Strona Główna Forum Wolnych od Alkoholu
"DEKADENCJA"

czyli rozmowy o alkoholizmie oswojonym i nie tylko...


FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  AlbumAlbum  Chat  DownloadDownload

Poprzedni temat «» Następny temat
Kochać bliźniego, jak siebie samego
Autor Wiadomość
migotka351 
Małomówny



Wiek: 55
Dołączyła: 30 Paź 2008
Posty: 95
Wysłany: Sob 28 Lut, 2009 14:56   Kochać bliźniego, jak siebie samego

artykuł
Kochać bliźniego, jak siebie samego
czyli o trudnej sztuce miłości własnej


Nauczona dawać w związku z mężczyzną, kobieta, która „kocha za bardzo” ma poczucie, że wspięła się na wyżyny miłości. Jej poświęcenie, choć często niedoceniane, wydaje się dla niej samej najlepszą argumentacją. Według niej nie można kochać „ot, tak”, przy okazji - miłości partnera trzeba poświęcić całe życie.

Takie rozumowanie jest jednak z gruntu błędne i prowadzi na manowce toksycznych związków. Kobieta, która „kocha za bardzo” tak naprawdę nie potrafi kochać partnera dojrzałą miłością, ponieważ nie kocha samej siebie. Tę mądrość niezwykle celnie wyraża przykazanie „Kochaj bliźniego, jak siebie samego”, z którego to – niestety – „kochająca za bardzo” kobieta zapamiętuje tylko pierwszą część. Powodem niezrozumienia tego przykazania jest zwyczajowe utożsamianie miłości własnej i egoizmu, która to cecha ma wydźwięk zdecydowanie negatywny.

Dlaczego „kochanie siebie” jest konieczne, by kochać kogoś? Co tak naprawdę oznacza? Czy egoista „kocha siebie?” Czy miłość własna wyklucza kochanie innych? Odpowiedzi na te pytania znaleźć można w znakomitej książce Ericha Fromma „O sztuce miłości”.

Tytuł tej książki mówi sam za siebie – według Fromma miłość jest sztuką, której trzeba się nauczyć. Obiektem naszej miłości może być inny człowiek, ale także my sami. Innymi słowy, jeśli przyswoiliśmy arkana sztuki miłości, potrafimy kochać zarówno „bliźniego”, jak i „siebie samego”. Cechy dojrzałej miłości w obu przypadkach są podobne – troska, poszanowanie, odpowiedzialność, poznanie. Jeśli kocham siebie, troszczę się o zaspokojenie moich potrzeb, szanuję siebie, nie daję się innym krzywdzić i mam poczucie wartości własnego „ja”, biorę całkowitą odpowiedzialność za moje życie i za swój rozwój nie oglądając się na innych, oraz prowadzę nieustanną pracę nad sobą, której warunkiem jest poznanie mojej osobowości. Czy kobieta, która poświęca swoje życie partnerowi może tak o sobie powiedzieć?

Miłość własna nie tylko nie wyklucza kochania innych, ale jest tego warunkiem. Gdy ktoś kocha siebie, jest dojrzały emocjonalnie, ma silną osobowość, jest też otwarty na potrzeby bliźnich. Nie ociąga się w dawaniu, bowiem jego wnętrze jest na tyle bogate, że ma dawać z czego. Dając nie oczekuje niczego w zamian. Egoista natomiast koncentruje się wyłącznie na sobie, nie ma przyjemności w dawaniu, umie tylko brać. Wszelkie relacje nawiązuje z myślą o osobistych korzyściach. Tak naprawdę egoista wcale siebie nie kocha, czuje się w środku pusty i zapełnia tę pustkę wysysając życiową energię z innych. Egoista innych kochać nie potrafi.

Miejscem, w którym powinniśmy rozpocząć naszą naukę sztuki kochania, jest rodzinny dom. Niestety, bardzo często zamiast wiedzy na temat, czym jest dojrzała miłość, wynosimy stamtąd błędne przeświadczenia o jej istocie. I wyniesione z rodzinnego domu schematy powielamy w naszym dorosłym życiu. Można łatwo zrozumieć, że egoistyczni, nie dbający o dobro dziecka rodzice nie są właściwymi nauczycielami miłości. Ale nie jest nią też matka, która poświęca się dla dzieci, kocha je ponad wszystko, a tym samym nie kocha siebie. Ponieważ „afirmacja życia, szczęście, rozwój i wolność mają swoje źródło we własnej zdolności kochania”, matka taka nie potrafi wpoić dzieciom tych pojęć.

