montreal
[*][*][*]
Dołączył: 05 Paź 2008 Posty: 798
|
Wysłany: Czw 20 Wrz, 2012 23:26 Whateley, mój Whateley
|
|
|
(A niech mnie! Napisałem dziś opowiadanie o Śmiechu i chcę je tu wrzucić! Może to kwestia nocnego zmęczenia, może co innego - nie wiem. Wrzucam!)
- Powiedz mi, Whateley, dlaczego chcesz to zrobić?
- Po prostu wszystko jest bez sensu.
- A miłość?
- Jest bez sensu.
- A sztuka, jedzenie, prokreacja?
- Nie mają sensu.
- Hm… Inni mają gorzej, Whateley.
- Hau, hau.
Kiedy trzynogi kundel Whateley zaskakująco sprawnie wbiegł na most, niebo było czyste jak jego wylizane jajka. Myślę, że specjalnie wybrał taki dzień. Piękny, radosny dzień.
- Gdybyś posiadał jakikolwiek sens, radosny dniu, siedziałbym teraz na wzgórzach Waterburn Hills i patrzałbym w słońce. Jakiś zacny i martwy pies powiedział kiedyś, że najpiękniejsze w życiu jest samo życie. Jacy oni są, ku***, wszyscy mądrzy…, że samo życie jest najpiękniejsze. Nie. Nie ma to najmniejszego sensu.
Whateley popatrzał jednak w słońce lekko zmrużywszy oczy i ziewnął. Powoli dokuśtykał się do barierki, z niejakim trudem przecisnął głowę pomiędzy stalowymi szczeblami i popatrzał w dół, na taflę rzeki, której pofalowana powierzchnia rozsmarowywała się jakieś czterdzieści metrów w dole.
- Niedobrze – mruknął. – Może się nie udać. Ale jakbym tak palnął na płask, to pewnie by wyszło. Jelita i całe trzewia wywaliłoby dwoma końcówkami Whateleya i poszedłbym z prądem, niczym jakiś bezsensowny obraz Pollocka. Tak. Na płask. Muszę tylko przecisnąć się przez te… płaskowniki, bo szczebelki to miałyby okrągły profil, a te mają płaski, więc to płaskowniki są, i się przecisnąć i polecieć…
I nagle Whateley doszedł do wniosku, że utknął. Zakleszczył się pomiędzy stalowymi elementami. Trochę nerwowo próbował przecisnąć się do przodu, to po chwili starał się wyciągnąć głowę. Ta jednak okazała się jakby za duża.
- Niemożliwe, żeby mi łeb urósł w te kilkanaście sekund. No, bez jaj, Whateley…
Próbował jeszcze przez chwilę uwolnić się z metalowych kleszczy, ale most miał pewne plany co do trzynogiego psa i trzymał go pewnie, choć delikatnie.
Whateley, zrezygnowany, usiadł.
- Bez sensu.
Siedział tak jeszcze jakiś czas, aż doszedł do wniosku, że pora zaśpiewać coś pokrzepiającego. Odrzucił jednak tę myśl dochodząc do wniosku, że wszystko, co może teraz zrobić, to siedzieć i patrzeć w wodę.
- No i czego chcesz? – spytał sarkastycznie.
- Znasz „Brzdąca”?
- Znam, ku*** jego mać. Wypuścisz?
- A znasz sprawę Chaplina z Petersburga? – spytał most. – To, jak stał się komunistą?
Whateley ziewnął i skłamał:
- Znam.
- Eisenstein podszedł do niego i spytał, czy Chaplin chce,by robotnicy mieli dobrze.
- Puść mnie – zabłagał trzynogi pies i zaskomlał.
- Eisenstein był strasznym ku***em, Whateley.
- Wiem. Hau, hau.
- A potem dał mu do ręki młotek i kazał bić hacele.
- Co to są hacele? – spytał Whateley i jeszcze raz próbował wyciągnąć łeb spomiędzy żelaznych płaskowników.
- Nie znasz haceli? – spytał most. – Nie znasz haceli…
I opowiedział psu o czołgu, który myślał, że jest człowiekiem.
- To bzdura! Czołgi nie są podobne do ludzi, a tym bardziej nie są podobne do bogów.
