejszacza i skierował przeciwko sobie. Lecz - uwaga - jego nieszczęście kocha towarzystwo.

Umniejszacz powtarza bez przerwy: “Mylisz się. Mylisz się.” A ofiara postrzega siebie jako ofiarę i nie chcąc przyznać się do odpowiedzialności, ciężko pracuje, aby udowodnić, że naprawdę jest ofiarą i ma w tej kwestii rację.

Ofiara będzie ci ustawicznie zawracać głowę swoimi nieszczęściami. Straszne okoliczności, pijany współmałżonek, pożar w domu, utrata pracy - i zawsze ktoś inny jest temu winien. Oni znowu zrobili mu krzywdę. Wyjaśni ci że on sam nic nie mógł w tej sprawie zrobić. Samochód zjechał z szosy i uderzył w drzewo. (On sam przez czysty przypadek znalazł się pijany za kierownicą). Potem oni zabrali mu prawo jazdy, przez co stracił pracę. Zwolnili go po sześciu miesiącach wiernej służby tylko dlatego, że nie mógł wrócić do pracy. Bardzo chce, abyś się z nim zgodził, bo wtedy poczuje się umocniony w roli ofiary.

Taki osobnik może nie doceni niczego, co dla niego robisz, ponieważ nie czuje się tego wart. Rzadko uda ci się go zadowolić lub uszczęśliwić. Szczęście jest dla niego niedostępne. Będzie idealnym współmałżonkiem dla umniejszacza. Jego pożywką jest bycie nieszczęśliwym. Jeżeli sprawy układają się zbyt dobrze, sam sobie wykreuje jakieś zmartwienie.

Zauważysz, że twoje wysiłki, aby pomóc ofierze, są bezskuteczne. Wydaje się, że zawsze nieświadomie ściąga sobie kłopoty na głowę. Wreszcie i ty zaczynasz czuć się bezradny. I póki ta osoba nie rozpozna swej roli ofiary i nie spróbuje czegoś z tym zrobić, niewiele możesz zdziałać Ona sama musi chcieć się zmienić. Musi przestać obwiniać za swoje kłopoty los i słabą wolę, musi zdecydować się przestać być pechowcem.

Osobowość integruje się wokół tego, czego człowiek naprawdę chce, Jeżeli kobieta postanowi być wartościowa i cenna, to nic jej w tym nie przeszkodzi, jeśli tylko sama nie będzie udowadniać, że jest bez wartości. Wartość każdego człowieka określona jest przez niego samego. Jeżeli człowiek wie, że jest wartościowy, to żadne przeszkody i błędy popełniane na drodze do samorealizacji nie będą stanowiły dowodu, że jest do niczego lub że jest beznadziejnym pechowcem.

Osobowość integruje się wokół tego, czego człowiek naprawdę chce. Jeżeli kobieta postanowi być wartościowa i cenna, to nic jej w tym nie przeszkodzi, jeśli tylko sama nie będzie udowadniać, że jest bez wartości. Wartość każdego człowieka określana jest przez niego samego. Jeżeli człowiek wie, że jest wartościowy, to żadne przeszkody i błędy popełniane na drodze do samorealizacji nie będą stanowiły dowodu, że jest do niczego lub że jest beznadziejnym pechowcem. Nie ma sposobu, by uczynić z niego ofiarę, jeżeli postanowił, że nią nie będzie. Poświęci życie na rozwijanie swojej wspaniałej istoty i nie będzie zważał na chwilowe niepowodzenia. Jeśli kobieta naprawdę postawi sobie za cel uwolnienie się, to ta decyzja czyni ją istotą wolną.


http://salve7.webpark.pl/wredni.htm

http://scislowicz.pl.tl/Carter-J_Wredni-ludzie.htm

pzdr
ela
_________________
"Nie jest łatwo znaleźć Szczęście w sobie, ale nie można Go znaleźć nigdzie indziej.. "
"..masz TO, na CO godzisz się.."
Ostatnio zmieniony przez migotka351 Czw 30 Gru, 2010 23:35, w całości zmieniany 1 raz  
 
     
Pati 
Gaduła
Inna od innych.DDA.