Podążając dalej za przemyśleniami Fromma, możemy wyróżnić dwa typy postaw kobiety w związku. Pierwsza, to postawa egoistki, która związała się z mężczyzną tylko i wyłącznie dla uzyskania własnych korzyści. Mogą to być korzyści materialne (ileż jest kobiet, które "lecą" na bogatych facetów), albo też niematerialne, kiedy to kobieta, nie potrafiąc sobie dać rady z własną psychiką, szuka oparcia w silnym mężczyźnie, szuka bezpłatnego psychoterapeuty. W takim związku kobieta biorąc zaspokaja własne potrzeby, ale sama z siebie nic nie daje, bo zupełnie nie interesują ją potrzeby partnera. Druga postawa, charakterystyczna dla kobiet, które "kochają za bardzo" wydaje się być tego przeciwieństwem. Kobieta jest "dawczynią", poświęca swoje życie mężczyźnie, dba tylko i wyłącznie o jego dobro i zaspokajanie jego potrzeb, zapominając o własnych. Wydaje się, bo choć tego sobie tego nie uświadamia, taka kobieta robi to dla osiągnięcia własnych korzyści. Jej dawanie nie jest bezinteresowne, a ma na celu uzależnienie od siebie partnera, by miała pewność, że jej nie opuści. Jest to dla niej dlatego tak ważne, bo potrzebuje mężczyzny jak powietrza, bo bez niego nie może i nie potrafi żyć. W istocie zatem kobieta poświęcająca się jest kobietą egoistyczną.

Między tymi ekstremami istnieją oczywiście sytuacje pośrednie. Kobieta, która ma w sobie dużą dozę miłości własnej potrafi zadbać o siebie, jest niezależna materialnie i psychicznie od partnera, a wizje rozstania jej nie przerażają ją, bo wie, że poradzi sobie sama. Nie jest całkowitą egoistką, więc interesują ją także potrzeby partnera. Daje, ale tylko wtedy, kiedy otrzymuje coś w zamian, wciąż kalkuluje, czy w związku z mężczyzną dostaje od niego tyle samo. Przez wielu taki związek uznawany jest za zdrowy i udany, jednak tak naprawdę przypomina handlowy kontrakt.

Według Fromma kwintesencją dojrzałej miłości jest dawanie bez oczekiwania na rewanż. Kochać dojrzale mężczyznę potrafi tylko kobieta, która w pełni kocha siebie - dla niej dawanie jest przejawem jej siły i wewnętrznego bogactwa. Paradoksalnie przy takiej postawie otrzymuje od partnera najwięcej. Fromm ujął to tak:

(...) najważniejszą dziedziną, w której człowiek może coś dać człowiekowi, nie jest sfera rzeczy materialnych, lecz ściśle ludzkich. Co daje jeden człowiek drugiemu? Daje siebie, to, co jest w nim najcenniejsze, daje swoje życie. (...) daje swoją radość, swoje zainteresowanie, swoją wiedzę, humor i swój smutek - wszystko co jest w nim żywe i co się ujawnia i znajduje swój wyraz. W ten sposób, dając swoje życie, wzbogaca drugiego człowieka, wzmaga poczucie jego istnienia, wzmagając zarazem poczucie własnego istnienia. Nie daje po to, aby otrzymać; dawanie samo w sobie jest doskonałą radością. Lecz dając, nie może nie rodzić czegoś w drugim człowieku, a to, co zrodzone, otrzymuje w zamian od obdarzonego; dając szczerze, musi także odbierać. Dając, sprawiamy, że drugi człowiek staje się również ofiarodawcą i że teraz wspólnie dzielimy radość z tego, co powstało. W akcie dawania coś się rodzi i obie zainteresowane strony odczuwają wdzięczność dla życia, które zrodziło się dla nich obojga."