- Ale on naprawdę tak myślał – wykrzyknął pylonami most. – Daliście mu taką świadomość, że zdurniał.
- To zdurniał, ale świadomości nie uzyskał!
- Nie masz racji. Od teraz każdy czołg myśli, że jest człowiekiem.
- Bez sensu…
- Każdy stalowy czołg myśli, że jest człowiekiem, Wahteley!
- Nie krzycz. Ludzie przyjdą. Wyjdź mnie, proszę.
- Nie, psie z trzema nogami.
- Dlaczego?
- To chodzi o śmiech.
- Nie rozumiem.
- No wiesz… Pośmiejmy się z tego, co już nie jest śmieszne.
- Nie ma to sensu, moście… jak cię nazywają?
- Mostem.
- Składasz się ze stali. Rozumiem, że nie masz świadomości…
- Mam ją, Whateley!
- Dobrze! – wykrzyknął pies i kichnął.
Psy rzadko kiedy kichają, a kiedy już to robią, to musi być bardzo ważna rzecz. Whateley podniósł się, usiadł, po czym znów się podniósł i popatrzył na słońce. Zarzucił już próby wydostania się z metalowych kleszczy, wolał korzystać z tego,co daje mu dzień. Z tego, co daje mu most. Opuścił łeb.
- Widziałem „Brzdąca” – powiedział zblazowany.
- Każdy widział „Brzdąca”, Whateley – stwierdził most i dodał:
- Wiesz, zawsze chciałem być meksykańskim komikiem. Nie wymagająca publiczność, żarty przaśne, jakieś ze dwa torty schowane pod stolikiem… Taka…
- Jesteś, ku***, mostem, moście! – parsknął pies.
- Każdy huey mówi tak samo…
- Nie jestem bojowym śmigłowcem, ku*** mać! Jestem psem, który stracił nogę i chce się zabić! Moście!
- A wiesz, że but, który jadł Charlie był zrobiony z czekolady?!
- Wiem!
- Czego się drzesz?
- Tego!
- A wiesz, dlaczego został komunistą?
- Wiem!
- Dlaczego?
- Bo był… - Whateley kichnął - …bo… lubił Eisensteina?
Wiecie jak śmieją się mosty? Nie wiecie. Nie macie pojęcia jak zaśmiewają się mosty!
- du**! – zaśmiał się most. – du** blada, Whateley. Oni byli artystami i mogli sobie pozwolić na to, by być komunistami.
- Toż to bez sensu, moście!
- Nie, Whateley. To ma swój zasadniczy sens. Ty chcesz się zabić, ja chcę pogadać o Chaplinie, Meksyku i o związkach Chaplina z Eisensteinem. Widziałem jak grali w tenisa na mnie. Tak dla żartu,wiesz, Whateley. Ty szukasz sensu, ja mogę ci go dać. Nic prostszego, psie.
- Zatem…, moście…, daj mnie sens życia. Powiedz mnie to, żebym, ku***, żył.
- Śmiech, Whateley. Śmiech. Jeśli most mówi ci, żebyś się śmiał, śmiej się, Whateley! Śmiej się, stary, aż pękniesz! A jak będziesz się śmiał, to ja cię puszczę. Puszczę cię, huey!
- Nie jestem śmigłowcem bojowym, ale… puścisz?
- Puszczę jak będziemy wyglądać zza rogu jak Charlie. I jak obiecasz, że będziesz mnie oklaskiwał.
- Będę.
- Zatem kuśtykaj swoją drogą, Whateley. Twój jest świat i mój jest świat, huey! A w ogóle to… dlaczego chcesz to zrobić?
- Zawsze uważałem, że wszystko jest bez sensu.
- A miłość, jedzenie, prokreacja?
- Bez sensu, moście.
- Inni mają gorzej, huey.
- Nie jestem śmigłowcem bojowym, ale zgadzam się z tym. Inni mają gorzej i ch** z tym, moście.
- Zaśpiewamy?
- A puścisz?
- Puszczę.
I pierwszy raz w życiu pies Whateley poczuł się bezpiecznie.
- Hau, hau, kochani. |
_________________ "Ostatecznie mamy do opowiedzenia tylko jedną historię" Jonathan Carroll
|
|