Wiek: 46
Dołączyła: 11 Gru 2010
Posty: 927
Wysłany: Pią 31 Gru, 2010 12:25   

migotka351 napisał/a:
Kto inny, okaleczony w przeszłości przez umniejszanie jego wartości, może być bardzo cichy i nieśmiały. Boi się otworzyć usta z obawy przed kolejnym umniejszaniem. Może sprawiać wrażenie że odrzuca wszelką przyjaźń, lecz przyczyną tego jest lęk. Osoba nieśmiała jest zwykle - rzecz jasna - spokojna i powściągliwa, ale też może to być rezultat kontaktów z umniejszaczem, który deptał jej samoocenę, ilekroć otworzyła usta. Istnieje ogromna różnica między kimś, kto jest spokojny z wyboru, a kimś kto jest usztywniony przez lęk.

Przykre ale prawdziwe.Walcze by ten wstyd i lęk pokonać do końca :) ...
_________________
Najlepszym miejscem pod słońcem jest dom,w którym żyją ludzie ofiarujący sobie w najtrudniejszych chwilach tak rzadki dar,jak wybaczenie. (G.McDonald)
 
 
     
pietruszka 
Moderator


Wiek: 54
Dołączyła: 06 Paź 2008
Posty: 5442
Wysłany: Nie 02 Sty, 2011 17:45   

W ramach noworocznego prezentu podarowałam sobie właśnie BYĆ KOBIETĄ i nie zwariować oraz Nie Bój się Życia, Katarzyny Miller. :skromny:
I mam dylemat od której zacząć :lol2:
Ostatnio zmieniony przez pietruszka Nie 02 Sty, 2011 17:46, w całości zmieniany 1 raz  
 
     
beata 
Szefowa Al-Kaidy
współuzależniona,ddd

Wiek: 47
Dołączyła: 07 Sty 2009
Posty: 2806
Skąd: 51°38'51N
Wysłany: Nie 02 Sty, 2011 20:28   

pietruszka napisał/a:
BYĆ KOBIETĄ
Ja bym zaczęła od tej. :skromny:
_________________

"Każdy ranek daje szansę na to, by wieczorem móc powiedzieć, że to był dobry i szczęśliwy dzień… "
Miłego dnia życzę wszystkim. :)
 
     
Pati 
Gaduła
Inna od innych.DDA.



Wiek: 46
Dołączyła: 11 Gru 2010
Posty: 927
Wysłany: Nie 02 Sty, 2011 22:22   

pietruszka napisał/a:
Nie Bój się Życia, Katarzyny Miller.
ja jestem po tej lekturze.
pietruszka napisał/a:
BYĆ KOBIETĄ i nie zwariować

A nad ta sie wlasnie zastanawiam czy zakupic :skromny:
_________________
Najlepszym miejscem pod słońcem jest dom,w którym żyją ludzie ofiarujący sobie w najtrudniejszych chwilach tak rzadki dar,jak wybaczenie. (G.McDonald)
 
 
     
migotka351 
Małomówny



Wiek: 55
Dołączyła: 30 Paź 2008
Posty: 95
Wysłany: Sob 08 Sty, 2011 17:31   

Ja najbardziej polecam 2 książeczki "BYć kobietą.." i Chcę być kochana tak jak chcę".
Myślę, że "Nie bój się życia" (obszerne fragmenty czytałam podczas bytnosci w "Biedronce"gdzie była w promocji) nie jest tak dobra.Raczej tam są oderwane od siebie sprawy.Te 2 pierwsze jednak sa najbardziej pomocne.
Moim koleżnkom podeszła bardziej "BYć kobietą.."

Ja czytam "Po co mi ten facet" i też sa fajne rzeczy-tym bardziej że dialog jest z facetem-terapeutą.
Też poruszane są związki córka-ojciec, syn-matka i ich wpływ na dalsze zycie.
Jak wpadnie w ręce też warto przeczytać.