Kobietę, która „kocha za bardzo”, jako dziecko nie nauczono sztuki miłości, ani do mężczyzny, ani do "bliźnich" w ogóle, ani miłości własnej. Będąc dorosłą musi się tego nauczyć sama. Przejść proces dojrzewania, który powinien mieć miejsce w dzieciństwie, ale z takich czy innych względów się nie odbył. Począwszy od wyzbycia się, typowego dla każdego kilkulatka, dziecięcego egoizmu, poprzez charakterystyczne dla nastolatków wykształcenie w sobie indywidualizmu i zerwanie uzależniających relacji z rodzicami, aż do pełnego rozwoju osobowości.

Eugenia Herzyk, Fundacja Kobiece Serca
http://www.kobieceserca.p...niego.html.html



Bliźniego szanuj jak siebie
Jakub Kołodziej

Mając szacunek dla siebie, potrafimy być otwarci na innych, na nowe doświadczenia, mamy do siebie zaufanie, czujemy się pewni siebie i jednocześnie nie nadużywamy swojej pewności. Jesteśmy w stanie realnie oceniać sytuacje i podejmować słuszne decyzje, a w sytuacjach konfliktowych potrafimy się bronić.

Poczucie własnej wartości jest niezwykle istotne dla naszego dobrego samopoczucia i prawidłowego rozwoju. Przystępując do refleksji nad zagadnieniem dotyczącym poczucia własnej wartości, można postawić kilka zasadniczych pytań:
W czym może przejawiać się brak poczucia własnej wartości? Dlaczego jedni ludzie czują się wartościowi, a inni nie; inaczej mówiąc, skąd bierze się poczucie wartości i skąd bierze się jego brak? Co jest miarą mojej wartości, czy jest to jakieś zewnętrzne, obiektywne kryterium, czy chodzi tu o moje poczucie? Jeżeli nie mam poczucia własnej wartości, co zrobić, żeby je mieć, a jeżeli już je posiadam, to co robić, żeby go nie stracić? Okazuje się, że brak poczucia własnej wartości może manifestować się bardzo różnie w naszym życiu. Objawami, z którymi najczęściej spotykam się w praktyce psychologicznej, są: niepewność siebie, lęk przed ludźmi, przed ich oceną, paraliżująca nieśmiałość, unikanie większych grup, zwłaszcza kiedy mają tam być osoby nieznane; jak również unikanie podejmowania nowych inicjatyw czy przedsięwzięć. Często pierwszą reakcją na nieznaną sytuację jest lęk. Objawem towarzyszącym takiej postawie jest poczucie winy. Osoby reagujące w opisany wyżej sposób świadome są tego, że nie akceptują siebie, często mówią o sobie: „do niczego się nie nadaję, jestem głupi, wstydzę się pokazać ludziom, to moja wina”. Często przepraszają innych, bez względu na to czy faktycznie zawiniły, czy nie, co zresztą jest im bardzo trudno rozeznać.

Negatywne mówienie o sobie jest najczęściej nieuświadomioną formą zwracania na siebie uwagi otoczenia. Mówienie „jestem do niczego” ma wywołać u innych współczucie i zrozumienie, inni mają uświadomić sobie, że potrzebuję opieki. To oczywiście u wielu osób rodzi sprzeciw i następuje odrzucenie, a jeżeli pojawi się ktoś, kto okaże akceptację i zainteresowanie, z czasem zaczyna męczyć się w tym związku.
Spora część osób nie uświadamia sobie braku poczucia własnej wartości. Takie osoby często są bardzo pewne siebie, z tupetem, w grupie łatwo można je zauważyć, często mówią o swoich kompetencjach i sukcesach. Trudno jest im słuchać, co inni mają do powiedzenia, krytykują z założenia, mogą być w tym sprzeczni logicznie, ale to nie jest dla nich istotne. Kiedy natrafiają na osoby podobne, rozgrywają wręcz bitwę pod tytułem: moje lepsze. Gdy wyczuwają słabość swojego rozmówcy, często atakują, są poirytowane faktem, że inni sobie nie radzą. Kiedy natomiast wyczuwają pewność i zdecydowanie partnera, wycofują się, krytykując go wobec innych. Osoby te mają wygórowane ambicje, mogą nawet angażować się w działania służące innym, jednak u podłoża takich działań leży potrzeba uznania społecznego. Osoby tego typu rzadko trafiają do psychologa, a jeżeli już, to żeby zajął się ich bliskimi, bo mają z nimi kłopoty.
W tym przypadku nadmierna pewność siebie pełni rolę kompensacji poczucia niskiej wartości. W wynikach badań psychologicznych tych osób, zwłaszcza metodami projekcyjnymi, widoczny jest wysoki poziom lęku, wewnętrzne napięcie, poczucie zagubienia. W kluczach kłamstwa uzyskują wysokie wyniki świadczące o potrzebie aprobaty społecznej, a dominującym mechanizmem obronnym jest zaprzeczanie i projekcja.