Jestem poruszona lekturą książek Alice Miller.
Czytałam "Bunt ciała".
Teraz czytam "dramat udanego dziecka".
Pierw nie chciałam się zachłystywać tą lekturą.Myslę, ze było to spowodowane oporem przed uczuciami wobec rodziców, które sa b.silne, przykre,pełne żalu,gniewu i krzywdy, a które chciałam wyprzeć, bo wydawały mi się niepożądane.
To pułapka.Bo zaczęłam te uczucia przenosić je na inne osoby, któe nie był ich "winne".
Dlatego myśle, że ksiązki te warto przeczytać, by uzmysłowić sobie co w nas tkwi i jak stare tryby nami kręcą.
Chyba w żadnej innej ksiązce (tu mam na myśli "dramat udanego dziecka") nie jest to tak jasno i dobitnie wyjasnione i w poparciu o przykłady.
Chyba wczesniej Flandra polecala te ksiązki - ja też jestem na TAK :) choć to przygnębiająca lektura.

pzdr
ela:)
_________________
"Nie jest łatwo znaleźć Szczęście w sobie, ale nie można Go znaleźć nigdzie indziej.. "
"..masz TO, na CO godzisz się.."
Ostatnio zmieniony przez migotka351 Sob 08 Sty, 2011 17:34, w całości zmieniany 1 raz  
 
     
pietruszka 
Moderator


Wiek: 54
Dołączyła: 06 Paź 2008
Posty: 5442
Wysłany: Sob 08 Sty, 2011 22:40   

Czytałam Bunt ciała i Gdy runą mury milczenia. Trudne emocjonalnie książki, ale było warto je "przeczołgać". Co ciekawe autorka pochodziła z Polski, zdaje się ze Lwowa. W tej tematyce to klasyką są jeszcze "Toksyczni rodzice", chociaż z ogólną tezą, że rzeczywista konfrontacja z rodzicami, twarzą w twarz jest niezbędna w procesie zdrowienia, akurat nie do końca się zgadzam. Wcale nie jestem pewna, że tak bardzo do dna do ostatniej kropli krwi trzeba wejść w poczucie krzywdy i wykrzyczeć swoje pretensje po latach swoim rodzicom. I że tylko taka bezpośrednia konfrontacja uleczy nasze poczucie krzywdy. Ale to już rozmowa na inny temat.
Nie Bój się Życia to po prostu seria lekkich felietonów psychologicznych, bardziej mi do gustu przypadły akurat książki Ewy Woydyłło i jakoś tak więcej mi w pamięci zostały: Po co nam psychologia? W zgodzie ze sobą" czy Zaproszenie do życia.
Ale przepłynęłam już też przez Być Kobietą. Przepłynęłam, bo rzeczywiście fajna książka. No i przypomniała mi czas terapii i tego fajnego uczucia wyzwalania się, odkrywania, to była fascynująca przygoda. A w książce Miller też znalazłam kilka dla mnie smakowitych kąsków.
Ostatnio zmieniony przez pietruszka Sob 08 Sty, 2011 22:42, w całości zmieniany 1 raz  
 
     
Flandria 
Uzależniony od netu
DDA (Dzielna, Dobra, Aktywna)



Dołączyła: 28 Mar 2009
Posty: 3233
Wysłany: Sob 08 Sty, 2011 23:00   

migotka351 napisał/a:
Chyba wczesniej Flandra polecala te ksiązki - ja też jestem na TAK


czytalam tylko "Gdy runą mury milczenia" i przyznaję - książka zrobiła na mnie duże wrażenie :)

pietruszka napisał/a:
W tej tematyce to klasyką są jeszcze "Toksyczni rodzice

też pomyślałam o tej książce w kontekście tego co napisała Migotka :)
We mnie ta książka po raz pierwszy wyzwoliła złość wobec rodziców - złość, która była gdzieś tam głęboko, głęboko zagrzebana i stłumiona ...
pietruszka napisał/a:
chociaż z ogólną tezą, że rzeczywista konfrontacja z rodzicami, twarzą w twarz jest niezbędna w procesie zdrowienia, akurat nie do końca się zgadzam.

ja zapamiętałam, że ważne jest przygotowanie do czegoś takiego - spisanie swoich uczuć itp, napisanie listu, ale niekoniecznie konfrontowanie tego z rodzicami.
Choć przyznam, że pod wpływem tej książki próbowałam się trochę skonfrontować ...
 
     
pietruszka 
Moderator


Wiek: 54
Dołączyła: 06 Paź 2008
Posty: 5442
Wysłany: Sob 08 Sty, 2011 23:25   

Flandra napisał/a:
ważne jest przygotowanie do czegoś takiego - spisanie swoich uczuć itp, napisanie listu, ale niekoniecznie konfrontowanie tego z rodzicami.
Choć przyznam, że pod wpływem tej książki próbowałam się trochę skonfrontować ...

Konfrontacja ze swoimi uczuciami, swoim bólem tak, bez tego może być trudno się oczyścić z błota krzywd, ale osobiście odebrałam, że Forward bardzo namawiała do takiej konfrontacji twarzą w twarz. a przecież, rodzic, który skrzywdził, który miał wtedy z 20p lat, i sam nie był często przygotowany do roli, która mu przypadła, który sam miał świeży bagaż krzywd ze swojego dzieciństwa to prawie Inna osoba, niż 70-letnia staruszka, która może i nie jest świadoma krzywd sprzed pół wieku, ale ma już inne doświadczenie, inne poglądy zachowania...

Ja proces oczyszczania przeszłam podczas terapii, w zaciszu gabinetu i pisząc listy, myślę, że ta ilość żalu i wściekłości, które w sobie niosłam mogła zabić.

A co do książki - nie wiem, może to tylko moje odczucie, ale czytałam ją te 5 lat temu i może wtedy odbierałam ją tak radykalnie? Dzisiaj mam inną świadomość i pewnie inaczej by mi się ją czytało.
_________________

 
     
migotka351 
Małomówny



Wiek: 55
Dołączyła: 30 Paź 2008
Posty: 95
Wysłany: Nie 09 Sty, 2011 21:19   

pietruszka napisał/a:
Ja proces oczyszczania przeszłam podczas terapii, w zaciszu gabinetu i pisząc listy, myślę, że ta ilość żalu i wściekłości, które w sobie niosłam mogła zabić.


Ja też zaczelam w zeszłym roku terapię, która z braku kasy w naszym ośrodku została przerwana:( Tam rozpoczęłam proces oczyszczania i myślę, że moja terapka spełniała rolę empatycznego świadka,bo przy niej wypłakiwałam wszystkie krzywdy i żale.
Było to oczyszczające, ale emocjonalnie b.trudne przeżycia.
Oprócz totalnego psychicznego rozwalenia mojego wnętrza, to również ciało bardzo mocno reagowało na te "sesje".Jak w grypie bolały mnie wszystkie mięśnie,każda komórka była wycieńczona i pozbawiona siły.
Myślę, że dobrym wyjściem jest pisanie listu i niewysyłanie go.
Ja się do tego zabieram.
Bezposrednią konfrontację raczej sobie daruję.
Też usprawiedliwiam moją matkę, że dała co miała, a czego nie miała-nie dała.
Sama niosła jakiś tam bagaż...
Poza tym nie wiem czy po tym-gdybym jej walnęła tym wszystkim między oczy- dobrze bym się czuła.Pewnie bym miała poczucie winy i skrzywdzenia jej.
Nie wiem..teraz tak myślę, że lepiej nie.
JUż próbowałam wytłumaczyć mojej mamie granice, żeby się nie wtrącała do mojego życia, nie decydowała za mnie itd.
Jednak ona w ogóle tego nie zrozumiała.Obraziła się.
Zaowocowało to zerwaniem kontaktów,ale może to i lepiej,bo moja mama wchodziła mi na głowę.A teraz mam spokój.
Nie widziałam innego sposobu.I dlatego wszelkie rozmowy z nią wydają mi się bez sensu.Wolę zawrzeć w liście wszystkie swoje bolączki.A przy najbliższej okazji wrócę na terapię, bo to chyba jest za cięzkie dla mnie i sama sobie z tym nie poradzę.
pzdr
ela:)
_________________
"Nie jest łatwo znaleźć Szczęście w sobie, ale nie można Go znaleźć nigdzie indziej.. "
"..masz TO, na CO godzisz się.."
 
     
stiff 
Uzależniony od netu



Wiek: 64
Dołączył: 05 Paź 2008
Posty: 4912
Wysłany: Nie 09 Sty, 2011 21:23   

migotka351 napisał/a:
rozpoczęłam proces oczyszczania

To pomaga w samooczyszczeniu...