Brak poczucia własnej wartości może objawiać się też w formie, którą Binger trafnie nazwał chłostaniem zmęczonego konia. Postawa ta widoczna jest w słowach: wprawdzie mi się udało, ale można było lepiej; nie ma czasu na odpoczynek, trzeba się poświęcać; muszę coraz więcej pracować. Osoby takie – w przeciwieństwie do pierwszego opisanego typu – mają poczucie kompetencji, ale – w przeciwieństwie do drugiego typu – rzadko o tym mówią. Wydają się być skromne i przede wszystkim zapracowane. Stronią od ludzi, wolą robienie porządków w domu, czy też rozgryzanie doniosłych kwestii naukowych i – co jest najistotniejsze – nigdy nie są do końca zadowolone z tego, co zrobiły. Często bardzo im zależy, żeby inni dowiedzieli się o ich kompetencjach czy osiągnięciach, ale nie mówią tego wprost, a kiedy są o to pytane, mówią oględnie i z wyraźną nieśmiałością. Kiedy inni je chwalą, są skrępowane, zaprzeczają, zmieniają temat, pokazują, że przecież innym też się udało albo zrobili to lepiej. Najlepiej dla nich byłoby, gdyby inni się domyślali. Z racji swojej pracowitości i naiwności osoby takie bywają wykorzystywane przez innych, nie umieją się wtedy bronić, gdyż jest to związane z powiedzeniem komuś: nie, a w ten sposób można utracić aprobatę. Naturalna reakcja żalu i gniewu przemienia się w poczucie winy i przepraszanie. Wiele spośród tych osób potrafi zrobić w swoim życiu karierę, zdobywając wysokie stanowisko, i kiedy nie czują nad sobą zwierzchności, ich postawa może się zmienić. Potrafią być bezwzględne, coraz rzadziej zachowują pozory, gniew i frustracja narasta. Narasta również zmęczenie i znudzenie, daje się zauważyć brak zapału, który z nostalgią wspominają.
U podstaw powyższych objawów leży również brak poczucia własnej wartości. Osoby tak reagujące mogą być częściowo świadome przyczyn swojego zachowania, ale to nie pomaga, nie pomagają również sukcesy. Ślepe dążenie do potwierdzania swojej wartości może zostać okupione ciężkim kryzysem i utratą zdrowia.

Brak poczucia wartości czyni spustoszenie w życiu wielu osób. Osoby takie mogą zniekształcać rzeczywistość, nadając nieprawdziwe znaczenie wydarzeniom, mogą zachowywać się irracjonalnie, niezrozumiale dla otoczenia. Potrafią zaniedbać swoje zdrowie, doprowadzając do wyczerpania organizmu. Nie rozumieją swoich uczuć, nie wiedzą, dlaczego jest im smutno, dlaczego chce im się płakać, dlaczego wszystkiego się boją, skąd w nich tyle agresji i dlaczego ciągle czują się winne. Te zachowania i przeżycia są przyczyną ogromnego cierpienia zarówno fizycznego, psychicznego, jak i duchowego, czasami jest to powolne umieranie. Jak to określiła jedna pacjentka: „ja nie mam poczucia, że się zatrzymałam, ja mam poczucie, że staczam się w dół, umieram. Dosłownie każde wydarzenie jest kolejnym ciosem, boję się już momentów, kiedy jest mi trochę lepiej, bo to rodzi nadzieję, choć wcale nie chcę jej mieć, ale rodzi, i następne wydarzenie boli jeszcze bardziej”.