_________________
Jesteś taką osobą, jaką decydujesz się być...
 
     
migotka351 
Małomówny



Wiek: 55
Dołączyła: 30 Paź 2008
Posty: 95
Wysłany: Pon 10 Sty, 2011 22:09   

zakupoholizm:
http://vod.onet.pl/kobiec...90,odcinek.html
zaburzenia odżywiania:
http://vod.onet.pl/kobiec...92,odcinek.html
uzależnione od operacji plastycznych
http://vod.onet.pl/kobiec...01,odcinek.html

pzdr
ela:)
_________________
"Nie jest łatwo znaleźć Szczęście w sobie, ale nie można Go znaleźć nigdzie indziej.. "
"..masz TO, na CO godzisz się.."
 
     
migotka351 
Małomówny



Wiek: 55
Dołączyła: 30 Paź 2008
Posty: 95
Wysłany: Sob 15 Sty, 2011 11:28   

Odkrycie emocjonalnej prawdy o sobie uwalnia od zaburzeń psychicznych. Iluzje i złudzenia (np. pogoń za sukcesem) są pseudoobroną. Przeszłości zmienić nie możemy, ale jesteśmy w stanie zmienić swój stosunek wobec własnej osoby, historii i życia. Przeszłość nie przeżyta pozostaje utkwiona w ciele. Nieuświadomione lęki, wyparte potrzeby i uczucia tak długo stanowią motor naszego działania, jak długo nie damy im przystępu do naszej świadomości.

Niektórym ludziom posiadającym dużą zdolność introspekcji oraz empatii trudno przychodzi szacunek dla świata swego dzieciństwa, w zamian odczuwają łatwo przymus odnoszenia sukcesów czy manipulacji. Tymczasem brak prawdziwego emocjonalnego zrozumienia oraz szacunku dla swych dziecięcych przeżyć bólu i smutku prowadzi do stłumienia, wyparcia i… życie na poziomie iluzji.

Dorosły, który w dzieciństwie nie doznał bezwarunkowej akceptacji, miłości i szacunku, będzie (jeśli nie uświadomi sobie że nosi tę potrzebę w sobie) całe życie szukał zastępczego rodzica. Bolesne jest, gdy oczekuje od własnego dziecka zaspokojenie dawnej potrzeby – uwagi, podziwu której nie zaspokoili dziadkowie maleństwa. Wczesne przystosowanie się niemowlęcia do oczekiwań matki czy ojca (nie posiadających wewnętrznego poczucia emocjonalnego bezpieczeństwa) zmusza je do wyparcia swoich naturalnych potrzeb: miłości, szacunki, opieki, zrozumienia. Do momentu, gdy dziecko nie spotka na swej drodze kogoś, kto je zaakceptuje wraz z jego wszystkimi emocjami bez osądzania, dziecko będzie wypierało swe potrzeby, przechowując je w swoim ciele. Jednym z takich uczuć wypieranych często jest uczucie opuszczenia. Prowadzi ono do nałogów, przymusu udziału w różnych grupach, perwersji itp. Samotność w domu rodzinnym zastępowana jest w dorosłym życiu izolacją wewnętrzną.