Skąd bierze się poczucie własnej wartości?

Nikt z nas nie rodzi się z brakiem poczucia własnej wartości. Dla niektórych pacjentów jest to szokujące stwierdzenie, bo choć nigdy sobie tego na głos nie powiedzieli, towarzyszy im przekonanie, że ich brak poczucia wartości nie ma swojego początku: „ja po prostu taki jestem, do niczego się nie nadaję i nic się nie da z tym zrobić, od małego taki byłem i większość ludzi o tym mi mówiła”. Nie da się zaprzeczyć, że w życiu osób, które czują się niewartościowe, musiał być moment, kiedy dowiedziały się, że są niewartościowe, nie ma innej możliwości. Mówiąc moment, mam na myśli również ciąg wydarzeń, które – kumulując się – dały taki efekt.
Uznanie tego faktu rodzi nadzieję, iż można coś zrobić z brakiem poczucia wartości, bo skoro ma ono swój początek, musi zapewne mieć swój środek i koniec. Niemniej jednak trudno jest dojść do poznania przyczyn braku poczucia własnej wartości. Są one obwarowane szeregiem mechanizmów obronnych.
Słuchając wielu historii życia osób zgłaszających się na terapię, bez najmniejszej wątpliwości można powiedzieć, że większość problemów ma swoje źródło w okresie dzieciństwa, zwłaszcza w złej relacji z rodzicami. Potwierdza to wiele badań. Jak może wyglądać komunikat od rodziców: „nie jesteś wartościowy”? Oto kilka wypowiedzi pacjentów:

* Moja mama wszystko chciała wiedzieć, czułem się tym skrępowany i poirytowany.
* Często byłam porównywana przez rodziców z moją koleżanką, że ona lepiej się uczy, choć ja nie uczyłam się źle.
* Moja mama często powtarzała mi, że nie dostanę się na studia. Słyszałam, jak mówiła raz do taty: ona jest słaba i nie da sobie rady.
* Pamiętam, jak mama kiedyś wpadła w szał, kazała mi klęczeć i przepraszać.
* Gdy miałem osiem lat, dostałem ostre lanie, do tej pory nie wiem czemu.
* Często byłem świadkiem kłótni mamy z tatą, zawsze chciałem tę sytuację uspokoić.
* Pamiętam, jak tato bił mamę, chodziła posiniaczona.
* Miałem osiem lat, gdy rodzice rozwiedli się.
* Mama zdradziła tatę.
* Tato dotykał mnie.


Komunikaty: „jesteś niewartościowy” mówią również wychowawcy i nauczyciele:

* Pamiętam, jak w przedszkolu pani, za jakieś nieposłuszeństwo podczas leżakowania, ściągnęła mi majtki i wyszła. Dzieciaki później ściągały ze mnie koc.
* Zostałem oskarżony przez nauczycielkę, że pomazałem ławkę. Przy wszystkich musiałem to ścierać, a ja tego nie zrobiłem. Nikt mnie wtedy nie słuchał.
* W podstawówce miałem nauczycielkę, wmawiała mi, że jestem baran i nic ze mnie nie będzie. Uwierzyłem w to.
* Pani powiedziała mi, że nie nadaję się na II rok studiów, poprosiła, żebym zaczęła używać mózgu.

Mówią to także rówieśnicy:

* Pamiętam, jak w ubikacji, w szkole przezywali mnie „grubas”.
* Pamiętam, jak stały dziewczyny z mojej klasy i chłopaki nabijali się ze mnie, czułem się słaby, niechciany, niepotrzebny.