Dorosły człowiek powinien pozwolić sobie przeżyć głęboki smutek po stracie (np. przyjaciela), w przeciwnym razie – dosięgnie go depresja. Zarówno dorosły jak i dziecko, mogą się bać swoich uczuć, dotąd dopóki nie uświadomią sobie przyczyny swoich lęków. Trzeba budować coraz mocniejsze mury wokół bolącego miejsca w sobie, a to przeszkadza w normalnym rozwoju emocjonalnym. Życie iluzjami nie leczy ran. Dopiero doświadczenie własnej prawdy odsłoni ogromny żal, wyparty ból, a następnie – przyniesie empatię dla swego dziecięcego doświadczenia oraz poczucie nowej wewnętrznej wolności. Wtedy dopiero osoba pozwala sobie odczuwać i okazywać smutek, szczęście, lęk, złość i inne uczucia niezależnie czy to się innym podoba czy też nie. Małe dziecko boi się wyrażać siebie, bo boi się emocjonalnej śmierci. Dorosły – jest w stanie doświadczyć dawnego odrzucenia, niechęci czy bólu bez obawy narażenia swojej egzystencji. To odkrycie, że nie jest się zawsze zgodliwym, opanowanym czy wielkodusznym może przerażać i ranić, gdy osoba dana na tymże opierała swój szacunek dla siebie. Jednakże im bardziej pozwalamy sobie odczuwać dawne uczucia, tym silniejsi i bardziej spójni będziemy się czuli. Możemy czasem odczuć bunt, żal czy gniew uświadamiając sobie, że rodzice byli zamknięci na nasze podstawowe potrzeby. Jeśli nie przepracujemy tego doświadczenia, będziemy je projektować mniej lub bardziej świadomie na inne osoby w naszym dorosłym życiu.

W pracy terapeuty warto też pamiętać, że prawdziwą autonomię do której chcemy doprowadzić naszych pacjentów, musi poprzedzić uczucie zależności. Przepracowanie swojej historii potrzebne jest także rodzicom, aby mądrze kochali swoje dzieci. Każde dziecko potrzebuje, aby matka je dostrzegała z miłością, okazywała szacunek dla potrzeb i uczuć dziecka. Malutkie dziecko potrzebuje lustra w oczach matki, aby czuło się ważne, chciane i kochane. Jeśli tego nie zobaczy w oczach matki, później całe życie będzie szukać takich oczu…Dziecko rozwijając w sobie to, czego w danym momencie potrzebuje jego matka lub ojciec zapewnia sobie tym ich miłość (co dla dziecka oznacza przeżycie emocjonalne), ale jednocześnie uniemożliwia bycie sobą w przyszłości. Na przykład matka doświadczywszy cierpienia i upokorzenia w swoim dzieciństwie, u własnej córki będzie szukać/domagać się (?) zadośćuczynienia za dawne krzywdy. Role się wtedy odwracają: matka staje się córka, a córka – musi być matką swojej matki. Matka potrzebuje zaspokoić dawne swe potrzeby bycia widzianą i rozumianą, potrzebę oddźwięku i odzwierciedlenia, a dzieckiem – tak łatwo jest manipulować…



Depresja bardzo zbliża do rany, ale dopiero smutek i żal po doświadczeniu straty, prowadzi do zagojenia rany. Niektórzy ludzie chcąc podtrzymać w sobie iluzję miłości do rodziców, którzy w rzeczywistości skrzywdzili swe dziecko, wchodzą w małżeństwo z osobą silnie depresyjną i niejako „przerzucają” na żonę/męża swoje problemy. Czasem osoba wielkościowa nie szuka swej siły w pomaganiu depresyjnemu małżonkowi/małżonce, lecz usilnie zabiega o sukcesy zawodowe.

Czym jest depresja?
Depresja stanowi sygnał wyparcia swego ja, utraty siebie, wyparciu własnych reakcji emocjonalnych oraz odczuć. Depresja jest symptomem nieuleczonego zranienia, oznaką życia iluzjami. Uwolnienie od depresji nie jest tożsame z nieustającą wesołością czy brakiem cierpienie, ale jest żywotnością, czy daje wolność do spontanicznego doświadczania pojawiających się uczuć. A dostęp do swoich uczuć mamy dopiero po zaprzestaniu obawiania się doświadczenia cierpień z okresu dzieciństwa. Nie potrafimy naprawdę kochać dotąd, dopóki nie poznamy całej prawdy o sobie i naszych bliskich, choćby nie wiem jak bolesna była. Trzeba ją poznać i „przepłakać”. Nie jest dobrze, gdy pacjent z obawy przed utratą sympatii i zrozumienia ze strony terapeuty, rezygnuje z radości odkrywania własnej prawdy i wypowiadania jej przed terapeutą. Pacjent ma prawo do szacunku ze strony terapeuty dla wszystkich swoich uczuć, w tym nadwrażliwości. Aby móc żyć normalnie (czyli bez depresji, bez nałogów) każdy potrzebuje mieć oparcie w sobie, w swoim ja, czyli musi mieć dostęp do swoich potrzeb i uczuć oraz mieć możliwość je wypowiedzieć i zaspokoić. Co zrobić, aby zaprzestać nieświadomej dyskryminacji i przemocy w stosunku do dzieci? Należy uświadomić sobie jej istnienie oraz rozwinąć w sobie szacunek do napotykanych dzieci a także – rozwijać empatię wobec własnego losu.