Każda z tych wypowiedzi zawiera stwierdzenie: nie jesteś wartościowy, ale nie każdemu łatwo przychodzi odczytać to w ten sposób. Często pojawia się mechanizm tłumienia i wyparcia, następuje usprawiedliwianie zachowania innych, poczucie zablokowania. Uczucie żalu i gniewu rodzi poczucie winy, a poczucie winy rodzi żal i gniew.
Wypowiedzi te łączy również fakt, że stoją za nimi osoby, które cierpią z powodu braku poczucia własnej wartości. Osobom tym powiedziano, że są niewartoś-ciowe i czują się niewartościowe, ktoś powiedział im: „jesteś bezwartościowy” i one powtarzają: „jestem bezwartościowy”. A więc słuchając takich komunikatów, możemy zacząć mówić tak samo, jak ci, którzy je wypowiedzieli. Coraz bardziej mogą nas przenikać usłyszane treści i nie jesteśmy w stanie powstrzymać ich wpływu, chociaż mówimy: „nic się nie stało, nie wiedział, co mówi, przecież jest chory, miał trudne dzieciństwo”. Nasze zachowanie i tak zaczyna się zmieniać, a widoczne jest to przede wszystkim w trudnościach nawiązania bliskich relacji z drugim człowiekiem.

Co jest miarą mojej wartości?

Z przytoczonych wyżej wypowiedzi można również wyciągnąć kolejny wniosek, że poczucie własnej wartości nie wynika z braku sukcesów, nie wynika z brzydkiego wyglądu, nie wynika ze słabych ocen w szkole, ale z faktu, że ktoś mi powiedział: „masz mieć sukcesy, jesteś za gruby, twoi koledzy mają lepsze oceny”. Każdą z tych wypowiedzi można nazwać miarą wartości, która zostaje nam przyłożona, bo kiedy osiągnę sukces albo dobre oceny w szkole, będę pochwalony – czytaj wartościowy, kiedy będę szczup-lejsza, będę atrakcyjna – czytaj wartościowa.
Często pytam pacjentów, co jest ich miarą wartości. Jedni mówią, że nie wiedzą, inni, że nie mają takiej miary, jeszcze inni nazywają wprost: atrakcyjny wygląd (częściej u kobiet), posiadanie pieniędzy (częściej u mężczyzn), dobre stanowisko, wystrój mieszkania, szacunek i poważanie u innych, opinia, że jestem w porządku. Nietrudno zauważyć, że wszystkie te miarki wyznaczają nam nasze zainteresowania, dążenia, plany, decyzje.
Można zatem zapytać: czy w takim razie istnieje taka miara, która „nie prowadzi nas na manowce”? Życie osób, które czują się wartościowe, pokazuje, że tak. Jedyną miarą naszej wartości jest fakt istnienia; fakt, że jestem. Osoby, które żyją takim przekonaniem, nakładają swoją miarkę na innych, co przejawia się w bezwarunkowej akceptacji napotkanego człowieka i napotkany człowiek otrzymuje taką miarkę, a jeżeli ją ma, to daje ją innym.

Co zrobić, żeby mieć, poczucie własnej wartości?

Spotykając osoby nieakceptujące siebie, często staramy się im pomóc i mówimy np.: „to nieprawda, że jesteś brzydki; to nieprawda, że ci się nic nie udaje, popatrz, ile ci wyszło”. Często staramy się pokazać im inną perspektywę, widząc, że nadmiernie koncentrują się na negatywach. Osoby te wydają się niechętnie tego słuchać, zaprzeczają, mówią, że nam nie wierzą, choć tak naprawdę myślę, że są im potrzebne realne i nieprzesadzone, pozytywne komunikaty. Jednocześnie możemy zauważyć, że wielu osobom nie pomaga takie mówienie, wręcz utwierdza je w dotychczasowym sposobie bycia. Narzekanie na siebie i oczekiwanie ze strony innych zaprzeczenia jest dosyć powszechnym stylem funkcjonowania. Fakt, że pokazywanie pozytywnych obszarów nie pomaga, zmusza nas do poszukiwania innych sposobów. Oto jeden z nich:
Pewnego dnia zgłosiła się do mnie pacjentka. Była to 29-letnia kobieta żyjąca samotnie. Była skromnie ubrana, zadbana. Pracowała w dużej firmie na kierowniczym stanowisku, ukończyła dwa fakultety, studiowała przez jakiś czas za granicą. Opowiadając swoją historię, stwierdziła tak:
„Oprócz pracy nic nie dzieje się w moim życiu, zupełna wegetacja. Nie mam celu w życiu, nie wiem, co mam dalej robić. Tak w ogóle, to uważam, że jestem głupia i nic nie umiem. Czuję się samotna, bycie z drugim człowiekiem jest dla mnie bardzo ważne. Próbowałam sobie kogoś znaleźć, ale zawsze się wycofywałam. Zawsze w swoim życiu starałam się wszystko kontrolować, a w takich sytuacjach czułam, że muszę zaufać, to przekraczało moje możliwości”.
W jej wypowiedzi można zauważyć brak nadziei, oskarżanie siebie, rezygnację. W dalszej rozmowie, kiedy zadawałem jej kolejne pytania, zauważyłem, że nie jest z tego zadowolona, czułem się oceniany. Po pewnym czasie powiedziałem jej:
„Kiedy zadaję Pani pytania, mam wrażenie, że je Pani ocenia. W takich momentach czuję się przez Panią oceniany i lekceważony, i jest mi przykro z tego powodu”.

Było to dla niej dużym zaskoczeniem. Podczas dalszej rozmowy przyznała, że kilka osób mówiło jej, że jest oceniająca, ale ona wcale taka nie chce być. Na co odpowiedziałem, że to jej nie usprawiedliwia i nie zmienia moich odczuć. Można powiedzieć, że był to moment zwrotny w jej terapii. Nastąpiło bowiem dziwne zjawisko – zaczęła odzyskiwać poczucie własnej wartości. Jak to się działo?
Z jednej strony czuła ból, że jest oceniająca, ale – nie będąc atakowaną – nie mogła się bronić, poczuła ból z powodu ranienia innych. Dostrzegła w swoim życiu ból osób, które zraniła. Jak stwierdziła:
„Po raz pierwszy w życiu nie myślę o sobie, o tym, że ja ranię, ale myślę o osobach, które przeze mnie cierpią i to mnie bardzo boli”.
Zaczęła jednocześnie przypominać sobie fakty, które były przyczyną jej oceniającej postawy – jak matka często była niezadowolona z jej osiągnięć, jak szef w pracy nigdy nie powiedział jej, że zrobiła coś dobrze, zawsze było mało. Zauważyła, że będąc bardzo krytyczną wobec ich zachowania, stała się – można by rzec – taka sama. To zrodziło żal i gniew do tych osób, bo przecież przez nie rani innych, ale jednocześnie dało jej to przekonanie, że nie jest winna, a skoro nie jest winna i została skrzywdzona, jest wartościowa.
Słowa „nie jesteś winien” potrafią przemieniać nasze życie. Nie należy tego mylić z usprawiedliwianiem złego postępowania, ale należy to rozumieć jako wyjaśnienie przyczyn złego postępowania. Jednak po przeżyciu tych słów pojawia się kolejne pytanie: jak przebaczyć?

http://www.charaktery.eu/...nuj-jak-siebie/
_________________
"Nie jest łatwo znaleźć Szczęście w sobie, ale nie można Go znaleźć nigdzie indziej.. "
"..masz TO, na CO godzisz się.."
Ostatnio zmieniony przez migotka351 Sob 28 Lut, 2009 15:03, w całości zmieniany 2 razy  
 
     
Jagna 
Gaduła


Wiek: 53
Dołączyła: 09 Paź 2008
Posty: 932
Wysłany: Sob 28 Lut, 2009 22:04   

Migotko dziękuję za te artykuły :)
 
     
migotka351 
Małomówny



Wiek: 55
Dołączyła: 30 Paź 2008
Posty: 95
Wysłany: Sob 28 Lut, 2009 22:16   

Jagna napisał/a:
Migotko dziękuję za te artykuły :)


Ależ, proszę bardzo ;) pozdrawiam :)
_________________
"Nie jest łatwo znaleźć Szczęście w sobie, ale nie można Go znaleźć nigdzie indziej.. "
"..masz TO, na CO godzisz się.."
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Nie możesz ściągać załączników na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Google
WWW komudzwonia.pl

antyspam.pl


Alkoholizm, współuzależnienie, DDA. Forum wsparcia
Strona wygenerowana w 0,27 sekundy. Zapytań do SQL: 11