Czasem ktoś dopiero w stosunku do terapeuty może bezpiecznie wyrazić swoją wściekłość, złość czy nienawiść, aby otworzyć się na uczucia stłumione, a które tak naprawdę nie odnoszą się do terapeuty, ale do rodzica, który blokował emocjonalny dostęp do siebie.

Z drugiej strony – wiele osób nosi w sobie ciężar niespełnionych oczekiwań rodziców. Poczucia winy powstałego we wczesnym dzieciństwie trudno usunąć z pomocą argumentów. Brak poczucia, że było się kochaną/kochanym przez rodziców jest największą raną. Zabliźni ją praca nad smutkiem i żalem. Ciało dziecka gromadzi w sobie pogardliwe spojrzenia czy reakcje rodziców. I tak tworzy się koło odtwarzania np. w przymusowych działaniach czy perwersji odtwarzania wcześniejszych traumatycznych przeżyć (np. gdy rodzice byli rozczarowani porażką dziecka, potem dorosły widzi to samo rozczarowanie w oczach innych znaczących dla niego bliskich).

„Matka nie będzie traktować swego dziecka z szacunkiem, dopóki nie zacznie dostrzegać, że aby np. skryć własną niepewność, zawstydza swoje dziecko ironiczną uwagą. Ale nigdy nie zauważy, jak bardzo dziecko czuje się upokorzone, lekceważone i niedoceniane, jeżeli nie nawiąże świadomie kontaktu z tymi uczuciami, zamiast bronić się przed nimi ironią.[…]

Jeżeli będziemy umieli dostrzegać za każdym przejawem lekceważenia kontynuację historii lekceważonego dziecka, to nie poczujemy się zaatakowani i nie będziemy zmuszeni do wewnętrznego okopywania się za najróżniejszymi teoriami. […] Pogarda, jaką okazuje pacjent, stanowi kontynuację wielu wcześniejszych doświadczeń w jego życiu i spełnia funkcję obrony przed niechcianymi uczuciami. Znika, jeśli zostaną one doświadczone, np. rozpacz i wstyd dziecka, którego miłość nie była odwzajemniona. Dopóki sami pogardzamy innymi i przeceniamy znaczenie osiągnięć, możemy wymykać się uczuciu żalu, że nie kochano nas, kiedy nie odnosiliśmy sukcesów. Poczucie wielkości gwarantuje utrzymanie iluzji: byłem kochany. Jednak uciekając przed żalem i smutkiem w głębi duszy wciąż czujemy się przedmiotem upokorzenia. Musimy bowiem gardzić wówczas tym wszystkim w sobie, co nie jest wspaniałe, dobre i mądre. […] Gardzimy tym małym, bezbronnym, zależnym od innych, ale również niewygodnym czy trudnym dzieckiem. […] zrozumienie nigdy nie było możliwe, gdyż wyparcie własnego dziecięcego losu przez rodziców czyniło ich ślepymi na potrzeby dzieci. Również świadomi rodzice nie zawsze rozumieją potrzeby swych dzieci. Jednak będą szanować uczucia dziecka także wtedy, gdy będą one dla nich niezrozumiałe. […] Perwersje seksualne, nerwica natręctw i ideologizacja nie są jedynymi sposobami uwieczniania tragedii pogardzanego dziecka.



Istnieją niezliczone, o wiele bardziej subtelne formy. Rozczarowanie dziecka z powodu odrzucenia przez rodziców jego Ja znajduje swój wyraz w tej samej formie, w jakiej dziecko doznało odrzucenia. […] Niektórzy ludzie np. nigdy nie używają głośnych czy agresywnych słów, zawsze sprawiają wrażenie dobrych i szlachetnych, a jednocześnie potrafią w jednoznaczny sposób dać odczuć innym, że uważają ich za śmiesznych albo głupich, albo zbyt hałaśliwych. Nie zdają sobie z tego sprawy i być może wcale nie chcą czegoś takiego sygnalizować […] Takie zachowanie odzwierciedla atmosferę, jaka panowała w ich rodzinnym domu, a z której w ogóle nie zdawali sobie sprawy. Dzieciom takich rodziców jest szczególnie trudno sformułować jakikolwiek zarzut, dopóki nie naucza się tego w trakcie terapii. Niektórzy potrafią być bardzo przyjacielscy, choć czasem nieco protekcjonalni, a w ich obecności każdy czuje się zerem. Potrafią przekazać uczucie, że nikt oprócz nich się nie liczy, że tylko oni mają coś ciekawego czy istotnego do powiedzenia. Inni mogą tylko ostać obok i podziwiać ich albo w rozczarowaniu i smutku wycofać się we własną nicość, nikt nie może poczuć się ich partnerem. Taki klimat stwarzają wokół siebie ludzie, którzy mieli wielkościowych rodziców. Jako dzieci nie mieli żadnych szans w rywalizacji z nimi i to samo przekazują teraz jako dorośli swemu otoczeniu. Jeszcze inne wrażenie sprawiają ludzie, którzy w dzieciństwie znacznie przerastali intelektualnie swoich rodziców, za co byli przez nich bardzo podziwiani, ale jednocześnie musieli sami radzić sobie ze swymi problemami, gdyż były one zbyt skomplikowanie dla rodziców. Ci ludzie potrafią co prawda przekazać nam uczucie mocy, lecz jednocześnie oczekują, abyśmy każdą pojawiającą się słabość opanowali intelektualnie. Mamy wrażenie, że nie potrafią zrozumieć cierpienia innych, tak jak kiedyś ich rodzice, przy których zawsze musieli być silni, nie dostrzegali istoty ich problemów.[…]

Aby w pełni móc się od tych wzorców uwolnić, poza intelektualnym wglądem potrzebujemy dostępu do naszych emocji.” (s.105-6)

Osoba, która świadomie doświadczyła wspomnień z dzieciństwa, gdy podlegała różnym manipulacjom w rodzinie czy szkole, gdy doświadczyła poczucia krzywdy i pragnienia zemsty, które się wtedy zrodziło – dużo szybciej odczyta ukryte manipulacje w życiu dorosłym oraz pozbędzie się ukrytej potrzeby manipulowania innymi. Człowiek uwolniony od bolesnej przeszłości nie przenosi swego dawnego gniewu na ludzi ze swego aktualnego środowiska. Doświadczenie dawnych silnych emocji pozwala „rozładować” napięcia ciała, które nosiło ból i cierpienie przez cały czas, uwalnia od iluzji, przywrócone zostają wyparte wspomnienia. Gdy pozwolimy sobie odczuwać gniew – uczucie to minie. Niesprawiedliwa, bo przeniesiona z dzieciństwa w dorosłość – nienawiść nie uleczona (nie doświadczona świadomie) nigdy nie ma końca. Aby człowiek mógł świadomie kierować swoim życiem musi mieć stały kontakt ze swoimi uczuciami.
Źródło:
Dramat udanego dziecka. Studia nad powrotem do prawdziwego Ja, Alice Miller,

http://trenerka.bloog.pl/...ecka,index.html
_________________
"Nie jest łatwo znaleźć Szczęście w sobie, ale nie można Go znaleźć nigdzie indziej.. "
"..masz TO, na CO godzisz się.."
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Nie możesz ściągać załączników na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Google
WWW komudzwonia.pl

antyspam.pl


Alkoholizm, współuzależnienie, DDA. Forum wsparcia
Strona wygenerowana w 0,42 sekundy. Zapytań do SQL: 11